2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jednak dzisiaj jakoś znalazłam czas na napisanie tego Heh

Dzisiaj skończyłem prace, później niż zwykle. Po drodze do domu wszedłem jeszcze do sklepu aby kupić pieczywo i mleko. Padało, jak to zwykle w Londynie. Szedłem przez ciemne alejki, wchodząc przy okazji w co drugą rozlaną kałuże. Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się cudownie. Nie miałem ochoty na jakiekolwiek ruszanie się z domu. Nawet na jakąś kryminalną zagadkę stulecia. Dotarłem do domu przemoczony. Stanąłem pod granatowym daszkiem, zamontowanym nad drzwiami wejściowymi. Odłożyłem zakupy na chodnik–na szczęście suchy–aby poszukać kluczy. Po znalezieniu poszukiwanej rzeczy, otworzyłem drzwi. Zamknąłem je szybko, aby ziemne powietrze nie wylatywało
do pokoju. Wszedłem na górę po schodach, próbując przy okazji nie pobrudzić ich swoimi brudnymi i przemokniętych butami. Wpadłem do naszego pokoju i odłożyłem szybko zakupy na stół.

Sherlock grał na skrzypcach, wpatrzony w deszczowe ulice Londynu. Nie odzywał się, co do niego oczywiście pasuje.

-cześć, jestem.-zacząłem

-cześć-odpowiedział ponuro.

Zatrzymałem rozpakowywanie kupionych rzeczy i spojrzałem na niego. Wyglądał... gorzej niż zwykle. Chyba nie powinienem martwić się, że wygląda blado, albo ponuro się zachowuje, bo to u niego normalne, ale dzisiaj... dzisiaj było coś z nim źle.

-wszystko dobrze?-spytałem powoli

-co? A tak, tak wszystko... wszystko dobrze...-zatrzymał smyczek na strunach skrzypiec i odwrócił się do mnie. Miał podkrążone oczy.

-nie wyglądasz najlepiej.-wyprostowałem się. Bałem się, że znowu mogły to być narkotyki.-brałeś coś?

-nie-odpowiedział od razy gdy zadałem pytanie, tak jak by wiedział, że o to spytam. Pokręciłem głową w zrozumieniu i rozejrzałem się po pokoju aby sprawdzić czy mówi prawdę. Na szczęście nie znalazłem nic, co by wskazywało na to, że Sherlock coś brał. Wróciłem do rozpakowywania zakupów, dalej martwiąc się co dzieje się z Sherlockiem.

Brunet odłożył skrzypce do futerału i usiadł na fotelu przyjmując swoją sławną pozę. Założył nogę na nogę i ułożył ręce w wieżyczkę. Patrzyłem się na niego kątem oka, cały czas się martwiąc. Chyba spostrzegł, że na niego patrzę bo zaczął mówić.

-um... John...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro