*66*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwa miesiące później

Amara opłukała twarz chłodną wodą. Sięgnęła po ręcznik wiszący obok umywalki i wytarła w niego twarz. Zerknęła na chwile w lustro przyglądając się swojemu odbiciu po czym wyszła z łazienki. Schodząc na dół usłyszała rozmowy. Weszła do salonu gdzie Samanta siedziała przy stoliku rysując sobie, a Dean odbijał piłkę od kosza o ścianę. Gdy zauważył ciemnowłosą złapał piłkę i szybko usiadł na kanapie uśmiechając się niewinnie. Kilka razy mu mówiła aby grał na zewnątrz bo znowu coś zniszczy, a już raz zbił lustro na korytarzu i wazon stojący na półce. Ale jak to nastolatkowie mają w zwyczaju, lubią się nie słuchać.

-Zaprowadź siostrę na zajęcia.- powiedziała Amara przechodząc do kuchni gdzie Ivy robiła kawę. Rudowłosa podała jej kubek świeżo zaparzonej kawy. Rogers uśmiechnęła się wdzięcznie i napiła się.

-Sama mogę pójść. Lekcje odbywają się cztery domy stąd. Nie jestem aż takim nieporadnym dzieckiem. A Dean tylko mi narobi wstydu.- powiedziała Samanta przerywając rysowanie i spojrzała na Amare.

-Przynoszę ci wstyd? Jestem super bratem. Wszystkie dziewczyny na mnie lecą.- stwierdził szatyn i aby się popisać rzucił piłką, która zamiast odbić się od ziemi i trafić w ścianę poleciała w kierunku kuchni, odbiła się od blatu kuchennej wysepki i gdyby nie szybki refleks Ivy, która załapała ją w samą porę Amara oberwała by w głowę.

-Dean!

-Przepraszam.- mruknął nastolatek.

-W końcu ci tą piłkę zabiorę.- powiedziała Amara odkładając kubek na blat.- Nie pozabijajcie się tu jak mnie nie będzie.- kobieta wzięła z krzesła torbę oraz pas z maczetą i przyczepiła do spodni. Przeszła obok siedzącej Samanty, która miała na głowie jej czapkę należącą kiedyś do Jason'a. Dziewczynce bardzo się spodobała i czasami jak Amara nie widziała zakładała ją dlatego ciemnowłosa stwierdził że odda ją na stałe. Poczochrała włosy Dean'a, który szybko zaczął je układać po czym wyszła z domu. Stanęła na werandzie gdzie na małej huśtawce, która stoi tu siedzą Beth i Noah.

-Uroczo.- ciemnowłosa uśmiechnęła się na widok tej dwójki, która się całowała. A gdy ją usłyszeli odsunęli się od siebie jak poparzeni. Kobieta zachichotała po czym zeszła z werandy. Gdy szła ulicą machnęła do Rick'a, który rozmawiał przed domem z Tyreese, ciemnoskóry trzymał na rekach małą Judith. Grimes odmachał jej, a kobieta poszła dalej.

Od wydarzeń z wilkami i stadem sztywnych minęło trochę czasu. Część muru przebudowali i postawili nowe. Nawet poszerzyli teren Alexandrii. Dodatkową ziemie przeznaczyli na uprawę roli. Musieli zadbać o odpowiednią ilość pożywienia. A niestety w ostatnim czasie zaczęło brakować jedzenia. Zanim posiane uprawy wydadzą jakikolwiek plon minie trochę czasu, a to będzie za późno, zaczną głodować. Już teraz muszą wykombinować co zrobić aby zwiększyć zapasy żywności.

Rogers weszła do punktu medycznego. Kobieta od razu poszła do pokoju, który służył jej jako takie mini laboratorium. W czasie dwóch miesięcy udało jej się przeszkolić Beth i Denise do takiego stopnia, że były wstanie ją zastąpić gdyby zaszła taka potrzeba. Wiec nie musieli się martwić że zabraknie lekarza. Kolejnym plusem było to że wytworzyli dość dużą ilość lekarstw, zapasy medyczne mieli całkiem spore, niczego w tej sferze im nie brakowało. Jednak pojawił się mały problem, dotyczący sprzętu medycznego, a raczej tego jak go zasilić.

Ciemnowłosa nagle usłyszała z góry jakiś huk oraz przeklniecie. Wyszła do drugiego pomieszczenia i zobaczyła jak Eugene schodzi po schodach.

-Co to było?

- Niestety zwarcie. Generator się przegrzał, cześć obwodów się spaliła. Tylko jedna trzecia zasilacza działa tak jak powinna.

-Cholera. Odłączyłeś sprzęt aby nie doszło do kolejnego zwarcia?

-Tak. Zostawiłem tylko podłączoną chłodziarkę z próbkami. Zasilacz jest teraz w stanie tworzyć prąd tylko dla jednej rzeczy. Chłodziarka wydała się najistotniejsza.

-Bo jest. Są tam leki, próbówki i wiele innych rzeczy, które muszą być ciągle chłodzone. Dasz rade jakoś to naprawić? Maggie jest w dziesiątym tygodniu ciąży, a muszę jej zrobić USG aby sprawdzić czy z dzieckiem wszystko w porządku.

-W tej chwili to nie możliwe. Potrzebuje nowych części, a nie mamy ich.

-Napisz mi na kartce co jest potrzebne. Dzisiaj robimy wyprawę, spróbuje zdobyć te rzeczy.

-Dobrze. A co z badaniami?

-Przełożymy je na jutro. I tak zrobiliśmy duży postęp.- powiedziała kobieta. Eugene napisał na kartce to co jest potrzebne po czym wyszedł. Nie spodziewała się że tak szybko będą mieli problemy z zasilaniem tego miejsca. Ale nic dziwnego, korzystali dość dużo z prądu aby tworzyć lekarstwa i do badań wiec dochodziło do spięć w elektryce. Ciemnowłosa wróciła do pokoju. Spojrzała na biurko gdzie leżały zeszyty i książki. Wzięła jedną z kartek gdzie rozrysowana była komórka DNA należąca do zarażonej osoby. Zrobili dość spory postęp w badaniach. Wciąż brakowało im trochę do rozwiązania problemu. Ale mimo wszystko byli na dobrej drodze, a jeśli dalej będzie im tak dobrze szło, to uda im się stworzyć lek. To byłby ogromny przełom w nauce.

-Wciąż siedzisz w tych papierach?

Ciemnowłosa spojrzała w bok gdzie w progu wejścia do pokoju stał Daryl opierając się ramieniem o framugę. Nawet nie słyszała jak wchodzi. Zawsze potrafił podkraść się niesłyszalnie.

-Wpadłam tylko na chwile, przy okazji sprawdzić jak poszło Eugene.

-Jasne. Nie ma dnia w którym nie przyszłabyś tu i nie tonęła w ciągłej pracy. Jesteś pracoholiczką.

-Po prostu chce uratować świat. Czy to takie złe?

-Nie.- brązowowłosy podszedł do niej, zabrał z jej dłoni kartkę i odłożył ją po czym wziął za rękę.- Świat poczeka. Chodź się rozerwać.

Oboje wyszli z domu. Rick czekał w samochodzie przed bramą. Zanim do niego dołączyli wzięli jeszcze bron po czym wsiedli do samochodu.

-To będzie dobry dzień.- powiedział Grimes gdy wyjechali z Alexandrii.- Znajdziemy prowiant, może nawet nowych ludzi. Kiedyś musi być z górki.

-Nie widzieliśmy nikogo od tygodni. Dzisiaj może być tak samo.- stwierdziła Amara.

-Może, albo w końcu coś się zmieni.- Rick wydawał się dzisiaj wyjątkowo pozytywnie nastawiony co częściowo przenosiło się na ich nastrój, który był całkiem dobry. Dzień też był dobry, słonko świeciło jasno na niebie, a temperatura była przyjemnie ciepła. Grimes sięgnął po płytę z muzyką i włożył ją do odtwarzacza.

-Nie, nie rób tego. Proszę.- burknął Daryl nieprzychylnie patrząc jak jego przyjaciel włącza muzykę i pogłaśnia ją.

-Odciągamy sztywnych od domu!- powiedział głośniej aby przekrzyczeć muzykę po czym zaczął nucić tekst granej piosenki. Amara uśmiechnęła się pod nosem i oparła głowę o szybę spoglądając na mijane drzewa, pola i budynki. Może tym razem uda im się coś znaleźć.

Eugene oprócz napisania na kartce rzeczy do naprawy zasilacza, dodał jeszcze miejsca rolnicze gdzie mogliby coś znaleźć. Dlatego zatrzymali się przy stodole z dużym napisem sorgo. Wysiedli z samochodu i rozejrzeli się, ale nigdzie nie widać było sztywnych. Daryl przeciął łańcuch szczypcami aby otworzyć stodołę. Tam znaleźli ciężarówkę, która nawet nie była zamknięta. A gdy zajrzeli do jej wnętrza, byli zaskoczeni. Ciężarówka była pełna różnych zapasów, wszystko czego potrzebowali najbardziej znajdowało się tu.

-No proszę. W końcu z górki.- powiedział Rick.

Wsiedli do ciężarówki. Samochód zostawili tu aby później po niego wrócić i jeszcze raz sprawdzić okolice gdyby coś tu pominęli. Gdy jechali zatrzymali się jeszcze na stacji paliw aby rozejrzeć się po okolicy.

Wysiedli z pojazdu. Stacja była zniszczona, pewnie dawno ją splądrowali. Ale przy budynku znaleźli przewrócony automat, chcieli go podnieść, ale był za ciężki. Dlatego podczepili go łańcuchem do ciężarówki i gdy Rick podjechał trochę pojazdem udało się przekręcić automat na drugą stronę. Za szybą zobaczyli kilka puszek z napojami i paczki słodyczy. Może i to nie było zbyt dużo, ale szkoda byłoby zmarnować to. Gdy stali przy automacie, a Daryl miał zamiar rozbić szybę ktoś wybiegł zza budynku i wpadł na Rick'a. Wyciągnęli pistolety i wymierzyli w nieznajomego, który szybko się od nich odsunął.

-Trzymaj ręce w górze!

-Spokojnie.- nieznajomy uniósł dłonie do góry. Miał na sobie długi płaszcz, a biała chusta zasłaniała pół jego twarzy.- Uciekałem tylko przed trupami.

-Ile ich tam jest?- Rick cofnął się trochę i spojrzał w miejsce z którego przybiegł nieznajomy.

-Jedenastu, może więcej. Nie chciałem ryzykować. Gdy widzę dwucyfrową liczbę, wieje.

-Dzięki że nas uprzedziłeś.- Grimes opuścił broń, Amara i Daryl również to zrobili, choć kusznik nie był zbyt chętny do odpuszczenia.

-Wybaczcie że tak na was wpadłem. Pójdę sobie.

-Gdzie ich widziałeś?- zapytała Amara.

-Jakieś pół mili stąd. Idą w naszym kierunku, macie jakieś jedenaście minut. Macie jakiś obóz?- zapytał nieznajomy.

-Nie, a ty?

-Nie.

-Jestem Rick, to Daryl i Amara.- powiedział Grimes.- Jak się nazywasz?

-Paul Rovia.- mężczyzna zsunął chustę ukazując całą twarz.- Ale przyjaciele nazywali mnie Jezus.- rozłożył ramiona jakby w ten sposób chciał się zaprezentować i uśmiechnął się przyjaźnie. Miał brodę i długie jasne brązowe włosy, w takim wydaniu z wyglądu faktycznie przypominał Jezusa.- Wybierzcie co wam pasuje.

-Głosisz jakąś dobrą nowinę Jezusie?- zapytała z lekkim rozbawieniem w głosie Amara. Bawiło ją to że ten koleś nazwał się Jezusem.

-Uciekajcie albowiem sztywni nadchodzą.- powiedział również z rozbawieniem. Najwyraźniej podłapał humor ciemnowłosej i chciał trochę rozluźnić atmosferę.

Daryl spojrzał na Amare karcącym spojrzeniem gdy uśmiechała się do nieznajomego, który odwzajemnił gest.

-Serio?- burknął patrząc na nią. Kobieta wzruszyła ramionami, ale spoważniała.

-Mówiłeś że nie masz obozu. Żyjesz sam?- dopytał Rick.

-Tak. Ale lepiej niczego nie próbujcie.

-Lepiej też nie rzucać pustych gróźb.- stwierdziła Amara.

-Dokładnie.- mężczyzna odwrócił się i truchtem zaczął się oddalać.

-Ilu szwendaczy zabiłeś?!- wykrzyknął Rick.

-Wybaczcie, muszę spadać. Radzę wam postąpić podobnie. Zostało wam siedem minut!- długowłosy zniknął za budynkiem.

-Chcesz go przyjąć?- ciemnowłosa spojrzała na Rick'a.

-Wyglądał na zadbanego. I miał przystrzyżoną brodę. Na pewno coś ukrywa.

-Nie miał broni.- dodał Dary. Faktycznie ten Paul nie posiadał przy sobie żadnego pistoletu albo miał go dobrze schowanego.

-Możemy go śledzić. Dowiemy się czegoś więcej i zobaczymy czy faktycznie jest sam. Może wrócimy razem z nim.

-Koleś przedstawia się jako Jezus, nie brzmi to normalnie.- stwierdził Daryl.

Nagle przerwały im wystrzały zza budynku skąd tamten facet wcześniej wybiegł. Pobiegli tam sprawdzić to. A gdy wyszli zza rogu zobaczyli strzelające petardy w koszu na śmieci.

-Tylko nie mów, że ukradł ci kluczyki.- ciemnowłosa spojrzała na Grimes'a, który sprawdził kieszenie.

-Cholera.

Pobiegli z powrotem, a wtedy zobaczyli jak Jezus odjeżdża ich ciężarówką ciągnąc za sobą przyczepiony łańcuchem automat. Chwile przyglądali się jak ten dupek odjeżdża po czym zaczęli biec za nim. Ciężarówka szybko zniknęła im z oczu, ale zostawiała po sobie ślady opon wiec wiedzieli dokąd jechał Jezus.

Zatrzymali się przy porzuconym automacie robiąc sobie postój. Oddychali ciężko przez ciągły bieg. Daryl rozbił szybę i zaczął wyciągać napoje i słodycze. Rzucił Rick'owi i Amarze po puszce picia, a słodycze włożył do torby ciemnowłosej bo tylko ona miała gdzie to schować.

-Jeśli nadal są tu normalni ludzie, powinniśmy zapraszać ich do siebie.- powiedział Rick pijąc napój.

-Kogoś takiego jak tamten typ?- zapytał brązowowłosy.

-Zdecydowanie nie. Chodźmy, nadal możemy go odnaleźć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro