21 grudnia, środa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ledwo przekraczam próg mieszkania, kiedy rozdzwania się mój telefon. Rzucam reklamówkę z zakupami na kanapę i zaczynam szukać komórki w torebce. Kiedy w końcu ją znajduję, wydaję z siebie zduszony jęk. Mama.

Wzdycham ciężko i przeciągam zieloną słuchawkę. Wiem, że nie uniknę tej rozmowy, więc chcę mieć ją jak najszybciej z głowy.

– No, co tak długo nie odbierasz? – Słyszę zamiast „dzień dobry".

– Bo właśnie weszłam do domu – odpowiadam, rozglądając się po salonie.

Panuje tutaj niezły bałagan. Po stole i dywanie walają się ścinki, kolorowe kartki, mulina i inne artykuły papierniczo-rękodzielnicze. Oto efekt ślęczenia nad prezentem do Błażeja do późnych godzin nocnych. A dzisiaj czeka mnie jeszcze ciąg dalszy. Mam nadzieję, że efekt mu się spodoba. Nawet jeśli to nie będzie artystyczne arcydzieło.

– Ale przecież jest już prawie dziewiętnasta – zauważa mama. – A pracę kończysz o szesnastej.

No tak. Mam dwadzieścia osiem lat, od czterech mieszkam sama, a matka wciąż próbuje kontrolować moje życie. To jest po prostu żenujące.

– Byłam na zakupach – wyjaśniam.

– Świątecznych?! – pyta z przerażeniem.

– Spożywczych – odburkuję, choć to tylko częściowa prawda.

Mama nie musi wiedzieć, że dopiero dziś kupiłam prezent dla Niny, a pozostałe zaledwie wczoraj. Przecież to nie ma wpływu na jakość tych podarunków. A czego matka nie wie, tego nie będzie mi wypominać.

Niestety nie znalazłam ulubionych perfum siostry, mimo że szukałam w czterech różnych drogeriach. Zamiast tego kupiłam inne z tej samej firmy. Mam nadzieję, że przypadną jej do gustu. A na te różane najwyżej spróbuję zapolować przy urodzinach Niny.

– Ale prezenty już masz? – dopytuje nerwowo.

– Tak, mam – potwierdzam z westchnieniem, przechodząc do kuchni. – Jeśli dzwonisz, żeby się upewnić, że zostawię coś pod choinką, to możesz spać spokojnie.

W sumie i tak jestem pod wrażeniem, że wytrzymała półtora tygodnia bez bombardowania mnie telefonami. W zeszłym roku dobijała się niemal codziennie, aby upewnić się, że dostanie ode mnie prezent.

– Dzwonię po to, Majeczko, aby ci przekazać, że twój chłopak może czuć się zaproszony na naszą wigilię.

Słysząc to, o mało co nie zakrztuszam się łykiem pozostawionej rano na kuchennym blacie kawy. Od zawsze wiedziałam, że mama ma parcie na moje zamążpójście, ale to już jest naprawdę przegięcie!

– Ale ja nie mam chłopaka! – wypalam pierwsze, co ślina mi na język przyniesie.

– Jak to nie? – dziwi się mama. – Ninka mówiła, że się z kimś spotykasz.

Czasami naprawdę mam ochotę udusić moją kochaną siostrę.

– No właśnie, spotykam się – podkreślam dwa ostatnie słowa. – Nie jesteśmy jeszcze parą.

Uznaję, że nie ma sensu zupełnie zaprzeczać istnieniu Błażeja. Wiedzą o nim Nina i Krzysiek, wie też Kuba. No i teraz wie również mama, a ona nie odpuszcza. Bezpieczniej więc jest utrzymywać, że coś jest na rzeczy, ale to nic pewnego. Bo przecież i tak jest w rzeczywistości. Spotkaliśmy się dwa razy poza pracą i to przez kompletny przypadek. Trudno więc nazwać te spotkania randkami. Skłamałabym jednak, gdybym powiedziała, że na nią nie liczę. Postanawiam sobie, że na firmowej wigilii, kiedy będę wręczać Śliwińskiemu prezent, zaproponuję wspólne wyjście, które będzie można uznać za randkę z prawdziwego zdarzenia.

Liczę na to, że matka nie będzie dopytywać o szczegóły. Dziś musiałam zdać już pełną relację Patrycji i nieszczególnie mam ochotę to powtarzać. Nie ma co ekscytować się związkiem, który jeszcze nie istnieje.

– A tam, żadna różnica – prycha mama. – Powiedz po prostu, że nie chcesz mi go przedstawić. Ninka i Kubuś już go poznali. A ja? Wstydzisz się, czy co?

Ten pełen pretensji ton kiedyś wykończy mnie psychicznie.

– Nina znała go wcześniej, bo bratanica Błażeja chodzi z bliźniakami do jednej grupy w przedszkolu – wyjaśniam. – A Kuba poznał go zupełnie przez przypadek. Nie masz więc powodu, aby czuć się pominięta.

Wiem jednak, że dokładnie tak to odbiera. Jakbym specjalnie robiła jej na złość, nie chcąc przedstawić „swojego chłopaka". W sumie jej obawy nie są tak kompletnie bezzasadne. Nawet gdyby się nam z Błażejem ułożyło, nieprędko zabiorę go na spotkanie z mamą, bo ta, jeśli tylko go zobaczy, pewnie zapyta o datę ślubu i liczbę planowanych dzieci. Nie dam się tak upokorzyć. Przed żadnym facetem.

– Czyli co? Nie przyprowadzisz go? – Jej rozczarowanie jest niemal namacalne.

– Nie – stwierdzam stanowczo. – To jeszcze nie ten etap znajomości. Poza tym Błażej spędza święta ze swoją rodziną.

Nie mam co do tego pewności, ale skoro wspominał o rodzicach i bracie, to zakładam, że tak właśnie będzie. Poza tym mam nadzieję, że ten argument przekona mamę, która ponad wszystko ceni sobie rodzinne więzi i święta spędzone w gronie najbliższych.

– To o której widzimy się u Niny i Krzyśka? – szybko zmieniam temat, chcąc poprzedni zostawić już w spokoju.

– Myślę, że koło czternastej powinno starczyć.

– Co? – dziwię się. – Nie będziemy chyba jeść kolacji w porze obiadu!

– Oczywiście, że nie, ale przecież trzeba wszystko przygotować. Nic się samo nie zrobi.

Okej, nie tak to sobie wyobrażałam. Do tej pory to mama wszystko ogarniała z niewielką pomocą Niny. Wyjątkiem był tylko rok, w którym urodziły się bliźniaki, kiedy to ja zostałam zaangażowana do kuchennych przygotowań. Co, jak można się domyślić, zakończyło się jedną wielką katastrofą. Znaczna część potraw nie nadawała się do spożycia, a mama i ja usiadłyśmy do stołu posprzeczane. To były moje drugie najgorsze święta w życiu. Od tamtego czasu nikt już nie wymagał ode mnie przedświątecznej pomocy, wiedząc, że to jak proszenie się o kłopoty.

W tym roku najwyraźniej mama postanowiła podjąć to ryzyko.

– Nie powinno być tego dużo, ale przyda się każda para rąk do roboty – ciągnie mama. – Niestety nie staję się coraz młodsza. Nie mam już tyle siły, żeby samej przygotowywać kilkanaście dań dla szóstki dorosłych osób!

Wydaje mi się, że trochę przesadza. Mama jest ledwo po pięćdziesiątce i trzyma się naprawdę dobrze. Uświadamiam sobie jednak, że kiedyś jej zabraknie i ktoś inny będzie musiał przejąć ten cały kulinarno-przedświąteczny galimatias. Pewnie padnie na Ninę. Ja na pewno się tego nie podejmę.

Mimo wszystko głupio mi olać tę aluzję. Nie potrafię być tak kompletnie wyrodną córką.

– No dobrze, przyjdę – zapewniam, choć odrobinę niechętnie.

– Tylko nie zapomnij o pierogach! – woła mama. – A tak w ogóle to ile ci ich wyszło?

Marszczę brwi w zaskoczeniu.

– A skąd mam wiedzieć? Przecież ich jeszcze nie zrobiłam.

Słyszę, jak mam wciąga z sykiem powietrze.

– Jak to jeszcze nie zrobiłaś? – pyta z przerażeniem. – Przecież po to dałam ci farsz, żebyś ulepiła jej jeszcze tego samego dnia i zamroziła!

Aha, fajnie wiedzieć. Szkoda tylko, że nikt mi tego nie powiedział.

– A co zrobiłaś z kapustą? – dopytuje po chwili ciszy.

– Nic. Stoi w lodówce.

Mama wydaje z siebie westchnienie ulgi.

Kurczę, nie jestem aż taką niedojdą! Wiem przecież, że tego typu rzeczy najlepiej przechowywać w chłodzie, żeby się nie zepsuły.

– To co? Mam dzisiaj zrobić te pierogi? – pytam, choć to znacząco pokrzyżowałoby moje plany na wieczór.

Dziś chcę skończyć prezent dla Błażeja oraz spakować te dla rodziny. I tym samym zamknąć temat świątecznych podarków. Pierogi zdecydowanie nie są moim priorytetem. Miałam zamiar zabrać się za nie dopiero w Wigilię, żeby były na świeżo.

– Teraz to już nie ma sensu – wzdycha mama. – Ulepimy je w sobotę u Ninki. Ale to w takim razie przyjedź koło dwunastej.

Cudownie. Ale się wkopałam. Prawie cały dzień z moją kochaną rodziną. No po prostu już nie mogę się tych świąt doczekać.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro