20 grudnia, wtorek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

No i w końcu nadszedł ten moment, który odwlekałam od początku miesiąca albo i dłużej. Na samą myśl mam ochotę uciekać, gdzie pieprz rośnie, ale muszę zebrać się w sobie i stanąć na wysokości zadania. Co roku jakoś dawałam radę, to i tym razem się uda. A jak wrócę do domu, to w nagrodę otworzę sobie najlepsze wino, jakie mam w barku.

Tak, trzeba się jakoś zmotywować. Bo niestety świąteczne zakupy same się nie zrobią.

Stoję przed Silesią i na sam widok kłębiącego się za drzwiami tłumu najchętniej zrobiłabym w tył zwrot. Cholera, dlaczego nie pomyślałam wcześniej, żeby zamówić prezenty przez Internet? A no tak – byłam zajęta wywijaniem orłów na lodzie, wybieraniem pierścionka dla przyszłej bratowej, zajmowaniem się siostrzeńcami i próbami upieczenia idealnych pierników dla Błażeja. Taka ze mnie, kurna, altruistka. I na zakupy już nie znalazłam wolnej chwili. A teraz, na cztery dni przed Wigilią, to już pewnie żadna paczka nie będzie miała szans dotrzeć na czas. No i w takim układzie pozostała mi jedynie opcja pałętania się po galerii.

Już sekundę po przekroczeniu progu budynku żałuję, że nie zabrałam ze sobą zatyczek do uszu. Panujący wewnątrz gwar jest nie do zniesienia. Puszczane na cały regulator świąteczne piosenki, z Wham! I Mariah Carey na czele, mieszają się z głośnymi rozmowami kupujących oraz komunikatami ustawionego na środku stoiska z mikołajem i elfami. Nie mija minuta, a zaczyna mi pulsować w skroniach. Współczuję tym, którzy tu pracują. Jakim cudem są w stanie funkcjonować w tym permanentnym wrzasku?

Poszukiwanie postanawiam rozpocząć od prezentów dla dzieciaków, uznając, że z tym pójdzie mi najłatwiej. Wpadam więc do Smyka. Dla Marysi wybieram uroczą sukieneczkę oraz pluszowego pieska. Misiów ma już od groma, więc czas na małą odmianę. Bliźniakom biorę po resoraku oraz grę edukacyjną z oznaczeniem wieku +6. Mam nadzieję, że to udobrucha zarówno chłopców, jak i moją mamę, która nie będzie miała argumentu wytknąć mi, że znowu kupiłam im coś, co ma zerowy wpływ na ich rozwój.

Moja radość z szybkiego dokonania wyboru ulatuje jak kamfora, kiedy zmierzam do kasy. Kolejka ciągnie się niemal do wyjścia ze sklepu. Jak nic pół godziny czekania. Gdyby chociaż klientów obsługiwały dwie ekspedientki, ale nie. Jest tylko jedna i z tego, co udaje mi się dostrzec, włączył się jej tryb slow motion. Jakby chciała ukarać wszystkich za to, że ona musi tu tkwić i kasować durniów, którzy kupują prezenty na ostatni moment, zamiast samej przygotowywać się do świąt. Jeśli właśnie taki był jej zamysł, to gratuluję, bo kiedy ustawiam się na końcu kolejki, mam dokładnie takie poczucie, jakbym stała tu za karę.

No ale cóż – pretensje mogę mieć wyłącznie do samej siebie. Trzeba było wcześniej się zabrać za te cholerne zakupy. Jak zwykle mam za swoje.

Przez te prawie trzydzieści minut czekania zastanawiam się, co sprezentować pozostałej części rodziny. Kuba, kiedy wczoraj dowiedział się, że wciąż nie mam prezentów, sam podsunął mi pomysł na swój. Wysłał mi link do konkretnych słuchawek bezprzewodowych. Mam nadzieję, że znajdę je w Media Marktcie i chociaż brata będę miała z głowy. Krzyśkowi może też uda mi się wybrać coś z elektroniki. Wspominał ostatnio, że przydałaby mu się nowy, większy powerbank, bo obecny już nie daje rady, kiedy jest w ciągłych służbowych rozjazdach. Mamie może kupiłabym elegancki szalik. Do lat chodzi w tym samym, już nieco podniszczonym. Dorzuciłabym do tego kosmetyki i powinno być gites. Podobnie ma się sprawa z Niną i Martą, która w tym roku spędzi z nami Wigilię, więc jej też wypadałoby coś sprezentować. Jakiś ciuszek i coś z drogerii powinno załatwić sprawę.

Kiedy w końcu opuszczam Smyka, wydaje mi się, że po pasażu przemieszcza się jeszcze większy tłum niż wtedy, gdy wchodziłam do sklepu. Mój humor z minuty na minutę staje się coraz bardziej podły, ale uparcie brnę do przodu. W końcu nie mam innego wyjścia.

Wchodzę do kilku sklepów odzieżowych, gdzie wyhaczam kaszmirowy szalik dla mamy i kopertową torebkę dla Marty. W Media Marktcie z pomocą uprzejmego pracownika sklepu udaje mi się znaleźć właściwe słuchawki dla Kuby i pojemny powerbank dla Krzyśka. I na szczęście nigdzie nie muszę stać w aż tak długiej kolejce jak w Smyku. Ktoś się chyba nade mną zlitował.

Na koniec wchodzę do drogerii, bo wciąż nie mam niczego dla Niny. Pochodzę do półki z perfumami, mając nadzieję, że znajdę tam flakonik jej ulubionych. Kiedy ostatnio ją odwiedzałam, zauważyłam w łazience, że poprzedni już prawie się skończył. Wiem więc, że to będzie udany prezent.

Niestety nigdzie nie dostrzegam charakterystycznego flakonu w kształcie róży. Kurczę, mogłam się spodziewać, że żadnego nie będzie, bo ostatnimi czasy akurat ten zapach stał się trudno dostępny, nad czym Nina ubolewała. A ja, naiwna, łudziłam się, że przed świętami rzucą jakąś większą partię. Choć niewykluczone, że rzeczywiście rzucili, tylko się spóźniłam.

Już mam odejść ze zmarkotniałą miną i brakiem pomysłu na prezent dla siostry, kiedy go dostrzegam. Jest! Ostatni flakonik w kształcie róży. Wcześniej go nie widziałam, bo zasłoniła mi go inna klientka.

Niemal w podskokach biegną do półki i chwytam perfumy. Już obracam się na pięcie, żeby jak najszybciej udać się do kasy i wreszcie opuścić tę przeklętą galerię, kiedy ktoś mnie zatrzymuje.

– Przepraszam bardzo, ale te perfumy są moje. – Słyszę wyniosły, oskarżycielki ton.

– Słucham? – obruszam się. – Nie są podpisane. Poza tym stały na półce, więc każdy może je wziąć.

– To ja wzięłam je pierwsza – upiera się wysoka blondynka koło czterdziestki. Wygląda na typową paniusię „ą, ę", która uważa, że wszystko się jej należy, bo ma kupę forsy i zero zmarszczek mimo dojrzałego wieku.

– To dlaczego nie włożyła ich pani do koszyka?

Punkt dla mnie, typiaro.

– Widzi pani, ile tutaj jest ludzi? – Robi zamaszysty ruch ręką wokół siebie. – Na pewno więcej niż koszyków, więc dla mnie już nie starczyło. Poza tym pani też nie ma swojego.

Fakt, klientów jest sporo, jak w każdym innym sklepie, i nie wszyscy, w tym ja, mają koszyki. Choć szczerze mówiąc, nawet się za nimi nie rozglądałam przy wejściu, bo przecież przyszłam tylko po jedną rzecz, więc nie jest mi potrzebny.

– Tak czy siak, nie trzymała ich pani w ręce. – Wskazuję na jej dłonie, w których ledwo mieści się kilka produktów.

– Odłożyłam je na moment, bo chciałam sprawdzić inny zapach – nie odpuszcza.

– Skoro tak, to widocznie wcale pani na nich nie zależało. A mnie zależy bardzo.

Skoro nie podziało kijem, to może nabierze się na marchewkę.

– Ale to ja byłam pierwsza – już niemal cedzi przez zęby. – Odłożyłam je dosłownie na sekundę.

– A ja tę sekundę wykorzystałam. – Uśmiecham się nieco złośliwie, bo kobieta naprawdę zaczyna mnie irytować.

– Co za bezczelność! – krzyczy tak głośno, że kilka osób się na nas ogląda.

– Jeśli ktoś tu jest bezczelny, to pani – odpyskowuję. – Perfumy stały na półce! Miałam prawo je wziąć, a pani nie ma podstaw rościć sobie do nich żadnych praw!

Widzę, jak kobieta czerwienieje na twarzy. Mnie także zaczyna ogarniać wściekłość. Uznaję jednak, że dość tych przepychanek. Wiem, że mam rację, więc nie wdaję się w dalsze dyskusje, tylko szybkim krokiem ruszam do kasy.

Udaje mi się przemierzyć zaledwie kilka metrów, kiedy czuję mocne szarpnięcie za ramię.

– Oddawaj, to złodziejko!

Serio? Ta kobieta ma nie po kolei w głowie czy jak? Czy ona naprawdę ma zamiar rozpętać awanturę na środku sklepu w obecności tłumu ludzi?

Chcę się jej wyrwać, ale skubana ma naprawdę mocny uścisk. A mnie dodatkowo ruchów nie ułatwiają przewieszone przez ręce reklamówki z pozostałymi prezentami.

– Niczego nie ukradłam! – krzyczę i zaczynam się z nią szarpać.

Wariatka chce mi wyrwać flakon z rąk, ale walczę dzielnie. Postanawiam wykorzystać reklamówki jako broń, więc macham nimi zawzięcie, aby okładały pazerną kobietę. Ta jednak nie daje za wygraną. Posuwa się nawet do ciągnięcia mnie za włosy.

W pewnym momencie, chcąc równocześnie bronić się i atakować, niespodziewanie tracę równowagę. Kolejna gleba to dla mnie żadna nowość, więc już nawet nie czuję w zawiązku z tym żadnego zażenowania. Przeżywam za to chwilę zgrozy, kiedy flakon wypada mi z rąk z i głośnym trzaskiem rozbija się na podłodze.

Razem z wariatką wydajemy się siebie okrzyk rozpaczy.

No po prostu nie wierzę! To się nie może tak skończyć! Przecież ja tu tak zaciekle walczyłam, a teraz zostaję z niczym! Chyba zaraz się rozpłaczę.

Obie z moją przeciwniczką z niedowierzaniem wpatrujemy się w rozbitą szklaną różę i rozlaną wokół plamę perfum. W powietrzu zaczyna unosić się delikatny kwiatowy zapach. Dokładnie ten, który kojarzy mi się Niną i który tak bardzo chciałam jej podarować. A teraz wszystko przepadło! I to przez jakąś niezrównoważoną psychicznie chciwą szajbuskę!

– To twoja wina! – Wariatka pierwsza odzyskuje rezon i ciska we mnie piorunami.

– Moja?! To pani się na mnie rzuciła!

No i zaczynają się kolejne rękoczyny. Tylko tym razem nie o perfumy, bo te przepadły bezpowrotnie, ale o rację i honor. Teraz już nie mogę przegrać.

Nim jednak zdążamy zrobić sobie poważną krzywdę, dobiega do nas tubalny, męski głos:

– Co się tutaj dzieje?!

Zastygamy w bezruchu i okazuje się, że nad nami stoi ochroniarz, a wokół zgromadził się niezły tłumek gapiów. Cudownie. No to mam przechlapane.

I znów potwierdza się moja teoria, że przedświąteczne zakupy to samo zło! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro