Rozdział 5 Sen drugi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Letty Pov.

     Stoimy jak wryci, podszyci strachem i nagłym szokiem.

- Decart! - woła Ramsey, jako pierwsza odzyskując rozeznanie.

- A kto inny niby? - odparowuje Deck z uśmieszkiem.

Zamyka drzwi swojego Jaguara F-Type R Coup, którym niezauważenie nadjechał.

To naprawdę ładne auto. Muszę się go kiedyś spytać, czy dałby mi się nim przejechać. Sprawdziłabym co ma pod maską. Może nawet mogłabym go trochę podrasować?

Dom podchodzi do chłopaka i podaje mu rękę.

- Dobrze Cię widzieć - mówi, a on odwzajemnia gest.

- A pana "strasznego policjanta" gdzie wywiało? - pyta rozglądając się dookoła z niebywałą u niego ciekawością.

     Dobrze wygląda. Ma krótko przystrzyżoną brodę oraz wąsy. Ubrany jest w ciemno-czerwony T-shirt, dżinsy i czarne buty. Sportowe, ale eleganckie. Na ramiona ma zarzuconą skórzaną kurtkę ze srebrnymi zamkami.

- A co stęskniłeś się? - parsknął Tej, aż kładąc głowę na kierownicy.

Deckart rzuca mu zabójcze spojrzenia tego bezwzględnego trybu mordercy, który uaktywnia mu się tak, jak np. podczas powietrznego lotu i naskoku na "ducha".

     Odkąd  wysadził nasz dom, próbował zabić i współpracował z ludźmi, którzy także chcieli naszej śmierci, nie traktowałam go jako człowieka, z którym dałoby się dogadać. Gardziłam nim. Nie zupełnie tylko ze względów wyżej wymienionych, jednak jego osoba przypominała mi Owena. Niby powinnam być mu wdzięczna, ponieważ to on wyciągną mnie z tego pożaru, w którym moje auto wraz ze mną zostało pokiereszowane, a potem zaprosił do współpracy, dzięki czemu Dom i rodzina wiedzieli, jak i gdzie mnie szukać. Możliwe, że gdyby nie bracia Shaw nigdy nie wyszłabym z amnezji, lecz na wspomnienie tego, że młodszy z nich trochę się do mnie przystawiał, a ja musiałam naprawdę nieźle spinać się w sobie, żeby nie odwinąć mu z liścia, aż dostaję gęsiej skórki. U Decka zaimponował mi upór i  jakaś głęboko skrywa, ale wciąż widoczna łagodność. To koniec końców on dostał się do samolotu i zabrał stamtąd Brian 'a. Dobrze wiedział w co się pakuje, jednak był na tyle zdeterminowany, żeby pokonać Szyfr i dopilnować, by nikt nie stracił dziecka tak, jak jego matka, że bez mrugnięcia okiem pozwolił, aby Owen wraz z nim udał się na tę misję i zrobił coś dla kogoś, kto przecież wtrącił jego brata najpierw do szpitala, potem do tajnego, strzeżonego więzienia. I jego samego z resztą też. 

- A w ogóle skąd się tu wziąłeś? - rzucam, także się z nim witając.

- Podążałem za śladami palonego asfaltu ha, ha.

- Mówiłam wam, że ktoś zauważy - odcięła się Ramsey, ponownie wracając i wsiadając do samochodu Tej 'a.

- To co? Mogę wiedzieć jaki jest plan? Co się dzieje? - wypytuje Shaw, zacierając ręce.

- W dużym skrócie "coś" nie pykło. I to "coś" "coś" do nas ma - tłumaczy Roman dość nieporadnie.

- A można jaśniej?

Dom patrzy na mnie, niezauważalnym skinieniem zachęcając do odpowiedzi.

- Owego czasu otrzymaliśmy tajemniczy list - zaczynam, biorąc wcześniej głęboki oddech.

Trochę mnie kosztuje powracanie do przesyłki i snu, ale nie mogę sprawiać wrażenie miękkiej. Nie jestem taka. I nie stanę się taka.

- Jak bardzo tajemniczy? - Deck i ja zrównujemy spojrzenia.

- Tej - kiwam na chłopaka.

- Jasne - Ten wyciąga z kieszeni nieco zmięty kawałek kartki. Podaje mi go, a ja Deckert' owi.

Zaczyna go czytać.

     Przez dłuższą chwilę obserwujemy jak studiuje treść listu. Robi to powoli i z namaszczeniem. Zupełnie jakby musiał się bardzo skupić albo nie potrafił czytać. Czasem marszczy brwi, pociera skroń palcem. Zmarszczka na jego czole pulsuje  Wydaje się, że już chce coś powiedzieć, ale słowa więzną mu w gardle i chyba odchodzi od tego pomysłu. Potem zaczyna od początku, a my czekamy na jego reakcję. W końcu składa kartkę i milknie.

- Co myślisz? - pyta Ramsey.

Deck nadal milczy.

- Skąd to przyszło? - odpowiada pytaniem na pytanie. Obskakuje oczami po każdym z nas, próbując wyczytać cokolwiek, co mogłoby mu pomóc.

- Z Grecji - mówi Dom beznamiętnie.

- A więc Europa? - Chłopak chwyta się za tył głowy. - Macie jakieś podejrzenia?

- Utknęliśmy w martwym punkcie - stwierdza Roman z rezygnacją.

- A jak listonosz dostarczał to nic nie mówił? A koperta?

- Na kopercie był tylko znaczek - usprawiedliwia Tej.

- A listu nawet nie przyniósł listonosz - dodaję, składając ręce.

- Jak to? - Deckart prostuje się.

- Ktoś zapukał do drzwi, a kiedy Dom wstał i otworzył, nikogo za nimi nie było. Wrócił do środka i w tym samym momencie przez otwór skrzynki wpadła koperta pachnąca na kilometr duszącą lawendą - tłumaczy Roman tym razem nieco bardziej poradnie.

- Hm... lawendą mówisz? - próbuje zrozumieć.

- Yhm. W domu tak tym waliło, że trzeba było okna otwierać - naświetla Tej, bym mogła znowu poczuć ten drażliwy odór. Naprawdę to podduszało. Mój żołądek od razu komunikuje mi, że czas zmienić temat.

- A ty na coś wpadłeś? - pytam.

Deck mnie jednak nie słucha. Wydaje się równie, a może i tak samo zmartwiony jak my. Próbuję rozgryźć jego tok rozumowania, ale mam wrażenie, że nie chce dopuścić do siebie żadnych informacji z zewnątrz, dopóki sam sobie czegoś nie przemyśli, więc rezygnuję.

  - Teraz nic nie wymyślę, ale faktycznie. Wyraźnie coś tu nie gra - odpowiada, wsuwając dłonie do kieszeni kurtki, która dobrze odbija światło, zachodzącego za naszymi plecami słońca.

Odwracam się i spoglądam za horyzont. Blask jasnych promieni oślepia mnie, jednak mimo to nie przestaje od razu patrzeć.

- Dobra Tej, parkujemy - wtrąca Dom. - Nie mamy chwili do stracenia.

- Poza tym jutro ten list musi trafić do Mr. Nobody 'ego - dodaje Roman, zajmując swoje miejsce w moim aucie.

- Czyli jedziemy do niego? - pyta Shaw i wskazuje palcem na chłopaka, siedzącego za kierownicą Acury Legend.

- Tak. Tej użyje specjalnego skanera i zeskanuje kartkę - mówię trzaskając przednimi drzwiami Interceptora.

Deckart płytko wciąga i wypuszcza powietrze przez lekko zaciśnięte usta, wydymając je w zabawny sposób. Wsiada do swojego wozu.

Powoli uchylam szybę w samochodzie, czekając aż Dom zajmie miejsce obok mnie.

     Bez słowa dojeżdżamy jeszcze trzy kilometry i parkujemy przed posesją przyjaciela. Nigdy nie przyglądałam się bliżej jego mieszkaniu, ale naprawdę zapiera dech w piersiach.

      Cały dom wykonano z podłużnych grafitowo-szarych, lekko błyszczących płyt, drewnianych desek oraz szkła. Wejście i odlane zadaszenie podtrzymuje metalowy pal, którego początek niknie w głębi ziemi. Do szklanych drzwi wejściowych z drewnianymi wstawkami biegnie kładka. Naokoło całej posesji rozciąga się piękny, rozległy ogród, pełen niezwykłych drzewek, niecodziennych krzewów i ciekawych kwiatów, rosnących na obrzeżach strumienia, płynącego wzdłuż ścian domu niczym fosa. Nie umiem określić jego głębokości. Dom jest dużo nowocześniejszy od naszego, ale nie zazdroszczę, bo wiem, że z moim wiąże się wszystko. Cała historia.

Przechodząc po kładce, wrzucam grosik do wody.

Tej podchodzi do słupa i staje do nas tyłem.

- A, a, a... tera muszę wpisać kod - tłumaczy, wyglądając przez ramię.

- Niby gdzie? - niecierpliwi się Roman, co doprowadza mnie do szału, ale zamiast się wściekać, mój jedyny odruch to niekontrolowany uśmiech.

Kurde! Jak on mnie czasem wkurza!

      W odpowiedzi Tej przesuwa metalowe okucie słupa, ukazując małą, iskrzącą się na niebiesko klawiaturkę.

- Aha - odpowiada Dom z uśmiechem.

Tej wpisuje kod, którego cyklu 13524601 w ogóle nie zauważam i wprowadza nas do środka. Tam wszystko wygląda jeszcze bardziej imponująco. Chłopak prowadzi nas przez długi, jasny hall. W podłodze z mleczno-białego szkła odbijają się trochę niewyraźnie nasze odbicia. Moje ciemne włosy majestatycznie podskakują przy każdym kolejno postawionym kroku. Dźwięk tykania dużego, srebrnego zegara, wiszącego na ścianie po lewej stronie biegnie echem między ścianami, a odgłosy pracy działających nieprzerwanie urządzeń technicznych towarzyszą nam w każdej części posiadłości. Zewsząd wyziera sterylność.

- No to rozgośćcie się - prosi Tej z uśmiechem, gdy dochodzimy do przestronnego salonu, urządzonego w błękitno-jasnożółto-białej kolorystyce. - Idę po rzeczy do auta. Potem migusiem wracam i zaczynamy skanowanie tego gówna.

- Pomogę ci - rzuca Ramsey, wychodząc za chłopakiem i znikając za rogiem.

- A nie wolałabyś zostać z prawdziwymi facetami? - pyta zazdrośnie Roman, ostro gestykulując.

- Właśnie o to mi chodziło - dopowiada dziewczyna wychylając głowę zza winkla, po czym znikając, pozostawiając Romana w totalnym bezruchu.

- To żeś się doigrał - śmieje się Dom.

- Ha, ha...ha - odcina się chłopak zakładając ręce na torsie.

     Nie wiem, jak długo siedzimy już na kremowo-białej, aksamitnej kanapie Tej 'a, ale ja cały ten czas spędzam na dokładnym obserwowaniu przez okno oczka wodnego i pływających w nim dwóch złotych welonek. Skupiam się i śledzę płynne ruchy ich łuskowatych ciał. Aksamitne ogony... aksamitne... to ostatnie co pamiętam nim sama odpływam do krainy snów.

***

Wszystko zdaje się dziać w przyspieszonym tempie. Czarne postacie...dwie. Biegnę w stronę domu. Tak jak biegłam, biegnę. Znów mięśnie odmawiające posłuszeństwa.

Pistolet.

Drzwi,klucz.

Mnóstwo kluczy. Nie mogę znaleźć właściwego. Znajduję. Otwieram drzwi.

Strzał.

Ból.

Brian.

Płacz i szok.

Dwie czarne postacie.

Cień.

Osuwają się w cień.

Podbiegam do dziecka i biorę na ręce jego malutkie, wymizerowane, niemal znikające już ciałko.

Krew.

I nagle...

Drzwi się zamykają. Na ich wewnętrznej stronie wisi kalendarz. Widzę datę.

Jest napisana. Wyraźnie.

8 Maj.

***

Otwieram oczy.

_________________________________________________________

Cześć!

A oto nowy rozdział dla Was. Jak widzimy, sytuacja staje się coraz bardziej napięta. Ale czego dobrego można się spodziewać po takich snach, co nie?

Przekonacie się w następnych rozdziałach.

Pozdrowionka!

                                                                          Dziewczyna w Białym ;-D   




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro