*31*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Amara razem z Beth biegły jak najszybciej mogły aby dotrzeć do obozowiska. A gdy udało im się dobiec na miejsce były zaskoczone tym co zobaczyły. Ci mężczyźni splądrowali ich obóz zostawiając go całkiem zniszczonego, ale nie to było bardziej zaskakujące.

-Gdzie ona jest?! Gdzie one są?! Gadaj!!

Daryl przyciskał jakiegoś faceta, który miał twarz we krwi, a dwóch jego kolegów leżeli na ziemi martwi z bełtami przebijającymi ich czaszki.

-Przysięgam, nie mam pojęcia o kim mówisz.- facet ledwo mówił bo krztusił się własną krwią. To co powiedział nie spodobało się Dixon'owi przez co z wściekłością zaczął tłuc mężczyznę po twarzy.

-Daryl!

Gwałtownie zatrzymał pieść w powietrzu gdy usłyszał tak znajomy głos. Obrócił głowę, a gdy zobaczył Amare i Beth puścił nieprzytomnego już mężczyznę i szybkim krokiem podbiegł do ciemnowłosej zamykając ją w swoich ramionach. Po chwili brązowowłosy odsunął się trochę ale nadal trzymał ją w objęciach jakby się bał że za raz zniknie.

-Myślałem że oni... - nie dał rady dokończyć, miał ochotę płakać, nawet czuł jak łzy zbierają się w jego oczach. Spuścił szybko wzrok, mimo wszystko nie chciał pokazywać jej swoich słabości. Gdy wrócił do obozowiska i zastał tu tych mężczyzn, od razu pomyślał o najgorszym. Nie potrafił się kontrolować, gniew całkowicie przejęła nad nim kontrole, przestał myśleć racjonalnie. Samo myślenie o tym, że mógłby ją stracić było zbyt bolesne. Ciemnowłosa wzięła jego twarz w swoje dłonie i uniosła aby spojrzał jej w oczy. Wtedy zauważyła, że ma rozciętą wargę, z której sączy się cienka stróżka krwi, a jego błękitne oczy migoczą od łez. Sięgnęła dłonią do kieszeni aby wyjąć szmatkę po czym delikatnie otarła rozcięcie zcierając bordową ciecz. Gdy skończyła złożyła czuły pocałunek na jego ustach po czym delikatnie się uśmiechnęła.

-Jestem tu, już dobrze.

Ciemnowłosa ponownie się do niego przytuliła, ale tym razem do uścisku wciągnęła Beth. Ta dwójka stała się dla niej najważniejsza. W rzeczywistości, w tej chwili ma tylko ich. Możliwe że gdzieś są jeszcze Rick, Michonne, Glenn, Magie i inni, ale nie było pewności że ich odnajdą. A liczy się tu i teraz oraz ci co są tuż obok.

~~~~~~~~

Nie chcieli już zostawać w swoim obozowisku, to miejsce i tak było zniszczone. Najgorsze było to że ci mężczyźni spożyli ich całą puszkowaną żywność, której było mało, zaledwie pięć puszek. Zmarnowali również leki przeciw bólowe. Wiec jedyne co zostało z plecaka Amary to były dwie butelki wody, latarka oraz bandaż. Nic więcej nie zostało.

Rogers kopnęła gniewnie pustą puszkę po jedzeniu i przetarła twarz dłonią zdenerwowana, czuła się również zmęczona i zdesperowana. Nic nie szło im po myśli. Daryl'owi nawet nie udało się nic upolować. A gdy obszukali martwych mężczyzn, również byli rozczarowani.

-Co zrobimy z nim?- Beth wskazała na faceta, którego Daryl pobił. 

-To samo co z resztą.- mruknął kusznik.

-Może po prostu go zostawmy. Zabicie go byłoby niehumanitarne. Nie możemy przecież zabijać każdego na kogo się natkniemy.

-Jego kumple nie żyją, sam zginie wiec zrobimy mu przysługę.- głos Amary był bezbarwny i sztywny. Kobieta ściągała zawieszoną miedzy drzewami line i wkładała ją do plecaka. Gdy skończyła i obróciła się natknęła się na znaczące spojrzenie Beth. Ciemnowłosa westchnęła po czym rzuciła plecak w stronę blondynki, która go złapała.- Dobra, nie zabijemy go. Choć uważam że powinniśmy to zrobić.- w pewnym sensie wiedziała że Beth ma racje. Jeśli wciąż będą się wybijać nawzajem, to na świecie zostaną same żywe trupy. 

Daryl spojrzał na ciemnowłosą nieprzychylnym wzrokiem. Rogers wyczuła jego spojrzenie, ale nie zareagowała na to. Po prostu stwierdziła że czas ruszać i stanowczym krokiem ruszyła przed siebie aby być jak najdalej od tego miejsca. Beth założyła plecak i bez sprzeciwu ruszyła za kobietą. Dixon chwile stał i ściskał w dłoniach kusze wpatrując się w nieprzytomnego mężczyznę. Gdyby teraz go dobił może one nie dowiedziałyby się o tym. Ale mimo ogromnej chęci zrobienia tego, nie mógł. Skoro Amara tak chciała to zdecydował się odpuścić, mimo że uważał że ten facet zasłużył sobie na śmierć. Ale brązowowłosy nie chciał by Amara patrzyła na niego inaczej gdyby to zrobił. Nie chciał kłócić się o coś tak nieznaczącego. Jest przecież koniec świata, po co jeszcze marnować czas na niepotrzebne spory.

~~~~~~

Jedynym posiłkiem jakie tego dnia udało im się znaleźć to były leśne owoce. Musieli nacieszyć się tylko tym. Jak na złość cześć lasu przez który szli był opustoszały, żadnej zwierzyny w nim nie było, nawet sztywnych co było ulgą bo byli zmęczeni i brakowało im jedzenia.

Dzień szybko się skończył. Ale zamiast rozbić ponownie jakieś tymczasowe obozowisko, musieli uciekać. Tej nocy naszła ich burza, a sztywni zwabieni hałasami szaleli, pojawiło się ich bardzo dużo i nie wiadomo skąd.

W lesie nie mieli możliwości ukrycia się przed burzą czy sztywnymi. Wejście na drzewa odpadało. Wiec biegli w kierunku drogi i wzdłuż niej aby znaleźć jakieś schronienie. I natknęli się na wrak samochodu, który był bardzo zniszczony. Jedyne co nadawało się do schowania to był bagażnik. I tu znów pojawił się problem. Miejsca nie starczy dla wszystkich.

-Wchodźcie, szybko.- rozkazała stanowczym i pośpiesznym głosem Amara. Deszcz cały czas padał przez co byli już cali mokrzy. Grzmoty oraz błyski były coraz częstsze i głośniejsze co oznacza, że burza dopiero się rozkręca.

-Nie starczy miejsca.- stwierdził Daryl spoglądając na ciemnowłosą.

-Nie ma czasu na dyskusje.- Rogers pchnęła kusznika w kierunku bagażnika. Beth potulnie weszła do środka, Daryl nie był chętny, ale nie mieli innej możliwości. Gdy oboje byli już w środku ewidentnie nie było już miejsca dla trzeciej osoby. I gdy brązowowłosy obrócił głowę aby spojrzeć na Amare i chciał powiedzieć by to ona zajęła jego miejsce kobieta uśmiechnęła się lekko po czym zatrzasnęła bagażnik i zamknęła ich w środku tak aby sztywni nie mogli się do nich dostać przez co też oni sami nie mogli wydostać się z pojazdu.

Daryl zaczął uderzać w metal i krzyczał imię ciemnowłosej by otworzyła, ale to było na marne. Kobieta ruszyła biegiem oddalając się od nich aby znaleźć również sobie kryjówkę i uciec przez grupą sztywnych, która się nagle pojawiła. Gdy szwedacze zaczęły uderzać w samochód mężczyzna od razu ucichł. Gdyby dalej hałasował tylko ściągnąłby więcej kłopotów. Bezradnie leżał wpatrując się tępo w klapę bagażnika. Nie mógł uwierzyć, że to zrobiła. Jakoś ścisnęli by się tu albo to on teraz szukałby schronienia. Poświeciła swoje bezpieczeństwo dla nich, dla niego. Oczywiście to nie pierwszy raz gdy to zrobiła, ale nadal go to poruszyło. Był tak dla niej ważny, oboje są tak dla niej ważni, że zawsze poświeciła by się by tylko zapewnić im bezpieczeństwo. Ale Daryl nie czuł się wart każdego jej poświecenia dla niego, wolałby oddać własne życie niż poświecić jej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro