-1-

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Ile jest kultur, tyle jest różnych Bogów, a może nawet i więcej. – Luca rzucił, jakby to był prosty fakt, który wszyscy znają. – Nie bądź więc zdziwiony panną Fioną. Możesz zobaczyć, że rzeczywiście jej Bóg istnieje. W końcu jak inaczej posiadałaby święty klucz.
Andrew tylko spojrzał z wymową ma „więźnia" i odpowiedział pewnym głosem:
- Nie miej innych Bogów przede mną. Złamała I przykazanie. Jej Bóg jest tylko szatanem w przebraniu.
Luca przewrócił oczami, nie przerywając pracy nad jakąś nową maszyną. Nie był najbardziej religijną osobą i czasem naprawdę nie rozumiał, dlaczego Andrew był źle nastawiony do pewnych rzecz, które on sam uważał za najnormalniejsze na świecie. Długo przekonywał grabarza, że technologia taka zła nie jest.
- Czemu nie podejdziesz do niej i nie zapytasz o detale?
Andrew wzdrygnął się i tylko cicho pokręcił głową.
- Diabeł mnie nie zwiedzie.
- A zadajesz się z osobą niewierzącą.
Tym razem uciszył go na dłużej, a sam chłopak skulił się na krześle. Luca chwilę go pogłaskał po głowie wolną ręką. Ich przyjaźń była zupełnie przypadkowa i wiedział, że to dla Andrew wiele znaczy. Wiedział też, że jest na krawędzi ze swoim zachowaniem, jednak grabarz nigdy na długo nie obrażał się.
- Wiesz, możesz ją wysłuchać. Co jeśli nie miała styczności z chrześcijaństwem, albo odeszła z jakiegoś powodu? Nie oceniaj książki po okładce.
Andrew nic nie odpowiedział.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kolejny mecz. Andrew zauważył, że w ostatnich dniach jest na nie o wiele częściej proszony, co go niepokoiło, ale też męczyło. Zdawał sobie sprawę, że jest bardzo użytecznym członkiem drużyny, mogącym wziąć cios za uratowaną przez siebie osobę do dwóch razy i jeszcze uciec. Nie chciał jednak skończyć jak Naib, William czy Eli... Zdawali się być czasem nieobecni, zmęczeni całym dniem. Tylko w jakiś wyjątkowych sytuacjach uśmiechali się prawdziwie, nie chowając za gestem żadnego poirytowania. Posiadłość wykradała ich energię powoli, statycznie.
Spojrzał w talerz przed sobą. Na jego srebrzystą powierzchni znajdował się nadgryziony kawałek bułki z jakiegoś dawno odbytego obiadu. Jej okruszki ciągle były rozsypane pod talerzem, skąd nikt nigdy ich nie sprzątnął. Powinna była już dawno spleśnieć, a jednak kiedy eksperymentalnie dotykał ją palcem zawsze była miękka, choć nie jak wyciągnięta z pieca. Miękka, jak z kolacji zostawionej poprzedniego dnia. Czas zupełnie się dla niej zatrzymał.
Z myśli chłopaka wyciągnął go nagły dźwięk przesuwanego krzesła, na co od razu odwrócił głowę.
Zbladł. Obok niego usiadła osoba o rudych włosach.
Fiona Gilman, wcielenie samego diabła. Jak inaczej w końcu można wytłumaczyć dwa rogi na jej głowie, które na pewno nie są dekoracją jej kaptura?
Złączyła ręce w cichej modlitwie i siedziała w ciszy, w ogóle nie zwracając uwagi na drugą osobę.
- Możesz się modlić, lecz Bóg nie da ci zbawienia za pakt z diabłem.
Dziewczyna odwróciła się w jego stronę zaskoczona i spiorunowała go wzrokiem.
- Wy, chrześcijanie, zawsze jesteście takimi hipokrytami. Uważacie, że jesteście ponad wszystkimi, a jednak sami popełniacie najgorsze zbrodnie.
Andrew nie był przygotowany na taki odzew. Kapłanka tylko kątem oka zwróciła się w jego stronę, powracając do szeptania wcześniej przerwanej modlitwy. Chłopak gorzko się zaśmiał.
- Nie byłbym zdziwiony. Uczą... że każda zbrodnia zostanie odkupiona, a jednak... czyż to nie pogłoski, lub złudna nadzieja? ... Czy to się też zalicza do osób przeklętych od samego urodzenia, istnych potworów stąpających po ziemi, rozpraszającymi ból i grzech?
Nastała pomiędzy nimi cisza, w której było tylko słychać wyjący za oknami wiatr. Fiona przybrała łagodniejszy wyraz twarzy, jakby zrozumiała punkt widzenia grabarza, jednak nie była pewna co odpowiedzieć. Ten natomiast zaczął bezwiednie ciągnąć palcami po bandażach zawiniętych wokół jego łopaty. Była to jedyna niezawodna rzecz, która pozwalała mu się uspokoić. Materiał był już brudny i stary od lat używania przedmiotu, co sprawiało, że była dla niego bliższa, niż cokolwiek innego. Czasem ogarniał go strach, że jego niezawodne narzędzie raz na zawsze zostanie zniszczone, wystarczająco zużyte, zardzewieje stal. Co na razie jednakże była w jednym kawałku i był za to wdzięczny.
- Jak... możesz tak o sobie mówić? Nawet ja wiem, że nie jesteś potworem. Na co dzień widzisz łowców i spójrz – wyglądają bardziej jak ktoś przed kim powinieneś uciekać. Czemu wierzysz ludziom, którzy cię oceniają jak książka po okładce? – wydukała wreszcie Fiona. Spuszczając wzrok, zaczęła się bawić kosmykiem włosów, które przez przypadek wyszedł jej ze skomplikowanego warkocza.
Ponownie zapadła cisza, wydająca się jeszcze gorsza niż ta poprzednia. Kapłanka ścisnęła z niemocy usta, wpatrując się intensywnie w stół, kiedy Grabarz odwijał i zawijał skrawek bandaża na łopacie.
- Nie jesteś potworem. Wybacz, że się na ciebie tak rzuciłam.
Usłyszała wreszcie ciche westchnienie od drugiej strony.
- Trudno mi uwierzyć w takie słowa od... osoby takiej jak ty. – Andrew spauzował, aby na swojej głowie wizualizować rękami dwa rogi, odwracając wzrok.
- A jakby ktoś taki jak ty ci to powiedział? – Fiona zaczęła być bardziej pewniejsza siebie – czy Bóg nie ma akceptować wszystkich nie ważne czy są chorzy lub jak zgrzeszyli, jeśli naprawdę chcą się poprawić? Czy nie wystarczy dać znać...?
- B-Bóg... - Głos grabarza załamał się, a on sam zasłonił ręką usta. W jego oczach zakręciły się łzy. -... n-nie ja. Nie ja. Mnie przeklął. Przeklął od samego p-początku... nie... nie ma żadnego ratunku, tylko długa praca by ostatecznie umrzeć i p-pójść do piekła....
Fiona zerwała się z miejsca, przestraszona reakcją chłopaka i podbiegła do jego krzesła, łapiąc go za ramiona.
- Zobacz co ci robili. Wierzysz w takie kłamstwa. To są rzeczy, które ludzie na ziemi tobie powiedzieli. Czy ksiądz przemawia do Boga? Owszem, ale on sam nie dostaje od niego odpowiedzi. Jesteś piękny taki, jaki jesteś, a jeśli mówią, że to nie prawda, to w takim razie jest to tylko ich głupia opinia.
Grabarz z każdym jej głosem zaczynał bardziej płakać. Nie był w stanie odpowiedzieć na cokolwiek co mu mówiła.
- T...to... - zaczął, kiedy już w miarę się uspokoił – brzmi jak... jak coś co mama by mi powiedziała.
Fiona zaśmiała się cicho i uśmiechnęła.
- Więc doszłam do sedna, czyż to nie prawda? – Ścisnęła mocniej jego ramiona – Twoja matka miała więc rację. Posłuchaj się jej słów. Czuj się lepiej. Zaakceptuj siebie.
-...Dziękuję.
Nagle usłyszeli dźwięk otwieranych, ciężkich drzwi i szybkie kroki. Kapłanka w pośpiechu wróciła na miejsce, a Andrew wyprostował się i próbował ukryć swój niedawny wybuch. Luca stanął przed stołem i wydał małe „oh" przed tym, jak usiadł na jednym z jego końców. Następnie przyszedł Norton Campbell , a mecz rozpoczął się.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Od kiedy tak dobrze współpracujesz z Fioną? – Luca oparł się na ramieniu Andrew, na co ten wyjątkowo normalnie zaśmiał się.
- Powiedzmy że... może nie jest taka zła. – Spuścił głowę, jakby chciał ukryć własne słowa, ale ciągle lekko się uśmiechał.
Victor zaczął pisać zwinnie w swoim notatniku, aby wreszcie pokazać słowa „Cieszę się, że wreszcie przestałeś do niej czuć urazę. Założę się, że w taki sposób poprawiłeś także jej dzień."
- N-Nic nie zrobiłem. To bardziej... ona.
Grabarz  skinął głową, jakby zaliczał dla siebie prawdziwość wydarzenia.
- A tam mów co chcesz. A my o tutaj – Luca jebnął się w głowę, na co Victor cicho się zaśmiał – Będziemy wiedzieć swoje.
Andrew tylko odwrócił się od niego z małym rumieńcem wstydu. Z przyzwyczajenia, ścisnął ręce jak do modlitwy, ale szybko je wyprostował. Mimo wszystko, bojąc się zagadać, milczał.
- A właśnie, wiecie co? Antonio dzisiaj chodzi przyjaźnie, może pójdziemy jeszcze na mecze? – „Więźniowi" zaświeciły się oczy, a z jego ciała wyleciało kilka iskierek elektryczności. Zdawał się kompletnie zapomnieć o tym, o czym wcześniej rozmawiali, jednak Victor i Andrew już dawno przyzwyczaili się do tego. Luca, choć posiadał słabą pamięć, nadrabiał to emocjami, które dla niego występowały z podwójną siłą.
„Może raczej skup się na wypoczęciu. Nie mamy już spisanych żadnych rankedów..." – Listonosz szybko napisał na kartce.
- No ale CO Z TEGO? Zmęczony nie jestem, więc daj mi z tego skorzysta...ć! – Brązowowłosy ciągle naciskał, a nawet złapał obydwojga za ramiona, na co się wzdrygnęli. – I wy idziecie ze mną.
Andrew westchnął. Wieczór dopiero co się zaczął i wygląda na to, że Luca nie da im spokoju.
Uśmiechnął się pod nosem.
Ale to mu nie przeszkadza.


=================
yoyoyo
long time no see, eh?
ja... ostatnio piszę jedną rzecz. I zapewne wstawię ją na watt aby mieć święty spokój
z IDV, z IDV bo dziwnie to inspiruje do pisania haha.

Ale co na razie, weźcie tego jednego oneshota, który był kinda requestem od przyjaciółki i mi coś takiego wyszło... Jestem zadowolona i tak.

Do nastepnego, nie ważne kiedy będzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro