I WON'T LET YOU DIE

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wzrok miałam rozmazany przez łzy. Chitauri mocno trzymali moje wykręcone do tyłu ręce. Jeden z nich złapał mnie za włosy i kazał patrzeć na Thanosa.

— Rozejrzyj się... To dopiero początek zagłady tego świata. — syknął Ebony.

Trochę dalej był unieruchomiony Thor. Byłam wściekła i zrozpaczona. Nie mogłam nic na to poradzić. Loki stał kilka kroków ode mnie. Rozmawiał z Thanosem. Wiedziałam co się stanie potem... Kiedyś usłyszałam historię o jeziorku, które pokazuje przyszłość osoby najbliższej twemu sercu. Podobno nad nim sprawdzali czy na pewno kocha się swojego partnera. Moje zdziwienie było ogromne, gdy zobaczyłam Lokiego. Widziałam wydarzenia, które miały się rozegrać po zniszczeniu Asgardu. Jego śmierć...

Weszłam do Avengers Tower. Przemierzałam korytarze żeby dotrzeć do Avengersów. Wiele osób się ze mną przywitało, ale ja odpowiadałam tylko skinięciem głowy. Nie miałam czasu na pogadanki.

— Wypuśćcie go. — zerknęłam na Steve'a i Natashę. — Wezmę go do Asgardu.

— Ot tak?! Ty chyba nie widziałaś jaką masakrę zrobił! — oburzył się Rogers. — Raisa, ogarnij się!

— Przerabiamy to już... Dwunasty raz. Chyba. — machnęłam ręką. — Im szybciej się ogarniecie tym lepiej.

Clint się zaśmiał patrząc na Thora. Gromowładny dalej nie rozumiał dlaczego zawsze ratuje tyłek jego brata. Stark nalał jakiś alkohol do szklaneczki i mi ją podał.

— Trucizna? Nawet gdybym zginęła to Loki prędzej czy później sam się uwolni. — zaśmiałam się, ale wzięłam łyk. — Weźcie się pospieszcie, bo musimy pójść w pewne miejsce.

— Dobra, daj jej go. — Hawkeye szturchnął Kapitana Amerykę. — Ostatnim razem rozwaliła pół budynku żeby go uwolnić.

— Po pierwsze: prawie cały, po drugie: skąd ja mogłam wiedzieć, że to były wybuchowe strzały?!

Pietro cicho zachichotał. Potem użył swojej super szybkości żeby ponownie napełnić moją i swoją szklankę. Delikatnie popchnął mnie na kanapę, a kiedy usiadłam zajął miejsce obok.

— Szkoda, że nie chciałaś do nas dołączyć. — westchnął.

— To, że mam jasne włosy, nie znaczy, że jestem po jasnej stronie. — położyłam głowę na jego ramieniu. — Tęsknię za wami, ale to nie miejsce dla mnie.

— My też za tobą tęsknimy. — Wanda uśmiechnęła się podchodząc bliżej.

— To... Oddacie mi Lokiego? Spieszę się.

— Oddacie. — zaśmiał się Clint. — Wasza relacja awansowała na kategorię romantyczną?

— Clint, daj jej spokój. — Bruce stanął w mojej obronie.

— Zaraz będę się czuła jak w przedszkolu. Niech Tony przyniesie swoje zabaweczki, a Steve zostanie nauczycielką wyczuloną na jebane przekleństwa.

— Język! — krzyknęli wszyscy oprócz Rogersa.

— Ale wracając do tematu. — usiadłam prosto i wzięłam łyk alkoholu. — Wiem gdzie macie więzienie, więc mogę po niego iść, prawda? Pietro jako kochany przyjaciel mógłby pomóc mi tam zjeść, bo mi zajmie to z godzinę.

Stark westchnął zrezygnowany i zakrył twarz dłonią. Clint nucił „Miłość rośnie wokół nas”, a Nat starała się powstrzymać śmiech. Jednak Steve niechętnie się zgodził. Odstawiłam szklankę na stolik, a Pietro wstał wyciągając w moją stronę rękę.

— Przecież jestem kochanym przyjacielem. Zapomniałaś dodać jeszcze kilku przymiotników, ale już ci to wybaczę. — z jego pomocą wstałam.

— Oh, jaki z ciebie łaskawca. — chłopak szybko złapał mnie pod kolanami, a drugą rękę położył na plecach.

Wanda patrzyła na to z wielkim uśmiechem. Wiedziałam, że kiedyś miała nadzieję. Chciała aby Pietro znalazł kogoś dobrego. Moje rozmyślenia przerwał tak znany mi głos.

— Raisa, a ze mną to już się nie przywitasz?

— Bucky! Cześć, witaj, siemaneczko czy jak tam wolisz. Niestety muszę uratować tego jelenia, a załatwiłam sobie podwózkę i nie mogę tego zmarnować. — wskazałam na jasnowłosego.

— Streszczaj się, bo do najlżejszych nie należysz. — szepnął rozbawiony Pietro.

Zabolało. Warknęłam, że już nie potrzebuje jego pomocy i stanęłam na ziemi. Barnes zauważył moją zmianę nastroju. Zaproponował swoje towarzystwo, a ja szybko się zgodziłam. Maximoff przez przypadek mnie zdenerwował.

— I jak ci idzie? — zapytałam kiedy zostaliśmy sami.

— Oni mówią, że coraz lepiej. — przełknął ślinę.

— A co mówi Bucky?

— Ja... Nie wiem. Znasz mój wybór. Wolę ponownie wrócić do komory.

— Buck, przestań się o to obwiniać! Nie byłeś sobą. — wbiłam w niego wzrok.

— Mogłem was zabić. Ty prawie straciłaś życie. — palcem prawej ręki przejechał po moim brzuchu. — Wyrzuciłem ten sztylet. — szepnął. — Nie wiem czy kiedyś mi w pełni zaufacie...

— To nie był Bucky Barnes tylko Zimowy Żołnierz.

— Lokiemu chyba nie robiło to różnicy, gdy chciał poderżnąć mi gardło. — uśmiechnął się krzywo. — Na swój pokręcony sposób się o ciebie troszczy.

— Weź przestań. — chciałam uderzyć go w ramię, ale trafiłam na to metalowe, więc syknęłam czując coś twardszego niż się spodziewałam. — Gdybym mogła przewidzieć przyszłość to nie popełniłabym tego błędu. Muszę w końcu zapamiętać, po której stronie iść żebyś mógł naprawdę oberwać jeśli mnie zdenerwujesz.

— Komiczne, Rai. — odkręcił się żeby objąć mnie zdrową ręką i zniżył głos do szeptu. — Podobno jest jezioro, w którym można zobaczyć przyszłość najbliższej dla naszego serca osoby.

— I co? Gdybym się do niego wybrała to byście robili zakłady kogo ujrzę.

— Na razie jestem pewny, że za tymi drzwiami ujrzysz Lokiego. — weszliśmy do więzienia. — Nawet nie wiem czy to nie jest tylko legenda. — mruknął.

Czarnowłosy z wielkim uśmiechem odkręcił się do nas przodem. Rozłożył ręce i wbił we mnie spojrzenie.

— Raisa! Jak miło cię widzieć. I Zimowy Żołnierz.

— Nie nazywaj go tak. To Bucky.

— Który jednak jest Zimowym Żołnierzem. — zaśmiał się podchodząc bliżej bariery.

— Był.

— Nie, nie, nie... On dalej nim jest. — przeniósł wzrok na Barnesa. — To czai się w nim. Czeka na odpowiedni znak...

— Jak tylko wrócimy to pierdolnę cię w ten pusty łeb książką. — warknęłam zdejmując ochronę i trzymając Lokiego za ramię.

Bucky zachował kamienną twarz, ale wiedziałam, że go to bolało. Starał się. Laufeyson oberwie za tamte słowa. Nie obchodziło mnie, że Loki jest bogiem i może mi zrobić krzywdę. Nie mogłam pozwolić żeby tak traktował Barnesa.

— My idziemy! — krzyknęłam mijając pomieszczenie z resztą Avengers.

Steve mierzył Lokiego nieprzyjemnym  spojrzeniem. Tony jak zwykle miał wszystko gdzieś, Nat rozmawiała z Brucem, Pietro spuścił wzrok, a Wanda mu coś szeptała do ucha. Laufeyson pociągnął mnie za sobą kiedy odwróciłam się do Bucky'ego. Czarnowłosy za pomocą magii przebrał się w swój czarny strój żeby nie rzucać się w oczy. Ja na szczęście byłam „normalnie” ubrana.

— Mam plan.

Wywróciłam oczami. Akurat zauważyłam książkę leżącą na ławce w parku. Gdy byliśmy blisko, a Loki zaczął tłumaczyć szczegóły kolejnego ataku na Nowy Jork to po prostu uderzyłam go grubą na ponad sześćset stron księgą.

— Co ty robisz? — pomasował ramię. — Jesteś kompletną idiotką?

— Ha, chciałem to zobaczyć. — zza drzewa wyszedł Strange. — Ale teraz proszę o zwrot mojej własności. — wyciągnął rękę w stronę książki.

— Stephen! — kiedy już miałam wolne ręce objęłam Doktora. — Czyżby Rogers stwierdził, że Loki i ja w jednym miejscu stanowimy zbyt duże niebezpieczeństwo, więc wezwał cię do pomocy?

— I tak byśmy wygrali. — prychnął lekceważąco mój towarzysz.

— Nawet nie próbuj wepchnąć go w portal! Nie mam ochoty słuchać jak to źle jest spadać przez trzydzieści minut.

— Teraz jestem przygotowany. — oczywiście Loki nie mógł odpuścić.

— A ja jestem przygotowana na spuszczenie wam wpierdolu stulecia jeśli nie przestaniecie się pojedynkować na spojrzenia. — warknęłam.

Byłam bardzo drażliwa — prawda. Jednak brzuch bardzo mnie bolał i musiałam jak najszybciej dostać się do Asgardu po przeciwbólowe tabletki zrobione przez Bruce'a specjalnie dla mnie. Zbyt dużo wysiłku fizycznego plus siedzenie na wręcz zamrożonym murku. Nie pomaga.

— Co cię dziś ugryzło? — po dłuższej chwili ciszy Loki postanowił się odezwać.

— Okres mam, kurwa! — wściekła ruszyłam przed siebie.

Nie musiałam długo czekać na Laufeysona. Trzymał się na dystans, ale potem ponownie szliśmy ramię w ramię.

— Nigdy nie pamiętam kiedy się to zaczyna. — szepnął jakby do siebie.

Do rzeczywistości wróciłam, gdy Thanos się zaśmiał. Szybko przeleciałam wzrokiem po przeciwnikach żeby znaleźć jakiś plan. Trójka stała obok mnie, piątka przy Thorze, Thanos, Ebony oraz najbliższa dwudziestka. Nie zwiastowało to dobrego końca. Napotkałam spojrzenie Lokiego i wtedy byłam pewna, że się boi.

— Gdzie jest Tesseract? — zapytał fioletowy.

— Nie wiem. Musiał być w Asgardzie, ale Asgard przecież jest zniszcz...

— Nie kłam! Albo mi go dasz, albo zabije twojego brata. — złapał ręką za głowę Thora. — Twój wybór.

— Więc go zabij. — Laufeyson wydawał się obojętny.

Wielkolud się zaśmiał. Miałam nadzieję, że moi strażnicy skupią się na Thanosie i wtedy będę mogła się uwolnić. Jednak chciałam żeby blondyn przeżył. Nagle rozległy się krzyki Thora. Musiało go to cholernie boleć. Kiedy Loki otworzył usta aby coś powiedzieć, Thanos rzucił Odinsona na ziemię.

— Niezbyt się nim interesujesz jak widzę. — ponownie wbił spojrzenie w czarnowłosego, lecz po chwili przeszło ono na mnie. — Ona raczej nie będzie ci taka obojętna.

Przestraszyłam się. Ogromna dłoń fioletowego znalazła się na mojej szyi. Nie czułam gruntu pod nogami. Chitauri puścili moje ręce, więc instynktownie starałam się odepchnąć napastnika. Jednak wyglądało to jak pojedynek mrówki z butem. Był ode mnie przynajmniej dwa razy większy.

— Zostaw ją! — odezwał się Laufeyson.

— Teraz? Nie chcesz popatrzeć jak bezwładnie leży wśród innych Asgardczyków? — z każdym jego słowem czułam się coraz gorzej.

— Masz... — w rękach Lokiego pojawił się Tesseract. — Zostaw Raisę.

Thanos pchnął mnie prosto na swoich żołnierzy. Upadłam na twarde kamienie przed stopami wrogów. Nie miałam siły się podnieść. Chciałam pomasować szyję, lecz jeden z nich ponownie wykręcił moje ręce do tyłu. Byłam na kolanach. Bezbronna. Przerażona. Prawie martwa.

Wiedziałam, że mnie gonią. Biegłam najszybciej jak mogłam. Bez broni nie dam rady grupce napalonych Asgardczyków, pomyślałam. Thor mnie ostrzegał przed tamtą dzielnicą...

— Biegasz jak sarenka. — zaśmiał się prawdopodobnie ich przywódca. — Ciekawe czy w łóżku też jesteś taka dzika.

Moje plecy spotkały się z zimnym kamieniem. Typowy oblech. Szybko przeleciałam wzrokiem po reszcie jego „drużyny”. Dziesięciu.

Facet się zbliżał, a ja dalej myślałam nad drogą ucieczki. Pozostali patrzyli na mnie jak na swoją ofiarę. Gdybym miała swoje sztylety to bym spuściła im niezły wpierdol. Jednak gołymi rękami nic nie zdziałam. Nie na nich.

— Oj bardzo nieładnie. — usłyszałam znajomy głos. — Reverex, dlaczego ty zawsze pakujesz się w kłopoty.

Wszyscy spojrzeli w stronę drzew, zza których wydobywał się dźwięk. Po chwili postać wyszła z cienia bawiąc się nożem.

— Nie radzę. — dodał kręcąc głową.

— Nie jesteś moim królem. — Reverex ponownie odwrócił się w moją stronę. — A ona tej nocy będzie moją własnością. — uśmiechnął się lubieżnie.

Lecz zanim zdążył cokolwiek zrobić, ostrze wbiło się w jego kark. Loki przeciągle westchnął wzruszając ramionami. Niestety pozostali nie wykazali się wielką mądrością, bo zamiast uciec wyjęli broń. Szybkim ruchem wyciągnęłam sztylet z ciała mężczyzny leżącego przede mną.

— Oh, czyli obędzie się bez tej zbędnej gadki? — bożek podszedł bliżej. — Jak mogłeś? Pomścimy go! Zdechniesz jak pies! — zmienił głos i rozbawiony wymachiwał rękami. — Nawet nie wiecie jak mnie to cieszy. — w jego dłoniach błysnęły ostrza.

W tym samym momencie zaatakowaliśmy. Poderżnęłam gardło jednemu, a drugiego kopnęłam w brzuch. Mężczyzna poleciał do Lokiego, który bez wahania przeciął mu twarz i trafił w serce. Wykonałam obrót przeskakując nad trupem. Potem szybko odchyliłam połowę ciała do tyłu żeby nie stracić głowy.

Nieładnie. — skrzywiłam się wbijając sztylet w jego tętnicę.

Kiedy odkręciłam się żeby znaleźć Lokiego zauważyłam, że jakiś facet chce go zajść od tyłu. Niewiele myśląc rzuciłam nóż w tamtą stronę.

— Widziałem go! — prychnął urażony bożek, a ja w ostatniej chwili kucnęłam aby uniknąć jego broni lecącej w moją stronę. — Nie rozpraszaj się!

Za mną stał napastnik. Właściwie to już leżał. Uśmiechnięty psotnik schował swoje ostrza. Telekinezą wziął  sztylet z ciała obok mnie i chwilę mu się przyglądał.

— Teraz zacząłem żałować, że nie są żywi. Tortury na martwych mnie nie kręcą. — uśmiechnął się podchodząc do mnie. — Dlaczego przyszłaś tu sama?

— Chciałam...

— Zginąć? Zostać zgwałconą? To nie są dobre osoby! — położył mi dłonie na ramionach. — Raisa, nie możesz robić takich rzeczy!

Przez dłuższą chwilę patrzył mi w oczy. Dopiero wtedy wszystko do mnie dotarło. Gdyby nie Loki... Nawet nie chciałam o tym myśleć.

— Boję się... — szepnęłam zaciskając usta w kreskę.

— Już dobrze. — czarnowłosy niespodziewanie przyciągnął mnie do siebie i pozwolił się wtulić. — Jutro poćwiczymy walkę bez broni.

— Dziękuję.

Westchnął gładząc mnie po plecach. Odgarniał mi włosy do tyłu aż w końcu jego dłoń spoczęła na moim policzku. Podniosłam głowę żeby na niego spojrzeć.

— Ri... Chciałbym żebyś wiedziała... — wydawało się, że w środku przeżywa rozterki.

— O czym?

— To nie Frigga wybrała cię do armii. — czułam, że Loki nie powiedział tego, co miał na myśli. — Ja ją o to poprosiłem. Jesteś urodzoną wojowniczką. A wojowniczki się nie poddają.

Śmiech Thanosa był okropny. Przez kilka minut wydarzyło się zbyt dużo złych rzeczy. Fioletowy stał nad pokonanym Hulkiem. Moje oczy wypełniły się łzami przez co straciłam ostrość wzroku. Heimdall przed śmiercią zdołał przeteleportować naszego sojusznika. Tego dnia przelano za dużo krwi.

Ebony podał swemu panu Tesseract. Zamiast smutku pojawił się gniew. Jeszcze większy niż wcześniej, lecz wciąż za słaby. Zauważyłam Lokiego stojącego trochę dalej. Wbijał we mnie zmartwione spojrzenie. Wiedziałam o planach Laufeysona, ale nie sądziłam, że ich skutki będą aż tak tragiczne.

— Skoro planujesz pobyt na Ziemi to przyda ci się ktoś, kto zna tę planetę. — czarnowłosy poszedł kilka kroków do przodu. — Ja, Loki, książę Asgardu, syn Odyna, prawowity król Jotunheimu, bóg kłamstw... Oddaję ci hołd.

Zauważyłam sztylet, który nagle zmaterializował się w jego dłoni. Kiedy schylił głowę zauważyłam te wszystkie emocje, których nie mógł opanować. Wiedziałam co za chwilę się stanie. Wiedziałam też, że nie mogę na to pozwolić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro