*70*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przy srebrnym samochodzie zaparkowanym pod bramą stało dwoje ludzi.

-Na razie niczego nam nie brakuje. Wiec po co idziesz? Mógłbyś trochę odpocząć, wczoraj dopiero co zakończyliśmy walkę.- Amara przyglądała się Daryl'owi, który patrzył w bok. Mężczyzna postanowił wybrać się na wypad. Nie brakowało im już niczego, a on mimo to chciał wybrać się poza mury. Może nie byłoby to takie dziwne gdyby nie jeden szczegół. Gdy Amara zaproponowała że chce z nim iść on powiedział nie.

-Więcej zapasów przyda się.

-Racja. Ale czemu nie mogę iść z tobą?

-Uzgodniłem już że pójdę z Aronem. A ty przecież masz co robić. Próbujesz ratować świat, zapomniałaś?

-Nie, ale przez jeden dzień nic się nie stanie jeśli badania poczekają. Mogę iść razem z wami.

-Musisz pilnować dzieci.

-Nie są aż takie małe aby potrzebować opieki dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ivy czy Beth albo Noah mają ich na oku w razie potrzeby.- zastanawiała się czemu tak usilnie chciał aby z nim nie szła. Wymyślał ciągle powody tylko aby zniechęcić ją do podróży.

-Już jestem.- podszedł do nich Aron.- Też jedziesz?- spojrzał na ciemnowłosą.

-Nie. Najwyraźniej ktoś dał mi szlaban.

Aron spojrzał na Daryl'a, a później ponownie na Amare marszcząc brwi. Zdziwił się trochę gdy brązowowłosy przyszedł do niego i zaproponował mu wypad. Od miesiąca nie wychodzili tylko we dwóch poza mury. Wcześniej razem szukali nowych ludzi do przyjęcia do Alexandrii, ale przestali. Ale był mile zaskoczony tym że wybrał jego. Sądził że pójdzie z Amarą albo Rick'em.

-Uważajcie tam na siebie.- powiedziała ciemnowłosa. Pocałowała Daryl'a po czym przytuliła Arona życząc im udanego wypadu. Następnie odeszła, a oni chwile stali przyglądając się jak odchodzi. Wsiedli do samochodu, a jeden z strażników otworzył im bramę aby mogli wyjechać.

Daryl prowadził samochód. Nie powiedział dokładnie gdzie jadą, a Aron nie naciskał aby mu powiedział, zobaczy gdy dojadą. Drogę spędzili w ciszy. Zauważył że brązowowłosy intensywnie o czymś myśli. Widać to było po jego mimice twarzy choć zwykle z jego twarzy nie można było odczytać zbyt wielu emocji. Ale tym razem było coś na rzeczy i najwyraźniej musiało to być ważne. Wiec nie chciał mu przerywać w tym wewnętrznym konflikcie.

Gdy dojechali na miejsce Aron trochę zdziwił się. Zaparkowali pod niedużym centrum handlowym. Może i mogliby tu znaleźć coś pożytecznego, ale to miejsce składało się głównie z sklepów z ubraniami, były też knajpki z jedzeniem ale pewnie dawno splądrowane oraz mała apteka, które prawdopodobnie była już pusta. Weszli do budynku przez zbite wejście. W środku panował bałagan, ale na razie nie było widać żadnego chodzącego trupa.

-Proponuje się rozdzielić. Tak szybciej przeszukamy to miejsce.- zaproponował Aron i gdy spojrzał w bok Daryl już zaczął odchodzić od niego nie mówiąc nawet słowa.- Dobra. Jak coś spotkamy się tu gdy skończymy!- zawołał za nim, a kusznik machnął tylko ręką nie odwracając się.- Jak zawsze przyjemnie się z tobą rozmawia Daryl.- mruknął pod nosem po czym ruszył w przeciwnym kierunku.

Centrum handlowe składało się tylko z parteru. Aron chodził po kolei po sklepach. Natknął się na trzech sztywnych. Nie było tu zbyt dużo spacerowiczów, ale i też nie było zbyt przydatnych rzeczy dlatego zaczął zastanawiać się czemu Daryl wybrał to miejsce. Zapakował kilka pudeł z ubraniami czy butami do samochodu, parę akcesoriów do codziennego użytku, był tu też sklepik dziecięcy wiec i stamtąd zabrał parę rzeczy, które z pewnością mogą się przydać. Apteka która tu była okazała się splądrowana, znalazł tylko trochę bandaży. Były jeszcze dwie knajpki z szybkim jedzeniem. Było tu trochę zgniłego czy przeterminowanego jedzenia, ale znalazł parę paczek z proszkowanym prowiantem, które nadawało się do spożycia. Wszystko zaniósł do samochodu po czym wrócił w miejsce gdzie się rozdzielili. Dość szybko sprawdził większość pomieszczeń. Jedynym miejscem do którego tu nie zajrzał był lombard, który był tu największym sklepem i pewnie to on kiedyś przyciągał tu najwięcej klientów. Po drodze jednak nie natknął się na Daryl'a. Miał wrażenie że sam wszystko musiał zrobić, a brązowowłosy gdzieś zniknął. Poczekał trochę stojąc w miejscu. Ale w końcu postanowił zajrzeć do tego lombardu bo pewnie tam musiał być Daryl.

Aron wszedł do pełnego różnych rzeczy pomieszczenia. Było tu chyba dosłownie wszystko. Nawet posąg niedźwiedzia stał w rogu. Zaczął rozglądać się po wnętrzu. Zauważył jakiś ruch miedzy dwiema wysokimi pułkami wiec podszedł tam. Gdy wszedł miedzy nie przed jego twarzą pojawiła się lufa pistoletu.

-To tylko ja, spokojnie.

Daryl opuścił broń po czym wrócił do szperania po pułkach.

-Długo się nie zjawiałeś. Przeszukałem tamte sklepy. Nie było w nich zbyt wiele, ale coś się znalazło. Czego tu szukasz?

-To lombard, można tu znaleźć wszystko.- mruknął brązowowłosy skupiony na szukaniu czegoś.

-Fakt, ale jedzenia tu nie ma. No chyba że jest tu elektronika. Wciąż nie naprawili zasilacza w lecznicy. Szukasz części do naprawy?

-No.- przytaknął szybko głową. Co innego miał mu powiedzieć? Sądził że zdąży znaleźć to po co tu przyjechał zanim Aron skończy przeszukiwać tamte sklepy, ale to miejsce okazało się labiryntem pełnym rupieci. Nie było łatwo znaleźć tu cokolwiek od razu.

-Wiec jak te rzeczy wyglądają? Pomogę szukać.

-Jak sprzęt elektryczny.

-No tak, ale konkretniej. Jak?- zapytał, ale brązowowłosy milczał jakby szukał odpowiedniej odpowiedzi.- Daryl po co tu tak na prawdę jesteśmy? Nie próbuj odwracać kota ogonem. Mogliśmy jechać gdziekolwiek indziej. Ale wybrałeś to miejsce z jakiegoś powodu. I odkąd tu przyjechaliśmy z determinacją szukasz w tym lombardzie czegoś.

-Liczyłem że zdążę zanim zaczniesz wypytywać.

-O co chodzi? Jesteśmy przyjaciółmi, tak? Możesz mi powiedzieć. Jestem wstanie zachować sekret.

Daryl przerwał szukanie i spojrzał na Arona, który delikatnie uśmiechnął się zachęcając aby się otworzył. Wiedział że z nim trzeba stopniową, a nie siłą wypytywać go.

-Szukam biżuterii. Konkretnie to pierścionka.- podrapał się po karku czując się trochę niezręcznie.

-Pierścionka?- zanim Aron domyślił się o co konkretnie chodził zawiesił się i zamilkł. A gdy zrozumiał o co chodzi uśmiechnął się.- Chcesz się oświadczyć. Wow, zaskoczyłeś mnie. Gratuluje. Jestem pewny że się zgodzi.

-Nie powiedziałem że mam zamiar się oświadczyć.

-Ale szukasz pierścionka. Gdybyś nie miał zamiaru tego robić, to nie fatygowałbyś się aż tak bardzo. Teraz rozumiem czemu Amara z tobą nie pojechała. Ale czemu nie pojechałeś z Rick'em?

-Bo od razu by się domyślił. A ty nie wypytujesz tak jak on. Był gliniarzem, to tak jakby ma szósty zmysł i zanim nawet się odezwiesz on już wie. Robiłby głupie miny i gadał durne teksty. Amara zaczęłaby coś podejrzewać albo by się jej wygadał przez przypadek. Ona umie podejść każdego.

-Z wyjątkiem ciebie.

-Ta.

-Zachowam to w tajemnicy, obiecuje. Wiec jakiego pierścionka szukamy? Złoty? Srebrny? Białe złoto? Jaki kamień czy kryształ?

-W sumie to nie wiem.- wzruszył ramionami.- Lubi gwizdy wiec coś może przypominające je znajdziemy.

-Może diament z białym złotem. Albo z szafirem, pasowałby do koloru jej oczu. No co?

Daryl patrzył na niego próbując przyswoić to o czym mówi. Sam nie wiedział dokładnie jaki by jej się spodobał, a Aron najwyraźniej ma większe pojecie o tym niż on.

~~~~~

Amara piła herbatę opierając się o blat. Oprócz jej w domu była jeszcze Samanta. Dziewczynka siedziała przy stole i rysowała. Reszta była gdzieś na zewnątrz. Ciemnowłosa odstawiła kubek po czym podeszła do dziesięciolatki.

-Co tam rysujesz?

-Kota. Myślisz że jeszcze spotkamy jakiegoś?

-Na pewno. Koty są sprytne, umieją się chować.- jej uwagę przykuł inny obrazek leżący pod czystą kartką.- Co to?

Samanta przerwała rysowanie zauważając gdzie patrzy się Amara. Sięgnęła po obrazek pokazując co na nim zostało narysowane.

-To nasza rodzina.- po kolei pokazywała kogo narysowała. Była tu Amara i Daryl trzymający się za dłonie, a po bokach byli narysowani Ivy, Beth, Noah, Dean i Samanta. Mimo że miała dopiero dziesięć lat to umiała ładnie rysować. Nie musiała nawet mówić kto dokładnie jest na ilustracji bo po spojrzeniu na narysowane postacie można było poznać kim są.

-Piękny rysunek. Może włożymy go w ramkę i postawimy nad kominkiem? Wtedy każdy kto tu przyjdzie zobaczy obrazek i będzie mógł go podziwiać.

-Okay.

-Pójdę po ramkę, są na strychu.- ciemnowłosa weszła na schody po czym udała się na strych gdzie było kilka pudeł, a niektóre były pokryte kurzem. Podeszła do sterty i podniosła nieduże szare pudło, a gdy obróciła się aby odsunąć się od sterty pudeł łokciem zahaczyła o jedno stojące na górze. Pudło spadło na ziemie i otworzyło się. Ciemnowłosa westchnęła i odstawiła trzymane pudło po czym przykucnęła przy tym zrzuconym. Pudło było prostokątne, zauważyła że wystaje z niego kij. Obróciła pudło i zajrzała do środka. We wnętrzu były akcesoria do gdy w baseball, kask, kij, rękawice, piłka, a nawet stroje zawodników. Sięgnęła po koszulkę i przyjrzała się jej. Nie była duża, pasowała na kogoś bardzo młodego, na nastolatka. Drużyna Jason'a nosiła podobne.

Wspomnienie

-Dajesz! Uda ci się!

Amara stała na trybunach razem z Benny'm i kibicowali drużynie w której grał Jason. Jedno dobre odbicie dzieliło ich od wygranej. Trybuny szalały gdy Jason odbił lecącą piłkę po czym zaczął biec aby zdobyć bazę. Krzyk radości rozniósł się gdy właśnie zdobyli punkt dzięki któremu wygrali i dostali się do ćwierć finałów miedzy stanowych dla młodej ligi. Drużyna szalała ciesząc się zwycięstwem, a ich rywale po zakończeniu szybko zmyli się.

Amara przeszła do części dla drużyny. Jason podbiegł do niej uśmiechając się szeroko.

-Wygraliśmy. Jesteś ze mnie dumna?

-Jestem, ale byłabym nawet gdyby wam się nie udało.- przytuliła nastolatka ciesząc się jego szczęściem. Benny dołączył do nich i również pogratulował chłopakowi.

-Kocham cie.

-Mamo?

Ciemnowłosa szybko starła łzę spływającą jej po policzku po czym spojrzała na Samantę, która stała w drzwiach.

-Zaraz znajdę tą ramkę.- kobieta podniosła się i sięgnęła do pudła które wcześniej odłożyła. Były w nim różne ramki. Wzięła tą większą aby zmieścił się w niej rysunek. A gdy się odwróciła zobaczyła że dziewczynka grzebie w pudle z akcesoriami do baseball'a. Zdjęła czapkę i nałożyła sobie kask oraz przyłożyła do ciała trochę za dużą koszulkę.

-Przed końcem tata często oglądał mecze.- powiedziała Samanta patrząc teraz na ciemnowłosą.- Miał bzika na ich punkcie. Chciał aby Dean zaczął grać, ale on tego nie lubił. Ja lubiłam, ale tata twierdził że dziewczyny nie mogą w to grać. Nie chciał mnie uczyć.

-Każdy ma prawo grać w to co chce. Mogę cie nauczyć.

-Na prawdę?- zapytała z iskierkami radości w oczach. Amara przytaknęła głową. Wzięły piłkę, kij i rękawicę. A Samanta założyła jedną z koszulek, chciała też kask ale był niewygodny wiec z powrotem założyła czapkę. Zanim wyszły na zewnątrz Amara włożyła rysunek w ramkę i postawiła na półce nad kominkiem. Uśmiechnęła się przyglądając się ilustracji po czym odwróciła i wyszła z Samantą na zewnątrz.

Wyjaśniła dziewczynce najważniejsze zasady gdy i jak grać, a następnie zaczęły naukę. Ostatni raz gdy w to grała była w wiezieniu, z tamtymi dzieciakami, które już nie żyją. To było okropnie przykre. Związała się z nimi, a one z nią, a później musiała przetrwać to że one odeszły, tak samo jak wiezienie i jego mieszkańcy. Tamten czas błąkania się po lasach był trudny. Nie było pewności czy odnajdą innych, ale udało się, przetrwali i wspólnie zamieszkali tu, w ich nowym domu, Alexandrii. Tu mieli więcej możliwości niż w wiezieniu. Wielokrotnie myślała co by było gdyby Jason przeżył, mógł tu z nią trafić, zasługiwał na najlepsze, ale jego już nie ma. Wciąż miała go w sercu. Gdy grała z Samantą wspomnienia zaczęły zalewać jej umysł. Przypominała sobie ich pierwsze gry, jak coraz bardziej ich relacja miedzy nimi wzmacniała się.

Niespodziewanie gdy Samanta próbowała złapać w rękawicę lecącą piłkę potknęła się, upadła i zdarła sobie kolana. Ciemnowłosa puściła kij i podbiegła do niej.

Wspomnienie

Jason przewrócił się i upadając zdarł sobie kolana. Amara spanikowana podbiegła do niego i uklęknęła. Miał na sobie krótkie spodenki wiec kolana nie miały żadnej ochrony.

-Poczekaj tu zaraz przyniosę apteczkę i...

-Spokojnie to tylko trochę krwi.- spojrzał na nią z lekkim uśmiechem.- Nie musisz aż tak bardzo się martwić. Wciąż żyje.- zażartował.

-Racja, ale nic nie poradzę że aż tak mi zależy.

-Jesteś nadopiekuńczym rodzicem, wiesz?

Westchnęła uśmiechając się po czym pomogła wstać mu i razem wrócili do domu gdzie przemyła jego skaleczenia.

Uklęknęła przy Samancie, która siedziała na ziemi przyglądając się obdartym kolanom.

-Jesteś cała?

-Tak, ale kolana mnie pieką.

-Chyba na dziś wystarczy. Chodź, musimy to przemyć.- ciemnowłosa pomogła jej wstać po czym wróciły do domu gdzie przemyła jej rany.

~~~~~~

Amara wyszła na werandę. Ivy opierała się przedramionami o balustradę i patrzyła przed siebie. W dłoni trzymała papierosa. Zaciągnęła się po czym wypuściła z ust dym. Ciemnowłosa stanęła obok niej.

-Chcesz?- wyciągnęła w jej kierunku paczkę fajek, ale ona zaprzeczyła głową.- Jak wolisz.

Stały parę chwil w ciszy obserwując okolice.

-Jak się trzymasz?- zapytała Rogers. Mimo że minęły dwa miesiące od śmierci Meg, Ivy wciąż wydawała się inna, bardziej zamknięta w sobie i przygaszona. Martwiła się o nią dlatego starała się jak tylko mogła aby jej pomóc.

-Mogłabym powiedzieć że dobrze, ale nie lubię kłamać.- zaciągnęła się papierosem i wolno wypuściła dym.- Ale mówiąc prawdę zmartwiłabym cie.

-I tak się martwię, zawsze będę.

-Wiec chcesz to usłyszeć? Okay. Czuje się jakby część mnie umarła razem z nią. Słabo ją znałam, ale... to było to, moje szczęście, poczułam to jak ją sprowadziłaś. Później wystarczyła tylko krótka rozmowa aby uczucie się rozgrzało. Ale jej już nie ma. Ocaliła mnie dwa razy, a ja nie mogłam ocalić jej choć raz.- ponownie zaciągnęła się papierosem. Brzmiała spokojnie, ale słychać w jej głosie było przygnębienie i odrobinę złości.- Może w innym życiu spotkamy się ponownie albo po drugiej stronie.

-Jestem tu Ivy. Chce ci pomóc, powiedz mi tylko jak.

-Nie możesz. Jak można naprawić coś co już jest martwe? Nie da się. Skończmy ten temat. Czemu nie zabrałaś się z Daryl'em?

-Uzgodnił że idzie z Aronem i twierdził że powinnam zostać tu.

-Może cię zdradza? Aron lubi facetów, a Daryl to niezły ogier.- zażartowała rudowłosa. Zachichotała widzą reakcje Amary.

-Przestań.- szturchnęła ją w ramie, ale mimowolnie uśmiechnęła się. Czuła że Ivy maskuje ból żartami, ale na razie nie chciała o tym jej mówić.- Aron ma chłopaka.

-Jasne. Ale skok w bok może zrobić każdy. I patrz, o wilku mowa. Twój romeo właśnie wrócił.- rudowłosa dopaliła papierosa po czym rzuciła na ziemie niedopałek i weszła do domu.

Amara spojrzała w bok gdzie Aron i Daryl przez chwile szli razem po czym rozdzielili się, a brązowowłosy ruszył w kierunku domu.

-Udana wyprawa?- zapytała gdy kusznik wszedł na werandę.

-Całkiem udana.

-Pewnie jesteś głodny. Zrobię ci coś. Chodź.- pociągnęła go za rękę do wnętrza domu. A brązowowłosy zamknął za nimi drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro