Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęły trzy miesiące odkąd Ashton zajął miejsce na pokładzie nieszczęsnego samolotu do Sydney i wrócił do domu, raz na zawsze żegnając się z Mią. Mia Courtney Williams była z pozoru zwyczajną dziewczyną, uczęszczającą do jednej z nowojorskich szkół średnich i mieszkającą w niewielkim mieszkaniu w centrum miasta wraz ze swoim szalonym ojcem. A jednak, była wyjątkowa. Zdołała skraść serce Ashton'a, który przez wiele długich lat starał się unikać bliższych kontaktów z kobietami. Nawet najbliżsi nie znali go od tej strony. Ból po stracie ukochanej siostry ukrywał pod szerokim uśmiechem i głupimi dowcipami, wymyślonymi przez niego na poczekaniu. Przez długi czas odtrącał od siebie czarujące, przepiękne dziewczyny, ponieważ najzwyczajniej w świecie bał się im zaufać. Cały wolny czas poświęcał muzyce, koncertowaniu oraz sporej grupce fanów, która zakochała się w jego twórczości. Wszystko zmieniło się dnia, kiedy znudzony bezczynnym wylegiwaniem przed telewizorem postanowił napisać do osoby, ukrywającej się na Kik'u pod nazwą xmiax.

Ashton przez cały ten czas, przez calutkie trzy miesiące, bez wyjątku, każdego z dziewięćdziesięciu dwóch dni żył z myślą, że nigdy więcej nie zobaczy Mii ani nie poczuje jej drobnych ust na własnych wargach. Dramatyzował i znakomicie o tym wiedział, jednak nie potrafił przed nikim się do tego przyznać. Tęsknił za ich wspólnie spędzonymi na kanapie wieczorami, za przerażającym tatą Mii oraz za kanapkami z masłem orzechowym, którego nie mógł dostać w Australii. Mimo ogromnej ilości dzielących ich kilometrów, stworzyli wspaniałą więź. Więź, której nawet głupi ocean nie był w stanie przerwać. Rozmawiali ze sobą w każdej wolnej chwili, zabawiali się w "facetime", urządzali wspólne wyjścia do sklepu i spotkania ze znajomymi. Byli jak para. Prawdziwa para. Starali się nie przejmować faktem, że mieszkali na dwóch różnych krańcach świata.

Młody Irwin stracił wszelkie nadzieje na ponowne spotkanie z Mią. Wielokrotnie chciał wsiąść w pierwszy lepszy samolot do Nowego Jorku, aby zobaczyć swoją dziewczynę, ale całą sprawę utrudniała Anne - nadopiekuńcza mama blondyna. Próbowała wybić mu ten szalony pomysł z głowy, robiła wszystko, żeby zatrzymać syna w rodzinnym domu. Zazwyczaj jej się to udawało, a przynajmniej takiej była myśli. Dwudziestoletni Ashton Irwin nareszcie sprzeciwił się matce i poleciał prosto do Stanów Zjednoczonych, gdzie czekała na niego niczego nieświadoma Mia. Chłopak był w siódmym niebie. Od dawna wierzył, że to w Ameryce czekała na niego szczęśliwa i bezproblemowa przyszłość.

Mia właśnie uczestniczyła w kolejnych nudnych zajęciach, tym razem prowadzonych przez pana Harrison'a - nauczyciela znienawidzonego przez nastolatkę. Znudzona bazgrała w swoim nowiutkim zeszycie i odliczała minuty do dzwonka. Niestety, lekcja dopiero się zaczęła, a najbliższego dzwonka mogła spodziewać się dopiero za jakieś trzydzieści minut. Tego dnia blondynka wygramoliła się z łóżka, podejrzewając, że zupełnie nic ciekawego się nie wydarzy. A jednak, miłość jej życia od dobrych pięciu minut przechadzała się pustymi korytarzami w liceum, do którego uczęszczała już ostatni rok. Gdyby tylko wiedziała o przyjeździe Ashton'a, z pewnością założyłaby coś "wyjściowego", a nie znoszone jeansy, szary podkoszulek i zniszczoną, flanelową koszulę, którą zabrała chłopakowi w dzień jego wyjazdu. Uwielbiała w niech chodzić, ponieważ w ten sposób mogła czuć niesamowity zapach Irwin'a. Internetowe rozmowy już jej nie wystarczały, potrzebowała go przy sobie.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale... to bardzo ważne. - Zdezorientowana dziewczyna gwałtownie oderwała wzrok od swojego zeszytu i przeniosła go na drzwi, przez które chwilę temu do jej klasy wszedł Ashton. Nie wierzyła własnym oczom. Zaczęła nawet podejrzewać, że z nudów zasnęła na ławce, a Irwin jest zwykłym wytworem jej wyobraźni. Nieraz jej się to zdarzało, dlatego teraz także mogło być nieuniknione.

- Tak, panie...? - zapytał zaskoczony pan Harrison, przerywając omawianie twórczości Williama Shakespeare'a.

- Panie Williams - odpowiedział natychmiast Ashton, starając się zachować całkowitą powagę. Musiał powstrzymać się przed wybuchnięciem śmiechem, aby wszystkiego nie zniszczyć i pomóc Mii urwać się z lekcji. - Jestem starszym bratem Mii Williams - skłamał. Bał się, że pomarszczony mężczyzna, zafascynowany Hamletem nie uwierzy w jego kłamstwa i wywali go z klasy na zbity pysk. - Nasz tata właśnie wylądował w szpitalu i... Och, to takie okropne. - Potarł palcami wilgotne oczy, które chwilę temu zamoczył w męskiej łazience. - Muszę pilnie zawieść Mię do taty.

- Um, dobrze, rozumiem. Mia, zbieraj się i jedź z bratem - speszony poinstruował blondynkę, po czym jak gdyby nic wrócił do czytania notatek na temat Shakespeare'a.

Ashton miał ochotę skakać z radości. Podobnie jak Mia, która na widok Australijczyka niemal nie zeszła na zawał serca i nie roztrzaskała swojej głowy o drewnianą ławkę kolegi z tyłu. Niestety, oboje musieli wstrzymać wszelkie emocje i zaczekać do opuszczenia szkoły. W końcu nie chcieli wyjść przed panem Harrison'em na kłamców ani wyrodnych potomków. Oczywiście nie byli rodzeństwem, ale nauczyciel literatury uwierzył w to kłamstwo. To nic, że kilka lat temu uczył (prawdziwego) brata Mii.

Po kilku minutach Ashton opuścił budynek, trzymając Mię za jej drobną dłoń. Bez wahania splótł ich palce razem, a następnie przyciągnął dziewczynę do siebie i wbił się w jej miękkie usta. Pocałunek był czymś, czego od dawna potrzebowali. Trzymiesięczna przerwa była zdecydowania za długą rozłąką. Ich pocałunek był delikatny, czuły i pełen tęsknoty. Nie przejmowali się faktem, że pan Harrison miał ze swojej klasy znakomity widok na wejście do szkoły i w każdej chwili mógł zobaczyć jak Mia namiętnie całuje się ze swoim "bratem". Liczyło się, że nareszcie byli razem.

- Ashton, jesteś idiotą - zachichotała blondynka, kiedy przekroczyli ogrodzenie, a szkoła zniknęła całkowicie z jej pola widzenia. - Pięknie imitowałeś amerykański akcent, jestem z ciebie dumna - cmoknęła w powietrzu, na co Ashton nie mógł się powstrzymać i ponownie wbił się w malinowe wargi dziewczyny. Oderwali się od siebie dopiero, gdy zabrakło im powietrza. Musiało wyglądać to cholernie zabawnie, ale mieli to gdzieś. - Ale co ty tutaj robisz? Myślałam, że planowałeś przyjazd dopiero na marzec...

- Tak, jak obiecałem. Wróciłem - wyjaśnił Irwin, wciąż pozostając tajemniczym. Nie chciał mówić o wszystkim od razu. To było zbyt niesamowite.

- Na jak długo? - wypytywała dalej Mia. Chciała wiedzieć wszystko na temat przyjazdu Ashton'a. W końcu chodziła do szkoły i musiała, a przynajmniej powinna mieć wszystko zaplanowane. Nie bała się opuszczać lekcji, ponieważ tata nie miał nic przeciwko temu, ale wolała wszystko mieć ułożone.

- Och, na krótko, nie zadowoli cię to... - jęknął blondyn. Oczywiście kłamał. Chciał ją podjudzić i wywołać z jej drobnego ciała wszelkie możliwe emocje. Mogło skończyć się poważnymi uszczerbkami na jego zdrowiu, ale i tak chciał spróbować.

- Na ile? Ashton, muszę wiedzieć! - pisnęła, w ten sposób wywołując z ust chłopaka donośny chichot.

- Um...

- Mów!

- Na razie na półtora roku... - westchnął, zupełnie jakby było to coś niezadowalającego. 

Był szczęśliwy ze swojej decyzji i dobrze wiedział, że Mia także. Jego przyszłość w Nowym Jorku zapowiadała się znakomicie. Miał wprowadzić się do ciotki Madison, która trzy miesiące temu tak się do niego przywiązała, że po jego wyjeździe dzień w dzień rozmawiali na Twitterze, czy Skype. Była równie zwariowana jak ojciec Mii, ale nie przeszkadzało mu to.

- Co? Co? Co?! - Blondynka zaczęła krzyczeć. Nie umknęło to uwadze przechodniów, którzy byli zajęci rozmowami telefonicznymi. Zirytowani krzykami dziewczyny oderwali się od telefonów i zmierzyli dwójkę zakochanych morderczym spojrzeniem. Ashton i Mia wciąż pozostali niewzruszeni reakcją obcych ludzi. Mieli ochotę się śmiać, płakać, krzyczeć, tańczyć i robić to wszystko jednocześnie. - Albo zwariowałam, albo kurwa powiedziałeś półtora roku! Ashton, to fantastycznie! Mój Boże, to chyba jakiś sen! Błagam, powiedz, że nie śnię... - dodała szeptem, obawiając się, że jej psychika była już w całkowitej rozsypce.

- To najprawdziwsza rzeczywistość, skarbie - zapewnił ją. - Zostaję w Nowym Jorku na następne półtora roku, a potem... Kto wie? Może zabiorę cię do Australii?

- Kocham cię. Tak bardzo cię kocham, kangurku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro