*62*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Amara poczuła jak ktoś szarpie ją delikatnie za ramie. Kobieta otworzyła powoli oczy zauważając, że zasnęła na blacie w lecznicy. Przetarła twarz dłonią po czym spojrzała w bok gdzie stała Samanta wpatrując się w nią.

-Coś się stało?

-Pani Dusty źle się czuje.- powiedziała dziewczynka.

Ciemnowłosa wstała z krzesełka i poczuła jak boli ją kark od spania w niewygodnej pozycji. Do późna siedziała dbając o rannych. Niektórzy mogli wrócić do domów bo ich obrażenia były niewielkie. Kobieta rozejrzała się. Oprócz jej, małej i trójki leżących osób nie było nikogo. Na górze też nie było nikogo słychać.

-Wiesz gdzie pozostali?

Dziewczynka wzruszyła ramionami. Kobieta westchnęła czują, że wcale dobrze się nie wyspała po czym podeszła do pani Dusty. Spytała co kobiecie dolega, wdało się jej zakażenie wiec musiała podać jej leki. Gdy to zrobiła sprawdziła co z pozostałymi pacjentami po czym usiadła przy blacie. Samanta trochę nieporadnie usiadła na podwyższanym krześle obok niej i zaczęła się przyglądać. Ciemnowłosa spojrzała na nią.

-Te potwory tu wejdą, prawda?

-Nie dopóki mur stoi, chroni nas przed nimi. Kto ci tak powiedział?

-Widziałam jak krew wylewa się przez szpary w murze, próbują się tu dostać. Niektórzy umacniają mur nowymi belkami, ale one tu wejdą.

-Nie wejdą tu. A nawet jeśli spróbują powstrzymamy je. Gdzie twój brat?

-Pomaga przy murze.

Samanta przysunęła się do niej po czym oparła głowę o jej ramie i przytuliła się do niej. Amara objęła ją czule. Ostatnio miała tyle na głowie że nie miała czasu zając się tymi dzieciakami, a przecież potrzebują opieki, szczególnie wsparcia i miłości.

~~~~~~~

Ściany chroniące Alexandrie podpierali dodatkowymi belkami. Szczególnie w jednym miejscu gdzie zauważyli pęknięcia i sztywni najbardziej tu uderzali o metal próbując dostać się do środka. Ale nie mogli skupić się tylko na umocnieniach, musieli pozbyć się zagrożenia. Dopóki reszta nie wróci musieli być gotowi, Rosita przeprowadziła kilka lekcji używania ostrzy dla mieszkańców aby mieli choć odrobinę pojęcia jak się bronić. Rick z Michonne i Amarą kombinowali jak odciągnąć sztywnych od Alexandrii. W tym czasie Spencer sam postanowił to zrobić. Chciał po linie dostać się na drugą stronę, ale lina się zerwała i gdyby nie szybka reakcja Ricka i jego ludzi, Spencer zginął by. To było głupie bo naraził nie tylko siebie, ale też osoby które go ratowały.

Gdy już mieli rozejść się niespodziewanie wieża znajdująca się za ochronnym murem obwaliła się. Runęła prosto na jedną z ścian niszcząc ją. Przez wyrwę w murze sztywni zaczęli przedostać się do środka. Rick krzyknął aby wszyscy uciekali się i schowali w domach. Ruszyli biegiem aby się schronić gdy coraz więcej trupów dostawało się do Alexandrii.

Amara najpierw chciała biec w kierunku swojego domu, ale zauważyła przy werandzie punktu medycznego, że Samanta siedzi na schodach z Dean'em. Kobieta pobiegła w ich kierunku każąc wejść im do środka.

Gdy weszli do domu z góry zbiegła Beth i Noah.

-Co to było?

-Ogrodzenie upadło. Widzieliście Ivy?- ciemnowłosa wyjrzała przez okno. Na ulicach roiło się już od spacerowiczów.

-Jakąś godzinę temu widziałem ją w domu.- odpowiedział Noah.

-Co mamy robić?- zapytała z paniką Beth.

Usłyszeli uderzenie o drzwi. Samanta wystraszona przytuliła się do brata. Amara cofnęła się od okna i podeszła do szafy skąd wyjęła torbę z bronią. Nie oddała jej na wszelki wypadek gdyby coś się wydarzyło. Ale niestety nie mieli zbyt dużo amunicji. Dwa karabiny z tłumikami dała Beth i Noah.

-Idźcie na górę i zestrzelcie tyle ile się da.- wskazała na schody po czym ta dwójka poszła na górę.- Wciąż masz pistolet, który ci dałam?- zapytała a Dean przytaknął.- Masz naboje?- ponownie przytaknął głową.- Możecie iść na górę.

-Nie, wole zostać z tobą.- powiedział Dean. Ciemnowłosa spojrzała na Samantę, która potrząsnęła głową że też woli tu zostać.

Rodzeństwo usiadło na wolnym łóżku, a Rogers czatowała przy oknie. Utknęli tu. Prawdopodobnie inni, którzy zdążyli się ukryć też nie mają łatwiej. To był koszmar. Gdyby nie ten nagły upadek wieży, która pewnie została uszkodzona przez ciężarówkę, którą wilki chcieli przebić się przez bramę to zdążyli by prawdopodobnie obmyślić plan odciągnięcia stada od Alexandrii. Ale jak zawsze nic nie mogło pójść po ich myśli. Ponownie muszą zmierzyć się z przeciwnościami losu.

W końcu naboje w karabinach im się skończyły, przynajmniej pozbyli się całkiem sporej ilości sztywnych, ale to i tak nie było wystarczające.

Noah zerknął na Beth, która siedziała przy oknie. Sam czuł się kiepsko, nie musiał pytać blondynki czy martwi się o swoją siostrę, widać było po niej że się martwi.

-Widziałam jak udało jej się uciec.- odezwała się młoda Greene wyczuwając spojrzenie ciemnoskórego.- Glenn też sobie poradzi, gdziekolwiek jest. My też sobie poradzimy.

-Wiem, ale martwienie się to nic złego.- chłopak podszedł do niej i przysunął sobie krzesełko aby usiąść.

-To nas osłabia i trudniej się skupić.

-Nie. To sprawia że mamy o co walczyć. Mamy prawo do słabości Beth, to czyni nas ludźmi. Bycie obojętnym, nie martwiąc się o nikogo, wcale nie sprawia że jesteśmy silniejsi, sprawia że to po co żyjemy nie ma sensu. Życie tylko po to aby przetrwać nie jest prawdziwym życiem. 

-Nie chce się bać, że znowu kogoś stracę. Jeśli się przywiąże znowu będzie bolało. Tak było z Jason'em. Nie chce kolejny raz tego przechodzić.

-Dlatego walczysz z uczuciami? Brak przywiązania to brak cierpienia? Nie płaczesz bo ci nie zależało?

-Tak jest łatwiej.

-Owszem, jest łatwiej, ale to nie daje szczęścia. Tylko żyjesz z dnia na dzień, bez czerpania z życia tego co najlepsze. Chcesz aby było tak cały czas?

-Nie, ale to o czym mówisz nie jest łatwe w takim świecie.

-Czasem warto zaryzykować. Czy chcesz spróbować ze mną?

Beth spojrzała na Noah, który uśmiechnął się do niej, odwzajemniła gest. Siedzieli blisko siebie. Oboje zaczęli przybliżać się jeszcze bardziej aż w końcu ich wargi zetknęły się w czułym pocałunku.

~~~~~~

Nastał już wieczór i jak na razie nic się nie wydarzyło.

Amara z niepokojem krążyła przy oknie.

-Musimy coś zrobić.- mruknęła pod nosem.

-Sami nie damy rady.- stwierdził Noah. Amara była tu jedyną dorosłą osobą, nie licząc trzech osób, które leżały bo były ciężko ranne na górze. Nie mogła wyjść na zewnątrz, zostawiając tu nastolatków samych, to byłoby nierozsądne.

-Słyszeliście to?- zapytała Beth gdy na zewnątrz słychać było wystrzał z broni. Rogers podeszła do okna, a wtedy zobaczyła biegnących tu Rick'a z Carl'em w ramionach i Michonne, która robiła im przejście zabijając napotkanych sztywnych kataną.

Ciemnowłosa podeszła do drzwi aby im otworzyć. Wpadli gwałtownie do środka, Rogers zamknęła za nimi drzwi. Rick położył syna na łóżku.

-Boże, co się stało?- zapytała Amara gdy podeszła do łóżka. Carl został postrzelony w twarz.

-Proszę, musisz go uratować.- Rick złapał ciemnowłosą za ramiona patrząc na nią błagalnym spojrzeniem. Skinęła głową po czym powiedziała Beth co ma przygotować, a następnie przystąpiła do ratowania nastolatka.

Gdy operowała Carl'a zauważyła, że Rick z siekierą w reku wychodzi na zewnątrz, a zanim wyszła Michonne.

-Wszyscy wyszli na ulice i walczą z trupami.- powiedział Dean wyglądając przez okno. Po chwili było słychać kolejne strzały, na parę minut ucichło, ale później słychać było wybuch.

Amara zrobiła wszystko co mogła. Carl przeżył postrzał, ale stracił przy tym oko. Obandażowała mu ranę po czym podała dwa zastrzyki, jeden był przeciw zakażeniu, a drugi przeciwbólowy aby mógł przespać w spokoju kilka następnych godzin. Gdy Rogers wyszła z pokoju, w drugim zobaczyła jak co dopiero Rick wszedł do domu. Mężczyzna spojrzał na nią czekając na to co powie, miał łzy w oczach i był brudny we krwi sztywnych. Ciemnowłosa posłała w jego stronę uspokajający uśmiech.

-Jest twardy, tak jak ty. Śpi teraz, ale jeśli chcesz możesz do niego iść.

-Dziękuję.- Grimes minął ją po czym zniknął w drugim pokoju gdzie leżał jego syn. 

Do budynku weszła kolejna osoba. Gdy Amara spojrzała w kierunku drzwi zerwała się z swojego miejsca i wpadła w ramiona mężczyzny.

-Tak się ciesze, że wróciłeś. Nie masz pojęcia co tu się działo.- powiedziała patrząc mu w oczy.

-Jednym słowem, niezły chaos.- stwierdził kusznik.

-Jesteś cały?

-Nic mi nie jest.

Ciemnowłosa ponownie się do niego przytuliła. W jego ramionach czuła się tak bezpiecznie. Odczuła ulgę, jakby jakiś niewidzialny ciężar spada z jej ramion. Z nim było łatwiej wszystko znieść i przezwyciężyć. Sam uścisk pomagał jej ukoić zszargane nerwy. A po tym co tu się działo potrzebowała chwili czułości.

Rogers wyszła na zewnątrz gdzie na werandzie i wokół byli pozostali. Siedzieli i odpoczywali po niedawnej ciężkiej walce, którą stoczyli z trupami. Część z nich spojrzała na nią z zmartwieniem o Carl'a, ale ciemnowłosa zapewniła ich że chłopakowi nic nie będzie. Powoli podeszła do Ivy, która opierała się o balustradę i patrzyła przed siebie. Na ulicach Alexandrii było pełno leżących trupów. Rogers ustała obok i spojrzała na nią.

-Przeżyje.- powiedziała Ivy wyprzedzając jej pytanie.

-A jak się czujesz?- rudowłosa wiedziała, że nie pyta o to jak się czuje z tym co wydarzyło się teraz. Chodziło jej jak trzyma się po śmierci Meg. Od wczoraj gdy kasztanowowłosa umarła nie rozmawiały ze sobą.

-Źle.- powiedziała w prost. Nie miała sił aby kłamać, że jest w porządku. Czuła się fatalnie i nie miała zamiaru tego ukrywać. Chciała wyrzucić z siebie cały ten ból i smutek.- Ale... ale myślę że jakoś dam rade.

-Będę przy tobie Ivy, zawsze.

-Wiem.- rudowłosa uśmiechnęła się smutno.- Nie sądziłam że to tak zaboli.

Ciemnowłosa przytuliła ją, Barnes odwzajemniła uścisk. Strata zawsze jest bolesna. Niektórzy potrafią sobie z tym poradzić, inni dają rade dzięki innym osobom, ale są też tacy którzy nie mogą i nie potrafią znieść straty. Nie są w stanie iść dalej, a z czasem ten ból zabija ich od wewnątrz i nie ma już od tego ratunku.

~~~~~~~

Nastał już wieczór. Każdy zamknął się w swoich czterech ścianach i jakoś trawił niedawne wydarzenia. Zginęło kilka osób w czasie ataku wilków jak i zarówno przez sztywnych, którzy wdarli się do Alexandii. Na jednej z metalowych ścian wypisali imiona zmarłych aby w ten sposób uczcić ich pamieć, wśród nich była też Deanna, kobieta została ugryziona, nie było dla niej szansy ratunku. Od jutra zaczną naprawę Alexandrii, ale na razie muszą ochłonąć.

Amara leżała wtulona w Daryl'a. Rozmawiali o tym co działo się u nich gdy byli rozdzieleni.

-Wiec straciłeś kusze? Przez faceta nazywającego się Dwight, tak?

-Ta.- mruknął brązowowłosy.

-Znajdziemy ci nową. A z tą bazuką mówiłeś serio?

-Tak. Ci faceci myśleli że mogą nam podskoczyć. Wyciągnąłem bazuke i ich załatwiłem.- Daryl z Abrahamem i Sashą gdy wracali do Alexandrii napotkali na drodze grupę mężczyzn, którzy chcieli przejąć ich ciężarówkę, którą jechali. Twierdzili że ich rzeczy należą teraz do ich szefa, którego nazwali Negan.

-Brzmi wystrzałowo. Brakuje mi wypadów, tej adrenaliny będąc na zewnątrz.

-Jeśli chcesz jutro możemy zrobić jakiś wypad.

-Nie. Dopiero co wróciłeś i teraz czeka nas odbudowa Alexandrii. Do tego lepiej by to miejsce nie straciło lekarza, muszę podszkolić Denise i Beth aby mogły mnie zastąpić, to trochę potrwa. I jeszcze powinnam w końcu rozpocząć badania nad stworzeniem lekarstwa, Eugene powiedział że spróbuje mi w tym pomóc.

-Czyli za dużo na głowie aby wyjść na zewnątrz i się narażać.

-Jak sytuacja się unormuje, wtedy będziemy mogli gdzieś wyskoczyć. Ale do tego czasu lepiej zostać w murach Alexandrii.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro