Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy uchylam powieki i orientuję się, że Seth nie leży przy mnie, przeżywam mały szok.

Przecieram oczy przedramieniem, starając się wyrzucić z pamięci wspomnienia zeszłego wieczoru, ale obrazy wracają do mnie wyraźniej niż kiedykolwiek. Przez moment zastanawiam się, czy nie wydłubać sobie oczu, ale rezygnuję. Wiedziałem, że będę się tak czuł, teraz muszę ponieść konsekwencje.

Powoli unoszę się do pozycji siedzącej i rozglądam po pokoju. Porozrzucane ubrania zniknęły z podłogi, jakby ktoś chciał usunąć dowody na to, co się wczoraj stało, poduszka po drugiej stronie łóżka jest starannie wygładzona i oparta o zagłówek. Setha znajduję w fotelu.

Chłopak nie patrzy na mnie. Siedzi z podkurczonymi nogami, obejmując je ramionami i wygląda przez okno, jakby spodziewał się, że zobaczy tam coś poza deszczem. Zupełnie jakby zapomniał, że w Anglii zazwyczaj pada.

Powoli ściągam z siebie kołdrę i spoglądam na swoje nogi. Zero siniaków, zero obtarć. Nie wiem, po co sprawdzam ich stan, on przecież nigdy by mnie nie skrzywdził. Nawyki pozostają jednak nawykami. Wzdycham cicho i kładę nogi na podłodze. Dopiero wtedy naciągnięte mięśnie protestują.

Wydaję z siebie stłumiony syk i tym zwracam jego uwagę. Odwraca się.

- Jules prosiła, żebyś przyszedł do jej pokoju, kiedy się obudzisz - informuje mnie, unikając mojego wzroku. - Wydawała się całkiem poważna.

Kiwam głową, choć prawdę mówiąc jestem zaskoczony. Nie zapytał o moje samopoczucie, nie sprawdził, czy wszystko w porządku, nawet się nie przywitał. Nie zrobił żadnej z tych rzeczy, którą miał w zwyczaju i trudno mi się odnaleźć w tej nowej sytuacji.

- Dzień dobry tobie też, Seth - mruczę, a mój głos wciąż jest ochrypły. Taki, jak zawsze po pobudce.

Robię kilka kroków w jego stronę, by również spojrzeć za okno, sprawdzić, w co tak uparcie się wpatrywał, ale on prostuje się i sztywnieje.

- Ubierz się - prosi, chociaż w ustach każdego innego człowieka słowa wypowiedziane tym tonem zabrzmiałyby jak rozkaz. - Wyciągnąłem ci czyste rzeczy z walizki. Leżą na krześle.

Mrugam kilkukrotnie, zanim dociera do mnie, że Seth nie ma ochoty ani na rozmowę ze mną ani na moje towarzystwo. Najgorsze jest to, że nawet mu się nie dziwię. Uśmiecham się słabo, mijając jego fotel i schylam po kupkę ubrań, starając się nie wyglądać zbyt wyzywająco. Nagi, pochylający się człowiek, powinien wyglądać w ten sposób, ale ja nie chcę. Nawet jeśli wiem, że potrafię. Przysięgam, że wstydzę się tak, jak już dawno się nie wstydziłem.

Naciągam na siebie bokserki, a potem chwytam sweter, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Jest długi, szary, miękki, czuć od niego delikatną nutę perfum. Poznaję te perfumy.

Przypominam sobie rozmowę z Rowanem, jeszcze przed wyjazdem do Rogate, podczas jednego z tych długich, chłodnych wieczorów, kiedy siedziałem u niego na poddaszu, wykrzywiony w dziwnej pozycji, narzekający na życie, śmierć i wszystko dookoła. Przypominam sobie jego złośliwy uśmiech i zaskoczone spojrzenie, kiedy spytałem, jakich perfum używa. Iskierki w oczach, jakbym spytał o coś, czego się nie spodziewał.

Hanae Mori. Kwiaty, drzewo sandałowe, owoce, może nawet wanilia? Nie pamiętam, wymienił wszystko. Wszystko, co mogę poczuć w tym zapachu i opisał najdrobniejsze szczegóły. Dla mnie jednak nie było to ważne. Dla mnie nazwa, flakon, cała reszta się nie liczyła. Liczyło się to, że ten zapach będzie kojarzył mi się zawsze tylko z nim, zupełnie jakby wykupił na niego monopol. Pamiętam, że wyśmiałem go wtedy. Jaki chłopak używa kwiatowych perfum? - zapytałem, a on wzruszył ramionami. Doskonale pamiętam jego odpowiedź.

Taki, którego na to stać.

Zaciskam zęby i wtulam się w sweter. Zastanawiam się, czy pakując walizkę wrzucił go przez przypadek, czy zrobił to specjalnie. Wdychając ten zapach czuję, jakbym zrobił mu coś podłego, a potem wrócił i udawał, że wszystko jest w porządku.

Jakbym przespał się z najlepszym przyjacielem, a potem niemal płakał, wyczuwając perfumy Rowana.

Powoli wkładam na siebie sweter i naciągam spodnie. Próbuję zachowywać się normalnie, ale poczucie winy sprawia, że zastanawiam się nad każdym ruchem, sprawiam, że są one nienaturalne i Seth musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć.

Nie jest ślepy. I zna mnie bardzo dobrze.

- Chcę, żebyś wiedział - mówię cicho, a mój głos jest bardziej przygaszony, niż spodziewałem się, że będzie. - Że mam wstręt do siebie za to, do czego cię zmusiłem. Przepraszam.

Chłopak kręci głową i otwiera usta, by coś powiedzieć, ale od razu je zamyka. Nie chcąc bezczynnie czekając na odpowiedź, która może nigdy nie nadejść ruszam w kierunku drzwi, by włożyć buty. Jego głos słyszę dopiero wtedy, gdy kończę wiązać drugiego.

- Masz ze sobą problem - oświadcza nagle, powodując, że nagle się prostuję.

- Co? - odwracam się w jego kierunku.

Chcę, żeby powtórzył.

- Twoje zachowanie wczoraj nie było normalne - mówi, nie wstając z fotela. Przygryza wargę.

Przestępuję z nogi na nogę, bo spodziewałem się czegoś innego. Spodziewałem się, że przemilczymy sprawę, że będziemy udawać, że nic się nie stało, że moje przeprosiny wystarczą. Tak jak zawsze. Zawsze wystarczały. Najwyraźniej tym razem ma być inaczej. Rozumiem dlaczego, nie mam pretensji. Tym razem przesadziłem. Naprawde przesadziłem.

- Byłem przestraszony - wypowiadam na głos to, czego bardzo nie chciałem powiedzieć, ale nawet to nie jest w stanie zmusić Setha do zmiany wyrazu twarzy.

- Zmusiłeś mnie, żebym się z tobą pieprzył - mówi powoli, jakby uważał, że musi mi o tym przypominać. - Masz świadomość tego, że czuję się jak szmata? Czuję się jak dziwka, rozumiesz?

Coś ciężkiego spada mi na serce. Nie wiem czym jest, ale niemal zginam się w pół, bo przecież nigdy nie chciałem doprowadzić do tego, by się tak poczuł. Z drugiej strony nie chcę kopać swojego własnego grobu, nabieram więc głęboko powietrza i robię powolny wydech. Najważniejsze to nie zacząć hiperwentylować.

- Witam w moim świecie - mruczę cicho, krzywiąc się.

Nie wiem, co więcej mógłbym powiedzieć. Przeprosiłem już. Przeprosiłem i to przepraszam miało w sobie więcej szczerości, niż wszystkie pozostałe, jakie kiedykolwiek wypowiedziałem.

- Tylko tyle masz mi do powiedzenia? - Seth wygląda, jakbym go zawiódł.

- Przeprosiłem - powtarzam na głos swoje myśli i brzmię trochę bardziej rozpaczliwie, niż chciałem.

- Rzeczywiście, już mi lepiej! - w końcu wstaje i zakłada ramiona na piersiach. Zaciska szczęki, oczy sypią iskry. Nie chcę, żeby spoglądał na mnie w ten sposób - Nie wierzyłem im, kiedy powiedzieli, że masz coś z głową. Teraz zaczynam zastanawiać się, czy przypadkiem nie mieli racji...

Zatyka mnie, bo nie spodziewałem się tego. Nigdy wcześniej nie mówił do mnie w ten sposób, nigdy tak bezpośrednio i mocno nie okazywał swojej niechęci. Serce mi się ściska, chciałbym jakoś się wytłumaczyć, ale nie wiem jak. Spieprzyłem, spieprzyłem tak bardzo, że samego mnie to przeraża. Nie chcę tego roztrząsać, ale najwyraźniej Seth ma na ten temat inne zdanie. Nieświadomie zaciskam pięści na rękawach swetra Rowana, nawet jeśli są nieco za krótkie. Ściskam tak mocno, że paznokcie kłują nawet przez materiał.

- Nie będziemy rozmawiać na ten temat - ucinam.

Seth nie wie o wiadomości, którą zostawił mi Rowan, nie wie o wszystkich esemesach. Nigdy nie ukrywałem przed nim tak dużo jak teraz, nigdy nie czułem się bardziej obco w jego towarzystwie. Bywał na mnie wściekły, ale zazwyczaj z troski. Tym razem jest zły na mnie. Tylko na mnie. Nie na kogoś, kto zrobił mi krzywdę, nie na moją bezmyślność.

Na mnie.

Boli mnie głowa, kiedy pochylam się, by zapiąć walizkę.

- Pójdę już - mówię cicho, nie chcąc wdawać się w dalsze dyskusje.

Uciekam, jak zwykle, ale nie wiem, co innego mógłbym w tej sytuacji zrobić. Z Jules musiałbym porozmawiać prędzej czy później, a jeśli oszczędzi mi to oskarżeń Setha, nie mam nic przeciwko.

Na wszelki wypadek biorę walizkę ze sobą. Walizkę, kurtkę i telefon, mój mały podręczny zestaw przetrwania i naciskam klamkę. Najgorsze jest to, że Seth nawet nie próbuje mnie powstrzymać.

Wychodzę i zamykam za sobą drzwi. Dziwi mnie to, że nie zaczynam płakać. Winszuję sobie pod nosem, że wciąż pamiętam, który pokój należy do Jules i wlokę się krok za krokiem w stronę jej drzwi. Ciągnę za sobą walizkę, niespodziewanie lekką, jednocześnie zastanawiając się, jak uda mi się przetrwać nadchodzące dni czy choćby godziny. Nie miałem już nikogo, kto mógłby mi pomóc.

Pukam do właściwych drzwi i czekam, aż otworzy.

Jules od razu otwiera na oścież. Nie bawi się w uchylanie, wyglądanie na zewnątrz. Jest już ubrana i uczesana. Wąskie, jasne jeansy leżą na niej całkiem dobrze, granatowy, delikatny sweter opada na jedno ramię, włosy są skręcone w grube loki. Wygląda o niebo lepiej niż wczoraj, ma na sobie mniej makijażu i wory pod oczami, co pozwala mi sądzić, że wciąż jest człowiekiem. Opiera się o framugę i spogląda na mnie spod zmarszczonych brwi.

- Jeszcze nie zdechłam - mówi zamiast powitania i przepuszcza mnie w drzwiach.

Mam ochotę coś odpowiedzieć, ale nie mam siły na kolejną dyskusję. Mój język jest jakby przyklejony do podniebienia, słowa nie przychodzą tak prosto jak zawsze. Być może Jules odczyta to jako pokorę, ale w tej chwili nie obchodzi mnie to.

Pokój jest bliźniaczy do naszego, z tą jedynie różnicą, że na toaletce są rozrzucone kosmetyki. Porzucam walizkę przy ścianie. Opadam na łóżko i unoszę wzrok na siostrę, która opiera się o framugę i uważnie mi się przygląda.

- Wszystko w porządku? - pyta i może mi się wydaje, ale w jej głosie pobrzmiewa nutka troski. Marszczy lekko czoło. - Nie wyglądasz za dobrze.

Wzruszam ramionami, bo nie mogę jej przecież powiedzieć, co jest przyczyną mojego kiepskiego humoru, wyglądu, mojego wszystkiego w tej chwili. Teraz, kiedy jestem odrobinę bardziej przytomny niż wczoraj, dostrzegam w tym wszystkim cień swojej winy. Widzę, że Jules nie mogła zareagować inaczej i to, co dzieje się w domu nie jest normalne, nawet jeśli ja zacząłem to akceptować. Gdybym przyszedł do domu Rowana, znalazł tam jego pijaną matkę, która na dodatek zaczęłaby mnie wyzywać, również urządziłbym awanturę.

Może to rodzinne.

- Jessie, nie jestem twoim wrogiem - wzdycha Jules zmęczona ciszą, a ja niemal wybucham śmiechem, bo to wszystko zaczyna powoli zamieniać się w nudną, przerysowaną scenkę pojednania rodzeństwa. - Byłam wczoraj suką, ale byłam zmęczona, a ty zachowywałeś się jak rozwydrzony gówniarz. Wiesz, że to moja reakcja obronna.

Znów wzruszam ramionami. Naprawdę chciałbym jej odpowiedzieć, może nawet mniej opryskliwie, niż planowałem przed przyjściem tutaj, ale nie mam siły. Staram się ograniczyć gesty, ruchy do minimum, żeby znów nie rozpętać jakiegoś armagedonu. Starczy mi to, co jest.

- Nie będziesz ze mną rozmawiać? - pyta, zakładając ramiona na piersiach.

Wywracam oczami.

- Nie jestem w nastroju - tłumaczę krótko, przymykając oczy. - Proszę.

- Jesse, zaraz wyprowadzisz mnie z równowagi.

- Przepraszam, nie mam siły - mój głos lekko się łamie i już wiem, że Jules nie da mi spokoju.

Robi jednak coś, czego się nie spodziewałem. Odpycha się od ściany i podchodzi bliżej. Kuca przy mnie i przygląda mi się uważnie, po czym wzdycha, jakby zmęczona czekaniem.

- Jak kocha, to wybaczy - mówi, kładąc dłoń na moim kolanie.

Parskam, przypadkowo plując jej prosto w twarz.

- Słucham? - pytam, nagle ożywiony, podczas gdy ona, wciąż zszokowana, wyciera swój policzek.

Spogląda na mnie, jakby za nic nie potrafiła zrozumieć mojej reakacji, a ja wbrew wszystkiemu mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Sytuacja jest niemal bliźniacza jak wcześniej, z babcią Rowana i kąciki moich ust lekko drgają. Nie umyka to uwadze Jules.

- Teraz cię to bawi? - upewnia się, wykrzywiając wargi. - Jesteś pewien, że ten blondyn jest w twoim typie?

Tym razem powstrzymuję się przed pluciem i nie powstrzymuję śmiechu. Jest odrobinę histeryczny, ale udaje mi się zaskoczyć siostrę, więc biorę to za plus. Teraz, kiedy obydwoje jesteśmy równie zażenowani, mogę opuścić nieco gardę. Rozluźniam się i postanawiam na moment zapomnieć o tym, jak wściekły byłem na nią wczoraj. Dziś nie mam nikogo, kto mógłby stanąć w mojej obronie, więc nie chcę ryzykować.

- Jestem pewien, że nie jest. Seth to przyjaciel - odpowiadam, gdy w końcu udaje mi się wydobyć z siebie głos. - Spieprzyłem.

- W takim razie nie będę cię oszczędzać - Jules wstaje i prostuje się tak gwałtownie, że słyszę jak jej kręgosłup chrupie. - Musimy pogadać.

- Nie chcę z tobą gadać - przyznaję zgodnie z prawdą. - Jestem na ciebie wściekły. I obrażony. I uderzę cię, jeśli jeszcze raz wspomnisz o opiece społecznej.

Dziewczyna wzdycha i odchrząkuje.

- Jeśli znajdziesz lepszą alternatywę, w porządku - wzrusza ramionami. - Ale nie pozwolę, byś mieszkał z ciotką.

Pozorny spokój ustępuje niemal natychmiast. Znów się spinam, bo ton, którego używa siostra, znam aż nazbyt dobrze. Tym razem nie pozwoli mi wyprowadzić się z równowagi, do końca pozostanie uprzejma i zimna. Ja nie jestem w stanie zachowywać się w podobny sposób, więc w najlepszym wypadku tylko się wygłupię. Spoglądam na nią z pretensją.

- Nie możesz tak po prostu wracać i wywracać wszystkiego do góry nogami - mówię, starając się zachować spokój. - Alex nie jest zła.

- Alex jest alkoholiczką - przypomina mi Jules.

- Alex zastępowała mi wszystkich, kiedy ciebie nie było - odparowuję i przygryzam wargę. - Ma problem, ale nauczyliśmy się ze sobą żyć. Wszystko jest pod kontrolą.

Dziewczyna wybucha nerwowym śmiechem i kręci głową. Przenosi dłonie na biodra i przygląda mi się z góry, jakby szukając powodu, dla którego jestem tak skrzywiony. Może szukać, ale i tak go nie znajdzie. Przynajmniej ja nie znalazłem, kiedy jeszcze zastanawiałem się, co jest ze mną nie tak.

Patrzę na siostrę, czekając na to, co powie. Nie jest jej na rękę zabieranie mnie ze sobą do Stanów, musiałaby załatwiać wizę, szukać większego mieszkania, dbać o kogoś poza sobą. Wiem, że nie jest do tego zdolna i tylko to pozwala mi sądzić, że jest jeszcze jakakolwiek nadzieja. Modlę się, by samolubność nie pozwoliła jej choćby spróbować opieki nade mną.

- Mogę płacić za szkołę - oferuje w końcu. - Z internatem.

- Nie chcę twoich pieniędzy - ucinam szybko, przestraszony przedstawioną przez nią wizją.

Jules parska, jakby rozbawiona.

- Czego w takim razie się spodziewasz? - pyta, a jej oczy sypią gniewne iskry. - Że cię przygarnę, pokocham, będę Matką Teresą? Nie oszukuj się, żadne z nas tego nie chce.

Właściwie to nie jestem zaskoczony jej słowami. Jestem zaskoczony szczerością, na którą się zdobyła. W pewnym sensie ją podziwiam - tak otwarcie mówić o tym, że nie kocha się własnego brata? Odważne. Bezkompromisowe. W przypadku Jules dodatkowo płytkie i podłe, ale mimo wszystko szczere. W pewnym sensie mam ochotę uścisnąć jej rękę i pogratulować.

- Chcę, żebyś zniknęła i nie wracała - odpowiadam, łapiąc z nią kontakt wzrokowy. - Poradzę sobie.

Kręci głową.

- Złożę papiery do szkoły z internatem, jeszcze dziś wieczorem. Najlepszej, jaką znajdę. Może wyprowadzą cię na ludzi - oświadcza w końcu i przeraża mnie to, jak bardzo pewnie brzmi jej głos.

- Nie ma takiej opcji! - podnoszę głos i również wstaję.

Dopiero teraz czuję ból mięśni, uda rwą niemiłosiernie, krzywię się wbrew własnej woli. Mam ochotę wrócić do Setha i wygarnąć mu, że jeśli skrzywdziłem go aż tak bardzo, to mógł być choć odrobinę delikatniejszy. Byłaby z tego awantura, ale wszystko mi jedno. W tej chwili płakałbym ze szczęścia, gdyby odezwał się do mnie bez obrzydzenia w oczach.

- Mogłeś zaproponować inne rozwiązanie, nie zrobiłeś tego - Jules celuje we mnie palcem, oskarżycielsko marszcząc brwi. - To nie koniec świata!

Otwieram usta, by odpowiedzieć, ale w tym momencie dzwoni telefon. Czuję wibracje w kieszeni, dlatego jak najszybciej wyciągam komórkę i spoglądam na wyświetlacz, zupełnie ignorując komentarze rzucane przez siostrę. Zanim odbieram, czytam nazwę kontaktu przynajmniej pięć razy.

Rowan.

Przeciągam trzęsącym się palcem po ekranie. Gdy przykładam telefon do ucha jestem niemal pewien, że kwiatowe perfumy na swetrze stają się bardziej intensywne. Kiedy słyszę jego głos, zapach eksploduje, a mi robi się ciemno przed oczami. Poczucie winy spada na moje barki, głos grzęźnie mi w gardle.

- Jessie? - pyta chłopak po drugiej stronie słuchawki.

Moim pierwszym, niemal rozpaczliwym odruchem, jest przeproszenie go. Teoretycznie nie mam za co, nie zrobiłem niczego, co byłoby zakazane. Moja moralność, zniszczona, zduszona moralność nie powinna reagować w ten sposób, a jednak mam ochotę wyznać mu wszystko, nawet bez powitania. Nie chcę się tłumaczyć. Chcę, żeby mnie ocenił, zrozumiał, że wszystko się rozsypało. Boję się jednak, że to byłby koniec. I tylko to mnie powstrzymuje.

Rzucam siostrze pogardliwe spojrzenie i biegnę do drzwi. Nie chcę z nim rozmawiać przy niej, nie chcę, żeby zrozumiała więcej, niż to koniecznie. Zatrzaskuję za sobą drzwi i szybkim krokiem idę w kierunku kanapy stojącej nieopodal schodów, czerwonej i eleganckiej. Widziałem takie kanapy, leżałem na takich kanapach zbyt wiele razy, ale nie mogę wybrzydzać. Siadam i biorę głęboki wdech.

- Jest źle, Rowan - słowa wypływają z moich ust, choć bardzo chcę je powstrzymać.

- Co się dzieje? - cichy dotychczas głos chłopaka, zamienia się niemal w szept. Chcę zapytać o co chodzi, ale dochodzę do wniosku, że nie to jest teraz najważniejsze. - Gdzie jesteś?

- W hotelu - mówię, zgodnie z prawdą. - Jules wariuje. Wróciła do domu, Alex była pijana, teraz się wścieka i chce mnie wysłać do szkoły z internatem - moje pogmatwane myśli zamieniają się w słowotok i mogę tylko błagać wszechświat, żeby wszystko zrozumiał. Nie będę w stanie tego powtórzyć. - Seth jest wściekły. Nigdy nie był na mnie tak wściekły, zrobiłem coś głupiego, spieprzyłem, Rowan, wszystko jest nie tak!

Przez chwilę panuje cisza.

- Znajdź Setha, postaram się zaraz przyjechać. Tylko podaj adres.

- Nie, nie, nie - protestuję. - Nie możesz tu być.

- Dlaczego? - jest zaskoczony, czuję, że zaczyna się martwić. - Muszę z tobą porozmawiać. Muszę ci coś powiedzieć, ty musisz mi wytłumaczyć, co...

- Przespałem się z Sethem - przerywam mu, wpatrując się tępo w ścianę.

Uświadamiam sobie, że wolę mu to uświadomić teraz, niż później patrzeć, jak jego oczy ciemnieją, jak blednie i otwiera usta, by zaraz je zamknąć. Jestem pewien, że właśnie to teraz się z nim dzieje i nie chcę sobie tego wyobrażać. Nie chcę zobaczyć, nawet oczami wyobraźni, tego, co mu zrobiłem. Chowam twarz w wolnej dłoni. Nie chcę, by świat miał do mnie w tej chwili jakikolwiek dostęp.

Słyszę, jak Rowan nabiera powietrza.

Przez chwilę nie mówi nic. Martwię się, że nie usłyszał, że zakłócenia ucięły moje słowa, ale wtedy słyszę urywany szloch i umieram. Umieram, spadam, nienawidzę siebie. Bardziej niż zwykle. Bardziej niż kiedykolwiek.

Zastanawiam się, po co zadzwonił. Martwił się? Chciał wiedzieć, co z Jules? Zapytać, czy wszystko jest w porządku? Nawet jeśli chciał po prostu sprawdzić, czy żyję, nie mógł się spodziewać takiej informacji. Zaoferował, że przyjedzie do hotelu, chciał mi pomóc, chciał być ze mną. Nie wahał się, proponując to, nie wahał się nawet przez moment. Wbijam paznokcie w głowę, chcąc jakoś się ukarać, zanim on to zrobi. Najchętniej rzuciłbym się z okna, ale wtedy byłby na mnie wściekły do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej.

Chcę zacząć przepraszać, ale wtedy słyszę jego głos, niespodziewanie opanowany.

- Adres. Podaj mi adres.

- Rowan, ja... - mamroczę zaskoczony, czując, jak w mojej klatce piersiowej otwiera się wielka dziura. - Nie płacz, proszę.

- Powiedziałem, żebyś podał mi ten cholerny adres! - podnosi głos i dopiero teraz wychodzi na jaw, jak bardzo roztrzęsiony jest. - Powiesz jeszcze słowo nie na temat i obiecuję, że więcej się do ciebie nie odezwę.

Podaję mu adres, zerkając na tablicę przywieszoną przy drzwiach do windy. Głos mi się trzęsie, ja sam się trzęsę i wygląda na to, że jeśli dalej tak pójdzie, świat również zacznie się trząść. Chcę powiedzieć coś jeszcze, ale chłopak się rozłącza i zamieram z telefonem przyciśniętym do ucha.

* * *

Rowan wybiega z windy, powiewając połami jednego ze swoich niepoprawnie za dużych swetrów. Sprawia wrażenie szalonego, ściska w ręce pasek swojej skórzanej torby, ciągnąc ją po ziemi. Zrywam się na nogi, ale on rzuca mi lodowate spojrzenie i nawet się nie zatrzymuje, mknąc jak burza w kierunku pokoju Jules.

Nie mam pojęcia skąd wie, w którą stronę się kierować, ale zatrzymuje się przed właściwymi drzwiami i kilkukrotnie wali w nie pięścią. Wytrzeszczam na niego oczy, bo spodziewałem się raczej, że będzie przybity, niż agresywny. Dopiero wtedy ktoś wbiega we mnie, odwracając moją uwagę.

Odwracam się i spoglądam prosto w wyraźnie wystraszone, brązowe oczy. Ciemna karnacja, drobne loki. Sitha.

- Co ty tu robisz? - pytam, na chwilę zapominając o istocie problemu.

- Co ty mu zrobiłeś? - dziewczyna odpowiada pytaniem na pytanie, cofając się o krok. - Wpadł w szał.

Otwieram usta, by jej odpowiedzieć, ale w tym momencie zza drzwi, w które wciąż uparcie puka Rowan, wychyla się oburzona Jules.

Oboje na chwilę zamierają, jakby zupełnie się siebie nie spodziewali. Najśmieszniejsze jest to, że Rowan wydawał się doskonale wiedzieć, na co się pisze. Jednak dopiero teraz dociera do niego, z kim będzie rozmawiał.

- Ty? - siostra unosi brwi, zaskoczona widokiem chłopaka. - Niespodzianka.

- Możemy porozmawiać? - głos Rowana wciąż lekko drży, przeraża mnie jednak to, że zupełnie ignoruje lekceważenie, z jakim traktuje go Jules. - Proszę. To ważne dla mnie.

Dziewczyna wzrusza ramionami, jakby chciała pokazać, że jego wizyta nie ma dla niej kompletnie żadnej wartości, ale mimo wszystko przepuszcza go w drzwiach, spoglądając na mnie ponad ramieniem chłopaka. Spojrzenie jest lekko pytające, lekko zirytowane. Krzywię się znacząco, mając nadzieję, że to wystarczy, by dać jej do zrozumienia, że nie mam pojęcia, co robi tu Rowan. Jules przywołuje mnie palcem.

Jestem tak zdezorientowany, że nawet się nie zastanawiam, kiedy wchodzę do pokoju za chłopakiem. Odwraca się w moją stronę i jego źrenice zwężają się lekko. Nie spodziewał się, że Jules będzie chciała rozmawiać z nim w mojej obecności, być może nawet nie spodziewał się, że w ogóle będzie chciała z nim rozmawiać. Nie odzywa się jednak do mnie, tylko przenosi wzrok na moją siostrę, która zamyka drzwi tuż przed nosem Sithy i prycha.

Gdzieś głęboko w środku popieram tę decyzję.

- Co mogę dla ciebie zrobić? - pyta, zwracając się do Rowana, który kładzie czarną torbę na toaletce, przewracając stojącą obok szminkę.

Pudełeczko uderza o drewno, ale on nawet nie mruga.

- Chcę, żeby Jessie zamieszkał ze mną - mówi, nie zaszczycając mnie nawet zerknięciem.

- Co?! - wykrzykujemy z Jules w tym samym momencie, z tą tylko różnicą, że mój głos łamie się w połowie tego niedorzecznie krótkiego słowa.

- Właśnie tak - kontynuuje Rowan, niespodziewanie spokojny. - Rozmawiałem już z matką. Jessie jest dla mnie cennym modelem, poza tym... - urywa, przygryzając wargę. - Przyjacielem. Jest dla mnie ważny. Obiecuję, że dopilnuję, aby miał najlepszą możliwą opiekę i... Proszę. Proszę, nie chcę, żebyś go zabierała. Możemy usiąść i porozmawiać.

Jules rozchyla lekko usta i przez chwilę milczy.

Ja sam nie jestem w stanie wydać z siebie dźwięku. Wlepiam w niego oczy, serce mi się ściska i nie potrafię myśleć o niczym innym, niż przyciągnięcie go do siebie i zatrzymanie go tam na zawsze. Nie ruszam się jednak z miejsca, tylko zamieram z dłonią przyciśniętą do ust i czekam, co wydarzy się dalej. Czekam, aż Jules dojdzie do siebie i na niego wrzaśnie, jednocześnie mentalnie przygotowując się do obrony chłopaka. Chcę go obronić, chcę go jakoś przeprosić, ale wiem, że sobie tego nie życzy. Byłbym głupi, sądząc, że słowa wystarczą, by o wszystkim zapomniał.

- Chcesz, żeby mój brat z tobą zamieszkał? - upewnia się Jules, wciąż nie podnosząc głosu. - Po tej całej szopce, którą zobaczyłam wczoraj?

- Ojca nie ma w domu i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie miał wrócić. Proszę, wysłuchaj mnie, jeśli będziesz chciała, mogę podać ci numer do mamy. Możecie umówić się na spotkanie, tylko... - przełyka ślinę. - Zwolnij. Przynajmniej odrobinę. Daj mi szansę cię przekonać.

Jules kręci głową.

- Nie mogę o tym rozmawiać z tobą, masz czternaście lat.

- Siedemnaście - Rowan nawet nie jest wściekły o to, że wzięła go za młodszego, niż jest w rzeczywistości. - Możemy zadzwonić po moją matkę - próbuje znów, tym razem odrobinę bardziej natarczywie. - Chcę o tym porozmawiać. Ona też.

- Usiądź - siostra przygryza wnętrze policzka i robi mi się słabo. - Muszę chwilę pomyśleć.

Poprosiła, by usiadł, co znaczy, że traktuje go poważnie. Traktuje poważnie to, co powiedział. Możliwe, że nie wywiezie mnie do Ameryki, że nie pójdzie do opieki społecznej, może nie pójdzie do sądu. Nie wynajmie paskudnie drogich adwokatów. Może wszystko rozejdzie się bez echa.

Rowan niepewnie przysiada na skraju łóżka i na chwilę nasze oczy się spotykają. Nie próbuję nawet otwierać ust, wiem, że nie będzie rozmawiał ze mną, ale posyłam mu niemal błagalne spojrzenie. Przepraszam, przepraszam, przepraszam.

- Chcesz, żeby Jessie zamieszkał z tobą? - upewnia się Jules, siadając na fotelu bliźniaczym do tego stojącego w pokoju moim i Setha. - Dlaczego? Mogę o niego zadbać.

Chłopak zwleka chwilę z odpowiedzią.

- Wiem. Wiem, ale jak już mówiłem, maluję. Potrzebuję go do skończenia obrazu. Poza tym, wolałbym mieć go przy sobie. Jessie nie zasługuje na szkołę z internatem.

Przez chwilę mam wrażenie, że Jules zapyta, skąd Rowan wie o jej planach wysłania mnie do szkoły z internatem, ale najwyraźniej się powstrzymuje. Nie jest głupia, musi się domyślać, że powiedziałem mu o wszystkim, kiedy wyszedłem na korytarz z dzwoniącym telefonem. Przełykam ślinę, kiedy dziewczyna zakłada ręce na piersiach.

- Szkoła z internatem to nic złego - mówi, a w jej głosie wybrzemiewa nuta nieufności.

- Szkoła z internatem to nie dom - wzrusza ramionami Rowan. - On zasługuje na dom. Nie na przechowalnię.

Wpatruję się w niego, bo wygląda na to, że zdążył przemyśleć już to, co mi nawet nie przeszło przez myśl. Nie myślałem o tym, jak będę się czuł w szkole z internatem, jeśli faktycznie do jakiejś trafię, zastanawiałem się jak tego uniknąć. On myślał o moich uczuciach, nawet po tym, kiedy dowiedział się, że przespałem się z Sethem.

Mam ochotę wyznać mu miłość, tutaj, zaraz, przy siostrze, nie zważając na to, że jest na mnie wściekły. Chciałbym, żeby zrozumiał, że naprawdę go kocham i doceniam to co robi, nawet jeśli nie moglibyśmy różnić się bardziej.

Nie rozumiem z kolei jak ten pomysł ma się do nakazu trzymania się z daleka od Josha. Siedzę jednak cicho, czując, że to nie jest najlepszy moment na zadawanie pytań. Staram się wyglądać na jeszcze bardziej zdezorientowanego i zdewastowanego, niż faktycznie jestem, ale nie wiem, czy to możliwe, by wyglądać jeszcze gorzej.

- Dotychczas dom nie przyniósł mu niczego dobrego - kręci głową Jules. - Dlaczego ja w ogóle z tobą dyskutuję? Jesteś dzieckiem. Nie możesz adoptować mojego brata.

- Rozmawiasz ze mną, bo nie chcesz zniszczyć życia Jessiego - Rowan stawia taki nacisk słowa, jakby chciał wyryć je w mózgu mojej siostry. - Bo wiesz, że to nie jest najgorszy pomysł i masz resztkę przyzwoitości. Proszę, porozmawiaj z moją matką.

Nagle coś sobie uświadamiam.

- Mogę mieszkać sam. Właściwie to już mogę, mam ukończone szesnaście lat - dziwię się, że wpadłem na to dopiero teraz. - Mogę sam się sobą zająć.

- Nie ma mowy - tym razem Rowan i Jules stanowią zgodny chór.

Mam ochotę niemal im pogratulować.

- Dlaczego nie? - marszczę brwi. - Nie musicie się o mnie troszczyć, poradzę sobie sam.

- Musisz skończyć szkołę - siostra celuje we mnie palcem, wyraźnie zdenerwowana.

- Wcale nie - protestuję, uśmiechając się lekko.

- Wcale tak - tym razem to Rowan, który odzywa się do mnie po raz pierwszy odkąd pojawił się w hotelu. - Nie rób głupot Jesse.

Przekrzywiam głowę, patrząc na niego zaciekawiony, bo nie wiem dlaczego akurat jemu zależy na tym, bym ukończył edukację. Wygląda jednak na zdeterminowanego. Determinacja przeważa nad złością i pretensją, tym razem to on prosi mnie bezgłośnie, samymi tylko oczami, prosi mnie o poparcie.

- Skończę szkołę, ale tylko w Londynie. Jeśli spróbujesz mnie gdzieś wysłać, rzucę liceum. Zadzwoń do pani Connolly - zerkam na Rowana, żeby sprawdzić, jak zareagował na mój mały szantaż i widzę, że chłopak wzdycha z ulgą. - Chcę tu zostać.

Najwyraźniej spodziewał się, że będę chciał walczyć o niezależność do końca. Niemal mi przykro, że nie sprostałem jego oczekiwaniom. Jessie sprzed trzech tygodni wrzeszczałby i szarpał, byle tylko pozostać indywidualistą, dziwką na własnych zasadach, bez ludzi i ich problemów dookoła. Chciałbym być tamtym Jessiem, przynajmniej w tym momencie, nie mam jednak siły.

Jules patrzy na mnie bezsilnie, po czym wydaje z siebie niesklasyfikowany dźwięk i zaciska dłonie w pięści.

- Nie dam ci ani grosza - grozi, ale nie robi to na mnie wrażenia. - Nie licz na pieniądze.

Mam pieniądze. Mam pieniądze, dużo pieniędzy, szczególnie teraz, kiedy nie będę musiał płacić ciotce czynszu. Poza tym, wątpię, by Rowan pozwolił mi wydać choć dolara, jeśli faktycznie z nim zamieszkam. Czuję, jakbym zwyciężył małą, ale ważną bitwę w tej całej wojnie, jaka toczy się w moim życiu ostatnimi czasy i jestem w stanie delikatnie się uśmiechnąć.

Wzruszam ramionami.

- Nie potrzebuję ich.

- Jak to nie... - zaczyna dziewczyna, ale Rowan jej przerywa.

- Nie potrzebuje ich - ucina twardo i wstaje, jakby nie chciał wdawać się w dalszą dyskusję.

Po części rozumiem ten ruch. Też nie chcę dalej słuchać jej gróźb, więc również się podnoszę i podchodzę do drzwi.

Czuję się, jakbym po raz pierwszy w życiu naprawdę się od niej odciął, raz, porządnie, na zawsze, a przynajmniej na dłuższy czas. Po raz pierwszy w życiu to ja mam kontrolę nad sytuacją, nie ona. Taki obrót spraw zawdzięczam tylko i wyłącznie interwencji Rowana, ale to nie ważne. Jeśli odciąłem się od Jules, jest we mnie więcej miejsca dla niego, na niego.

- Chcę numer do twojej matki - Jules zwraca się do Rowana, chowając twarz w dłoniach. - Natychmiast.

- Och, to niepotrzebne - zapewnia ją chłopak. - Czeka na zewnątrz.

I wychodzi. Tak po prostu. Naciska klamkę i przekracza próg, nie oglądając się na Jules, na mnie, na cokolwiek. Szybko chwytam walizkę i biegnę za nim, rzucając siostrze ostatnie spojrzenie przez ramię. Nie podnosi wzroku. Rowan kieruje się prosto do windy.

Nie pozostaje mi nic poza pójściem za nim. Po drodzę mijamy Setha, który patrzy na mnie, jakbym rozszarpał mu serce, a potem ranę polał kwasem. Chłopak stoi obok naburmuszonej Sithy, wygląda na to, że przerwaliśmy im pogawędkę. Unikam jego oczu, wbijając wzrok w podłogę korytarza. Niecałe dwa metry dalej, oparta elegancko o ścianę stoi pani Connolly, w perfekcyjnym makijażu, czarnym kapeluszu i ciemnobordowym płaszczu.

Kiedy mnie zauważa, odrywa wzrok od telefonu i bez zastanowienia przyciąga mnie do uścisku. Czuję muśnięcie jej pomalowanych ciemną szminką ust na policzku, jej ręka delikatnie gładzi mnie po plecach.

- Księżniczki nie powinny nosić walizek, kochanie - mówi smutno, przyglądając mi się uważnie. - Przykro mi, że ty musisz.

Nie wiem, co jej odpowiedzieć, bo oczy zachodzą mi mgłą, kiedy widzę, że jej własne są wilgotne. Nie przywykłem do takiej troski ze strony niemal obcych ludzi, więc nie wiedząc, co innego mógłbym zrobić, kiwam lekko głową, ściskam jej dłoń i ruszam za Rowanem, który właśnie wchodzi do windy.

Cisza, która w niej panuje jest gorsza od wrzasku.

***

Droga do jego pokoju jeszcze nigdy nie minęła mi tak szybko, jak teraz.

Może dlatego, że porzuciłem walizkę gdzieś pod drzwiami, nie przejmując się zupełnie nie dbając o maniery i popędziłem za Rowanem, który po przekroczeniu progu rzucił się biegiem na górę.

Wpadł do swojego pokoju z impetem zupełnie mu niepodobnym, a ja tuż za nim, dysząc od niespodziewanego wysiłku. Teraz stoję, z ręką na klamce zamkniętych drzwi i patrzę na niego, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.

Nie mam prawa się odezwać. Nie mam prawa się do niego odezwać, nie po tym, co mu zrobiłem, nie po tym, jak go potraktowałem. Nawet gdybym miał takie prawo, nie zrobiłbym tego. Słowa zamarłyby mi w gardle w momencie, w którym spojrzałbym w jego oczy. Gdy nic nie mówię, zamiera tylko moje serce. Może tak jest lepiej.

Wolałbym, żeby płakał.

- Dlaczego włożyłeś mój sweter po tym, jak się z nim pieprzyłeś? - pyta nagle, żal miesza się ze złością.

Brzmi, jakby naprawdę chciał zrozumieć.

- Pachniał tobą - mówię zgodnie z prawdą, naciągając rękawy na dłonie. - Przepraszam. Nie powinienem.

- Zabawne, mam wrażenie, że to nie mnie potrzebowałeś w tamtym momencie! - podnosi głos, jednocześnie przeczesując dłonią włosy. Milczy chwilę, jakby próbując się uspokoić. - Nawet nie wiem co powiedzieć. Nie wiem, jak mam na ciebie wrzasnąć, bo... Nie rozumiem, dlaczego to zrobiłeś. Nie pojmuję tego - smutek przejmuje nad nim kontrolę, kiedy obejmuje się ramionami i spogląda na mnie, tak potwornie zranionymi oczami. - Chodziło o seks? Chciałeś seksu?

Kręcę głową, bo nie chcę, żeby myślał, że jestem taką osobą. Chciałbym mu powiedzieć, że nie wiem, co wtedy we mnie wstąpiło, że nie wiem, dlaczego zrobiłem coś takiego, wiedząc, że go to zrani. Bo wiedziałem. Wiedziałem, że zranię siebie, jego, Setha, wszystkich. Nie wycofałem się jednak, nie odpuściłem.

- Nie chciałem, żebyś płakał - mój głos jest cichy, znacznie cichszy od jego.

- Nie zaczynaj - Rowan macha ręką, jakby chcąc zamknąć mi tym ruchem usta. - Nie wierzę ci.

Nie wiedząc, co innego mógłbym zrobić, siadam na jego łóżku. Albo na łóżku Thetis. Wydaje mi się jednak, że ta połowa należy do chłopaka. Zastanawiam się, dlaczego ich nie rozsunął.

On tymczasem podchodzi do okna i opiera się o parapet.

Obserwuję jego zgarbioną sylwetkę, kiedy wypatruje czegoś w porannym niebie i milczę. Cisza jest zbyt gęsta, by powiedzieć cokolwiek, a poza tym dość wyraźnie dał mi znać, że nie życzy sobie słyszeć ani mnie, ani moich wyjaśnień. Cichy szelest materiału jego swetra kiedy podciąga rękawy jest dla mnie w tym momencie wszystkim. Ruch oznacza, że nie skamieniał, że wciąż jest żywym człowiekiem.

- Kocham cię.

Słowa uderzają we mnie z siłą tajfunu. Zastygam, nabieram powietrza do płuc, dziwne, nieznane uczucie szaleje w moich trzewiach, jakby coś próbowało wygryźć drogę do mojego serca. Mrugam powoli, jednocześnie starając się nie krzyczeć, spoglądam na Rowana, by upewnić się, że nie wymyśliłem sobie tych słów, że one padły. Naprawdę padły, wypowiedział je, sformułował je, że miał na myśli to co powiedział. Wątpliwości znikają w momencie, w którym się do mnie odwraca.

Taki wyraz twarzy może mieć tylko ktoś, kto właśnie wyznał miłość najmniej odpowiedniej do kochania osobie, jaka kiedykolwiek chodziła po ziemi.

- Rowan... - zaczynam, ale głos więźnie mi w gardle.

- Sądziłem, że nie muszę tego mówić, jeśli pokażę, ale najwyraźniej się myliłem - wzrusza ramionami. Trzęsie się lekko, co nie umyka mojej uwadze. - Najwyraźniej to nie wystarczyło, więc mówię to teraz. Kocham cię, Jessie, jesteś dla mnie cholernie ważny i wydawało mi się... Myślałem... - jego głos się łamie, ale to nie łzy, tylko nerwy. Przygryza wargę tak mocno, że jeśli tak dalej pójdzie, popłynie krew - Myślałem, że wiesz.

Wstaję i powoli idę w jego stronę. Krok za krokiem, zbliżam się do niego, podłoga skrzypi cicho pod moimi stopami. Z każdym moim krokiem naprzód, on cofa się o kolejny. W końcu jednak trafia na parapet i zamiera, zupełnie jakbym miał zrobić mu krzywdę, gdy znajdę się wystarczająco blisko. W jego oczach pojawia się panika, ucieka wzrokiem, ale nie można w nieskończoność udawać, że się kogoś nie widzi.

Staję tuż przed nim i unoszę dłonie do jego twarzy, by spróbować zmusić go do spojrzenia na mnie, ale zasłania się i kręci głową.

- Nie chcę - broni się, kładąc ręce na mojej klatce piersiowej. Delikatnie mnie odpycha.

Chcę go pocałować, przytulić. Chcę tego tak bardzo, że zasycha mi w gardle i jestem w stanie jedynie się w niego wpatrywać, podziwiać. Blada, porcelanowa twarz jest wykrzywiona w smutku, jakby on też cierpiał, pragnąc dotyku. Wszystko w nim krzyczy o bliskość, ale on sam jej nie chce.

Nie wiem co czuję. Wciąż jestem zszokowany, wciąż nie wierzę w to, co powiedział. Szczęście to tak potwornie głupie uczucie, nie mam do niego prawa. Szczególnie nie w tej chwili, kiedy powinienem czuć jedynie żal. Powinienem mieć żal do siebie za to, co mu zrobiłem, za to, co zrobiłem nam. Nie potrafię jednak myśleć o niczym innym, niż o tym, że najpiękniejszy człowiek na świecie, jedyny człowiek, którego kocham, kocha mnie.

Nigdy nie sądziłem, że będę musiał poradzić sobie z podobną sytuacją.

- Rowan - zaczynam cicho, czując, że wypowiedzenie na głos jego imienia nieco mnie otrzeźwi. - Nie miałem pojęcia. Przysięgam, nie miałem pojęcia. Nie wiedziałem...

- Gdybyś wiedział, nie przespałbyś się z nim? - chłopak przechyla głowę. - To twój przyjaciel.

- Potraktowałeś mnie jak najgorszą szmatę - pociągam nosem, przygryzając wnętrze policzka.

- Byłem przestraszony! - znów podnosi głos, jakby moje tłumaczenie tylko go rozzłościło. - Nie masz pojęcia, co... Nie masz pojęcia o niczym. Zostawiłem ci wiadomość. Wiedziałeś, że... - kręci głową, jakby nie potrafiąc się wysłowić. - Nieważne. Nic nie wiesz. Nieważne, nieważne, nieważne - chowa twarz w dłoniach i milknie.

Wszystkie książki i filmy tak potwornie kłamią. Żaden z tych doskonałych, bogatych reżyserów nie ma pojęcia, jak zawstydzający jest moment, w którym uczucia wychodzą na jaw. Żaden z autorów nie wie, jak czuje się człowiek, którego serce rozpada się na kawałki, kiedy obserwuje miłość swojego życia nieszczęśliwą. Żaden człowiek na świecie nie ma pojęcia, jak to jest widzieć rozbitego Rowana. Rowana, który nie chce pokazać twarzy, w obawie przed tym, że przypadkiem mógłbym zrozumieć, jak wielką krzywdę mu zrobiłem. Ja sam nie wiem, jak załagodzić sytuację, jak się wytłumaczyć.

- Jestem głupi - próbuję nie brzmieć, jakbym znajdował się na granicy załamania nerwowego, ale wychodzi mi to raczej kiepsko. - Nie potrafię cię zrozumieć. Nie przeszkadza mi to jednak w kochaniu ciebie, wiesz? - siłą odciągam dłonie od jego twarzy i patrzę mu w oczy. - Nie trzeba rozumieć rzeczy i ludzi, których kochamy.

- Nie kochasz mnie.

- Kocham, sam to napisałeś. Kocham cię i nawet na moment o tym nie zapomniałem - w końcu ujmuję jego policzki w dłonie i unoszę jego podbródek lekko w górę. - Nie mam gotowego przemówienia o farbach i sławnych artystach, spałem z dziesiątkami ludzi, jestem do bólu zużyty i wykorzystany, ale w tym jednym nie mógłbym kłamać. Przysięgam - odrobinę zmniejszam dystans pomiędzy nami.

Chłopak wpatruje się we mnie uważnie, jakby szukał w mojej twarzy oznak na to, że nie mówię poważnie, że sobie z nim pogrywam. Nie ma prawa jednak ich znaleźć, bo jeszcze nigdy w życiu nie byłem równie poważny. Przejeżdżam kciukiem po jego policzku.

Uwierz mi, uwierz mi, uwierz mi.

Przepraszam.

- Dlaczego się z nim przespałeś?

Uświadamiam sobie, że nawet jeśli ktoś zada pytanie trzeci raz, nie jest prościej znaleźć na nie odpowiedź. Kręcę lekko głową, bo nie wiem co mu odpowiedzieć. Mógłby zapytać jeszcze trzysta razy, a ja za każdym razem wzruszyłbym ramionami, spuścił wzrok, przy razie dwieście trzynastym wybuchnął płaczem. Przeżyłbym cały wachlarz uczuć i emocji, ale nie znalazłbym odpowiedzi. Pewnie nigdy jej nie znajdę.

- Nie wiem. Nie wiem, naprawdę - mój głos brzmi niemal błagalnie. - Tak radzę sobie z problemami. Kurwa. Radziłem - odchrząkuję, nie spuszczając z niego oczu. - Seth i ja mieliśmy już podobne... Epizody. Często. Zanim cię poznałem - dodaję ostrożnie. - Wczoraj byłem bardzo smutny i... Zdezorientowany. I zły. I przestraszony. Jules nie pomagała, a...

Rowan prycha.

- Ty byłeś smutny? - pyta z ponurym rozbawieniem. - To musiało być straszne.

- Potrzebowałem kogoś - tłumaczę się dalej, choć mam świadomość, że te argumenty są równie głupie jak to, co zrobiłem. - Kogokolwiek. Nie chodziło o Setha, ale Rowan, zrozum, to jest to, co robię. Sypiam z ludźmi. Obcymi ludźmi - zwilżam usta. - Nie potrafię inaczej, nikt mnie nie nauczył.

- Nie rób z siebie ofiary - po raz kolejny odtrąca moje dłonie i tym razem nie próbuję walczyć. Pozwalam im opaść wzdłuż ciała. - Twój problem polega na tym, że nie chcesz przestać być dziwką. Nawet nie próbujesz! Twierdzisz, że mnie kochasz, ale nawet nie wiesz co to znaczy!

- Próbujesz być okrutny - mówię spokojnie, choć każde jego słowo jest jak kolejny policzek.

- Jeśli tak bardzo chciałeś kogoś przelecieć, mogłeś zadzwonić! - dopiero po tych słowach dociera do mnie, jak wściekły jest.

Odpycha się od parapetu i prostuje się jak struna. Cofam się o krok, próbując przyjąć do wiadomości to, co powiedział. Otwieram i zamykam usta, a tymczasem on wydaje z siebie zduszony jęk i opada na łóżko.

- O czym ty mówisz? - dukam, obejmując się ramionami.

- Nie jestem dzieckiem, Jessie - Rowan wzrusza ramionami. - Mogę być wściekły, ale to nie zmienia tego, co czuję. Mogłeś zadzwonić, jeśli koniecznie chciałeś kogoś pieprzyć.

Patrzę na niego, a jego policzki czerwienieją z każdą sekundą. Podchodzę bliżej i kucam przy nim, chcąc mieć dobry widok na jego twarz. Mój mały, słodki chłopiec.

Chciałbym jakoś odpokutować za to, że pozwoliłem mu się poczuć w ten sposób. Jak kawałek mięsa, który można zastąpić byle kim. Jak coś niewartego zachodu, co można wymienić. Rowan jest człowiekiem, któremu codzinnie powinno się przypominać o tym, jak wiele znaczy, jak doskonały, jak cudowny jest, na wypadek, gdyby zapomniał. Powietrze uchodzi ze mnie jak z przebitego balonu, kiedy unoszę się na łokciach i wdrapuję na łóżko, by usiąść obok niego.

- Nie życzę sobie, żebyś mówił o sobie i używał słowa "pieprzyć" w jednym zdaniu, okej? - mówię cicho, bo wreszcie dotarło do mnie, jak bardzo zachwiałem jego wszechświatem.

Rowan jeszcze niedawno nie byłby w stanie powiedzieć niczego w tym stylu. Postawiłby siebie przede mną, dumnie odrzucił włosami i wyszedł. Może nawet dał mi w twarz. Teraz, kilka tygodni później, ma do mnie pretensję, że... Trudno mi o tym myśleć. Trudno mi to zrozumieć.

- Jeśli tego potrzebujesz, to w porządku - unosi na mnie oczy. - Nie jestem w zakonie, wiesz?

Niebieskie tęczówki są jasne jak nigdy, choć odrobinę zamglone, może wilgotne. Zawsze wydawało mi się, że wieczór to najlepszy czas na wyznanie miłości, ale teraz widzę, że poranek jest równie dobry. Jeśli promienie słońce potrafią tańczyć w ten sposób w czyichś oczach, Ziemia powinna przestać się obracać, pozwolić tej chwili trwać wiecznie. Powinna pozwolić Słońcu świecić i muskać tą bladą twarz tak długo, aż gwiazda się nie wypali, a świat skończy. W nieskończoność.

Wyciągam do niego ramiona i przez ułamek sekundy mam wrażenie, że mnie odepchnie. Potem jednak wahanie znika z jego oczu i dosłownie wpada w moje ręce, zaciska dłonie na swetrze. Czuję jego zapach, wiele wyraźniejszy niż ten na materiale, przyciskam go do siebie i na chwilę zapominam oddychać.

- Przepraszam, przepraszam, przepraszam - szepczę w jego włosy, gładząc go po plecach. - Jestem skończonym idiotą. Kocham cię, kocham cię, kocham cię - wciskam nos w zagłębienie za jego uchem. - Myśl co chcesz, ale to prawda.

Mała, zgarbiona sylwetka, zwinięta w ramionach kogoś, kto nigdy, przenigdy nie powinien dostać niczego kruchego do rąk.

- Nie mogłem ci tego dać wtedy, jeśli mnie nie chcesz to w porządku, ale... - zaczyna Rowan, ale nie chcę, żeby kończył.

- Nie musisz mi niczego dawać - przerywam mu, zastanawiając się, jak doszło do tego, że ten chłopiec się we mnie zakochał. - Bądź sobą, nie zmuszaj się do niczego z mojego powodu, bo naprawdę oszaleję. Oszaleję, zachoruję i umrę.

Czuję, że chłopak prycha w moje ramię i odsuwa się lekko, by na mnie spojrzeć. Z jego oczu nie zniknął jeszcze smutek, ale drobne, tak dobrze mi znane iskierki wróciły na swoje miejsce. Uśmiecha się tak, jak potrafi tylko on i zaplata dłonie na moim karku. Niepewność tego drobnego uśmiechu, rumieńce, drżące usta i naprawdę, świat mógłby się walić, a ja bym nie zauważył.

- Chcę ci to dać - mówi i przechyla lekko głowę, patrząc na mnie spod rzęs. Jest całkowicie poważny. - Dam ci wszystko, tylko błagam, bądź mój. Bądź mój.

- Jestem twój - zapewniam go, trochę zdezorientowany tą nagłą desperacją w jego głosie.

- Kocham cię Jess. Nie ważne, co głupiego zrobisz, nie ważne, że nie masz w domu ciepłej wody i jedzenia. Nawet kiedy sam zachowuję się jak dupek, wciąż cię kocham. Musisz o tym pamiętać, okej?

Dociera do mnie, że dotychczas go nie pocałowałem, więc przyciągam Rowana do siebie i łączę nasze usta. Chłopak chwyta moją twarz w dłonie i przygryza wargę, zupełnie jakby chciał się ze mną droczyć, ale zaledwie kilka sekund później całkowicie się poddaje, pozwalając mi na cokolwiek mam ochotę. To on się odsuwa.

- To pierwszy i ostatni raz, kiedy wybaczam ci coś takiego - mówi cicho, jakby wstydząc się tej całkiem uzasadnionej groźby. - Zobaczę rękę Setha w niewłaściwym miejscu i to będzie koniec. Nie pozwolę, żebyś ty też robił ze mnie idiotę.

- Wybaczyłeś o jeden raz za dużo - całuję go w czoło. - Dziękuję. Może nie powinieneś.

To tylko motyle pocałunki, muśnięcie ust, ale chcę mu pokazać, że nie potrzebuję języka, by pokazać, że go kocham. Skronie, lewa, potem prawa, nos, policzki, broda, obojczyki. Chłopak wplata dłonie w moje włosy i przyciska czoło do mojego czoła.

- Miłości nie odmienią chwile, dni, miesiące: ona trwa - i trwać będzie, po sam skraj zagłady. Jeśli się mylę, wszystko inne też mnie łudzi; że piszę to, że choć raz kochał któryś z ludzi.

Milczę, nie wiedząc co powiedzieć, więc Rowan, zupełnie jakby wszystko rozumiał, całuje mnie lekko.

- Jeśli nie rozumiesz, to w porządku - mówi łagodnie. - Jesteś tylko sobą, wytłumaczę ci później.

A potem pozostaje nam już tylko echo sonetu Szekspira, jasny pokój, promienie słońca i kończyny dziwnie splątane ze sobą, jakby już nigdy miały się nie rozłączyć. I bardzo chciałbym powiedzieć, że jestem zdezorientowany, ale to nieprawda. Jestem spokojny jak nigdy, bo Rowan pasuje idealnie do każdego wgłębienia w moim ciele, zupełnie jakby załatał wszystkie dziury. Oddycham nim, jego słowami i niewypowiedzianą do końca obietnicą, nawet jeśli wiem, że nie wszystko jeszcze jest jasne.

Ale słońce wciąż błąka się w jego oczach, nawet jeśli Ziemia się nie zatrzymała.

Niech to będzie wyznacznikiem czasu.

Mamy jeszcze czas.

* * *

No nie powiem, długie to wyszło, ale bywa i tak. Mam nadzieję, że nie wyszło za słodko, bo jeśli wyszło, to gówno. Jeśli wam się podobało to możecie mi o tym powiedzieć, czekam również na reprymendy, jestem otwarta na jedzenie

Miłego dniaa!

All the love,

Call xx  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro