Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy otwieram oczy, nie jestem do końca pewny, gdzie właściwie się znajduję. Ani pokój, ani łóżko, ani nawet rozrzucone wokół ubrania nie należą do mnie i w głowie huczy mi zbyt mocno, bym mógł samodzielnie domyślić się, z kim tym razem spędziłem noc.

Z ociąganiem unoszę się do pozycji siedzącej, przeklinając bolącą głowę i klejące się powieki. Przecieram oczy i nieco już przytomniej rozglądam się dookoła. Pomieszczenie jest przestronne i jasne, nieco zabałaganione, ale całkiem przytulne, wciąż jednak go nie rozpoznaję i moja irytacja powoli sięga zenitu. Nienawidziłem, kiedy wychodzili zanim się obudziłem.

Prowadzenie takiego, a nie innego trybu życia miało swoje wady i zalety, a budzenie się w obcych domach zdecydowanie należało do tych pierwszych. Ktoś pewnie mógłby powiedzieć, że to całkiem zabawna, może nawet interesująca część życia kogoś, kto się sprzedaje, jednak mnie znużyło to już kilka miesięcy temu. Nowy facet, głupia gadka, pieprzenie, pobudka w miejscu, którego nie widziałem nigdy wcześniej, potworny kac. Przejście z tym na porządek dzienny było specyficzne, ale teraz więcej było w tym wszystkim obojętności niż nieszczęścia.

Skopuję z siebie kołdrę i niechętnie wywlekam się z łóżka. Syczę cicho, kiedy moje stopy spotykają się z chłodną podłogą. Jestem całkiem nagi i odrobinę posiniaczony, ale nic mnie nie boli, więc omijając porzucone na podłodze przedmioty ruszam w stronę drzwi. Skrzypią lekko, gdy naciskam na klamkę i popycham je do przodu, ale nie robię większego hałasu. Wychodzę na korytarz. Chwilę stoję bez ruchu, nasłuchując, aż dochodzą do mnie odgłosy stukania sztućcami o talerze. Po chwili zastanowienia ruszam za dźwiękami.

Dom w którym się znajduję jest specyficzny, ściany są poobwieszane dziesiątkami obrazów, mniejszych i większych, a tam, gdzie nie ma malunków stoją półki zajęte przez setki książek. Kolory ich okładek mieszają się ze sobą i jestem nieco skołowany. Jeszcze nigdy nie widziałem takiej kolekcji, a wbrew pozorom czytać potrafiłem - może nawet kiedyś to lubiłem. Ale to było bardzo dawno temu, jeszcze zanim zrobiłem z siebie dziwkę.

Mijam gigantyczny obraz i wzdycham ciężko. Trafiłem na konesera sztuki. Wspaniale.

W normalnych okolicznościach nawet nie szukałbym faceta z którym przespałem się zeszłej nocy. Ubrałbym się, sprawdził, czy wcisnął mi pieniądze do kieszeni i po cichu wyszedł tylnymi drzwiami. Unikałem awantur jak ognia, nie chciałem, by moja ciotka dowiedziała się o czymkolwiek i choć wymykanie się opanowałem do perfekcji, to teraz coś trzymało mnie w tym domu. Może ciekawość, może głupota, może to dziwne uczucie ucisku w brzuchu. Chciałem sprawdzić gdzie i z kim jestem. Moja intuicja była niemal tak silna jak kobieca i wielokrotnie okazało się już, że słuchanie jej to najlepsze, co mogę w życiu zrobić.

Przekraczam więc próg pomieszczenia, które okazuje się być kuchnią i spoglądam na siedzącego przy stole chłopaka, doznając olśnienia. No tak, jak mogłem zapomnieć. Z ulgą wypuszczam powietrze i zakładam ręce na piersiach, jednocześnie szczerząc się w stronę Josha.

Joshua Connolly był absolutnie ostatnią osobą, którą społeczeństwo mogłoby posądzić o bycie gejem, a jednak w jakiś chory sposób to właśnie on przypałętał się pod mój dom zeszłej nocy. Skoro o tym nie pamiętałem, musiałem być bardzo - potwornie wręcz - pijany. Zaczynam się zastanawiać kto upił kogo, ale nie potrafię uporządkować faktów, więc po prostu uśmiecham się do blondyna, który właśnie wkłada sobie do ust tosta z dżemem. Na mój widok chłopak unosi brwi i odkasłuje, uważnie lustrując wzrokiem moją nagą sylwetkę. Czuję jego oczy na moim ciele i robi mi się cieplej, bo hej, kto nie chciałby takiej uwagi?

- Hej Josh - mówię, opierając się o framugę. Mój głos wciąż jest jeszcze ochrypły i wiem, że brzmi niesamowicie, staram się więc mówić jak najbardziej gardłowo, dla jeszcze lepszego efektu. Praktycznie nigdy nie bawiłem się w takie gierki bez potrzeby, ale... Cóż. Mówi się trudno i żyje się dalej.

- Jessie - chłopak unosi zabawnie jedną brew i przeczesuje włosy dłonią - Ubierz się.

- Po co? - wzdycham, niezadowolony, że nasz mały flirt tak szybko się urwał - Wczoraj nie miałeś z tym problemu, kochanie - puszczam mu oczko i podchodzę bliżej, by rozsiąść się na krześle tuż obok niego. Nie jestem nawet w jednej dziesiątej tak skrępowany, jak powinienem i nawet bawi mnie wizja tego, że przy tym samym stole, przy którym teraz ja paraduję nago są jedzone rodzinne śniadania. Opieram łokcie o blat i obserwuję jak Josh prycha z irytacją.

- Wciąż nie mam z tym problemu - zapewnia i wywraca oczami - Ale nie jesteśmy sami.

- Słucham? - moja ręka zastyga w połowie drogi do talerza z kanapkami. Cały się spinam, jakby moje mięśnie już przygotowywały się do ucieczki i obrzucam go oskarżycielskim spojrzeniem - Dlaczego mnie nie ostrzegłeś?

- Właśnie to robię - Josh wstaje i odkłada naczynia do zlewu, po czym nachyla się, by przelotnie pocałować mnie w czoło. Robi to niemal automatycznie i krzywię się, zastanawiając kiedy wypracował sobie taki odruch - Mój młodszy braciszek jest w domu - mówi takim tonem, jakby to nie było nic wielkiego - Ale on zazwyczaj nie wychodzi z pokoju, więc... - wzrusza ramionami - Twoje ubrania są w salonie, leżą na kanapie.

Szybko wstaję i od razu rzucam się we wskazanym przez niego kierunku. Ubieram się może i w nieco zbyt panicznym tempie, ale z całego serca nie chcę wywoływać awantury. Z niesmakiem odkrywam, ze na mojej białej koszulce widnieje plama nieznanego pochodzenia, ale decyduję się nie rozmyślać na ten temat i wracam do Josha, który sprawdza coś na telefonie opierając się o kuchenną wysepkę.

- Mogliśmy zdemoralizować dziecko - teatralnie załamuję ręce i wskakuję na blat obok chłopaka.

- Jesse, ty masz siedemnaście lat - przypomina mi ze śmichem, nie odrywając wzroku od ekranu - Sam jesteś dzieckiem.

Szturcham go w ramię i dziecinnie otaczam jego biodra nogami. Nie mam w tym momencie na myśli nic związanego z seksem, chcę go jakoś zaczepić, oderwać od telefonu, zainteresować sobą, bo wizja włóczenia się po mieście bez celu niezbyt do mnie przemawia, a do domu nie mam co wracać przed dwunastą. Josh spogląda na mnie kątem oka i odkłada urządzenie na stół. Staje pomiędzy moimi nogami i przez moment patrzy mi w oczy, by chwilę potem nachylić się i przygryźć moją wargę.

- Ale z ciebie dziwka, Jessie - mruczy w moje usta, a ja uśmiecham się i puszczam tą obelgę mimo uszu. W jego wykonaniu te słowa brzmią niemal pieszczotliwie, wiem, że nie chciał mnie obrazić, więc pozwalam się całować jeszcze chwilę.

- Pedał - szepczę i odsuwam się od niego - Szkoda by było, gdyby ktoś się dowiedział.

- Nikomu nie powiesz.

- Zmuś mnie - czuję jego dłonie na swoich biodrach i już wiem, że będę wracał do tego domu jeszcze wielokrotnie. Gorący oddech Josha uderza w moją szyję, kiedy słyszymy miękki, cichy, lekko ochrypły głos.

- Cześć Joshua.

Natychmiast odsuwam się od chłopaka i zeskakuję z blatu. Serce bije mi jak szalone, szukam osoby, która wypowiedziała te słowa i zajmuje mi to chwilę, zanim udaje mi się ją znaleźć.

Chłopak stoi przy lodówce i wygląda na jakieś trzynaście, może czternaście lat. Niemal topi się w umazanej farbą, białej koszulce, a jego długie czarne włosy opadają łagodnymi falami na ramiona i prawy policzek. Jest drobny, kościsty i blady jak duch. Nie widzę jego oczu, więc mam spory problem z odgadnięciem jego myśli. Wąskie usta ściągnął w linię i czeka - nie mam pojęcia na co.

Robię kilka kroków do tyłu, chcąc jakoś załagodzić sytuację, to co zobaczył, bo prawdę mówiąc kiedy Josh mówił o młodszym braciszku spodziewałem się kogoś w rodzaju radosnego, beztroskiego siedmiolatka, niż mrocznego gimnazjalisty ginącego we własnych ubraniach. Josh nie wydaje się być szczególnie zaskoczony, bo tylko odchrząkuje i kręci głową, jakby z niedowierzaniem.

- Musisz to robić? - pyta, a w jego głosie rozbrzmiewa irytacja - Za każdym razem?

- Byłem głodny - młody wzrusza ramionami i otwiera lodówkę. Chwilę w niej grzebie, po czym wyciąga butelkę mleka i zatrzaskuje drzwiczki - Nie chciałem przeszkadzać.

- Wyprowadzisz mnie z równowagi - Josh uciska nasadę nosa i przez chwilę milczy. Obserwuję całą tą scenę z niedowierzaniem, bo dzieciak powinien biegać w panice i krzyczeć, nie prowadzić dyskusje. Gdybym ja przyłapał swojego brata z facetem, prawdopodobnie to właśnie bym zrobił - oszalał.

- Ja chyba już pójdę - mówię, wyczuwając napiętą atmosferę. Jasnym było, że młody wiedział o odchyłach brata, bo jego reakcja była aż nazbyt naturalna, ale mimo wszystko czułem, że gdyby nie moja obecność już by wrzeszczeli.

Josh natychmiast przytomnieje.

- Nie trzeba, Rowan właśnie wychodzi - mówi, kładąc nacisk na ostatnie słowa.

- Nieprawda, nie wychodzę - zaprzecza chłopak. Rowan. To imię majaczy gdzieś w mojej pamięci, na obrzeżach, jestem pewien, że kiedyś już je słyszałem, ale nie mogę sobie przypomnieć gdzie i kiedy. Mrugam kilkukrotnie i uśmiecham się pojednawczo w jego stronę, ale młodszy Connolly nie zamierza odpuścić - Ale Jesse powinien.

- Słucham? - dukam, zupełnie nie spodziewając się, że dyskusja pójdzie w tą stronę. W szoku nie zauważam nawet, że chłopak zna moje imię, choć nie ma prawa i po prostu wgapiam się w niego, kompletnie zaskoczony.

- Lepiej już idź - powtarza Rowan, odgarniając włosy z twarzy. Odsłania oczy, a ja kamienieję - W poniedziałek sprawdzian z biologii, a ty masz zagrożenie.

I już wiem, skąd znam tego chłopaka i to imię i mam ochotę krzyczeć, wrzeszczeć, kopać i gryźć. Bo oto stoi przede mną jeden z moich klasowych kolegów - tych, z którym nigdy nie zamieniłem choć jednego słowa. Chłopak, który zawsze przemykał korytarzem w wyciągniętych swetrach i za dużych ciuchach, znoszonych trampkach i słuchawkami w uszach. Ktoś, o kim nie miałem pojęcia, że jest bratem Josha Connolly'ego.

Moje myśli krążą wokół najbardziej paskudnych przekleństw jakie znam. Rowan posyła mi delikatny uśmiech, mogący być jednocześnie oznaką sympatii, jak i złośliwości i choć wiem, że powinienem jak najszybciej się zmyć, to stoję w miejscu i wpatruję się w bladą, za dziecinną jak na chłopka w naszym wieku twarz.

Obserwują mnie te cholernie jasne, niebieskie oczy i po raz pierwszy w życiu nie wiem co powiedzieć.

* * *

Hej!

Wróciłam! Mam nadzieję, że tęskniliście, bo ja bardzo :) Wracam z trochę innym opowiadaniem, niż ostatnio, bo Jesse nie jest ani płaczącym Danny'm, ani Cainem, ale mam nadzieję, że się z nim polubicie, bo ja już lubię go kocham.

Jeśli komuś przeszkadzają przekleństwa, albo sceny erotyczne to tutaj będzie ich więcej niż w Stay Away, Asshole (pff, wyczyn, c'nie?), więc proszę się uzbroić w cierpliwość do mnie!

Dajcie znać co sądzicie o prologu w komentarzach, postaram się zrobić to tak, by nie było zbyt oklepane.

All my love,

Call

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro