*60*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Amara z pozostałymi dotarła do obozu, ale jedyne co tam zastali to trupy. Cześć obozowiska była spalona, wszystko było zniszczone i splądrowane. Nie znaleźli nikogo żywego, a widok zmasakrowanych tu ludzi był na prawdę okropny, nikogo nie oszczędzili. Niektóre ciała były nawet rozczłonowane. A na jednym z kamperów został wymalowany krwią napis "WOLVES NOT FAR".

-O Boże. To koszmarne.- powiedziała Sasha z przerażeniem rozglądając się po obozowisku, a raczej tego co z niego zostało. Abraham wbił nóż w czaszkę kobiety, która miała poodcinane nogi i ręce, jedynie jej tułów wił się na ziemi próbując dopaść kogoś z nich dlatego postanowił skończyć jej męki.

-Ci ludzie to popaprańcy, nikogo nie oszczędzili.- stwierdził Abraham.

-To samo może spotkać i nas jeśli nie wykorzystamy faktu, że wiemy gdzie jest ich kryjówka. Musimy pierwsi zaatakować, zanim oni zaatakują nas.- powiedział Rick. Po tym co zobaczyli stwierdzili, że Grimes ma racje. Jeśli czegoś nie zrobią też zginą.

Wrócili do pojazdów, które zostawili na poboczu po czym ruszyli w drogę.

Zatrzymali się znacznie dalej od miejsca gdzie wilki mają swoją kryjówkę. Nie chcieli aby ich zauważyli. Zabrali broń i weszli w las. Stamtąd mieli dobre pozycje do obserwacji. Nikogo na zewnątrz magazynu nie było widać. Jeśli tu byli to musieli znajdować się w środku. Okrążyli budynek aby tamci nie mieli jak uciec po czym różnymi wejściami weszli do wnętrza. Starali się pozostać niezauważeni i nie narobić zbędnego hałasu aby ich plan mógł wypalić. Okazało się że grupka ludzi była w środku największego pomieszczenia w tym budynku. Po prostu siedzieli sobie nieświadomi, że właśnie ktoś znalazł się na ich terenie. Naliczyli że było ich tu dwanaście osób. Rozdzielili się i ukryli za jakimiś rupieciami by mieli lepsze pozycje do ostrzału. Ustawili się na pozycjach. A następnie Rick dał sygnał po czym rozpoczęli strzelaninę. Tamci nie mieli nawet najmniejszej szansy na ucieczkę, zostali rozstrzelani jak kaczki. Gdy ostatni wilk padł martwy na ziemie wyszli z kryjówek aby sprawdzić czy faktycznie wszystkich zabili.

-Było ich tylko dwunastu. Co z pozostałymi wilkami?- zapytała Rosita gdy skończyli sprawdzać.

-Przecież nie będziemy tu na nich czekać. Nie wiadomo czy w ogóle tu wrócą. Mówiła że szykują się do ataku, powinniśmy wracać i pilnować Alexandrii.- zaproponowała Sasha.

-I tak właśnie zrobimy. Zmniejszyliśmy ich grupę, to ich osłabi.

Jeszcze raz upewnili się czy nikogo żywego nie zostawili po czym wrócili na drogę i odjechali. Teraz mieli większą szanse na wygraną. Zmniejszyli ich grupę co dało niewielką szanse, że mogą zrezygnować z ataku na Alexandrie. Ale jak kasztanowłosa mówiła, wilki są bezwzględne i nie odpuszczą splądrowania nikogo, oni nikomu nie darują życia. Sieją spustoszenie i śmierć.

~~~~~~~~~

Gdy dotarli do Alexandrii przekazali reszcie o tym że tamten obóz przepadł i powiedzieli też co zrobili. Musieli się jeszcze zastanowić się co zrobią z ich więźniem. Na pewno nie mogli jej wypuścić. Jedynymi opcjami było więzić tu ją dalej albo zabić.

-Wiesz co powinniśmy zrobić. Zabiliśmy cześć jej ludzi, resztę też zabijemy. Jest zagrożeniem.- powiedziała Amara patrząc na Ivy. Byli przed domem, w którym przetrzymują kasztanowłosą. To miejsce stało się w pewnym sensie wiezieniem ponieważ Morgan z jakiegoś osobistego powodu postanowił tu w piwnicy zrobić cele.

Rick, Daryl i Michonne stali obok.

-Po pierwsze nazywa się Meg, a po drugie uratowała mi życie.

Barnes opowiedziała im co zrobiła Meg, że darowała jej życie. Byli tym zaskoczeni, przecież była wrogiem, a zrobiła coś dobrego. Szczególnie zaskoczona była Amara. Mało brakowała, a mogła stracić swoją siostrę. Czuła się zmieszana, wcześniej była pewna że chce zabić Meg, ale teraz po tym wszystkim co powiedziała rudowłosa nie była pewna co powinna zrobić.

-Gdyby nie Meg prawdopodobnie nie byłoby mnie tu. Nawet nie wiedziałabyś co się ze mną stało. Uratowała mnie i do tego wydała swoich ludzi, pozwoliła abyście ich zabili. Każdy zasługuje na drugą szanse, ona to udowodniła. Myślisz że dobrowolnie wybrała takie życie? Chciała przetrwać, a aby tak się stało musiała do nich dołączyć i robić te straszne rzeczy. My też nie jesteśmy świeci, zabijaliśmy aby przetrwać. Nie możesz jej zabić. Wiem co zrobiła i nie zapomnę o tym, ale jeśli będziemy się zabijać na wzajem to jak przywrócimy ten świat do poprzedniego stanu? Musi być inne wyjście, zabijanie nie jest rozwiązaniem.

-Złych ludzi powinno się pozbywać, oni zawsze szukają zemsty. Już się o tym kiedyś przekonałam. Chciałam postąpić słusznie, ale obróciło się to przeciwko mnie.

-Ale ona udowodniła że mogłaby się zmienić. Nie znała mnie, mogła pozwolić mi umrzeć, ale tego nie zrobiła. Czy to czegoś nie oznacza?

Amara biła się z myślami. Ivy usilnie próbowała ją przekonać aby darowała życie Meg. Ciemnowłosa spojrzała na pozostałych licząc, że wypowiedzą się na ten temat.

-Cokolwiek postanowisz, zgodzę się na to.- powiedział Rick. Pozwolił jej zadecydować. Przecież to ją Meg zaatakowała i ona ją tu ściągnęła wiec to ona powinna zadecydować.

-Nie pozwolę aby chodziła swobodnie po Alexandrii.

-Do momentu gdy Morgan skończy budować cele będę ją pilnowała.- zobowiązała się Ivy.

-Jeśli się uwolni i kogoś skrzywdzi?

-Wezmę za to odpowiedzialność, choć jestem pewna że do tego nie dojdzie. Proszę.

-Zgoda.- powiedziała po chwili milczenia.- Ale jeśli spróbuje coś kombinować, pozbawię ją życia. Nie chce ryzykować. Bierzesz za nią pełną odpowiedzialność.

Barnes skinęła głową. Wiedziała że może nie być łatwo, ale przynajmniej pozwolili Meg żyć. A to już dużo znaczyło.

Rozeszli się.

Amara i Daryl ruszyli w kierunku swojego domu. Ciemnowłosa westchnęła, czuła się padnięta, a dopiero zbliżał się wieczór. Jutro znowu będą mieli dużo do roboty. Mają teraz na głowie dwa zagrożenia, które jak najszybciej będą musieli jakoś załatwić.

-Zabicie byłoby łatwiejszym rozwiązaniem. Nie było by zmartwień, że ten ktoś może znowu zrobić coś złego. Nie było by żadnego ryzyka.

-Dawanie drugiej szansy nigdy nie było łatwe.

-Ostatnio gdy to zrobiłam Jessie wzięła odwet i próbowała drugi raz mnie zabić, prawie się jej to udało. Razem z Gubernatorem zniszczyli nasz dom, musieliśmy szukać kolejnego. Pytanie brzmi, kto tym razem zniszczy to miejsce?

-Nikt go nie zniszczy.

-Dlaczego jesteś tego pewny?

-Bo to miejsce jest inne. Tym razem musi się nam udać i tak się stanie.- kusznik uśmiechnął się co ciemnowłosa odwzajemniła.

Oboje weszli do domu. A gdy przeszli do salonu zobaczyli jak Beth, Noah, Dean i Samanta grają w jakąś planszową grę. Gdy zauważyli ich przerwali grę i spojrzeli na nich.

-Widzę że się nie nudziliście.- stwierdziła Rogers.

-Pani Huttson, miała na zbyciu kilka gier.- wyjaśniła Beth.- Jak poszło? Ktoś przeżył?- gdy blondynka o to zapytała Amara zauważyła nadzieje w oczach Dean'a i jego siostry, patrzyli na nich wyczekująco.

-Nikt nie przeżył.- powiedział Daryl wyprzedzając w tym Amare. Wyczuł że ciemnowłosa nie była chętna do przekazania złych wieści. Pewnie próbowałaby powiedzieć to jak najłagodniej dlatego wyręczył ją.

-Porozmawiamy później, dobrze?- w odpowiedzi skinęli jedynie głowami. Ciemnowłosa cofnęła się na korytarz aby pójść na górę, kusznik podążył tuż za nią.- Dzięki, nie chciałam im tego mówić.- szepnęła spoglądając na brązowowłosego.

-Ktoś musiał im to powiedzieć.

Przeszli do wspólnego pokoju. Amara odłożyła rzeczy na półkę, zdjęła z głowy czapkę i położyła ją na komodę. Daryl odstawił kusze przy ścianie po czym usiadł na brzegi łóżka.

-Mamy wolny wieczór. Jakieś plany?

-Szczerze? Nie mam na nic ochoty.- stwierdziła Amara siadając obok kusznika.- A ty?

-Też nie.

-Przydałby się nam relaks. Może wspólny prysznic? Ty, ja i gorący strumień wody spływający po naszych ciałach. Co ty na to?- powiedziała zmysłowo, a jej usta wykrzywiły się w zalotnym uśmiechu. Daryl zerknął na nią po czym przytaknął głową, a ciemnowłosa jeszcze szerzej się uśmiechnęła.

Szum wody rozniósł się op łazience gdy dwoje ludzi weszło do kabiny prysznicowej.

Amara jęknęła gdy poczuła jak gorąca woda uderza w jej gołą skórę. Uniosła głowę bardziej do góry przysuwając się bliżej strumienia. To była przyjemna chwila. Czuła jakby wszystkie problemy i troski po prostu znikały choć na krótki czas. Gęsia skórka pojawiła się gdy poczuła dłonie na swoich biodrach. Daryl ustał za nią, jego klatka piersiowa stykała się z jej plecami.

-Wciąż uważasz, że prysznic nie jest przyjemny?

-Z tobą wszystko może być przyjemniejsze.- szepnął tuż obok jej ucha.

Ciemnowłosa obróciła się stając z nim twarzą w twarz. Była w nim szaleńczo zakochana, mogłaby to wykrzyczeć całemu światu. Daryl przybliżył twarz do jej. Nie czekała chwili dłużej czując jego ciepły oddech na twarz. Złączyła ich wargi, a on pogłębił pocałunek. Pchnął ją do tyłu przez co jej plecy zetknęły się z zimnymi kafelkami, a dreszcz przebiegł po jej ciele. Jęknęła mu w usta co wykorzystał, a jego język musnął jej podniebienie. Mocniej ścisnął jej biodra gdy przycisnął swoje biodra do jej. Przeniosła dłonie na jego ramiona. To było oczywiste do czego to dąży. Po chwili gdy wciąż się całowali brązowowłosy przesunął dłonie pod jej uda i podciągnął ją do góry. Oplotła go nogami w pasie. Daryl przerwał pocałunek i zjechał ustami na jej szyje przygryzając i ssą jej delikatną skórę. Westchnienie opuściło jej wargi. Jedną dłoń włożyła mu we włosy lekko ciągnąć za końcówki przez co jęknął w jej szyje, drugą dłoń wciąż trzymała na jego ramieniu aby się podtrzymać. Przerwał na chwile pieszczoty i spojrzał w prosto w jej oczy. Skinęła lekko głową, a po chwili wszedł w nią jednym szybkim ruchem. Jęk zamarł jej na ustach, które rozchyliła, ale walczyła aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Szum wody zagłuszał odgłosy ich stykających się ciał i cichych sapnięć, które opuszczały ich usta przy każdym pchnięciu.

~~~~~~

Gdy Amara schodziła po schodach poczuła zapach smażonego jedzenia. Wciąż jeszcze miała wilgotne włosy po jakże przyjemnym prysznicu. Wchodząc do salonu, który był połączony z kuchnią zobaczyła jak Dean z siostrą rozkładają talerze i kubiki na stole. Samanta podeszła do kuchennego blatu z zamiarem wzięcia dzbanka z lemoniadą, ale Dean uprzedził ją wiedząc że mogła by nie dać rady zanieść tego sama i postawić na stół. Posłała mu zirytowane spojrzenie po czym podeszła do stołu i usiadła na jednym z krzesełek. Beth zgasiła palnik po czym zdjęła z patelni ostatni usmażony naleśnik. Noah wziął talerz z górą naleśników i postawił go na środku stołu, Beth wyjęła z półki dżemy i masło czekoladowe, a następnie zajmując miejsce przy stole położyła rzeczy na blacie.

-Zawołaj Daryl'a, kolacja już gotowa.- blondynka uśmiechnęła się do niej gdy zauważyła ją stojąco w progu salonu.

-Jasne.- mruknęła zdumiona. To był zaskakujący widok. Razem rozstawili naczynia i przyrządzili kolacje jakby od zawsze tak robili i była to codzienność. Na ten widok poczuła jak serce się jej ściska. Szybko złapali ze sobą dobry kontakt, to było urocze.

-Co tak pysznie pachnie?- Daryl pojawił się obok Amary.- Wow.- mruknął mężczyzna na widok, który zastał.

-Nie stójcie tak. Naleśniki zaraz wystygną.- powiedział Noah.

Dosiedli się do stołu po czym wszyscy zaczęli jeść. Gdyby ktoś z boku spojrzał powiedział by, że wyglądają jak rodzina. Atmosfera była luźna. Podczas jedzenia rozmawiali sobie, nawet żartowali. Amara pomyślała że to mogłoby stać się codziennością. Przecież zawsze marzyła o rodzinie, może nie spodziewała się takiej, ale to wciąż było niesamowite. Być wśród ludzi, którym na tobie zależy to jedno z najwspanialszych rzeczy na świecie.

Po skończonej kolacji musieli jeszcze poruszyć jeden istotny temat. Co będzie teraz z Dean'em i Samantą? Ewidentnie ta dwójka już się tu zaaklimatyzowała, poczuli się tu dobrze. Musiał się ktoś nimi zająć, nie mieli nikogo bliskiego, ich rodzice nie żyją. Amara spojrzała na Daryl'a chcąc wiedzieć czy zgadza się z tym co miała zamiar postanowić. Kusznik skinął lekko głową, posłał jej spojrzenie mówiące, że zgadza się na to co chciała zrobić. Ta dwójka dzieci potrzebowała nowego domu. Dlatego postanowili że zamieszkają z nimi na stałe. Od teraz zajmą się nimi, stali się częścią tej wyjątkowej rodziny.

Z kolacji zostały jeszcze naleśniki dlatego Rogers wzięła jedzenie i wodę aby zanieść je Ivy, która pilnowała Meg. Gdy weszła do domu i miała już zamiar wejść do pokoju gdzie obie przebywały zatrzymała się słysząc śmiechy. Schowała się za ścianę i zerknęła ukradkiem. Rozmawiały ze sobą o czymś. Ivy wyglądała na zadowoloną, zauważyła dziwny błysk w jej oczach gdy ta patrzyła na Meg. Zapukała w drzwi po czym weszła do pokoju, obie kobiety ucichły i spojrzały na nią. Amara spojrzała na krótką chwile na związaną kasztanowłosą. Wyglądała lepiej niż gdy ostatni raz ją widziała. Najwyraźniej Ivy postanowiła o nią zadbać.

-Przyniosłam ci kolacje.- ciemnowłosa postawiła talerz i wodę na stole. Zauważyła że pod ścianą leży śpiwór.- Nie będziesz spać w domu?

-Ktoś musi trzymać ciągłą warte, sama tak powiedziałaś.

-No tak.- mruknęła Amara.

-Coś jeszcze?- zapytała Ivy gdy zapanowała cisza.

-Nie.- powiedziała ciemnowłosa czując lekkie zmieszanie.- Dobranoc.

-Dobranoc.

Rogers wyszła z pokoju. Czuła się dziwnie. Ivy zachowywała się inaczej. Jakby to że przyszła tu jej przeszkadzało, ale nie chciała jej o to pytać, a przynajmniej nie teraz. Wyszła na zewnątrz, ale zatrzymała się i odwróciła. Spojrzała w okno pokoju gdzie widać było palące się światło lamy naftowej. Stwierdziła że właśnie w pewnym sensie straciła Ivy. Poznała te spojrzenie, którym patrzyła na Meg, a ta na rudowłosą. Tu chodziło o coś więcej niż danie drugiej szansy. Tu zaczęło rodzić się silne uczucie. Tylko ciemnowłosa obawiała się że to niekoniecznie dobrze się skończy. Zaczęła martwić się o Ivy. Będzie musiała z nią o tym porozmawiać.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie!
Jak pewnie zauważyliście pojawiły się nowe postacie. Co o nich sądzicie?
Jak podoba wam się sytuacja między Beth i Noah? Co myślicie o Ivy i Meg? Podobają wam się nowe relacje, które tworzą się między postaciami?
Dajcie znać w komentarzach, chętnie poczytam co sądzicie.

Udane dnia ♡♡♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro