Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dość szybko przekonuję się, że poniedziałek rano, nieważne czy spędzony w mieszkaniu ciotki, czy rezydencji Connollych, wciąż pozostaje poniedziałkiem rano.

Niemal umieram, gdy zaspany, rozczochrany, naciągając na siebie bluzę, potykam się na ostatnim schodku. Klnę pod nosem i niemal wpadam w wielką górę sierści, śliny i miłości, która piszczy głęboko oburzona i wbija we mnie parę wielkich, wilgotnych, brązowych oczu.

- Majra, głupku - mówię, schylając się do psa. - Kto mądry kładzie się zaraz pod schodami?

Tymczasem na horyzoncie pojawia się Rowan, z podkrążonymi oczami i skrzywioną miną. On nie potyka się na schodach. Niemal bezszelestnie po nich zbiega i piorunuje mnie wzrokiem.

- Co za idiota przewraca się bez powodu? - pyta, głosem wciąż zachrypniętym od snu. - Rusz się.

Wywracam oczami, ale nie protestuję i ruszam do kuchni. Jestem zaskoczony tym, jak naturalnie potrafimy się przy sobie zachować, nieważne jak wiele ważnych, trudnych rzeczy wydarzyło się przez weekend.

Z początku trudno mi było spojrzeć mu w oczy, ale kiedy zorientowałem się, że nie ma zamiaru wyznawać mi miłości przy każdej okazji i zdecydowanie nie należy do osób, które nie widzą w ukochanej osobie wad, nieco się uspokoiłem. Mogłem wciąż bezkarnie mu się przyglądać, podziwiać, pyskować mu i kochać całkiem po swojemu.

Niechętnie prostuję się, posyłam Majrze przepraszające spojrzenie i ruszam za chłopakiem do kuchni.

Dziwnie znaleźć się tutaj po tygodniach. Dziwnie pomyśleć, że tu tutaj po raz pierwszy zobaczyłem Rowana, że byłem wtedy wczepiony w Josha, że to nie na niego zwracałem wtedy uwagę. Uśmiecham się, widząc panią Connolly patrzącą z pretensją na patelnię, gdzie właśnie jajecznica przybiera kolor starej podeszwy. Obok niej, nieco sfrustrowana, stoi Debby, pomoc domowa. Dziewczyna wyłamuje palce.

- Chyba za długo ją pani smażyła - mówi niepewnie, unikając patrzenia na mamę Rowana.

- Skoro mój, pożal się Boże, mąż był w stanie zrobić jajecznicę, ja też jestem - prycha kobieta i unosi wzrok, nagle mnie zauważając. Uśmiecha się. - Cześć Jess. Co chcesz na śniadanie?

Wzruszam ramionami, zastanawiając się, jaka jest dobra odpowiedź na to pytanie. Rowan unosi brew, dziwiąc się nad czymś, co przeczytał w gazecie znalezionej na stole. Na jego pomoc liczyć nie mogę.

- Jajecznicę? - bardziej pytam niż odpowiadam, ale pani Connolly kręci głową.

- Lepiej nie. Jajka musiały być zepsute - krzywi się, dźgając drewnianą łyżką czarną, śmierdzącą masę na patelni. - Debby to wyrzuci. Dobrze, Debby?

Dziewczyna potakuje i szybko pozbywa się breji. Mama Rowana popycha mnie lekko w stronę stołu, więc siadam naprzeciwko Rowana i splatam dłonie. Kobieta opada na krzesło obok syna i nerwowo uderza paznokciami w stół.

- Czy ten człowiek próbował się z tobą kontaktować? - pyta, uważnie obserwując Rowana.

- Ojciec? - upewnia się chłopak, zamykając gazetkę. Magazyn o sztuce. Cudownie - Nie. To znaczy, może próbował, ale zablokowałaś jego numer, więc...

Parskam śmiechem. Trochę mi głupio, bo sytuacja wcale nie jest zabawna, kiedy wkraczasz w czyjeś życie i rozwalasz jego rodzinę, ale panu Connolly'emu się należało. Należało mu się nie tylko to, ale jeszcze więcej, łącznie z więzieniem, torturami i całą resztą wstrętnych rzeczy, o których tylko mogę pomyśleć. Z resztą, pani Connolly - a właściwie Edith, jak kazała się nazywać - nie wydawała się szczególnie zraniona jego nieobecnością. Przynajmniej nie od momentu, w którym go spoliczkowałą i wystawiła jego walizki za drzwi.

- Naprawdę? - kobieta wzrusza ramionami. - Jak to się mogło stać?

Rowan kręci głową z niedowierzaniem. Trudno mi zrozumieć, że tak szybko przeszedł do porządku dziennego z nieobecnością ojca, ale może nie powinienem się nad tym zastanawiać. Ojciec traktował go jak ścierwo, wyżywał się na nim, na siłę szukał w Rowanie chłopca, którym chciał, żeby jego syn był. Krzywdził go kiedy tylko mógł, więc teraz bez ojca nad sobą chłopak nie mógł czuć się gorzej niż wcześniej.

Debby podaje nam kubki z kakao. Niemal od razu unoszę swój do ust, spragniony cukru i energii, której ostatnimi dniami mam zaskakująco mało. Wolę nie wyobrażać sobie, co pomyśli Seth i cała reszta mojej wspaniałej klasy, kiedy zobaczą mnie na parkingu, wyskakującego z samochodu Rowana. W ogóle kwestia chodzenia z Rowanem do szkoły, do klasy, po tym, co się między nami stało, wydaje mi się najbardziej przerażającą sytuacją, w jakiej przyszło mi się odnaleźć. On nie powiedział na ten temat ani słowa, ale jestem pewien, że też się zastanawia.

To przecież nie tak, że wcześniej przyglądaliśmy się sobie z przeciwnych końców korytarza, usychając z miłości.

W kuchni pojawia się Josh. Nie musi podchodzić blisko, bym poczuł zapach jego żelu pod prysznic i dezodorantu, jego włosy wciąż są lekko wilgotne, kiedy siada obok mnie i sięga po kakao brata. Rowan piorunuje go spojrzeniem i odsuwa kubek.

- Chyba śnisz.

- Rowan - Josh niemal błaga, przeciągając samogłoski. - Nie mam swojego.

- To sobie zrób - chłopak wzrusza ramionami. - Od czegoś masz te przeseksowne mięśnie.

Krztuszę się napojem i zaskoczony spoglądam na Rowana. Mam ochotę rzucić coś głupiego, coś w stylu: Przestań, bo będę zazdrosny. Przypominam sobie jednak rozpaczliwą niemal prośbę Rowana, bym trzymał się z dala od Josha i choć chłopak sam sobie zaprzeczył, zapraszając mnie do domu, w którym przecież Josh przebywa niemal na okrągło, nie chcę ryzykować. Spuszczam wzrok i wbijam go w stół, by nie zwracać na siebie uwagi, nawet jeśli złośliwe uwagi cisną mi się na usta.

Pani Connolly się nie powstrzymuje.

- Słońce, kocham cię, kocham Luka, kocham ludzi i tęcze, a nawet Jessiego, ale nie chcę słuchać o twoich fantazjach przy śniadaniu - odsuwa krzesło i wstaje. - Szczególnie jeśli dotyczą twojego brata.

Rowan wzrusza ramionami.

- Nie żartuj. Jego imię brzmi jak odgłos, który ludzie wydają z siebie, gdy wymiotują - krzywi się. - Joshuajoshuajoshuajoshua.

Uśmiecham się. Boże, co za kretyn.

- Ranisz mnie braciszku - Josh wyciera wyimaginowaną łzę z policzka i przekrzywia lekko głowę. - Wciąż się wypierasz.

- Nie wypieram się - Rowan wygląda na odrobinę wystraszonego. - To był żart Josh.

Obserwuję ich uważnie, bo atmosfera nagle gęstnieje.

- Mów co chcesz - Josh również wstaje, nie zwracając uwagi na Debby, która właśnie stawia przed nim jego własne kakao. - Ja przynajmniej nie mam HIV.

Chwilę zajmuje mi zrozumienie, co chciał przekazać, ale kiedy w końcu mi się udaje, zamieram. Wiem, że odpowiednie byłoby wstanie i uderzenie go w twarz z pięści, moje ciało jest jednak zaskakująco ciężkie. Unoszę głowę i spoglądam na niego i wolę sobie nawet nie wyobrażać, jak żałośnie muszę wyglądać, nie wiedząc co powiedzieć, jak się zachować. Jedynym pocieszeniem jest to, że Rowan również zastyga w miejscu.

Przełykam ślinę i rozglądam się dookoła, by sprawdzić, czy Edith jest na tyle daleko, by pozostać nieświadomą słów syna. Nigdzie jej nie zauważam, więc prostuję się i przygryzam wargę. Odchrząkuję.

- Badam się, dziękuję bardzo - mówię, ale mój głos brzmi znacznie mniej pewnie, niż chciałem, by brzmiał. Nie dlatego, że nie jestem pewien swojego stanu zdrowia, ale dlatego, że nie rozumiem tej nagłej agresji wymierzonej w moją stronę. - Myślę, że jesteś sfrustrowany seksualnie.

Josh prycha z pogardą, a Rowan, wciąż nie mogąc oderwać od niego wzroku, kręci głową. Kręci głową, jakby chciał się z niej pozbyć natrętnych myśli, po czym przenosi wzrok na mnie i gdy tylko jego brat wychodzi, wydaje z siebie niesklasyfikowany dźwięk. Przez chwilę wydaje mi się, że się krztusi, ale potem w jego oczach widzę strach i przypominam sobie, kiedy ostatni raz widziałem go w takim stanie.

Stres pourazowy.

Natychmiast zrywam się na nogi i obiegam stół, chcąc być jak najbliżej. Nawet jeśli nie mogę pomóc, mogę przynajmniej go przytulić. Odsuwam krzesło na którym siedzi, klękam przed nim i ujmuję jego twarz w dłonie.

- Hej, oddychaj - proszę, jedncześnie gładząc kciukiami jego policzki. - Niech mówi co chce. Rowan, nic mi nie jest, słyszałem już gorsze rzeczy...

Chłopak kręci głową, wciąż rozpaczliwie walcząc o oddech. Tym razem nie płacze, po prostu oddycha tak przerażająco szybko, że jego wzrok mętnieje, a dłonie zaciskają się na materiale mojej koszulki. Już chcę wołać jego matkę, ale on najwyraźniej domyślając się, co chcę zrobić, kładzie palec wskazujący na moich ustach.

Bezsilny, nie mając pojęcia, co innego mógłbym zrobić, obejmuję go, wciąż klęcząc. Wczepia się we mnie, powoli uspokajając oddech. Czekam, aż doprowadzi się do porządku i coś powie i ta bezsilność to jest najgorsze uczucie, jakiego mogę doświadczyć. Jego miękkie włosy przyklejają się do mojego policzka, czuję jego serce, bijące nienaturalnie szybko w klatce piersiowej.

- Nie możesz przebywać z Joshem - mówi w końcu.

Zaskoczony lekko się odsuwam.

- Dlaczego? - marszczę brwi. - I dlaczego... - robię bezładny ruch rękami, chcąc w ten sposób opisać jego atak. Ostatni raz zachowywał się w ten sposób, kiedy ojciec zmusił go do oglądania filmów z martwą siostrą. - Przecież nie powiedział nic aż tak szokującego.

- Nie o to chodzi - chłopak puszcza mnie i wzdycha, zakładając włosy za uszy. - To nie jest bezpieczne.

- Co nie jest bezpieczne?

- On i ty w jednym budynku - tłumaczy Rowan. - W jednym mieście.

- Przesadzasz - uśmiecham się lekko. - Też za nim nie przepadam, ale przesadzasz. Nie pozjadamy się.

- Jak spadniesz ze schodów to faktycznie cię nie zje - mówi, zaskakująco poważny. - Z tego co wiem nie lubi padliny.

Mrugam kilkukrotnie, próbując przyswoić to, co chciał mi przekazać, ale odkrywam, że nie rozumiem. Przekrzywiam głowę, przyglądając mu się uważnie.

- Nie rozumiem - przyznaję.

- Wytłumaczę ci później - obiecuje i poprawia mi włosy, tak naturalnie, jakby robił to przez całe życie. - Chodź, bo spóźnimy się do szkoły.

Wstaje z krzesła i wymija mnie, kierując się do holu. Wiodę za nim wzrokiem, próbując jakoś ułożyć sobie w głowie to, co się stało. Nikt nie wmówi mi, że Rowan nie jest przestraszony, że zareagował nieadekwatnie do sytuacji. Pewnie, Josh był okrutny, ale on również mnie nie oszczędzał, zanim się polubiliśmy. Pokochaliśmy. Cokolwiek.

Walcząc z niepewnością, podnoszę się z klęczek i idę za nim. Ubieramy się szybko, wkładam nawet rękawiczki Setha. Sam nie wiem dlaczego, nie jest aż tak zimno, może mam nadzieję, że kiedy przyjaciel mnie w nich zobaczy, zmięknie mu serce. Kocham Rowana, ale Setha również potrzebuję. Seth jest kimś, za kogo oddałbym życie bez mrugnięcia okiem i poczekał na niego w piekle, by wysłuchać awantury, którą by urządził.

Wychodząc potykam się o buty pana Connolly'ego. Nie mam pojęcia gdzie w tym momencie mieszka mężczyzna, ale nie pojawił się tutaj odkąd wróciliśmy z hotelu. Nie widziałem go nawet przez moment. Może został w Rogate, ale wątpię, by babcia Rowana była w stanie na niego patrzeć.

Poprawiam torbę, zbiegam po schodach i wsiadam do samochodu. Rowan już siedzi za kierownicą, wyraźnie zniecierpliwiony i wydaje z siebie bardzo sugestywne westchnienie.

Wywracam oczami.

- Musiałem poprawić makijaż - tłumaczę krótko, a on po raz pierwszy tego poranka się uśmiecha.

Odnotowuję to jako swój osobisty sukces.

* * *

Wyskakuję z samochodu na parking i natychmiast tracę równowagę. Zapomniałem jak wysoki jest samochód Rowana i teraz płacę za swoją głupotę.

On sam wysiada bez podobnych problemów. Z gracją ląduje na asfalcie i rzuca mi pogardliwe spojrzenie. Wzruszam ramionami i szczerzę się jak idiota, bo to jest dobra strategia na trudne poranki, szczególnie z nim.

- Co mamy na pierwszej lekcji? - pytam, bo to Seth był zawsze tym, który znał na pamięć plan zajęć.

- Ja mam angielski - informuje mnie Rowan, naciągając rękawy płaszcza. - A ty?

Czuję się niemal winny, że nie zauważyłem wcześniej jak zjawiskowo wygląda. Nie wiem, czy zawsze ubierał się tak do szkoły, a ja to przeoczyłem, czy coś się zmieniło, ale mógłbym się w niego wpatrywać godzinami. Czarny płaszcz, ciemne jeansy, wysokie za kostkę wiązane skórzane buty. Śliwkowy sweter z materiału, o którym mi mówił, a którego nazwy za nic nie potrafię powtórzyć, kończy się idealnie na wysokości jego bioder, gdyby spróbował się przciągnąć, dostrzegłbym pasek nagiej skóry.

- Czemu się na mnie gapisz? - pyta, nie doczekawszy się reakcji z mojej strony. - Jesse?

- Ładnie wyglądasz - przyznaję, nie siląc się na kłamstwa.

I tak przez większość czasu wie o czym myślę.

Chłopak zastyga w pół kroku i patrzy na mnie, jakby chciał sprawdzić, czy przypadkiem nie żartuję. Wzruszam ramionami, by pokazać mu, że nie widzę w tym wyznaniu nic niesamowitego, nie powiedziałem w końcu niczego odkrywczego.

Jego reakcja jest nieco opóźniona, ale nie mniej zaskakująca. Oblewa się rumieńcem i wciska nos w sploty szalika. Odwraca wzrok, ale w moim sercu rozlewa się fala ciepła i nie mogę się powstrzymać przed podroczeniem się z nim jeszcze odrobinę. Podchodzę bliżej i chwytam go za rękę, ciągnąc w kierunku szkoły.

- Też mam angielski - oświadczam wesoło. - Nie wiem jak mogłem wcześniej nie zauważyć, że pierwszą lekcję w poniedziałek mamy razem. Zazwyczaj skupiam się na wszystkim poza nauczycielką.

Rowan usiłuje się wyrwać, ale jestem od niego silniejszy, zaciskam więc jedynie uścisk na jego dłoni i uparcie prę przed siebie.

- Puść mnie, idioto! - syczy, wciąż próbując się uwolnić. - Ludzie patrzą!

- Myślałem, że lubisz zwracać na siebie uwagę - uśmiecham się do pierwszej osoby, z którą łapię kontakt wzrokowy.

To chłopak z klasy równoległej, drobny i sympatyczny, kapitan drużyny siatkarskiej. Daniel? Możliwe. Nasza znajomość ograniczała się do tego, że kilka razy byłem z nim zapalić, ale wydawał się w porządku. Stoi przy krawężniku, oparty o latarnię i rozmawia z wyższym, naburmuszonym, ubranym na czarno. Kiedy mnie widzi, odwzajemnia uśmiech i unosi pytająco brew, a ja, jakby w odpowiedzi, unoszę splecione dłonie, swoją i Rowana. Kolega Danny'ego wywraca oczami i zagarnia go bliżej siebie. Kątem oka widzę, że składa lekki pocałunek na jego skroni i szczerzę się jeszcze szerzej, bo Danny za ten swój uśmiech zasługuje na wszystko, o co poprosi. Jest jedyną osobą, która wygląda ładnie z papierosem. A to sztuka.

Rowan mamrocze coś pod nosem.

- Słucham? - dopytuję, nie chcąc stracić nawet słowa z tej jakże interesującej dyskusji.

- Mówię, żebyś nie mierzył wszystkich swoją miarą - powtarza, tym razem głośniej i wyraźniej. - I nie śliń się do Daniela.

- Ach, tak? Niby dlaczego? - widzę na jego twarzy nowy, całkiem nieznany wyraz i nie mogę powiedzieć, że mi się to nie podoba. - Przystojny chłopak.

- Przystojny chłopak ma chłopaka - Rowan przestaje się wyrywać. - A ty, przypominam ci, jesteś we mnie szaleńczo zakochany.

Korzystając z tego, że nie muszę już dłużej walczyć o utrzymanie jego dłoni w swojej, splatam nasze palce i zerkam na niego, by sprawdzić, czy to w porządku. Nie protestuje, spuszcza tylko wzrok. Rozumiem, że nie przywykł do ciekawskich spojrzeń ludzi, kiedy przez całą swoją licealną karierę trzymał się z outsiderami i przemykał w mroku, staram się więc zająć go głupią gadką.

- Ja tak powiedziałem? - dziwię się. - Musiałem być pijany.

- Przysięgam, że jeśli nie przestaniesz, zacznę krzyczeć - grozi mi. - Powiem, że mnie obmacywałeś. I wszyscy mi uwierzą.

Śmieję się, ale śmiech więźnie mi w gardle, kiedy zauważam kto stoi przy drzwiach wejściowych do szkoły. Seth opiera się o ścianę, uważnie mi się przyglądając, a obok niego stoi Molly, trajkocząc i gestykulując. Kiedy i ona nas zauważa, cichnie i przybiera pozycję ofensywną. Biust do przodu, dupa do tyłu, włosy na ramię. Jestem ostatnią osobą, która mogłaby kogoś potepić, ale naprawdę, naprawdę jej nie lubię.

Wdrapujemy się po schodkach i z początku mam plan po prostu ich minąć. Oczywiście, plany wszechświata i moje plany nigdy się ze sobą nie zgadzały, dlatego teraz też Molly zastępuje mi drogę w momencie, w którym kładę dłoń na klamce.

- Chwila - mówi tym swoim irytującym, ociekającym słodyczą głosem. - Mój chłopak chciał z tobą porozmawiać.

- Ma na imię Seth - przypominam jej uprzejmie i spoglądam na przyjaciela. - I, z tego co wiem, potrafi mówić bez pośredników.

Chłopak prostuje się i chcę puścić dłoń Rowana, tylko po to, by założyć ramiona na piersiach, ale on mi na to nie pozwala. Zaciska palce na moich i wrasta w podłoże, tak, że nawet kuksaniec nie działa. Uspokajająco gładzę jego kciuk swoim i rezygnuję z prób cofnięcia ręki. Jest wyraźnie spięty, a ja nie chcę wyprowadzić go z równowagi, szczególnie jeśli ma dzisiaj słaby dzień. Nie jestem potworem.

- Nie chciałem z tobą rozmawiać - prostuje Seth. - Właściwie to chciałem ci przekazać, że dyrektor prosił, żebyś zgłosił się do jego gabinetu. Poprosił, żebym ci to przekazał, bo jestem twoim przyjacielem - spogląda na Rowana, jakby ten był podczłowiekiem i odchrząkuje. - Najlepszym przyjacielem. Mówiłeś mu o wszytskim, przez co razem przeszliśmy? - mruży powieki i robi mi się ciemno przed oczami, bo jeśli Seth ma zamiar zachowywać się jak Josh, to powinienem uciekać. Jak naszybciej.

Spoglądam na Rowana, by sprawdzić, czy przypadkiem nie ma zamiaru zemdleć, ale ze zgrozą odkrywam, że się uśmiecha. Zaczynam się domyślać, co ma zamiar zrobić, ale wypieram to ze świadomości. Tak długo, aż faktycznie to robi.

- Wiem, że z nim spałeś - mówi całkiem spokojnie. - Tej nocy w hotelu i wcześniej.

Balansuję na granicy pomiędzy zatkaniem Rowanowi ust, a zrobieniem zdjęcia Molly. Jej mina jest raczej niezapomniana.

Mogłem się domyślić, że chłopak posunie się do czegoś takiego. Nie jest przywiązany do Setha, nie czuje się w obowiązku ukrywać jego tajemnice. Jeśli może się na nim odegrać za celowe schodzenie na bolesne dla niego tematy, zrobi to. Przy jego dziewczynie. W najbardziej szczery i pretensjonalny sposób na jaki może się zdobyć.

- I wiesz co? - Rowan nie daje za wygraną. - Jestem wściekły. Bo nikt kto go nie kocha nie powinien go dotykać.

Kamienieję. Spoglądam na niego z czułością, o którą nigdy bym się nie podejrzewał, bo jeśli od parkingu do szkolnych drzwi przeszedł drogę od wyrywania dłoni z mojego uścisku, do walki o moją nieistniejącą już od dawna godność... Boże.

- Co ty o nim wiesz? - parska Seth, jakby zapomianając o obecności Molly, która z szeroko otwartymi ustami wpatruje się w nas, jakby pierwszy raz widziała człowieka. - Nie masz pojęcia...

- SETH! - dziewczyna w końcu odzyskuje głos. - Nie masz zamiaru zaprzeczyć?!

Seth ignoruje ją i tym razem. Trochę mi jej żal, wciąż nie mogę jednak oderwać wzroku od Rowana. Na chwilę zapada cisza. Ze szkoły wychodzi dwoje uczniów, chłopak z wściekle zielonym szalikiem i dziewczyna tak szczupła, że zastanawiam się, jakim cudem wciąż utrzymuje się na nogach.

Chłopak przystaje na moment i wpatruje się w nas z uchylonymi ustami, jakby chcąc coś powiedzieć, może zapytać, czy wszystko w porządku, ale wtedy dziewczyna chwyta go za łokieć i ciągnie na schody. Słyszę tylko kilka jej słów:

- Nie Johnny, nie mieszamy się już w żadne gejowskie dramaty. Mam dość na następne trzysta lat.

Wszyscy jesteśmy równie zaskoczeni, nawet Molly zamyka usta. Odprowadzamy ich wzrokiem i przez chwilę mam nadzieję, że ta niema interwencja nieznanego blondyna uspokoiła nieco nastroje. Nie jestem w stanie godzić zwaśnionych stron kiedy jestem powodem sporu.

Czytałem Romea i Julię. Wiem jak skończył Merkucjo, kiedy Romeo wtrącił się w nieodpowiednim momencie.

Zdecydowanie nie chcę, żeby ktoś umarł, a w tym momencie nie jest to takie znowu nieprawdopodobne.

- Nie będę z tobą dyskutować - to Rowan przerywa ciszę. - Powinieneś mu odmówić, skoro wiesz, że jest idiotą. A jeśli jesteś jego najlepszym przyjacielem, nie masz prawa nie wiedzieć. Nie pozwolę ci go więcej tknąć - celuje palcem wolnej ręki w Setha i uśmiecha się kpiąco, przenosząc wzrok na Molly. - Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia.

Wiedzie mnie za sobą w stronę drzwi, ale nie pozwalam mu iść. Zwracam się do Setha, tak spokojnie, że sam jestem zaskoczony swoim opanowaniem.

- To było niepotrzebne - mówię, a w moim głosie pobrzmiewa pretensja. - Nie chciałem tego.

- Ostatnio kiedy z tobą rozmawiałem nie potrzebowałeś pośrednika - odpowiada z żalem i kręci głową. - Nie wiesz w co się pakujesz. Zniszczysz i jego i siebie.

Nie chcę mówić już niczego więcej. Wiem, że Seth zawsze ma rację, dlatego teraz też nie zaprzeczam, jednocześnie nie mając odwagi przyznać, że się nie myli. Zaufanie Rowana, wielka, cenna, potwornie ważna rzecz jest tak krucha jak on sam. Może się złamać, rozsypać, ukruszyć i wtedy nigdy sobie nie wybaczę. Teraz jednak, kiedy stoję i trzymam jego dłoń, wszystko wydaje się prostsze. Nawet ja sam wydaję się sobie prostszy. Choć prawdopodobnie odwracając się w tym momencie rujnuję swoją przyjaźń z Sethem, najcenniejsze co do tej pory miałem, nie jestem w stanie żałować.

Jeśli miłość Rowana kosztuje aż tyle, jestem gotowy zapłacić sercem.

Odchodzę więc bez słowa, zostawiając go za sobą. Wchodzimy do szkoły.

- To było niepotrzebne - powtarzam znów, tym razem Rowanowi. - To było cholernie niepotrzebne.

- Więc po co zaczynał? - Rowan puszcza moją rękę, jakby nagle zaczęła parzyć. - Mógł nie zaczynać.

- Seth jest zawiedziony, zły i smutny, dokładnie tak jak ty kiedy pojawiłeś się w hotelu. To nie tak, że on mnie do czegoś zmusił, to ja naciskałem - nie chcę wchodzić w szczegóły, tym bardziej teraz, kiedy przeciskamy się przez tłum rozgadanych, nieświadomych niczego ludzi. Muszę jakoś usprawiedliwić Setha, jestem mu to winien za te wszystkie razy, kiedy to on usprawiedliwiał mnie - Przepraszam, że do tego wracam, ale to prawda. Chciał cię zranić, ale tylko dlatego, że ja zraniłem jego. Okej?

Chłopak nagle się zatrzymuje. Przez chwilę wydaje mi się, że zacznie wrzeszczeć, ale okazuje się, że dotarliśmy do jego szafki i z ulgą wypuszczam powietrze.

Rowan odwraca się do mnie.

- To znaczy, że mogę cię uderzyć? - pyta całkiem poważnie. - Jeśli to twoja wina, czy mogę cię uderzyć? Bo Setha uderzyłbym teraz bez zastanowienia.

Mój mózg potrzebuje kilku sekund.

- Nie, bo kochasz moją twarz - wyrywa mi się, zanim udaje mi się zastanowić nad tym, co właściwie mówię. - Płakałbyś, gdybyś to zrobił. Możesz mnie pocałować - sugeruję, chcąc jakoś załagodzić jego nastrój.

To nie tak, że sądzę, że nic się nie stało. Prawdę mówiąc mam wrażenie, jakby ktoś kazał mi wybierać kogo kocham bardziej, mamę, czy tatę. Jakby ktoś postawił przede mną wybór niemożliwy do dokonania, wybór, który na zawsze zatrzyma mnie w miejscu i czasie. Z tą tylko różnicą, że ja nie miałem prawa nie odpowiedzieć.

- Poproś Setha - odparowuje Rowan.

Odwraca się i rusza w kierunku klasy. Co za primadonna.

- Czy ja wiem? - doganiam go. - Seth nie je farby. To nie ten smak. Bez farby nie ma zabawy.

Chłopak wybucha śmiechem i przystaje, by spojrzeć na mnie z tymi jedynymi w swoim rodzaju iskierkami w oczach. Chwyta mnie za bluzę i ciągnie w dół, a potem składa szybki, miękki pocałunek na moich wargach. Nie udaje mi się zareagować, bo odsuwa się niemal natychmiast. Wzdycham, bardzo niezadowolony.

- Tak się nie robi - przypominam mu rozżalony. Widzę, że kieruje się w stronę przeciwną do tej, w którą powinien się kierować ktoś, kto ma na pierwszej lekcji angielski.- Gdzie ty idziesz?

- Ten człowiek powiedział, że masz się zgłosić do dyrektora - wzrusza ramionami. - Odprowadzę cię. Może będziesz potrzebował potwierdzenia na to, że przez ostatni tydzień nie leżałeś w rynsztoku. Gdybym to ja był dyrektorem, a ty zniknąłbyś na tydzień, zdecydowanie pomyślałbym, że leżysz w rynsztoku.

* * *

Stres wizytami u dyrektora to kolejna z rzeczy, której pozbyłem się w swojej wieloletniej karierze szkolnej czarnej owcy. Nieobecności, awantury, bycie pod wpływem używek na terenie szkoły.

Tym razem jest o tyle ciekawiej, że nie mam pojęcia, co zrobiłem nie tak. Odkąd Rowan okazał się być całkiem sympatycznym, zdolnym do pójścia na układy szantażystą, dostojna osoba pana dyrektora nie powinna mieć do czego się doczepić. Poza ostatnim tygodniem, oczywiście.

Kiedy w końcu starsza sekretarka, wyglądająca na kogoś, kto zawsze ma w torebce garść landrynek, woła mnie do gabinetu, wstaję bez wahania. Rowan również się podnosi, ale kobieta kręci głową, gdy tylko go zauważa.

- Nie kochanie, ty nie - mówi, brzmiąc jakby wiedziała coś, czego my nie wiemy. Rzuca mi nawet współczujące spojrzenie. - Tylko pan Owens. To nie zajmie długo, możesz tu poczekać.

Jej słowa sprawiają, że zaczynam się zastanawiać, czy wyrzucanie kogoś ze szkoły jest czasochłonną procedurą.

Uśmiecham się jednak uspokajająco do Rowana i kładę dłoń na jego ramieniu, zanim udaje mu się zaprotestować.

- W porządku - mówię mu. - Dyrektor jest do mnie przyzwyczajony. Będzie okej.

Rowan nie wygląda jakby uwierzył w moje okej, ale kiwa niepewnie głową i siada na krześle, zakładając nogę na nogę. Rzuca mi ostatnie zmartwione spojrzenie i wbija wzrok w swoje idealnie spiłowane paznokcie.

Poprawiam włosy i naciskam klamkę. Bez pukania.

- Dzień dobry, panie dyrektorze - witam się, zanim jeszcze dostrzegam sylwetkę mężczyzny. Brzmię nienaturalnie radośnie, ale nie mam siły na inną strategię, niż udawanie naiwnego idioty. - Zawsze miło pana widzieć.

Dopiero wtedy zauważam, że w gabinecie nie znajduje się jedynie dyrektor. Szczupła, elegancko ubrana kobieta zasiada tuż obok niego za biurkiem, trzymając w dłoniach podejrzanie wyglądający notatnik. Kiwam głową w jej stronę, bo poznaję ją, a jakże.

- Pani pedagog - silę się na uprzejmy ton, choć wiem, że mnie nie znosi. Z wzajemnością zresztą.

Biedaczka robi się nerwowa, kiedy nie udaje jej się kogoś wyprowadzić na drogę światłości.

- Dzień dobry Jessie, usiądź - prosi mnie dyrektor, wyraźnie czymś zmartwiony. - Musimy porozmawiać.

Kiwam głową i siadam na przygotowanym dla mnie krześle. Splatam dłonie na kolanach i czekam na rozwój wypadków. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów czuję się w tym gabinecie niepewnie.

Pan Lee wyraźnie bije się z myślami. Mogę się domyślić, po sposobie w jaki na mnie patrzy. Jakby nie był pewien, czy powiedzieć, że mu przykro, czy zakuć mnie w kajdanki i przytwierdzić do kaloryfera.

- Sprawa jest delikatna - zaczyna ostrożnie, sadowiąc się głębiej w fotelu. Idealnie dopasowany, czarny garnitur marszczy się lekko, kiedy unosi dłoń do twarzy. - Właściwie to nie wiem od czego zacząć... Nikt nie chce cię osądzać. Posłuchaj Jesse, dostaliśmy...

W tym momencie wtrąca się pedagog, wyraźnie zniecierpliwiona uprzejmością dyrektora.

- Dostaliśmy anonimową informację - oświadcza i może mi się wydaje, ale kąciki jej ust wędrują lekko w górę. Światło odbija się od jej okularów w najbardziej upiorny sposób - Informację o tym, że się prostytuujesz.

* * *

Mam nadzieję, że egzaminy poszły wam lepiej niż mnie. Bawiłam się całkiem dobrze, ale wtedy nastały przyrodnicze XD

Jestem zmęczona, więc po prostu miłego wieczoru! Kocham was!

All the love,

Call

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro