*41*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Trop znów prowadził przez tory kolejowe wiec szli wzdłuż nich.

Ból kostki był już prawie niewyczuwalny wiec kobieta była w stanie chodzić samodzielnie i nie odczuwać przy tym zbyt dużego dyskomfortu.

-To dziwne.- Ivy przykucnęła i przyglądała się śladom na ziemi. Reszta grupy zatrzymała się.- Ślady wskazują jakby ci których śledzimy w którymś momencie zaczęli podążać za kimś jeszcze.- rudowłosa już od młodu była świetnym myśliwym, miała to po prostu we krwi, jej bracia również byli w tym dobrzy, ale nie tak jak ona, nawet przerosła w tym własnego ojca, który od dziecka szkolił się na myśliwego.

Amara zbliżyła się do niej.

-Kojarzysz to?- czerwonowłosa wyciągnęła w kierunku Rogers papierek po batonie.- Odciski należą głównie do mężczyzn, ale jestem pewna że też do jednej kobiety i kogoś młodszego, chłopca czy dziewczynki.- podniosła się na równe nogi.- Zaczęli podążać ich tropem od niedawna. Obstawiam troje osób, w tym kobieta, mężczyzna i dzieciak. Na około prawdopodobnie sześciu facetów idzie za nimi.

-Nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać. Czasami zastanawiam się czy nie jesteś wiedźmą.- powiedział zaczepnie Ed.- Albo wymyślasz bo sam nie doszedłbym że grupa, którą tropimy podąża jeszcze za kimś jeszcze. Obłęd.

-Widzisz, jestem genialna. O czym myślisz?- Ivy zwróciła się do Amary, która przygląda się trzymanemu papierkowi batonika.

-Powiedziałaś że są tu też ślady chłopca.

-Tak albo to dziewczynka, nie mam pewności.

-Jednak myślę że to chłopiec. Ten batonik jest ulubionym Carl'a.- ciemnowłosa wskazała papierek.- Albo mam paranoje i się myślę, ale sądzę że ci ludzie śledzą Carla i Ricka, może także Michonne.

-Wow, spokojnie, nie świruj. Czemu ci faceci mieliby, wśród których może być Daryl, śledzić twoich ludzi? I gdzie w tym wszystkim jest Beth?- zapytał Tomy. Czuł się zagubiony w tych wszystkich spekulacjach i domysłach. Przypomina to rozwiązywanie zagadek kryminalnych i zbrodni jak w serialach.

-Beth mogła zostać porwana, Daryl pobiegł za tym samochodem, ale go zgubił. Wtedy spotkał grupę facetów, dołączył do nich. A ci z jakiegoś powodu próbują dopaść Rick'a, Carl'a' i zgaduje że jest z nimi Michonne.

-Rany, wymyśliłaś to przed chwilą?

-Brzmi całkiem sensownie.- stwierdził Bobby.- I skoro ich śledzą, to zgaduje że nie z powodu dobroci serca i chęci aby im pomóc. Z byle powodu nie trudziliby się aż tak bardzo.

-Masz racje wujku. O cokolwiek chodzi musimy się pospieszyć.- stwierdziła Amara i ruszyła za tropem. Reszta również ruszyła w drogę.

Była już noc gdy ślady sprowadziły ich ponownie do lasu w kierunku asfaltowej drogi. Ed szedł jako pierwszy w większym odstępie od reszty. Noc nie była dziś zbyt chłodna co grało na ich korzyść. Mogli rozbić obozowisko aby odpocząć i się ogrzać, ale okazało się że kolejne ślady które znaleźli były bardzo świeże, co oznaczało że ci których szukają są niedaleko. Wiec nie było sensu robić postój bo to poskutkowało by tylko tym że znowu zwiększą dystans i dłużej będą ich szukać. Do tego Amara miała coraz większe obawy że jej ludziom coś się stanie. Nie potrafiłaby zmrużyć choćby na chwile oka, za bardzo przejmowałaby się czy wszystko z nimi w porządku. Dlatego tym bardziej nie mogli przestać iść. Ciemnowłosa była zbyt uparta aby odpuścić, a jej krewni rozumieli to i nie byli przeciwni jej zdaniu. Lepiej znaleźć ich wcześniej niż za późno.

Ed gwałtownie zatrzymał się przy krańcu lasu i przykucnął wystawiając dłoń w geście aby reszta również to zrobiła. Ktoś był na drodze, słychać było głosy.

-Ilu tam jest?- szepnął Bobby zbliżając się powoli i bezszelestnie do syna.

-O Boże, to oni.- Amara zjawiła się tuż obok wujka. Nie mogła uwierzyć że ich widzi. Rick, Michonne, Carl i Daryl. Ale gorsze było to że jacyś mężczyźni ich przetrzymywali. Ten widok był okropny, szczególnie jak musiała patrzeć jak katują Daryl'a oraz to że jakimś wstrętny grubas znęcał się nad Carl'em. Poczuła jak zbierają się w jej oczach łzy, już chciała się ruszyć i im pomóc ale jej wujek ją złapał za ramie i zatrzymał.

-Zgaduje że ci w gorszej sytuacji to twoi.- powiedział szeptem Bobby, ciemnowłosa przytaknęła.- Pomożemy twoim.

Bobby skinął głową do Ivy. Rudowłosa musiała dostać się na drugą stronę niezauważona. Nie musieli używać słów aby wiedzieć co każdy ma robić. Z wyjątkiem Amary, ona nie miała pojęcia co robią, ale gdy wuj kazał jej zostać z Ellen i Roy'em musiała się posłuchać. Reszta rozstawiła się jak najszybciej na swoje miejsca. Musieli działać bo inaczej za raz stanie się coś złego. Ivy miała dać sygnał gdy dotrze na drugą stronę.

-Poradzą sobie.- zapewniła Ellen trzymając w dłoniach naładowaną strzelbę. Amara jedynie przytaknęła niemrawo głową pilnując przy okazji Roy'a. Musiała czekać i patrzeć choć wolała działać, ale musiała im zaufać. Każdy z bronią w reku czekał na sygnał przy granicy drogi, siedzieli w krzakach, a tamci ich nie widzieli.

Bobby trzymał w reku topór gotowy rzucić nim, obok niego była Sara z swoim łukiem, trochę dalej Ed czekał trzymając włócznie, a przy nim był Tomy, młody miał w obu rekach noże do rzucania. Dopiero teraz Amara zwróciła większą uwagę na to jak byli uzbrojeni. To było zaskakujące, każdy miał inną broń, dość oryginalną, szczególnie włócznia. A przecież umiejętne używanie takich rzeczy nie jest łatwe, trzeba lat praktyk. Ale zrozumiała że przecież tyle lat się nie widzieli wiec nie dziwiło ją to że oni się zmienili, dorośli, byli wyszkolonymi myśliwymi. Tak jak dziadek i tak jak ich ojciec. To było trochę przykre że nie było jej z nimi, ale nie mogła nic na to poradzić, czas minął i nie da się go cofnąć.

Mężczyzna z siwą brodą stał nad klęczącym Rick'em, obok inny przykładał broń do głowy Michonne, dwóch kolejnych przy samochodzie nadal biło Daryl'a, a jeszcze jeden trzymał przy sobie Carl'a. Wydawało się że ta chwila dłuży się w nieskończoność gdy nagle bełt który wyleciał z krzaków po drugiej stronie przebił głowę mężczyzny celującego do Michonne. Reszta osób na drodze obejrzała się zaskoczona i jednocześnie zdezorientowana tym co się stało, ale to właśnie był sygnał do działania, to była Ivy, strzeliła z swojej kuszy. Wtedy Bobby wyłonił się gwałtownie z zarośli jednocześnie rzucając toporem, który idealnie wbił się w czaszkę mężczyzny z siwą brodą, krew bryznęła, a ten padł martwy. Kolejno włócznia przebiła pierś jednego z facetów, którzy katowali Dixon'a i wbiła go dosłownie w samochód, a drugiemu strzała wbiła się w plecy, a gdy w agonii obrócił się lecący nóż przebił jego czaszkę. Wyszli zza drzew.

-Puść go!- Michonne wycelowała pistoletem w grubasa, który osłaniał się ciałem Carl'a. Tłuścioch przykładał mu nóż do gardła grożąc że jeśli podejdą to go zabije. Oni nie mieli szans mu pomóc, ale pewna rudowłosa kobieta która wyłoniła się z lasu i pojawiła się za tym grubasem mogła to zrobić. 

Ivy zaskoczyła mężczyznę zakładając mu specjalny drut do ciecia metalu wokół szyi, ale tym razem ten drut posłużył do przecięta czegoś innego. Grubas puścił nóż, a później Carl'a, który uciekł do Michonne. Nie miał nawet szansy, drut w mgnieniu oka wbił się w jego ciało. Krew bryznęła do okoła, Ivy mocniej ścisnęła drut, po chwili głowa mężczyzny upadła na ziemie a obok jego tłuste ciało. Bobby spojrzał karcącym spojrzeniem na córkę. Nie powinna była w tak brutalny i drastyczny sposób go zabijać ze względu na tego chłopca, którego ewidentnie ten facet chciał wykorzystać przez co na pewno jest roztrzęsiony a taki widok który zaserwowała im Ivy zabijając grubasa na pewno mu nie pomógł.

Ed i Sarah pomogli podnieść się Daryl'owi, za to Ivy i Tomy sprawdzili na szybkiego czy okolica jest bezpieczna.

-Kim wy jesteście?- zapytał Rick. Bobby podszedł do niego i wyciągnął w jego kierunku rękę aby pomóc mu wstać. Grimes przyjął dłoń.

-Jestem Bobby Barnes. Mógłbym powiedzieć że Bóg wam dopomógł, ale właściwie zrobiła to pewna bardzo uparta i zdeterminowana osoba. 

Rick zmarszczył brwi nie wiedząc dokładnie kogo miał na myśli mężczyzna przed nim.

-Czysto!- krzyknął Tomy gdy upewnili się że okolica jest bezpieczna. Gdy Bobby to usłyszał zagwizdał. Ellen wiedziała że to sygnał że mogą już wyjść.

- Macie szczęście że macie taką przyjaciółkę.- powiedział Bobby. A w tym samym czasie z pomiędzy drzew wyszły trzy osoby. Wszyscy spojrzeli w ich kierunku.

-Amara?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro