Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mam wrażenie, że cały ciężar nieba skupia się na moich ramionach.

Oczy Rowana są jak dwie nieskończone, wilgotne otchłanie, błękitne dziury we wszechświecie. Uczepia się mnie rozpaczliwie, zaciska drobne dłonie na moich rękawach, ciągnie w dół, jakby chciał siłą unieruchomić moje ręce. Uniemożliwić mi sięgnięcie do kieszeni. Ściska mocno, czuję jego paznokcie przez materiał.

- Rowan, puść - rozkazuję mu, sam zaskoczony własnym spokojem.

- Jessie, nie, to pewnie... - chłopak jest całkiem spanikowany, trzęsie się.

Nie mam siły na pocieszanie go w tym momencie, kiedy sam jestem kompletnie rozbity. Prosiłem, by wszystko mi wytłumaczył, ale teraz żałuję, że wiem. Żałuję, że spodziewam się, co przyjdzie mi przeczytać, gdy włączę telefon. Nienawidzę tej świadomości.

- Natychmiast - ucinam, nawet nie próbując być delikatnym. Szarpię się. - Już.

Cofa ręce. Ma taki wyraz twarzy, jakby puścił się krawędzi nad przepaścią i właśnie zaczął spadać.

Wsuwam dłonie do kieszeni, obu jednocześnie, wyjmując telefony. Podaję Rowanowi ten oficjalny, ten bez numerów klientów. Chłopak trzyma go tak delikatnie, jakby obawiał się, że urządzenie wybuchnie mu w rękach lub obróci się w popiół.

- Odczytaj, nie ma kodu - zwracam się do niego, jednocześnie odblokowując drugą komórkę.

Właściwie to nie zastanawiam się, czy chcę poznać treść, bo wiem, że muszę. Wiem, że może to być najgorsze co przeczytam w życiu, wiem, że prawdopodobnie tylko pogorszy to sytuację, ale jednocześnie rozpaczliwie chcę mieć to za sobą. Bo co może się stać? Czym może mi zagrozić? Rowan jest tu ze mną, tuż obok. Nic nie może mu się stać. Samo to powoduje, że jestem trzy razy mniej przerażony niż on.

Wkładając w to całą swoją wolą, zmuszam się do naciśnięcia na ikonkę wiadomości. Natychmiast robi mi się ciemno przed oczami.

Jak mogłem zapomnieć, że Rowan nie jest jedyną osobą, którą kocham?

Numer od którego dostałem wiadomość znam na pamięć. Nadawca nie jest niespodzianką. Za to treść, a właściwie zawartość, niemal ścina mnie z nóg.

Zdjęcie jest śliczne. Naprawdę. Nie jest prześwietlone, nie jest za ciemne. Postać siedzi na parapecie, z jedną nogą podciągniętą do klatki piersiowej, wpatrując się w coś po drugiej stronie szyby. Na przystojną twarz chłopaka pada nastrojowy cień, jasne oczy są bystre, w ustach ćmi się cienki papieros. Mogę zgadnąć jakiej jest marki. W końcu pali od święta i tylko jeden rodzaj.

Seth.

- O Boże - Rowan niemal się krztusi, wlepiając oczy w wyświetlacz telefonu. - Jessie, to zdjęcie.

- Wiem, widzę - potwierdzam, wciąż nie odrywając wzroku od fotografii. - To Seth.

- Co? - chłopak wygląda na zaskoczonego. Unosi głowę i spogląda na mnie tak, jakbym właśnie go uderzył. - Dostałeś zdjęcie Setha? - pyta, jakby to nie było oczywiste. Przecież dostał to samo zdjęcie, powinien rozpoznać mojego przyjaciela. Nawet jeśli za sobą nie przepadają.

Tymczasem on chwyta telefon tak, bym również mógł widzieć ekran i podstawia mi go niemal pod nos. Mrugam, przez chwilę nie mogąc zrozumieć, na co patrzę. Dopiero kiedy w końcu mi się to udaje, dociera do mnie, co chciał przekazać nam Josh.

Tym razem na zdjęciu jest tylko jedna rzecz. Pistolet. Nieduży, czarny, idealnie leżący w trzymającej go dłoni.

Łamie mi się serce.

Bezmyślnie rzucam się w stronę drzwi, robię kroki większe niż kiedykolwiek. Nie chcę dać sobie szansy na przestraszenie się, nie chcę dać sobie czasu na poprawną reakcję. Poprawną reakcją byłby płacz i krzyk. Wrzask.

Muszę znaleźć Setha, muszę wydrzeć go Joshowi, przytulić, przeprosić, kupić wino i te niedorzecznie drogie, francuskie makaroniki, żeby mógł wybierać różowe i kruszyć nimi jak opętany. Sprzątając nawet bym się nie skrzywił.

Zabawne, jak kilka sekund może zupełnie odwrócić priorytety.

- Jessie, czekaj - Rowan biegnie za mną, ale nie odwracam się, by na niego spojrzeć. - Jessie, wiesz chociaż, gdzie oni są? Poznajesz to miejsce? Ten pokój na zdjęciach? - dyszy ciężko, choć nie ma prawa być zmęczony. - Nie pomożesz działając na ślepo!

Prycham, przystając na chwilę. Moja klatka piersiowa ściska się niemiłosiernie, niemal zginam się w pół. Oczywiście, że wiem. Mam ochotę wyśmiać jego niewiedzę. Wszyscy moi pozostali znajomi znają to miejsce, wystarczyłoby im spojrzenie na kawałek podłogi, stare panele, kawałek czerwonej cegły na ścianie, odrapane okno. Nie Rowan. Biedne, niewinne, rozpieszczone dziecko. Kiedy się odzywam, mam wrażenie, że zaraz zacznę pluć krwią. Moje gardło jest suche jak wiór.

- Pamiętasz, jak przyszedłem do ciebie cały poobijany? - posyłam mu gorzki uśmiech. - Zgwałcił mnie jakiś facet. W tym budynku. Dokładnie w tym pokoju.

Chłopak patrzy na mnie z uchylonymi ustami, jakby nie wiedział co powiedzieć.

- Nie miałem pojęcia - mówi takim tonem, jakby chciał przeprosić, że się nie domyślił. Skąd mógł wiedzieć?

- Ważne, że ja wiem jak tam dotrzeć - wzruszam ramionami, nie chcąc sprawiać, by czuł się winny. - To stary magazyn. Dwadzieścia minut drogi stąd, jeśli nie będzie korków. Zamówię taksówkę.

Rowan kręci głową. Nie mam jednak czasu na dyskusje z nim. Robię jeszcze kilka kroków, dopadam drzwi i rzucam się biegiem po schodach, na łeb, na szyję. Przez kilkanaście sekund zapominam o oddychaniu, więc kiedy w końcu biorę wdech, brzmię jak tonący, który po rozpaczliwej walce wynurzył się na powierzchnię.

Zerkam przez ramię, by sprawdzić, czy chłopak biegnie za mną i dostrzegam go kilka schodków wyżej. Nie mam pojęcia, jak udało mu się mnie dogonić.

- Nie idź sam! - błaga, przypadając do mnie i znowu wczepia dłonie w moje ramię. - Josh jest nienormalny. Niebezpieczny. Zadzwońmy na policję.

- Nie - sam nie wiem, dlaczego ten pomysł wydaje mi się potwornie absurdalny. Zupełnie jakby Josh mógł kontrolować i śledzić każdy mój ruch. - Nie ma takiej opcji. Naprawdę sądzisz, że nie zdąży go zastrzelić, kiedy zobaczy policję? Usłyszy kroki?

- Wyślą specjalne służby, Jessie, policja radzi sobie z terroryzmem, to tylko nastolatek - Rowan wciąż naciska, jego dłonie zaczynają drżeć. Widzę, jak bardzo zależy mu, bym tam nie szedł, ale dla mnie ta kwestia nie podlega dyskusji.

- Ten nastolatek zabił już dwie osoby, jeśli założymy, że mogę ci wierzyć - marszczę brwi. - To mój przyjaciel. Nie mogę go zostawić z twoim chorym bratem.

Rowan waży moje słowa. Widzę, że próbuje zrozumieć, co mną kieruje, ale jednocześnie rozpaczliwie chce zatrzymać mnie w szkole. Tu jestem względnie bezpieczny, Josh nie może mnie tknąć, pozostając niezauważonym, ale co mi to daje? Jeśli skrzywdzi Setha nigdy sobie nie wybaczę. Nawet nie będę próbował.

Wciąż jednak nie widzę przekonania w oczach chłopaka.

- Posłuchaj - zaczynam, czując, że dłonie zaczynają mi drżeć. Powoli dociera do mnie co się dzieje. - Kocham go. Kocham go, przez bardzo długi czas był dla mnie najważniejszą osobą na świecie, jedyną, która mnie nie unikała i mną nie gardziła. Nawet kiedy ty bywałeś podły - wzdycham i pocieram ręką twarz. - Jestem mu winny wszystko i jeszcze trochę więcej, dlatego przestań robić to, co robisz - proszę. - Nie patrz na mnie w ten sposób.

Rowan nie przestaje. Wlepia we mnie pełne pretensji, paniki oczy i kręci głową.

- Nie interesuje mnie, co się z nim stanie, Jess - oświadcza, zupełnie mnie zaskakując. - Ważne jest dla mnie to, żebyś to ty nie skończył z kulką w głowie. Nie chcę tego przeżywać jeszcze raz - głos mu się łamie. - Błagam, nie idź.

Trudno mi na niego krzyknąć, choć wiem, że powinienem. Czuję, że nie chciał być okrutny, że po prostu w tym momencie bardziej boi się wizji stracenia mnie, niż dba o to, żeby Seth był bezpieczny.

Może gdyby chodziło o niego, zachowałbym się tak samo.

Nie chcąc się roztkliwiać, ponownie odblokowuję telefon i znów ruszam w dół po schodach. Znajduję numer na taksówkę i wybieram go. Straciłem już wystarczająco dużo czasu, a jeśli jeszcze raz odwrócę się i zobaczę, jak przestraszony jest Rowan, stchórzę. Skoro on sam zachowuje się w ten sposób na myśl o tym, co może zrobić jego własny brat, powinienem uciekać jak najdalej, a nie pakować się w samo epicentrum jego szaleństwa.

- Przepraszam - mówię tylko i przykładam telefon do ucha.

Słyszę w słuchawce kobiecy głos i zbiegam po schodach. Nie odwracam się.

* * *

Do teraz nie potrafię zrozumieć jak to się stało, że Rowan pojechał ze mną, ale pojechał i wcale nie poprawiło to mojego samopoczucia.

Seth jest w położeniu raczej beznadziejnym, prawdopodobnie nawet o tym nie wiedząc, a jednym człowiekiem, który ruszył mu na ratunek jestem ja. I Rowan. Rowan, który otwarcie oświadczył, że nie zależy mu na bezpieczeństwie mojego przyjaciela, jeśli cała akcja ma narazić mnie w jakikolwiek sposób.

Prawda jest taka, że sam nie wiem, co zrobię. Co powiem. Jak wyprowadzę Setha z tego starego magazynu, jak przekonam Josha, żeby nie doprowadził do kolejnej tragedii. Dłonie mi się trzęsą, a milczenie staje się upiorne. Zupełnie jakby nastąpiła ta słynna cisza przed burzą, wspominana we wszystkich poważnych, tragicznych książkach, których tak strasznie nienawidziłem.

Poznaję dzielnicę, do której wjeżdżamy i wiem, że już niedaleko. Spoglądam kontrolnie na Rowana, ale on uparcie wpatruje się w okno. Mogę się jedynie domyślać, że ma łzy w oczach. Były tam, kiedy ostatnio sprawdzałem. Wyciągam do niego rękę i chcę spleść nasze palce, ale chłopak zaciska dłoń w pięść. Jest na mnie wściekły, może zawiedziony, ale nie mam wyrzutów sumienia. Nie mogę przecież postąpić inaczej.

Taksówkarz spogląda przez ramię. Znamy się całkiem dobrze, woził mnie już niezliczoną ilość razy. Miły facet około czterdziestki, ze zdjęciem żony i córki w portfelu. Nigdy mnie nie zaczepiał, kiedyś pomógł kiedy byłem zbyt poobijany, by samodzielnie wysiąść. Marszczy czoło, wyraźnie zmartwiony i odrobinę zwalnia.

Mam ochotę, wrzasnąć, że nie powinien zwalniać, że nie powinien tracić czasu na patrzenie na mnie, kiedy najistotniejszy jest zupełnie kto inny, ale to tylko człowiek. Dobry, normalny facet. Powstrzymuję się i wbijam paznokcie w dłoń.

Spokojnie, Jessie.

- Przyjechać po ciebie później? - pyta cicho. - Nie wyglądasz najlepiej.

Trochę mnie zatyka, bo hej, ludzie zazwyczaj nie są przyjaźni bez powodu, szczególnie w stosunku do mnie. Bezinteresowna troska sprawia, że robi mi się odrobinę słabo. Czuję się trochę jak chory, dla którego wszyscy są uprzejmi, bo wiedzą, że nie pożyje dłużej niż kilka miesięcy.

- Nie, nie trzeba, poradzimy sobie - zaprzeczam z wymuszonym uśmiechem.

Rowan sztywnieje obok mnie, jakby wcale nie był tego taki pewny.

Wysiadamy niemal dokładnie przed magazynem, od strony tylnego wyjścia, które zawsze pozostaje zamknięte na trzy spusty. Rowan wręcza kierowcy banknot o zdecydowanie zbyt dużym nominale i zatrzaskuje za sobą drzwi. Nieco zbyt gwałtownie.

Spoglądam na niego, bo teraz, kiedy nie może wpatrywać się w okno, mam na niego lepszy widok. Zaciska mocno wargi, dłonie wcisnął do kieszeni, oczy wbite w bruk pod jego nogami. Jest piękny jak zawsze, ale jestem pewien, że gdybym poczuł choć odrobinę tego, co czuje on, natychmiast bym oszalał.

To nie tak, że ja się nie boję. Cholernie się boję, ale adrenalina popycha mnie na przód, nie pozwala zatrzymać się na zbyt długo. Mam cel, jest nim Seth, mam przeszkodę w postaci Josha. Pokonywałem już trudniejsze, nawet jeśli chłopak jest uzbrojony, jest tylko człowiekiem. Nie znam wszystkich jego możliwości, może dlatego jestem spokojniejszy. Wciąż nie do końca wierzę w podaną przez Rowana wersję wydarzeń. Wolę sobie wmawiać, że po śmierci Thetis był w szoku, że źle coś zrozumiał. Chciałbym, żeby tak było.

On jednak nie wydaje się mieć wątpliwości co do powagi sytuacji. Analizuje. Ma swojego brata za najgorszego potwora i stoi tu ze świadomością, że ten potwór ma broń, mojego najlepszego przyjaciela, a niedługo i mnie w swoim zasięgu. Niewiele trzeba, jedno pociągnięcie za spust i może skończyć się źle.

Tragicznie.

Z drugiej strony, jeśli pojawię się z Rowanem, żeby pozbyć się świadków musiałby skrzywdzić i jego. Jeśli faktycznie jest w nim zakochany w jakiś chory, niemoralny sposób, to nie powinien móc się do tego zmusić. Nawet jeśli jest tylko obsesyjnie zaborczy, wciąż nie potrafię odnaleźć w nim mordercy. Może gdybym miał szansę porozmawiać z Thetis lub Jamesem, zmieniłbym zdanie. Urok i przekleństwo martwych polega jednak na tym, że nie mają głosu.

Ponawiam próbę złapania Rowana za rękę i tym razem mi się udaje. Wsuwam dłoń do jego kieszeni i splatam nasze palce. Ściskam. Może trochę za mocno, bo krzywi się lekko.

- Będzie dobrze - mówię, by przerwać tą nieznośną ciszę. - Nic ci się nie stanie.

Chłopak uśmiecha się krzywo. Zupełnie jakby wizja, że wyjdziemy z tego wszystkiego bez szwanku nie miała nic wspólnego z rzeczywistością.

- Mi pewnie nic - prycha, ale nie ma w tym zwykłej złośliwości. Boże, tak bardzo chciałbym, żeby choć udawał, że nie jest przerażony. - Tobie radziłbym uważać.

Na to trudno coś odpowiedzieć. Powoli zaczyna docierać do mnie, że powinienem bardziej obawiać się Josha. Teraz jednak jest już za późno na inne, lepsze pomysły. Być może porwałem się z motyką na słońce, ale trudno. Niewidzialna siła popycha mnie w kierunku jedynego otwartego wejścia do magazynu. Ciągnę Rowana za sobą, a on nie protestuje. Jestem mu za to niesamowicie wdzięczny.

Pcham stare, zardzewiałe, metalowe drzwi i serce zamiera mi na chwilę, gdy słyszę zgrzyt. Jeśli Josh nie ogłuchnął od dzisiejszego poranka, na pewno już wie, że ktoś jest w budynku. Cholera. Kiedy tylko wyjdziemy stąd bez szwanku, zamówię ślusarza i zapłacę mu trzy razy więcej, niż będzie trzeba. Moja mała obietnica dla wszechświata.

Czuję, że Rowan drży, więc zatrzymuję się jeszcze na moment, w duchu obiecując sobie, że to ostatni przystanek. Unoszę wolną dłoń i zakładam mu włosy za ucho. Pociąga nosem. Czekam na to, co ma do powiedzenia, bo wyraźnie walczy ze słowami. Walczy ze sobą. Kiedy w końcu się odzywa, niemal szepcze.

- Lekceważysz go, Jesse. Po wszystkim co ci powiedziałem, wciąż go lekceważysz.

Przygryzam wargę. Ma do mnie żal, że nie postępuję wystarczająco ostrożnie. Pewnie ma rację, jak zwykle.

- Muszę zabrać stamtąd Setha, to wszystko - próbuję go uspokoić, ale z każdym moim słowem chłopak kuli się coraz bardziej. - Pójdę tam, porozmawiam z Joshem i wrócimy. Możesz poczekać na korytarzu.

Rowan kręci głową.

- Nie żartuj, idę z tobą. Jeśli kogoś posłucha, to tylko mnie. Postaram się pomóc w razie czego, ale proszę, nie prowokuj go. Możesz mi to obiecać? - wpatruje się we mnie uważnie, jakby chcąc zbadać moją reakcję. - Nie podchodź za blisko. Nie krzycz. I za nic w świecie nie wspominaj o tym, że mnie kochasz.

Kiwam lekko głową, choć łamie mi się serce. Znowu. Widzę, że razem z ulgą na twarzy Rowana pojawia się bolesny grymas i nachylam się, by pocałować go w czoło.

- Będzie ciężko - mówię i trącam nosem jego nos. - Zrobiłem już transparenty.

- Tylko transparenty? Miałem nadzieję na tatuaż - chłopak wywraca oczami i uśmiecha się lekko, zupełnie jakby odrobina optymizmu mogła go zabić. - Kocham Rowana. Napis otoczony różami.

- Tylko jeśli ty je zaprojektujesz - zastrzegam i patrzę, jak robi minę.

Jeśli miałbym nauczyć się rysować, to tylko po to, by rejestrować każdy jego grymas, a potem obkleć pokój szkicami. Gdyby mógł czytać w myślach, pewnie już wybuchnąłby śmiechem.

Idziemy dalej, dokładnie wiem gdzie. Kiedy stajemy przed odpowiednimi drzwiami, wracają do mnie wspomnienia.

Wspomnienia wstrętnego, tłustego faceta, jego rąk na moim ciele, siniaków, ran i otarć, jego podłego śmiechu. Przypominam sobie chłodną troskę Setha, który na zmianę mnie opieprzał i smarował maściami. Klatka piersiowa ściska mi się pod ciężarem strachu, ale kładę dłoń na klamce. Jestem mu to winny. Wpakowałem Setha w to wszystko swoim głupim romansem, niemożliwą miłością. To nic, że teraz jest na mnie wściekły. Wyjaśnimy to sobie. Zawsze wyjaśniamy.

Naciskam klamkę, rzucamy sobie ostatnie, ostrożne spojrzenie. Wchodzę, mocno popychając drzwi. Zawsze były oporne. Rowan wślizguje się za mną.

Pierwszym co widzę po wejściu do pokoju jest krzesło. Stoi na środku pomieszczenia. Rozglądam się, bo samotny mebel wygląda dość upiornie. Nie mam pojęcia, skąd się tam wziął.

Znajduję Setha.

W zatęchłym, słabo oświetlonym pomieszczeniu jego sylwetka wyraźnie odcina się od brudnych cegieł. Wciąż siedzi na parapecie, teraz już ze zwieszonymi w dół nogami i wpatruje się we mnie z szeroko otwartymi oczami. Nie spodziewał się mnie tu zobaczyć, może w ogóle nie spodziewał się, że pojawi się ktokolwiek. Wymuszam uśmiech i już otwieram usta, by jakoś zacząć rozmowę, kiedy drzwi za naszymi plecami zatrzaskują się z hukiem.

- Jessie.

Odwracam się natychmiast. Natychmiast też poznaję głos Josha, który stoi oparty o ścianę, tuż przy drzwiach. Chłopak uśmiecha się do mnie i poprawia włosy, robiąc taką minę, jakby był szczerze zawstydzony swoją fryzurą.

- Josh - przełykam ślinę, starając się stanąć tak, by Rowan był za mną. Chłopakowi niezbyt się to podoba, bo marszczy brwi i wychyla się by spojrzeć na brata.

Niemal instynktownie rozkładam ręce, by jakoś go zasłonić. Na twarz starszego występuje markowy uśmiech, zupełnie inny od tego poprzedniego. Jest pewny siebie, zupełnie jakby przewidział ten ruch. Uświadamiam sobie, że pokazując przywiązanie do Rowana jedynie pogarszam sytuację, ale nad niektórymi rzeczami nie mam kontroli. Najzwyczajniej w świecie mnie przerastają.

- Cóż, przynajmniej nie musimy udawać, że to przyjacielska pogawędka - Josh odpycha się od ściany i dopiero wtedy zauważam, że w prawej ręce trzyma broń ze zdjęcia.

Rowan nabiera powietrza i wydaje z siebie coś w rodzaju żałosnego pisku. Dociera do mnie, że przyjście tutaj będąc całkowicie bezbronnym może okazać się największym błędem, jaki kiedykolwiek popełniłem.

Tutaj nie będzie spychania ze schodów, nie będzie uderzeń z pięści. Nie będzie czasu. Będzie tylko huk i krew na podłodze.

Myślałem, że może kiedy się spotkamy, Josh nieco zmięknie. Uświadomi sobie, że to co robi jest okrutne, że dopadną go wyrzuty sumienia, kiedy zobaczy strach w oczach brata. On jednak tylko się uśmiecha, dłoń z pistoletem nawet nie drży, choć trzyma palec na spuście. Chcę wmówić sobie, że to atrapa, kawałek plastiku, ale nawet ja nie jestem tak naiwny.

- Oddaj mi go - proszę, wymownie wskazując na Setha i wbijam paznokcie we wnętrze dłoni. - Proszę.

Josh wydaje się rozbawiony. Wciąż z uśmiechem kręci głową i podchodzi bliżej. Nie odsuwam się, bo to nie ważne z jak daleka oberwę, jeśli dobrze wyceluje.

- Nie żartuj, Jessie - mówi śpiewnym głosem, niemal nucąc. - Nie spodziewałem się po tobie takiej prostolinijności. Liczyłem na grę. Może jakiś układ - wzrusza ramionami. - Widzę, że musi wystarczyć rozmowa.

Wodzi wzrokiem ode mnie do Rowana, a potem przechyla głowę, by spojrzeć na Setha. Chłopak wciąż nie ruszył się choćby o centymetr, nie jestem pewien, czy choć oddycha. Dotychczas nie odważyłem się powiedzieć do niego ani słowa, bo naprawdę nie mam pojęcia, jak Josh mógłby na to zareagować.

Pod spojrzeniem Josha kuli się i zaciska powieki, zupełnie jakby chciał zmusić się do pobudki. Jakby wciąż wierzył, że to tylko zły sen. Zastanawiam się, co zdążył usłyszeć i jak wiele się dowiedział, zanim tu dotarliśmy. Jeśli choć część z tego, co powiedział mi Rowan... Jeśli wie, co zrobił Josh, wolę sobie nawet nie wyobrażać jak bardzo musi być w tym momencie przerażony.

- Nuda - oświadcza Josh, wyraźnie zawiedziony tak długim milczeniem z mojej strony. - Jesteś pewien, że potrzebujesz motywacji? - patrzy na mnie z łobuzerskimi iskierkami w oczach i robi mi się niedobrze.

Rowan też miewa w oczach takie iskierki. U niego są one nieśmiałe, urocze, wywołują uśmiech i ciepło na sercu. Ten sam wyraz w oczach Josha upodabnia go do chłopaka, który z nudów rzuca kamieniami w psy i wyrywa skrzydełka motylom.

Kręcę głową.

- Nie. O czym chcesz rozmawiać? - mój głos jest tak beznamiętny, że sam siebie zaskakuję. Nie wiedziałem, że tak potrafię.

- Och, no nie wiem - wzrusza ramionami. Jego entuzjazm sprawia, że się wzdrygam. - Może o tym, co powinieneś zrobić, by i tak mały mózg twojego przyjaciela nie wypłynął na zewnątrz.

Seth krztusi się i nie wiem czy to ze stresu, czy po prostu zbyt długo powstrzymywał szloch. Josh podskakuje lekko i bez wahania celuje. Chłopak natychmiast zamiera, my również. Rowan chwyta mój rękaw, ale niemal machinalnie strzepuję jego palce. Trzymanie go za rękę w tym momencie byłoby wyrokiem śmierci.

- Morda! - Josh krzyczy i jest to na tyle niespodziewane, że niemal zatykam uszy. Echo jego głosu, który dotychczas był obrzydliwie słodki, odbija się od ścian i trafia do mnie z podwojoną siłą. Następnie chłopak znów zwraca się do nas, nie opuszczając ręki w której trzyma pistolet. Znów jest tępo uśmiechnięty. - Chyba się przeziębił. Biedactwo.

Josh nie potrafi prawidłowo trzymać dłoni. Nie powinien trzymać pistoletu jedną ręką, nie powinien ustawiać go w ten sposób. Chciałbym, by w razie czego mogło dać nam to jakąkolwiek nadzieję, ale z tej odległości tylko ślepy by nie trafił.

- Josh, proszę - chowam resztki dumy, bo jestem tak roztrzęsiony jego nagłą reakcją na kaszel Setha, że nie mogę myśleć jasno. Postanawiam błagać. Choćby na kolanach. - Proszę, oddaj mi go.

- O, zamknij się - krzywi się i opuszcza nieco broń. Jeśli teraz nacisnąłby spust, Seth dostałby w udo. Może kolano. Z przerażeniem uświadamiam sobie, że to wcale nie jest najczarniejszy scenariusz. - Najpierw porozmawiamy. Na prawdę nie domyśliłeś się, kto do ciebie wypisuje?

Kręcę głową.

- Myślałem, że jesteś inteligentniejszy - cmoka z dezaprobatą. - Dobrze, że mój braciszek lepiej łączy fakty. To tylko kolejny dowód na to, że nie masz prawa go tknąć. Nie zasługujesz na niego - nagle poważnieje, jakby ktoś kliknął odpowiedni guzik. - Prawda, Rowan?

Rowan drży. Widzę to kątem oka, ale nie muskam go choćby koniuszkiem palca. Nawet jeśli wszystko podpowiada mi, że powinienem jakoś go uspokoić, nie dopuścić do ataku paniki, nie mogę się zmusić. Cena byłaby zbyt wysoka. Niemożliwa do zapłacenia.

- Tak - chłopak za mną przytakuje. - Jesse nie jest dla mnie odpowiedni.

- Doskonale - Josh poprawia koszulkę i kładzie dłoń na biodrze. - Widzisz, Jessie, muszę pilnować, kogo do niego dopuszczam. Nie każdy zasługuje na mojego małego braciszka. Nie każdy zasługuje na jego uwagę. Na to, by choćby go dotknąć.

Muszę dowiedzieć się prawdy. Od niego. Musi się przyznać. Przygryzam wargę, decydując się na dość ryzyko.

- James nie zasługiwał? - pytam cicho, spoglądając mu prosto w oczy.

Josh wydaje się nieco zaskoczony, ale jest to pozytywny rodzaj zaskoczenia. Zainteresowany przekrzywia głowę.

- Punkt dla ciebie - szczerzy śnieżnobiałe zęby. - Ani on, ani tak mała dziwka.

Rowan, który dotychczas trzymał się całkiem dobrze, teraz zaczyna się chwiać. Przykłada dłoń do skroni i oddycha ciężko. Jego usta są lekko rozchylone, oczy wpatrują się w punkt, odrobinę szalone. Nim upada, odruchowo chwytam go pod ramiona i nachylam się, by pomóc mu usiąść na podłodze. Nie jest to najczystsze miejsce, tylko ja sam mogę wiedzieć ile krwi i spermy wsiąknęło drewno, na którym stoimy, ale wzięcie go na ręce nie wchodzi w grę.

Kucam przy nim, gładząc chłopaka po plecach i unoszę głowę, by spojrzeć na Josha.

Nawet nie jestem zaskoczony, kiedy widzę wycelowaną we mnie lufę.

- Upadłby - tłumaczę krótko, patrząc błagalnie na Josha. - Zrobiłby sobie krzywdę.

- Cóż, może to prawda co mówią, że bliźnięta mają ze sobą wiele wspólnego - przestępuje z nogi na nogę i z niezdrową czułością spogląda na brata. - Wstań, kochanie.

Zasycha mi w gardle, bo Boże, o ile przed chwilą było mi niedobrze, teraz robi mi się słabo. Kochanie? Rowan z trudem unosi twarz, jakby niepewny, że Josh zwraca się do niego. Unosi lekko ciało, ale nie rusza się z miejsca. Nie jestem pewien, czy nie chce wstać, czy po prostu nie jest w stanie.

Josh musi również się nad tym myśleć, bo marszczy brwi i analizuje. Czekam na jego wyrok, po cichu mając nadzieję, że pozwoli mi mi pomóc. Że pozwoli mi go podnieść. Rowan nie powinien znaleźć się w takim miejscu jak to, nigdy nie powinien siedzieć w brudzie, nie powinien mieć głowy spuszczonej tak nisko. Patrzenie na to sprawia mi fizyczny ból.

Obiecałem mu, że nic mu się nie stanie, ale nie byłem w stanie dochować obietnicy. Nawet jeśli wciąż jest cały, rozpoznaję to zachowanie i wiem, że jeśli za chwilę się nie uspokoi oddechu, straci przytomność.

Jak mogłem mu nie uwierzyć?

Josh kiwa na mnie. Natychmiast podnoszę się na równe nogi.

- Idź do niego - rozkazuje, głową wskazując siedzącego na parapecie, bladego jak ściana Setha. - Idź i usiądź obok. Tylko bez sztuczek.

Posłusznie idę we wskazaną przez niego stronę, odprowadzany płynnym ruchem ramienia Josha. Wciąż we mnie celuje, kiedy jestem tuż przy Sethcie, kiedy wskakuję na parapet obok niego. Nie pomaga to, że trzymam dłonie na widoku, to, że w oknach nie ma klamek. Telefony nie łapią tu sieci. Broń daje mu oczywistą przewagę, jest też od nas fizycznie silniejszy, ale zachowuje ostrożność. Nawet kiedy nachyla się, by podnieść brata z podłogi, najpierw zachodzi go od tyłu, a potem podnosząc go nie spuszcza z nas wzroku.

Podczas gdy Josh sadza Rowana na krześle, ja w końcu mam chwilę, by porozmawiać z Sethem. Zanim jednak udaje mi się powiedzieć choć słowo, chłopak przytula mnie i chowa twarz w mojej szyi.

- Seth, nie wiem czy to dobry pomysł - staram się brzmieć spokojnie, a przede wszystkim cicho, chociaż nie mam najmniejszego prawa być opanowanym. Owijam jednak ramiona wokół jego pleców i mocno zaciskam palce na jego koszulce. Wciąż jeszcze pachnie niedawno wypalonym papierosem. - Jakoś z tego wyjdziemy, okej?

Chłopak się trzęsie.

- Przepraszam - szlocha i uświadamiam sobie, że to pierwszy raz kiedy widzę go płaczącym od piątej klasy podstawówki. - Przepraszam. Tak strasznie cię przepraszam. Nie miałem pojęcia, że...

- Nikt nie miał - uspokajam go i odsuwam go na odległość ramienia. - Zrobił ci coś?

- Nic mu nie zrobiłem - Josh zwraca na siebie moją uwagę i zamieram. - Jeszcze. To, czy stan rzeczy nie ulegnie zmianie zależy od wyniku naszej małej pogawędki. Co sądzisz?

Milczę, ale on najwyraźniej uznaje to za zgodę, bo kontynuuje, z pistoletem niebezpiecznie blisko skroni Rowana, który siedzi na krześle z opuszczoną głową i dłoniami zaciśniętymi w pięści. Nie wiem, czy to celowa, subtelna groźba, czy po prostu dłoń Josha przypadkowo zjechała, ale jestem niemal pewien, że młodszy Connolly czuje ciężar broni na swoim ramieniu.

Nie strzeli do niego. Nie będzie w stanie.

Błagam, niech nie będzie w stanie.

- Widzisz Jessie, mam wrażenie, że mój braciszek źle dobiera sobie towarzystwo. Dlatego muszę naprawić jego błędy. Mam dla ciebie propozycję - nie czeka na moją reakcję i pstryka palcami wolnej dłoni. - Wyjdzie nas stąd dzisiaj tylko trójka.

- Nie rozumiem - kręcę głową, podczas gdy Seth przykłada dłoń do ust. - Co masz na myśli?

Josh wzdycha zniecierpliwiony.

- Mam na myśli, że Rowan powinien zastanowić się - zaczyna śpiewnie. - Czy bardziej ceni twoje życie, czy twoją miłość. Bo przysięgam, że kiedy zdecyduje, nieważne od odpowiedzi, będzie mógł mieć tylko jedno.

Zamieram, bo dociera do mnie, jakiego wyboru oczekuje i przysięgam, że moje serce przestaje bić. Mrugam, usilnie starając się zrozumieć, dlaczego ktoś mógłby chcieć zrobić coś tak podłego, tak okrutnego, tak bardzo bestialskiego. Moje myśli pędzą jak szalone, szukając wyjścia z sytuacji, mając nadzieję, że może nie wszystko jeszcze stracone.

Boże, Boże, Boże. Jeśli istniejesz, to błagam, zrób coś. Zrób coś, bo zaraz pęknie mi serce.

- Braciszku - Josh zwraca się do Rowana, który posłusznie unosi głowę i spogląda na brata z tak wielkim bólem, że zapominam jak się oddycha. - Chcesz poznać opcje?

Chłopiec na krześle kręci głową, ale to nie zadowala Josha. Kopie w nogę mebla tak mocno, że ten zaczyna się chwiać, wywołując u Rowana cichy szloch. Odkrywam, że poza Joshem tylko ja już w tym momencie nie płaczę i nienawidzę siebie za to. Chciałbym, żeby Seth zobaczył, że wciąż jestem człowiekiem, że cokolwiek o mnie sądzi, wciąż kocham go nad życie.

- Propozycja numer jeden - Josh pokazuje jeden palec na wolnej dłoni, drugą machając bez ładu i składu, zupełnie jakby chciał się swobodą, z jaką operuje bronią. - Strzelam do Jessiego. Jessie umiera, my wracamy do domu.

- NIE! - Rowan wrzeszczy i jest to tak potworny dźwięk, że zaciskam mocno powieki.

Domyślałam się. Przysięgam, że się domyślałem. Reakcja Rowana wywołała we mnie tak wiele sprzecznych uczuć. Uświadamiam sobie, że ten chłopak mnie kocha. Naprawdę mnie kocha.

Widzę to w jego oczach i zaczynam rozumieć, w jakiej sytuacji go postawiłem, tak bezmyślnie rzucając się na ratunek Sethowi. W sytuacji bez wyjścia. Przyszedł tu świadomy tego, że jego brat nie zna litości, podczas gdy ja wciąż to podważałem. Przyszedł tu, bo nie chciał, bym szedł sam. Bał się o mnie i teraz odpowie za ten błąd.

Odpowie za to, że mnie pokochał.

- Tak sądziłem - Josh krzywi się lekko, ale nie trwa to długo. Od razu się rozpogadza. - Pozostaje nam więc ta ciekawsza opcja. Strzelam do Setha. Seth umiera. Jessie nienawidzi cię do końca swoich dni za to, że odebrałeś mu przyjaciela.

- Dlaczego to robisz? - pyta Rowan, otwierając szeroko oczy.

Moja klatka piersiowa unosi się i opada, nie potrafię myśleć logicznie. Seth splata swoje palce z moimi, bo obydwoje jesteśmy świadomi, że w tym momencie dalszy bieg wydarzeń jest poza nami. Jeśli nic się nie zmieni, jeśli nie stanie się cud, za kilka chwil nastąpi koniec. Niezależnie od tego, jak odpowie Rowan, to będzie koniec. Dla mnie, dla niego. Nieważne, który dostanie kulkę w głowę, drugi straci serce.

- Dlaczego? - Josh wydaje się właściwie zaskoczony pytaniem. - Dlatego, że cię kocham.

Jestem zbyt zrezygnowany, by poczuć obrzydzenie. Jeśli tylko da mi szansę, jeśli tylko nastąpi chwila ciszy...

Patrzę w oczy Rowana, bo nagle skupia swój wzrok na mnie. Wpatruje się we mnie tak, jakby bardzo chciał przeprosić. Jakby chciał wytłumaczyć więcej, niż może ubrać w słowa i domyślam się, że już podjął decyzję. Mogę tylko przypuszczać jaką, choć każda z nich będzie tragiczna. Kiwam lekko głową, bo rozumiem, że nie mam prawa go oceniać. Nie mam prawa choćby próbować. Jeśli wskaże na Setha, będę błagał Josha, by strzelił do mnie, jednak wywieranie presji na Rowanie byłoby w tym momencie ostatnim skurwysyństwem. Chłopak odwraca wzrok i spogląda na brata.

- Więc kochaj mnie - Rowan kręci głową. - Kochaj mnie, ale zostaw ich. Proszę, błagam. Zostaw ich.

- Nie rozumiesz - Josh prycha. - Kocham cię, ale nie jak brata. Chciałbym cię dotknąć. Chciałbym dotykać cię przez cały czas - jego głos jest tak obrzydliwe lepki, a Rowan tak dobrze udaje szok, że tym razem nie wytrzymuję i przechylam się, by zwymiotować na podłogę.

Moim ciałem wstrząsają spazmy, ale nie jestem w stanie przestać. Kiedy pozbywam się już wszystkiego z żołądka, krztuszę się żółcią i to mnie odrobinę otrzeźwia. Świat nabiera wyraźniejszych kształtów, zupełnie jakbym wraz z wymiocinami wypluł trującą substancję. Może strach. Może resztki dumy. Nieważne. Ważne, że może wciąż mam trochę czasu, by coś wymyślić. Jeśli chłopak gra na zwłokę, może my też możemy.

Promyk nadziei znika jednak tak szybko, jak się pojawił, gdy słyszę kolejne słowa Rowana.

- Dotykaj jeśli chcesz - jego głos jest błagalny. - Będę z tobą. Zapomnę o nich. Tylko pozwól im odejść. Josh. Josh - podnosi się powoli i odwraca twarzą do brata. - Braciszku.

- Kłamiesz - Josh przygryza wargę i jego dłoń po raz pierwszy dzisiaj drga. - Nie mógłbyś.

- Mógłbym - Rowan naciska i mam wrażenie, że tylko ja rozumiem, jak wielką robi sobie krzywdę. Mam wrażenie, że nawet on nie do końca pojmuje, na co chce się zgodzić.

Kazirodztwo. Rowan w rękach Josha. Josh całujący Rowana, mówiący mu to wszystko, co chłopak powinien usłyszeć ode mnie. Wszystkie moje mięśnie nagle się spinają, robi mi się ciemno przed oczami. Nie, nie, nie. To nie może się wydarzyć. Powoli dociera do mnie, że zachowanie chłopca to nie tylko tania zagrywka. On naprawdę zamierza...

- Możesz mnie dotknąć, tylko odłóż broń - powtarza Rowan. - Pozwól im iść.

Jak mogłem go tutaj przyprowadzić?

Kręcę głową, wciąż nie wierząc w to, co się dzieje. Seth obok mnie przestał płakać i obserwuje wszystko z szeroko otwartymi oczami. On też nie chce przyjąć tego do wiadomości.

- W porządku, jeśli tego właśnie chcesz - zgadza się Josh i unosi ręce. - Rozbieraj się.

Jestem pewien, że kulka w brzuch bolała by mniej niż spoglądanie na twarz Rowana w tym momencie.

Patrzę, jak ktoś, kogo kocham najbardziej na świecie, porzuca wszystkie swoje ideały. Porzuca swoją niewinność, wystawia swoje ciało jak coś, czym można handlować. Ciało za życie. Jego piękne, delikatne ciało za moje marne, żałosne życie. To nie jest dobra wymiana. To jest bardzo zła, niekorzystna wymiana. Nikt poza człowiekiem beznadziejnie zakochanym nie poszedłby na coś podobnie głupiego.

Kręcę głową. Odzyskuję głos.

- Pozwól mi z nim porozmawiać - proszę Josha, który patrzy na Rowana w ten wstrętny sposób, który znać mogą tylko ludzie mojego pokroju. Nigdy nie chciałem, by Rowan poczuł się jak jeden z tych ludzi. - Proszę. Pozwól mi z nim pomówić.

Josh wzrusza ramionami, już kolejny raz. Mam wrażenie, że podchodzi do całej tej sytuacji zupełnie bezstresowo. Dostał czego chciał. Dostał Rowana. Jest teraz królem świata.

- To może być ciekawe. Mów, tylko tak, byśmy wszyscy słyszeli - zgadza się i zakłada ramiona na piersi. - Rowan, ty w tym czasie się rozbieraj. Wszyscy sobie popatrzymy.

Chłopak wstaje. Drży na całym ciele, z trudem utrzymuje równowagę. Bez pytań chwyta za krawędź swetra i ściąga go jednym ruchem. Rękawy plątają się, chłopak walczy z materiałem i niemal zrywam się, by mu pomóc. Otrzeźwia mnie dopiero wściekły wzrok Josha. Rozumiem, że mogę mówić, ale ze swojego miejsca. Przełykam ślinę.

- Rowan, nie musisz tego robić - zaczynam, ale nie brzmi to najlepiej, więc próbuję jeszcze raz. - To... Nie będę zły. Nie będę miał do ciebie żalu. Wskaż na mnie. Proszę, kochanie. Nie musisz tego robić.

Rowan pozbywa się swetra i rzuca go na ziemię. Spogląda na mnie i nie potrafię opisać jego twarzy, nawet jeśli bardzo bym chciał.

- Nie mów tak - przerywa mi. - Posłuchaj sam siebie. Nikomu nic się nie stanie.

- Tobie się stanie, słońce - uświadamiam sobie, że nigdy nie mówiłem do niego zdrobnieniami, nigdy nie nadałem mu irytująco słodkich przezwisk. Śmieszne, że dopiero teraz odkrywam czar tej szczeniackiej zabawy. - Będzie cię bolało. Nigdy tego nie robiłeś prawda? - pytam i nie musi odpowiadać na głos, bym się domyślił. - Będzie bardzo bolało. Będziesz płakać. Proszę. Nie chcę na to patrzeć, nie chcę potem patrzeć na to, jak nie potrafisz ze sobą żyć. Nie zniosę, jeśli będziesz taki przeze mnie - moje słowa nie mają większego sensu, ale nie przestaję mówić. - Możliwe, że jestem chory. Możliwe, że jestem nienormalny. Rowan, Rowan, zastanów się - głos mi drży i tak strasznie chcę go przytulić. - To nic wielkiego, to tylko ja.

Rowan kręci głową, wydaje się nieugięty. Błagalnie spoglądam na Setha.

- Seth, powiedz mu - proszę, ale przyjaciel jedynie chowa twarz w dłoniach.

Cisza.

- Gdybym zrobił to, o co mnie prosisz - zaczyna powoli Rowan. - Nie wybaczyłbym sobie nigdy. Rozumiesz? Jesteś egoistą, prosząc mnie o to. Pieprzonym egoistą, Jessie - w oczach stają mu łzy. - Przepraszam, ale dzisiaj postawię siebie przed tobą. Dzisiaj postawię na swoim. Tak bardzo mi przykro - ostatnie słowa niemal szepcze, gardło wyraźnie mu się ściska.

Skopuje buty i rozpina rozporek.

Seth siłą przytrzymuje mnie na parapecie, bo wyrywam się do przodu. Oplata mnie ramionami i zaciska palce na moim brzuchu, nie puszczając nawet kiedy zaczynam syczeć z bólu. Gryzę go, ale nawet to nie pomaga. Nie wyrwę się. Nie wyrwę się, jestem na to za słaby. Jestem za słaby, by ochronić kogoś, kogo kocham.

- Możemy wyjść? - pyta Seth, kiedy Josh ściąga koszulkę przez głowę. Nie wierzę w to co widzę, nie wierzę w to, że Rowan stoi przede mną w samych bokserkach i że to nie ja zaraz go dotknę. Że to nie ja go obejmę. - Proszę, pozwól nam wyjść.

Josh wybucha śmiechem.

- Siedź - rozkazuje i zatyka sobie broń za pasek. Przeraża mnie to, że najwyraźniej nie zamierza nawet ściągnąć spodni. - Drgniecie, a nie tylko go zerżnę, ale wpakuję wam po kulce. Ani ważcie się odezwać.

Zerżnę. To słowo działa na Rowana jak policzek. Zatacza się lekko do tyłu, jakby dopiero teraz dotarło do niego, na co tak naprawdę się zgodził. Co postanowił poświęcić. Co zaraz będzie musiał znieść, ile wytrzymać. Zaczyna płakać, ale Josha obchodzi to tyle, co zeszłoroczny śnieg. Wolę nie wyobrażać sobie, jak musi się czuć.

Mój pierwszy raz był w Wigilię, z jakimś poczciwym facetem w średnim wieku. Byłem wtedy jednak wściekły, zdecydowany, byłem an tyle głupi i młody, by się nie bać. Byłem też pijany, cóż, może nawet i upalony. To, że nie pamiętam dokładnie wskazuje na drugą opcję. Dałem się wypieprzyć, wziąłem pieniądze, przepłakałem następny tydzień i straciłem skrupuły. Tylko, że Rowan nie jest mną.

Rowan jest piękny, inteligentny. Rowan powinien być traktowany z szacunkiem i miłością, nawet wtedy, kiedy miewa humory. On nie jest wściekły, on jest przerażony, zdesperowany, trzęsie się ze strachu. Chwyta za gumkę we włosach i jednym pociągnięciem je rozpuszcza. Zupełnie jakby chciał się zakryć chociaż tak.

- Jesteś piękny - mówię cicho, patrząc mu prosto w oczy i natychmiast tego żałuję. - Zamknij oczy, kiedy będzie to robił.

Josh piorunuje mnie spojrzeniem.

- Unieś głowę wysoko i zaciśnij zęby - proszę. - Kocham cię. Tak bardzo cię kocham.

- Jeszcze słowo i cię zapierdolę - obiecuje Josh, pozornie spokojnie, słowa ociekają jednak nienawiścią. Patrzy prosto na mnie i zastanawiam się, jak mogłem wcześniej nie zauważyć w nich szaleństwa. - Zajebię jak psa.

Rowan przygryza wargę i już na mnie nie patrzy. Obejmuje się ramionami i czeka.

Josh siada na krześle przodem do nas i posyła mi okrutny uśmiech. Spuszczam wzrok. Nie wiem co powinienem zrobić. Patrzeć, by dodać Rowanowi odwagi, czy spuścić wzrok i uszanować to, że zasługuje na odrobinę prywatności, skoro Josh odarł go z innym przywilejów pierwszego razu.

Mój mały, biedny chłopiec.

Josh przyzywa go do siebie. Chłopak posłusznie podchodzi i czeka na dalsze polecenia.

- Ściągnij bokserki.

Rowan waha się odrobinę zbyt długo, więc brat zrywa z niego bieliznę, nie siląc się na delikatność. Chłopak niemal się przewraca, próbuje jakoś zakryć, ale Josh przytrzymuje jego dłonie i mocno ściska na wysokości nadgarstków.

Na mojej ukochanej twarzy pojawia się niezdrowy rumieniec, wstyd i żal. Wszystko na raz. Determinacja. Zerka na mnie, ale szybko odwraca wzrok. Wolę nie wyobrażać sobie, jak wyglądam. Nie chcę patrzeć na niego, kiedy wygląda w ten sposób. Nie chcę obserwować tych części ciała, do których on sam powinien dać mi dostęp, nieprzymuszony wolą Josha, ale to trudne, kiedy starszy Connolly kładzie swoje wielkie dłonie na jego drobnych pośladkach i brutalnie ściska.

Seth zamarł z wzrokiem tępo wbitym w ścianę. Zazdroszczę mu tej umiejętności odcięcia się. Dużo bym za nią dał, szczególnie w tym momencie.

Rowan płacze cicho, ale Josh nawet nie próbuje go uspokoić.

- Wezmę cię od tyłu - oświadcza, wstając. - Stań za krzesłem i chwyć się oparcia. Spytaj Jessiego, tak jest całkiem przyjemnie. Prawda, Jessie?

Nie odzywam się choćby słowem. Obserwuję dłonie Josha, które bezładnie muskają ciało Rowana i myślę, jak bardzo chciałbym mu je odciąć. Najlepiej nie tylko dłonie, a całe ręce. Na wysokości ramienia.

Chłopak wypełnia polecenie brata i widzę w tym momencie szansę na zrobienie czegokolwiek, przy przerwać tą chora scenę rozgrywającą się przed moimi oczami. Cóż, widzę ją tak długo, aż Josh nie chwyta pistoletu.

- Po zastanowieniu stwierdzam, że jedna dłoń mi starczy - patrzy na mnie wyzywająco i znów spogląda na długowłosego. - Jesteś śliczny. Nie rozumiem, jak ktoś z taką dupą może być prawiczkiem tak długo. Wypnij się.

Posłuszeństwo Rowana mnie przeraża. Bez zastanowienia zgadza się na wszystko, nawet jeśli Josh stoi nad nim z bronią w ręku i twardym kutasem doskonale widocznym przez materiał spodni. Nawet jeśli nie potrafi uspokoić serca, nawet jeśli łamie paznokcie na oparciu mebla, zagryza wargi do krwi, nie wydaje z siebie nawet jęku. Jest zupełnie cichy. Nie potrafię w tym stłamszonym chłopcu zobaczyć Rowana, który całował mnie jakby nie było jutra, a potem robił awantury o nic. Rowana, który żartował, który mnie godzinami i okazywał miłość w tak bardzo dziwne sposoby.

Josh nachyla się i kładzie jedną rękę na pośladkach Rowana. Patrzę na twarz chłopaka i jedyne co mogę zrobić to bezgłośne powtarzanie kocham cię, w kółko i w kółko. Lekkie skinięcie głową to jedyne co od niego dostaję. Zupełnie jakby chciał tylko potwierdzić, że wie. Że zrozumiał, ale nie zmienił zdania. Gdyby nie wycelowany we mnie pistolet, zabiłbym Josha. Nie wiem jak, ale zrobiłbym to. I nie miałbym wyrzutów sumienia.

Bezbłędnie rozpoznaję moment, w którym Josh wsuwa w Rowana pierwszy palec. Chłopak gwałtownie nabiera powietrza i patrzy na mnie tak przerażonymi oczami, jakich jeszcze u niego nie widziałem. Jest tak drobny, że już to jest dla niego trudne. Nawet nie chcę sobie wyobrażać co będzie później. Zaciska zęby i pozwala łzom płynąć po policzkach. Czeka, bo tylko to może teraz zrobić.

Stukam palcem o cegłę leżącą na parapecie, kołyszę się w przód i w tył. Niech to się już skończy, błagam, niech to się już skończy. Nie chcę na to patrzeć. Przecież to jest gwałt. Kazirodztwo i gwałt. Brzydzę się tym bardziej niż sobą.

Przy następnym palcu Rowan już krzyczy. Nie głośno, ale nie udaje mu się powstrzymać głosu i zastanawiam się, czy Josh jest naprawdę takim skurwielem, by nie użyć nawet śliny, czy może coś przegapiłem. Czuję jak z każdym ruchem jego dłoni, odbiera i mi, i Rowanowi coś, co powinno należeć do nas. Odbiera mi jego, jemu odbiera czystość i niewinność. Swojemu bratu.

Chcę krzyknąć do Rowana, żeby się dotknął, ale chłopak jest całkiem miękki. Wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać. Jak gwałcony nastolatek. Nic by to nie pomogło, a Josh mógłby strzelić. Przeklinam świat, bo ktoś powinien się nim zaopiekować. Pokazać, że nie powinno boleć w ten sposób. Że nie musi się zgadzać na siedzenie cicho, a jeśli zagryza zęby to nigdy nie powinien zagryzać ich z bólu. Chyba, że on sam chce, żeby bolało.

- Oddychaj - szepczę do niego i robię to w odpowiedniej chwili, bo wtedy Josh przekracza granicę.

Próbuje w niego wejść, ale jest to trudne, kiedy jedną ręką celuje w nas, a Rowan nie jest wystarczająco rozciągnięty. Używa więc do tego całej swojej siły i rozsypuję się na kawałki. Bo tym razem to nawet nie jest krzyk.

Wrzask pomieszany z płaczem, moje imię zgubione gdzieś we łzach, spazm i jęk. Jestem pewien, że zupełnie zdarł sobie gardło już w kilka pierwszych sekund, ale krzyczy dalej. Coraz bardziej ochryple, coraz bardziej rozpaczliwie, po pokoju roznosi się obrzydliwe chlupotanie i mogę tylko się domyślać, że Josh już doszedł.

- JESSIE! - płacze chłopak i krztusi się własnymi łzami. - Jessie, boli! Jessie, Jessie... JESSIE! Josh, przepraszam, ja nie będę... Przesta-ań, proszę, błagam - głos mu się rwie, ślina skapuje po brodzie. - Josh, wyjmij to! WYJMIJ TO! BOLI!

To wszystko jest tak podle mechaniczne, okrutne, skurwysyńskie. Nawet go nie pocałował. Nie powiedział nic, co mogłoby go uspokoić. Josh jest chory i nie muszę być po studiach, by to stwierdzić. Jeśli traktuje kogoś, kogo kocha w ten sposób, ,wolę nie wyobrażać sobie, jak bardzo cierpiał James, który był niczym więcej niż przeszkodą.

Josh traktuje Rowana jak worek mięsa. Chłopiec pod nim niemal łamie się przy silniejszych pchnięciach i nie wiem, kto bardziej płacze. Ja, czy on. Siedzę skamieniały, niezdolny do ruchu. Josh śmieje się za to histerycznie, wciąż przyspieszając. Nigdy nie pieprzył mnie w ten sposób. Nigdy przy mnie nie wpadł w taki trans. Wodzi wolną dłonią po plecach Rowana, mrucząc coś pod nosem. Coś, co tylko potęguje płacz. W duchu modlę się, żeby ktokolwiek z zewnątrz to usłyszał. Żeby wezwał policję.

Starszy wymierza chłopakowi potężny cios otwartą dłonią, echo uderzenia niesie się po pomieszczeniu i czuję, jakbym to ja oberwał. Josh powtarza to jeszcze kilkukrotnie. To nawet nie są klapsy. To jakby Josh chciał go skrzywdzić, ale nie chciał zaciskać dłoni w pięść.

Rowan zawiesza się na oparciu krzesła i nagle milknie. Zaciska mocno palce i opiera czoło o metal. Nie widzę jego twarzy, widzę jedynie trzęsące się ramiona i po z odrazą spoglądam na Josha. Widzę uśmiech i to może jeszcze bym przetrzymał, wtedy jednak dostrzegam coś więcej.

Zupełnie przez przypadek spoglądam na podłogę. Krew. Przenoszę wzrok na uda Rowana i widzę, że są zakrwawione. Krwawiłem wiele razy, ale nigdy nie tak obficie. Jak wiele naczynek musiało pęknąć? Jak bardzo musiało go boleć? Moje słońce, mój chłopiec. Mój mały cud.

Josh na chwilę odwraca głowę, by spojrzeć na Rowana. Spuszcza z nas wzrok i to mi wystarcza. To kilka sekund.

Nie myślę zbyt wiele, kiedy chwytam cegłę. Zupełnie jakby ktoś kierował moimi ruchami, jednocześnie wyłączając myślenie. Korzystając z tego, że Rowan jest pochylony tak nisko, biorę zamach. Uwalniam całą rękę, tak, jakbym chciał rzucić piłką. I rzucam.

Najgorsze jest to, że trafiam. Prosto w głowę.

Josh jest zbyt wolny, by strzelić. Zbyt zajęty krzywdzeniem Rowana, zbyt zajęty zadowalaniem samego siebie. Słyszymy trzask, a potem chłopak uderza w podłogę z głuchym łomotem. Ciągnie za sobą brata i obydwoje upadają. Jeden nieprzytomny, drugi niemal oszalały z bólu i upokorzenia, wciąż szlochając i krzycząc, powtarzając moje imię jak w malignie. Zrywam się na równe nogi. Nienawidzę tego odruchu, ale najpierw podnoszę pistolet i odrzucam go w przeciwległy kąt pokoju, dopiero potem wyciągam ramiona do Rowana.

Kamień spada mi z serca, kiedy mnie nie odpycha. Ściągam go z Josha, za wszelką cenę starając się zignorować dźwięk, jaki temu towarzyszy. Zrywam z siebie bluzę i obwiązuję ją wokół jego bioder, a potem go przytulam i razem osuwamy się na podłogę.

Trzymam go tak mocno, może za mocno, ale on nie pozostaje mi dłużny. Wbija we mnie paznokcie tak mocno, jakby chciał zedrzeć ze mnie skórę, ale nawet nie próbuję protestować. Gładzę go po plecach, bo nie wiem co mógłbym powiedzieć, nie wiem, jak go przeprosić. Nie wiem co zrobić, by zrozumiał, że cierpię z nim, że wolałbym przelać tą krew za niego. Wziąłbym na siebie to upokorzenie, cały ból, wszystko. Każde słowo, które usłyszał od Josha. Całuję go w kółko i w kółko. Wszędzie.

Ramiona, szyja, dłonie, policzki. Bez ładu i składu, bez kolejności, chcę wynagrodzić mu coś, czego nie da się wynagrodzić, coś, czego nie można wymazać z pamięci. Chcę mu pokazać, że jest cudowny, że nic się nie zmieniło, nawet jeśli przeszedł piekło. Nawet jeśli widzę ślady dłoni odbite na jego plecach, zastąpię je swoimi, już na zawsze, jeśli tylko mi pozwoli. Jeśli tylko będzie mnie chciał.

- Czemu nie zrobiłeś tego wcześniej? - pyta przez łzy, unikając mojego wzroku.

- Patrzył na nas cały czas, kochanie - przyznaję zgodnie z prawdą, chowając twarz w jego włosach. - Cały czas patrzył. Tak bardzo cię przepraszam.

Rowan odsuwa się na chwilę i chwyta moją twarz w dłonie. Spogląda mi prosto w oczy.

- Wciąż mnie kochasz? - pyta niepewnie, a moje serce staje. - Chcesz mnie?

Gdzieś z tyłu słyszę kroki Setha, który chyba dopiero teraz odważył się zejść z parapetu i szura, okrążając nieprzytomnego Josha szerokim ruchem. Nie on jest jednak teraz najważniejszy. Nie teraz, kiedy jestem twarzą w twarz z najpiękniejszym chłopcem, moim sercem, który zwątpił w coś szalenie ważnego.

- Kocham cię, chcę cię, szaleję za tobą - mówię, patrząc mu prosto w oczy, by upewnić się, że Rowan zrozumie. - Odkąd zostawiłeś mnie wtedy na mrozie w Rogate, aż do końca, aż umrę na jakąś niedorzecznie mało romantyczną chorobę. Przysięgam - chłopak powoli się uspokaja, ale mówię dalej. - Dam ci pierścionek i zrobię ten głupi tatuaż. Nawet przyznam ci rację, kiedy się pokłócimy. I nie będę wywracał oczami, kiedy wypijesz moje kakao - opieram swoje czoło o jego i wzdycham. - Kocham cię nad życie, Rowanie Connolly. Tak bardzo, bardzo cię kocham. Tak strasznie mi przykro, kochanie.

Niebieskie oczy znów zachodzą łzami, ale tym razem pozwalam mu płakać, bo to jest zupełnie inny płacz. Mruczę coś uspokajająco, gładząc go po głowie.

Set tymczasem podchodzi w końcu do Josha i sprawdza puls, przykładając palce do jego nadgarstka. Marszczy brwi i przenosi je na szyję. Czeka chwilę, a potem zabiera rękę i cofa się kilka kroków, wyraźnie przestraszony. Nic nie mówi. Nie musi. Widzę wszystko w jego oczach i czuję ciężar tego, co zrobiłem na barkach, ale nie żałuję. Patrzę na nieruchomą klatkę piersiową Josha, ale nie widzę w nim człowieka. To tylko kawałek mięsa. Zabiłem potwora. Mam nadzieję, że razem spłoniemy w piekle.

Trzymam w ramionach cały świat. Trzymam słońce, gwiazdy i księżyc. Trzymam wdzięk i urodę francuskich książąt, ich urok, delikatność. Trzymam talent van Gogha, ubrudzony czerwoną farbą, charakter Romea i całą tragedię Verony. Cały świat w jednym chłopcu.

- Jesteś moim najpiękniejszym obrazem, Jess - szepcze Rowan, kiedy już zdążyłem pomyśleć, że zasnął, zmęczony płaczem. - Błędem, który popełniłbym jeszcze raz, gdybym tylko mógł.

Całuję go w czoło.

Brakuje mi słów.

* * *

jeśli jest ok to fajnie, jeśli nie to też fajnie, przepraszam jeśli kogoś czymś zgorszyłam. dobrej nocy!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro