17 grudnia, sobota

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzwonek do drzwi rozlega się w chwili, w której wkładam do piekarnika blachę pierników. Szybko zamykam drzwiczki i spoglądam na elektroniczny zegar. Najpóźniej za dwadzieścia minut powinnam je wyjąć.

Ściągam fartuch i kieruję się do przedpokoju. Ktokolwiek stoi za progiem, zdecydowanie brak mu cierpliwości i wciska ten nieszczęsny dzwonek jak szalony. Pali się czy co?

Otwieram drzwi bez spoglądania przez wizjer, a za nimi znajduje się zupełnie niespodziewany gość. Nina jest jedną z ostatnich osób na liście, które mogłyby spontanicznie mnie odwiedzić.

– Cześć, siostra. – Uśmiecha się. – Potrzebuję babskiego wieczoru – dodaje, pokazując trzymaną w ręce butelkę wina.

– Ale przecież ty karmisz piersią! – obruszam się na widok alkoholu.

To, że nie przepadam za dziećmi, nie znaczy, że w ich kwestii nie myślę zdroworozsądkowo. A procenty w zestawieniu z mlekiem matki to chyba nie najlepszy pomysł.

– Spoko, to bezalkoholowe gówno – odpowiada Nina, wchodząc do przedpokoju. – Uznałam jednak, że jak już udało mi się wyrwać z domu, to niech to będzie na tyle porządne wyjście, na ile to możliwe.

– Krzysiek został sam z dzieciakami? – pytam z niedowierzaniem, odbierając od niej butelkę, aby mogła ściągnąć kurtkę i buty.

Nie żeby mój szwagier był kiepskim ojcem, ale nawet z samymi bliźniakami nie dawał sobie rady i te niemal wchodziły mu na głowę. A teraz do tego rozbrykanego grona dołączyła jeszcze Marysia. Co prawda jest za mała, aby poważnie napsocić, ale zaczyna raczkować, więc trzeba mieć na nią oko. Jakoś nie wróżę temu wieczorowi ojca z dziećmi powodzenia. Nina musi być naprawdę zdesperowana, skoro zdecydowała się na taki krok.

– Nie miał wyjścia – oznajmia, kiedy kierujemy się do pokoju. – Postawiłam go przed faktem dokonanym. W końcu mnie też się coś od życia należy. Od prawie roku nie miałam chwili dla siebie. A przecież sama sobie dzieci nie zrobiłam. Niech się cwaniak też trochę pomęczy.

Życie seksualne mojej siostry nieszczególnie mnie interesuje, więc nie kontynuuję tego tematu. Muszę jednak przyznać, że to wyjście z domu naprawdę się jej przyda. Już od dłuższego czasu wyglądała na zmęczoną macierzyństwem. Nigdy nie skarży się głośno, ale podejrzewam, że Krzysiek niespecjalnie pali się do pomocy przy dzieciach. Najwidoczniej uznaje, że skoro jest jedynym żywicielem rodziny, to jego rola ogranicza się wyłącznie do zarabiania pieniędzy.

– Rzeczywiście, zasługujesz na odpoczynek – stwierdzam, nie chcąc bezpośrednio komentować jej worków pod oczami. – Mogłaś tylko dać wcześniej znać, że wpadniesz. Przygotowałabym jakieś przekąski.

Nina posyła mi powątpiewające spojrzenie. No dobra, beznadziejna ze mnie gospodyni, więc pewnie i tak nic bym nie przyszykowała.

– Przyszłam z własnymi zapasami. – Wyciąga z torebki paczkę ciastek i chipsów. – Dzisiaj sobie pofolguję. – Z uśmiechem otwiera słodkości.

Zostawiam ją na chwilę z ciastkami i idę do kuchni po kieliszki do wina. W sumie nie wiem, czy to nie profanacja wlewać do nich oszukańczy trunek, ale uznaję, że Ninie należy się przynajmniej namiastka prawdziwego babskiego wieczoru.

Przed powrotem do pokoju spoglądam na piekarnik. Pierniczki zaczęły już wyrastać, ale to jeszcze nie pora, aby je wyciągać. Dlatego też wchodzę z powrotem do salonu, gdzie część ciastek z paczki już zniknęła, a moja siostra przegląda coś na telefonie.

– Krzysiek już pisze z wołaniem o ratunek? – pytam z nutką ironii, otwierając wino.

– Powiedziałam mu, że wyciszam telefon na co najmniej trzy godziny, więc w tym czasie nie ma nawet po co próbować się do mnie dobijać. Może zlituję się nad nim koło dwudziestej pierwszej. Wtedy dzieciaki powinny już spać.

Uśmiecham się pod nosem, słysząc w jej głosie pewność siebie, której ostatnimi czasy trochę jej brakowało.

– Cieszę się, że znów zaczynasz myśleć o sobie – mówię, podając siostrze napełniony kieliszek. – Wiem, że kochasz dzieciaki, ale nie możesz zapominać, że jesteś kimś więcej niż tylko matką kwoką.

– Wiem – wzdycha ciężko. – Dlatego tutaj dzisiaj jestem. O, całkiem to niezłe – stwierdza po wzięciu łyku wina.

Ja też kosztuję napoju i muszę przyznać jej rację. Nie jest to nic wybitnego, ale da się wypić. I nawet ma posmak prawdziwego wina.

– Dobra, ale nie mówmy już o dzieciach i Krzyśku – zarządza Nina. – W końcu przyszłam, aby trochę się rozerwać. To jak tam przygotowania do świąt? Mama mówiła, że wciąż nie masz prezentów.

Krzywię się na ostatnie dwa zdania. Czy naprawdę z jednego kiepskiego tematu musiałyśmy przeskoczyć na inny, równie beznadziejny?

– A powiedziała też, że chce, aby w tym roku wigilia odbyła się u was? – odbijam piłeczkę, nie chcąc po raz kolejny wysłuchiwać, że został tylko tydzień do świąt, a ja jak zwykle uparcie lekceważę ten fakt, tym samym stresując resztę rodziny. No bo jak to można być tak nieprzygotowanym na najcudowniejsze dni w roku? Po prostu hańba!

– Tak, wspominała. – Nina nie wydaje się zbyt zmartwiona tym faktem. – Była nieugięta, ale udało mi się chociaż wywalczyć, że to ona przygotuje większość potraw. Ja mam tylko ugotować barszcz z uszkami i udostępnić jadalnię. W sumie to nie takie złe rozwiązanie. Jak dzieciaki wcześnie padną, to my spokojnie będziemy mogli sobie posiedzieć dłużej.

Na miejscu siostry nie patrzałabym tak optymistycznie na to rozwiązanie, ale w sumie może nie jest ono takie złe. A zdecydowany plus w tym, że mama będzie zadowolona. A przynajmniej powinna być.

– A wiesz, że ty masz zrobić pierogi z kapustą i grzybami? – pyta Nina.

– Co? – Wytrzeszczam oczy. – Pierwsze słyszę! Matka chce, abyśmy wszyscy zamiast na pasterce wylądowali na SOR-ze z zatruciem pokarmowym?

Wcale nie żartuję. Jestem przekonana, że tak to by się właśnie skończyło. I mama doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo brakuje mi kulinarnego talentu. Kogo ona chce ukarać? Mnie, zmuszając do ślęczenia w kuchni, czy resztę rodziny, skazując ich na konsumpcję wigilijnej potrawy o wątpliwej jakości do spożycia?

– Aj tam, przesadzasz. – Nina macha lekceważąco ręką. – Przecież kiedyś robiłaś je razem z mamą. To naprawdę nie jest nic skomplikowanego.

Tak, łatwo się mówi. Moja pomoc mamie ograniczała się do nakładania farszu na wycięte kawałki ciasta. Co i tak spotykało się z krytyką, bo nakładałam albo za dużo, albo za mało. Nigdy idealnie. I niby z takim doświadczeniem miałabym zrobić sama górę pierogów? To może się skończyć jedynie katastrofą.

– Zapomnijcie, że pomogę wam w kuchni – oznajmiam kategorycznie. – Co najwyżej mogę pozmywać.

– Od tego jest zmywarka – przypomina siostra.

– No to wymyśl mi coś innego, w czym mogłabym pomóc – proszę. – Tylko najlepiej poza kuchnią.

– W kwestii samych świąt, to się jeszcze zastanowię i pogadam z mamą – stwierdza Nina. – Ale skoro jesteś taka chętna do pomocy, to miałabym jedną prośbę. – Uśmiecha się szeroko, co mnie odrobinę niepokoi.

– Jaką? – pytam ostrożnie, pociągając łyk wina. Szkoda, że jednak nie ma procentów.

– Zajęłabyś się jutro po południu chłopcami? – pyta, a ja o mało co nie krztuszę się winem. – Tak na dwie-trzy godzinki? Chcieliśmy z Krzyśkiem wybrać się na duże przedświąteczne zakupy.

Cholera. Nie tego się spodziewałam. I chociaż zajmowanie się dziećmi wychodzi mi równie marnie jak gotowanie, wiem, że od tego trudniej będzie mi się wymigać.

– Ale przecież jutro jest niedziela – zauważam z tlącą się nadzieją.

– Handlowa – odpowiada Nina. – W tygodniu Krzysiek zwykle nie ma czasu, a poza tym z dzieciakami to w ogóle nie zakupy. Marysię weźmie teściowa, ale nie mam co zrobić z chłopakami. Kuba jest zajęty, a mama wybiera się z wizytą do cioci Tereski. Mogłabyś zabrać ich na lodowisko czy coś. W końcu jesteś ich chrzestną.

Ostatnie zdanie to argument poniżej pasa. I obie zdajemy sobie z tego sprawę. Nie mam jednak zamiaru się obruszać, bo używa go naprawdę rzadko. I wcale nie częściej prosi mnie o opiekę nad dziećmi. A ja sama nie proponuję jej nigdy. Tak więc z ludzkiej, siostrzanej przyzwoitości powinnam do czasu do czasu odpowiedzieć na jej prośbę. I teraz właśnie nadszedł ten czas.

Więc chociaż ani trochę mi się to nie uśmiecha, mówię:

– No dobrze, zajmę się nimi.

Mam tylko nadzieję, że nie będę tego później żałować. Jaś i Staś bywają kochani, ale potrafią też dać popalić.

– Super! – cieszy się Nina. – Postaramy się załatwić te zakupy jak najszybciej. Może nawet będziesz miała czas zrobić swoje – dodaje zaczepnie, na co przewracam oczami.

Tak, wiem. Do Wigilii zostało sześć dni, a ja wciąż nie ogarnęłam sprawy prezentów. I pewnie będę się za to wyklinać w przyszłym tygodniu, ale póki co postanawiam się nie przejmować. Nie chcę sobie psuć tego wieczoru.

– Co to za dziwny zapach? – pyta nagle siostra, pociągając nosem. – Coś się przypala?

– Cholera! Pierniki! – krzyczę, zrywam się z kanapy i sprintem biegnę do kuchni.

Nie widzę siwego dymu, którego się spodziewam, ale nie ma wątpliwości, że z moich niedoszłych pierników został prawie sam węgiel. Wiedziałam, że tak to się skończy. Nie powinnam być chyba zaskoczona, ale i tak czuję rozczarowanie. Po cichu liczyłam na to, że jednak się uda.

Wyciągam blachę i ciężko wzdycham. No trudno. Druga próba, choć bardziej zaawansowana, również zakończona fiaskiem. Może za setnym razem w końcu dojdę do perfekcji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro