*42*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy Amara razem z Ellen i Roy'em wyłonili się z lasu wszyscy spojrzeli w ich kierunku.

Ciemnowłosa rozejrzała się po zgromadzonych osobach, a jej wzrok padł na pewnego kusznika, który opierał się o maskę samochodu. Brązowowłosy patrzył na nią zaskoczony jakby nie mógł uwierzyć że na prawdę tu jest, a po chwili mimo tego że był obolały ruszył szybkim krokiem w jej kierunku, kobieta również zaczęła iść w jego stronę.

Daryl zamknął ją w objęciach. Ciemnowłosa wtuliła się w niego ciesząc się, znalazła go. Stali tak chwile próbując uspokoić emocje, które nimi targają. Był szok, radość, łzy, ponownie się odnaleźli. Tak jak zawsze.

-Jak to możliwe? Widziałem odjeżdżający samochód.- brązowowłosy spojrzał na nią, ale wciąż trzymał ją w swoich ramionach.

-Nie dotarłam do drogi.

-A Beth?

-Miałam nadzieje, że jest z tobą.

-Wybaczcie że wam przerywam, ale... - obok pojawił się Rick, spojrzeli się na niego i odsunęli się od siebie. Nie tylko Daryl cieszyła się na jej widok.- Dobrze widzieć cie żywą.- uśmiechnął się po czym przytulił ciemnowłosą, która odwzajemniła uścisk. Gdy Grimes się odsunął jego syn był kolejny do przytulenia Amary. Chłopak bardzo się ucieszył. Kolejna była Michonne.

-Wiedziałam że dasz rade. Zawsze była z ciebie twardzielka.- powiedziała czarnoskóra kobieta uśmiechając się, Rogers odwzajemniła gest. Moment był niezwykle miły i radosny dla nich. Przecież po tragicznych wydarzeniach w wiezieniu odnaleźli siebie, choć niestety nie wszystkich.

-Kim są ci ludzie?- wtrącił Daryl, ciemnowłosa spojrzała na niego. 

-To moi krewni.- Amara wskazała na grupkę stojącą niedaleko i zaczęła przedstawiać ich oraz wyjaśniła ich pokrewieństwo, a także to jak na nich trafiła.

Po krótkim poznaniu się jednoznacznie zadecydowali, że dziś spędzą noc na drodze przy samochodzie. Na szybko sprzątnęli zwłoki aby świeża jeszcze krew nie zwabiła sztywnych, a to nie byłoby im na rękę. Cześć ulokowała się w samochodzie, a reszta musiała rozłożyć się wokół pojazdu. Oczywiście Amara leżała z Daryl'em. Obejmowali się jakby jeszcze nie dotarło do nich, to że odnaleźli się i są znowu razem.

-Ci faceci, z którymi byłeś... - ciemnowłosa powiedziała półszeptem gdyż reszta już poszła spać, a nie chciała nikogo zbudzić. Nie zaczęła by tego tematu gdyby wiedziała, że Daryl śpi, ale on tak jak ona jeszcze nie zasnęli.

-Nie wiedziałem do czego są zdolni. Przyłączyłem się do nich bo w tamtej chwili nie wiedziałem co ze sobą zrobić.- brązowowłosy westchnął smętnie.- Czułem się okropnie, bałem się że więcej cie nie zobaczę. Chciałem od nich dziś odejść, ale wtedy dowiedziałem się, że ścigają Rick'a bo zabił ich kumpla. Musiałem pomóc, chociaż spróbować. Sytuacja była jakby bez wyjścia, ale wtedy pojawiłaś się z swoimi krewnymi i jakoś się udało. Znalazłaś mnie.

-Obiecałam ci już to w wiezieniu, że zawsze cie znajdę, dopóki moje serce bije. Szczerze, to gdyby nie moi krewni, to nie zdążyłabym wam pomóc. Nadwyrężyłam sobie kostkę gdy wypadłam z okna, ciężko mi było iść. Wiec gdyby oni nie pomogli mi, to nie pomogli by i wam.

-Ale stało się, znalazłaś mnie, wszyscy są cali.

-Z wyjątkiem Beth. Jak ten samochód wyglądał? Widziałeś kogoś?

-Widziałem tylko tył. Był czarny i miał na tylnej szybie biały krzyż. Próbowałem podążyć za nim, ale ślad się urwał. Nie dałem rady. Nawet nie mamy pewności czy żyje.

-Poradzi sobie. Gdy znajdziemy resztę, spróbujemy ją odnaleźć. Musimy upewnić się czy żyje bo inaczej... zwariuje jeśli się nie dowiem.- była zrozpaczona tym. Obawiała się że jeśli Beth żyje, to w tej chwili mogło ją spotkać coś bardzo złego. Była świadkiem jak niewinne dziewczyny, którym kiedyś obiecała że się zaopiekuje zostały wykorzystane i w okrutny sposób zabite, a ona nic na to nie mogła poradzić. Wciąż pamięta ich krzyki, błagały aby im pomogła, ale nie potrafiła.

-W porządku?- zapytał kusznik gdy zauważył, że Amara zamilkła, a po jej wyrazie twarzy widać było że myśli o czymś i nie jest to przyjemne.

-Przypomniałam sobie coś, ale nie chce o tym rozmawiać bo będzie mi jeszcze trudniej nie myśleć o tym co teraz może dziać się z Beth.

-Rozumiem. Będzie dobrze.- przysunął ją bliżej siebie po czym pocałował ją w czoło. Był świadomy tego ile przeszła po tym jak apokalipsa się zaczęła. Czego była świadkiem i co musiała robić, jak bardzo było jej ciężko bo zawsze musiała z tym wszystkim radzić sobie sama. Ale już nie jest sama, zawsze będzie przy niej. Nie może pozwolić by coś jej się stało, wtedy cały jego świat legnie w gruzach bo przecież to ona jest całym jego światem.

~~~~~~~~

Daryl trzymał Amare za rękę, kobieta opierała głowę o jego ramie. Rick stał obok i opowiadał o Terminus. Natknął się na znaki gdzie pisało, że w tym miejscu mogą znaleźć pomoc i przede wszystkim schronienie. Omawiali też możliwość, że reszta ich ludzi też mogłaby podążyć za znakami i tam się udała. To była szansa na ponowne połączenie się. Oczywiście nie było stuprocentowej pewności, ale lepszej szansy nie mieli. Muszą się upewnić i sprawdzić to miejsce. 

Po drugiej stronie samochodu stali krewni ciemnowłosej i o czymś rozmawiali. Rogers zerknęła w ich kierunku zastanawiając się jak to się potoczy. Wtedy Michonne razem z Carl'em oraz Sarą i Roy'em wysiedli z pojazdu. Chłopcy dość długo spali, ale to nie było nic dziwnego. 

Ivy zauważyła spojrzenie Amary po czym szturchnęła swojego ojca, który zerknął na ciemnowłosą, a następnie powiedział coś do reszty. Podeszli wszyscy w ich kierunku przez co przerwali rozmowę i zwrócili na nich uwagę.

-Prawdopodobnie macie już jakiś plan działania.- zaczął mówić Bobby.

-Tak.- przytaknął Rick.- Idziemy do Terminus. Mamy nadzieje że reszta naszych ludzie też może tam podążać.

-Ah, widzieliśmy znaki o tym miejscu.

-Też tam idziecie?- dopytała Michonne.

-Nie. Mamy już swój cel.

Bobby na szybko wyjaśnił im, że chcą dotrzeć do krewnych w Dakocie Północnej. Ta opcja wydawała się bardzo dobra, ale fakt że nie mogli się z nimi skontaktować przez dwa tygodnie nie wróżyło zbyt dobrze, jednak ich to nie zrażało i wciąż chcieli tam dotrzeć.

-Rozumiemy, że nie zostawicie tu swoich. Jednak jeśli byście zmienili zdanie, to Amara wie jak się z nami skontaktować.- powiedział Bobby po czym nastała chwila ciszy, która była trochę uciążliwa ponieważ oznaczało to że są zmuszeni rozdzielić się.- Niestety, ale w tym miejscu nasze drogi się rozchodzą. Podążamy w innych kierunkach. Czas się pożegnać.- starszy mężczyzna spojrzał na Amare, wiedział że kobieta nie pójdzie z nimi, ale nie miał jej tego za złe. Rozumiał, ci ludzie stali się jej rodziną, a rodziny się nie zostawia.

-Na to wygląda.- powiedziała Amara po czym podeszła do swojego wuja i go przytuliła.

-Trzymaj się dzieciaku.

Ciemnowłosa pożegnała się z krewnymi. Rick, Michonne i Daryl również. Każdy życzył sobie udanej podróży. To było przykre, czuć to było w atmosferze, która miedzy nimi panowała.

W końcu nadszedł czas. Rodzina Barnes'ów zebrała swoje rzeczy i była gotowa do drogi. Jednak zanim ruszyli pewna rudowłosa zawahała się.

-Tato.- Ivy  zwróciła się do swojego ojca, który od razu na nią spojrzał. Dobrze ją znał i już po samym wyrazie jej twarzy wiedział co ona chce zrobić.- Ja... 

-W porządku. Rozumiem skarbie- wtrącił wiedząc co chciała powiedzieć.

-Dziękuję.- wzruszyła się czerwonowłosa ponieważ właśnie zdecydowała się zostawić swoją rodzinę. Zawsze była bardzo do nich przywiązana, ale z jakiegoś powodu nie chciała zostawiać Amary. Z wszystkich bliskich to właśnie z nią miała najlepszą wieź i nawet po mimo lat wciąż to czuła.

-Oh kochanie.- powiedziała Ellen po czym przytuliła córkę. Każdy pożegnał się z nią.

-I tak nie przepadam za krewnymi z Dakoty.- powiedziała Ivy próbując zażartować.- Uważajcie na siebie.

Po pożegnaniu Amara nie miała siły patrzeć jak odchodzą. Stała przy samochodzie z spuszczoną głową. Rick powiedział jej że jeśli chce odejść to zrozumieją to, ale Rogers była pewna swojego zdania mimo że to wciąż bolało.

-Chyba jednak nie wszyscy odeszli.- powiedział Daryl patrząc na podchodzącą w ich stronę Ivy, a w oddali za nią szła jej rodzina z każdym metrem oddalając się od nich. Amara podniosła głowę i obróciła ją w bok.

-Co ty wyprawiasz?

-To co chce. Zawsze byłam gotowa pójść za tobą, teraz także, nawet w szczeki śmierci.- uśmiechnęła się Ivy, na twarzy Amary również zagościł szeroki uśmiech. Była wzruszona tym, ale też i wdzięczna. Skoro w dawnym świecie nie mogły być rodziną, to teraz będą mogły.

~~~~~~~~~

Gdy się ogarnęli wyruszyli w całkowicie przeciwnym kierunku co krewni ciemnowłosej. Podążali wzdłuż torów. Okazało się że Terminus był w miarę blisko, wiec jeśli nic im nie przeszkodzi do dotrą tam przed zmierzchem.

-Nie rozumiem czemu to zrobiłaś.

Ivy zerknęła na ciemnowłosą idąc z nią ramie w ramie. Reszta szła przodem.

-A właśnie że rozumiesz.

-Tak uważasz?

-Tak. Obie różnimy się od swoich rodzin. Jesteśmy jak te czarne owce w rodzinie. Po prostu nie pasujemy mimo wszystko. Nawet jeśli wcale na to nie wygląda, to w sercu czujemy że jest inaczej. W tym sensie jesteśmy takie same. Może właśnie dlatego to zrobiłam. W Dakocie nie byłoby mi dobrze wiedząc, że szlajasz się gdzieś po świecie i nie wiem co się z tobą dzieje. Te lata rozłąki były ciężkie, brakowało mi cie. Nie chciałam znowu cie tracić. Jesteś moją siostrą. I przecież w końcu musiałam wylecieć z rodzinnego gniazdka i poszukać swojego szczęścia gdzieś indziej.

-I myślisz że znajdziesz je u mojego boku?

-A u kogo innego? Nie znam nikogo lepszego od ciebie Amaro Rogers. Teraz tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.- zażartowała rudowłosa trącając zaczepnie ramieniem drugą kobietę na co ta zachichotała.

-Wiec jesteśmy na siebie skazane aż do śmierci. 

-Na to wygląda.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro