*51*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nastał już świt. Burza się skończyła, obwaliła kilka drzew wokół stodoły, ale budynek nie został uszkodzony. Nikt z grupy już nie spał gdy Maggie i Sasha niespodziewanie wprowadziły do środka jakiegoś mężczyznę. Wszyscy jak poparzeni wstali na równie nogi wyciągając broń. Daryl szybko wyszedł na zewnątrz aby sprawdzić czy ktoś tam jest, ale nikogo nie było, a przynajmniej nie widział nikogo innego.

-To Aron.- wskazała na brązowowłosego mężczyznę około trzydziestki.- Spotkałyśmy go na zewnątrz. Jest sam. Zabraliśmy mu broń i wszystko co miał.- Maggie podeszła do Rick'a i podała mu broń mężczyzny oraz odłożyła obok jego plecak.

-Witajcie.- powiedział przyjaźnie Aron rozglądając się do okoła, uniósł dłonie lekko do góry aby nie wzbudzać żadnych obaw, że może coś zrobić.- Miło was poznać.

-Ma obóz niedaleko stąd. Po dokonaniu przesłuchania uzna czy możemy do nich dołączyć.- dodała Sasha.

-Troszeczkę niefortunny dobór słów.- odezwał się Aron.- Zabrzmiało jakbym miał was przyjąć do kółka tanecznego. A organizujemy je tylko w piątki wieczorem. I nie jest to obóz, tylko całe osiedle. Uważamy że bylibyście dla nas potężnym wsparciem. Ale decyzja nie należy do mnie. Moim zadaniem jest przekonanie was abyście wrócili ze mną do domu. Wiem, na waszym miejscu też chciałbym wiedzieć w co się pakuje. W plecaku, w przedniej kieszeni jest koperta.- wskazał stojącą obok Rick'a rzecz.

Aron wiedział, że nie tylko słowa są potrzebne aby ich przekonać dlatego przyniósł ze sobą zdjęcia tego osiedla. Na niektórych było widać żelazne ogrodzenie, a na niektórych budynki, ale nigdzie nie było widać ludzi. Mężczyzna wyjaśnił że te wysoki płyty chronią ich przed sztywnymi, że ogrodzenie jest bardzo stabilne i zapewniał że wytrzyma wszystko.

-Nic martwego ani żywego nie wejdzie bez naszej zgody. Tylko jedna rzecz jest dla nas bardziej istotna niż bezpieczeństwo. To ludzie, razem jesteśmy silniejsi. Nasza osada została zbudowana...

Aron nie dokończył zdania ponieważ Rick szybkim krokiem zbliżył się do niego i uderzył go pięścią w twarz. Cios był tak silny, że upadł na ziemie i stracił przytomność. Grimes rozkazał aby go związali i tak też zrobili.

-Mam nadzieje, że nie zabiłeś go tym ciosem.- stwierdziła Amara zerkając na Rick'a.

-Wiec sprawdź mu puls.

Kobieta wywróciła oczami po czym podeszła do nieprzytomnego szatyna. Przykucnęła obok i sprawdziła czy doznał jakiś poważniejszych obrażeń. Oprócz lekkiego zasiniaczonego policzka nie zauważyła nic innego.

-Nie wydaje mi się aby jakoś specjalnie cie sprowokował.- odezwała się Michonne. Nie była zadowolona zachowaniem byłego szeryfa.

-Prezentował się w porządku.- dodał Glenn.

-Wysyp zawartość jego plecaka.- Rick zwrócił się do syna jakby nie słyszał tego co do niego powiedzieli.- Zobaczymy kim jest na prawdę. Reszta niech wypatruje zagrożeń, zaatakują nas. Nie wiemy jak i kiedy, ale zrobią to.

-To nie my go zauważyłyśmy. Mógł nas zaatakować gdyby chciał.- powiedziała Maggie. Wydawało im się że Rick za bardzo panikuje. Przecież gdyby faktycznie chciał ich skrzywdzić, to on i jego ludzie mogli po prostu napaść ich tu. Nie mają wystarczająco broni czy siły, nie mieli by większych szans na starcie i wyjście zwycięsko z tego.

-Ładny prawy sierpowy Rick... - Aron ocknął się, wyglądał na nieprzejętego tym że właśnie dostał w twarz. Pomogli mu usiąść.- Jesteś bardzo ostrożny. W pełni to rozumiem.

-Ilu ludzi na ciebie czeka? Masz rakietnice do wysłania im sygnału.- Grimes pokazał pomarańczową rzecz, która wygląda podobnie jak pistolet.- Ilu ludzi na ciebie czeka?- niecierpliwił się.

-Bez względu jaką liczbę podam... 8... 400... 0... Cokolwiek nie powiem i tak mi nie zaufacie.

-Trudno zaufać komuś kto uśmiecha się tuż po tym jak oberwał w łeb.

-A komuś kto zostawia dla was  po drodze butelki z wodą?

-Jak długo nas śledzicie?- zapytała Amara. Związany spojrzał na nią.

-Wystarczająco aby wiedzieć, że niemal ignorujecie trupy po drodze. Że mimo braku jedzenia czy wody nie skaczecie sobie do gardeł. Potraficie przeżyć. I jesteście ludźmi z krwi i kości.

-Ile osób na ciebie czeka?- Rick wciąż nie odpuszczał. Nie ufał mu, widać to było gołym okiem. I prawdopodobnie cokolwiek powie nie przekona go do zmiany zdania. Aron odpowiedział że tylko jedna osoba. Że przyjechali oddzielnie aby zabrać ich wszystkich. Nieznajomy tracił powoli nadzieje czy w ogóle uda mu się ich przekonać, szczególnie Rick'a. Wyjaśnił że zaparkowali parę mil stąd, za zakrętem na drodze numer 16. Chcieli zostawić samochody bliżej, ale burza zablokowała im drogę i nie mogli przejechać. Wciąż próbował jakoś wzbudzić ich zaufanie. Według Amary mówił prawdę. Z jakiegoś powodu polowi zaczęła wierzyć w jego słowa. Ale zauważyła, że nie tylko ona. Michonne, Maggie, Sasha, Beth, Glenn czy Tyreese, po ich twarzach wiedziała że i oni zaczynają mu wierzyć. Wyglądał na szczerego, dał im przecież zdjęcia, choć to oczywiście nie jest najlepszym dowodem, ale gdyby chciał ich zabić zrobiłby to w momencie gdy nie spodziewaliby się tego najbardziej.

-Sprawdzę te samochody.- wszyscy spojrzeli na Amare gdy to powiedziała. Rick przekrzywił głowę w bok przyglądając się jej, kobieta zbliżyła się o dwa kroki do niego.

-Tam nie ma żadnych samochodów.

-Można przekonać się w jeden sposób. Musimy to sprawdzić. Wiesz swoje i trzymasz się tego, ale ja nie jestem pewna tego.

-Twój pomysł jest niebezpieczny, mój nie.- mężczyzna nie chciał odpuścić. Był pewien swojego, wręcz wierzył że chcą ich złapać w pułapkę.

-Nie powstrzymasz mnie, dobrze o tym wiesz. Ale osiedlenie się gdzieś na stałe? To może być szansa na nowy dom. Pomyśl o swoich dzieciach Rick.

-Myślę o nich. A to jest zbyt ryzykowane.

-Nie proszę cie o to byś poszedł, sama to mogę zrobić.

-Nie pójdziesz sama.- odezwała się Ivy.

-Ja też chce iść.- zgłosił się Glenn, Michonne oraz Maggie również.

Rick chwile milczał analizując sytuacje. Ale w końcu ustąpił. Zgodził się aby poszli to sprawdzić. Dołączył do nich też Abraham. 

 Rick jeszcze powiedział że mają godzinę czasu. Gdy nie wrócą oni pójdą po nich, a Aron za to zginie. Wiec nie tracąc czasu ruszyli w drogę.

Słońce przygrzewało, a oni szli asfaltową drogą. Do okoła jak na razie nie było niczego, nawet sztywnych.

-Miejcie oczy otwarte i palce na spustach. Jeśli ktoś nas zaatakuje, strzelajcie.- powiedziała Amara.

-Jasne kapitanie.- powiedziała Ivy posyłając w jej stronę uśmiech.

-A mówiłaś, że nie chcesz dowodzić.- odezwał się Glenn wspominając momenty gdy Amara przybierała obowiązki dowódcy, choć kobieta twierdziła że nie chce nimi dowodzić. 

-Powiedziałam, że się nie nadaje, a to różnica.

-Nadajesz się, ale tego nie widzisz.- powiedziała Michonne.

-Rick wymiękł gdy go przycisnęłaś. Podobnie było w wiezieniu.- dodał Glenn.- Szanuje twoje zdanie.

-Raczej obawia się zmiany rządów.- odezwał się niespodziewanie Abraham.- W czasie tej naszej podróży łatwo było to zauważyć, dopóki macie podobne zdania jest w porząsiu. On wie że masz za sobą więcej poparcia. Gdyby doszło do jakiejś spiny, on byłby na przegranej pozycji.

-Abraham ma racje.- stwierdziła Maggie.- Wiele razy pokazałaś, że zależy ci na wszystkich z grupy i zrobisz co trzeba aby nas chronić.

-Ale to nie znaczy, że chce dowodzić. Robię co uważam za słuszne. A to o czym mówimy brzmi jakbyśmy chcieli przeprowadzić zamach na władze.- powiedziała żartobliwie, reszta roześmiała się na to porównanie. 

W końcu dotarli do celu. Okazało się że Aron mówił prawdę. Burza obwaliła drzewa na drogę wiec nie mogli przejechać i zostawili tu pojazdy. Rozejrzeli co po okolicy i sprawdzili wnętrze kampera, ale żadnej żywej duszy nie znaleźli, jedyne co było we wnętrzu pojazdu to sporej ilości zapasy pożywienia. Gdy skończyli sprawdzać oczyścili sobie drogę po czym wsiedli do pojazdów i pojechali nimi do stodoły.

-Te zapasy należą teraz do nas.- powiedział Rick zwracając się do Arona i wskazując gromadkę konserw zabranych z kampera.- Niezależnie czy pojedziemy do twojego obozowiska.

-Dlaczego mielibyśmy tego nie robić?- zapytał Carl.

-Nie pojechalibyśmy gdyby kłamał albo próbował nas zaatakować.- stwierdziła Amara.- Ale nie zrobił ani jednego ani drugiego. Potrzebujemy tego wiec wyruszymy z nim wszyscy. Jeśli ktoś jest innego zdania niech da teraz znać.- ciemnowłosa rozejrzała się, ale nikt nie wyraził żadnego sprzeciwu. Mieli dość ciągłej wędrówki, skoro była szansa na znalezienie stałego miejsca to musieli to wykorzystać. Wiec zdecydowali, że pojadą, Rick się zgodził.

Chcieli dowiedzieć się gdzie znajduje się ta osada, ale Aron nie chciał powiedzieć. Wierzył że są dobrymi ludźmi, ale nie chciał narażać swoich. Powiedział że może ich pokierować, ale nie zdradzi dokładnego miejsca celu. Dlatego Rick stwierdził, że pojadą inną trasą i stamtąd ich pokieruje do osady. Aron ostrzegał że ta druga droga nie jest oczyszczona z sztywnych wiec to niebezpieczne, szczególnie że Grimes postanowił że pojadą nocą.

-To niebezpieczne. Droga 16 jest oczyszczona. Moi ludzie was nie skrzywdzą. Proszę, przemyślcie to.- poprosił Aron, ostatnie zdanie kierując bardziej do Amary gdy spojrzał na nią. Rick również na nią spojrzał ciekawy tego co powie. Ale mimo że kobieta miała dobre przeczucie to wolała nie przesadzać z ufnością w stosunku do Arona.

-Radziliśmy sobie z gorszymi rzeczami. Nocna przejażdżka nam nie zaszkodzi.- powiedziała tym samym godząc się na plan Rick'a. Może i słowa Arona jak na razie się potwierdzały, ale czasem lepiej dmuchać na zimne i nie tracić czujności.

~~~~~~~

W nocy wyruszyli w drogę do osiedla. Rick z Michonne, Glenn'em i Aronem pojechali samochodem jako piersi, a reszta wsiadła do kampera i jechała za nimi.

-I jak?- Amara przeszła na przód kampera, który prowadzi Abraham, a obok na siedzeniu siedzi Rosita.

-Jak na razie droga wydaje się czysta.- powiedział rudowłosy. Jechali w odstępie kilku metrów od tamtych w razie gdyby to była jakaś zasadzka czy coś w tym stylu. Amara już miała wrócić na swoje miejsce gdy samochód przed nimi zniknął w tłumie idących przez drogę sztywnych. Abraham zaczął ostro hamować. Rogers krzyknęła aby się czegoś złapali, a sama chwyciła się jakiegoś mebla.  Zatrzymali się tuż przed szwendaczami. Samochód tamtych zniknął gdzieś wśród tłumów.

-Widzicie ich?- zapytała Rosita szukając wzrokiem świateł tamtego samochodu.

-Pewnie przedarli się przez tłum.

-Co się stało?- podeszła Maggie zdenerwowana tym nagłym hamowaniem.

-Reszcie nic nie jest?- zapytała ją Amara.

-Są cali.

-Mamy problem. Nie przedostaniem się przez tą zgraje nie psując przy tym kampera.- odezwał się Abraham.

-Musimy wycofać się i pojechać inną drogą.

-Czyli 16, o której mówił Aron.- stwierdziła Rosita.

-Cholera. Dobra wycofuj.- Rogers zwróciła się do rudowłosego.

-Patrzcie.

Gdzieś w oddali zobaczyli wystrzeloną flarę. Światło rozbłysło się blisko wieży ciśnień.

-Rick miał pistolet z flarą, który zabrał Aronowi. To pewnie nasi ją wystrzelili.- powiedziała Maggie.- Tam są, musimy jechać.

-Jedziemy już.- rozkazała Amara zauważając, że coraz więcej sztywnych zaczęło interesować się kamperem i zaczęli uderzać w pojazd. Abraham wycofał po czym pojechali inną drogą w kierunku wieży ciśnień.

Gdy dotarli na miejsce i wjechali miedzy budowlami przy wieży ciśnień w oddali zauważyli kogoś. To był mężczyzna i był otoczony przez kilku sztywnych. Nie miał jak uciec ponieważ miał przyciśniętą nogę przez tylne koło zerdzewiałego pojazdu. Abraham dodał gazu taranując paru sztywnych, zatrzymali się tuż obok rannego. Cześć wysiadła z kampera i ruszyła na pomoc nieznanemu.

-Tara, Maggie, Ivy i Sasha idźcie sprawdzić tamten budynek.- powiedziała Amara wskazując zaułek gdy uporali się z sztywnymi, kobiety zrobiły to.- Abraham, Tyreese i Daryl, podnieście to.- wskazała na złom. Mężczyźni złapali za żelastwo podnosząc je.- Noah i Beth, pomóżcie mi go wyciągnąć.- wspomniana dwójka pomogła jej wyciągnąć nieznajomego spod złomostwo, a gdy był już bezpieczny mężczyźni puścili żelastwo. Rogers kleknęła przy nim sprawdzając jego nogę.

-Skręcona kostka, będzie trzeba ją nastawić i usztywnić.

-Dziękuję, miałem nadzieje że Aron będzie z wami.- powiedział nieznajomy.- Nazywam się Eric.

-Jesteś z Aronem? Tylko ty?- zapytał go Daryl, Eric przytaknął głową.

-Budynek jest czysty.- powiedziała Sasha gdy wróciły.

-Dobra. Abraham zaparkuj kamper przy budynku, będzie łatwiej uciec. Zostaniemy na razie w budynku.

Weszli do opuszczonego budynku zabierając ze sobą Eric'a. Przenieśli go do drugiego pomieszczenia, a tam Amara opatrzyła jego nogę. Gdy skończyła wróciła do reszty, która siedziała w jednym pomieszczeniu.

-Co z resztą?

-Na pewno widzieli tą flarę. Aron ich tu przyprowadzi. Ale jeśli nie zjawią się tu w ciągu godziny pójdziemy ich szukać. Zgoda?- zaproponowała Amara. Przytaknęli jedynie głowami. Musiała jakoś zapanować nad tą sytuacją. Nie mogła narażać pozostałych, ale tamtych też na pastwę losu zostawić nie mogła.

-Pójdę na zwiad. Dam znać jeśli ich zobaczę.- powiedział Daryl po czym wyszedł.

Amara podeszła do Ivy, która opierała się o ścianę.

-Chujowa sytuacja, co?- zagaiła ruda.

-Ta, oby nic im nie było.

-Na pewno udało im się przebić przez sztywnych. Może nawalił im samochód i teraz idą na piechtaka? Wszystko jest możliwe.

 Czekali kilka kolejnych minut w ciszy. Byli niespokojni, a czas leciał. Ale niespodziewanie Daryl zapukał w drzwi od zewnątrz dając tym sygnał, że  tamci tu dotarli. Wszyscy wyszli na zewnątrz gdzie był Rick, Michonne z Glenn'em i Aronem, który wyglądał na zagubionego pośród nich gdy się witali. Mężczyzna po chwili gdy się rozejrzał ewidentnie kogoś szukając wbiegł do budynku.

Ponownie weszli do budynku. Po paru minutach z drugiego pomieszczenia gdzie był Eric wyszedł Aron. Wyglądał na szczęśliwego.

-Posłuchajcie mnie.- powiedział dość głośno aby zwrócić uwagę wszystkich.- Dziękuję, uratowaliście Erica. Mam u was dług. Dopilnuje aby został w pełni spłacony gdy dotrzemy do nas. Do Alexandrii. Nie wiem jak wy, ale jakoś nie chce już jeździć po nocy. Może wyruszymy o świcie?

-W porządku.- powiedział Rick pewnym głosem. Aron delikatnie się uśmiechnął gdy Grimes przystanął na jego propozycje.

Zostali tu na noc, a jutro z rana wyruszą wszyscy razem do Alexandrii. Co tam zastaną dowiedzą się gdy tam dotrą. Czy to będzie ich nowy dom?  Przekonają się gdy przejdą przez mury tego osiedla. Lepszej okazji los już nie może im dać. Mogą zyskać nowy dom.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro