*72*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Amara przeszła do drugiego pomieszczenia, a wtedy do lecznicy wręcz wbiegli Abraham, Rosita i Daryl, którzy nieśli nieprzytomnego Eugene. Ciemnowłosa zaskoczona spojrzała na ich twarze, byli zdenerwowani, coś bardzo złego musiało się stać. Kazała im położyć mózgowca na łóżko po czym sprawdziła jego stan.

-Wyjdzie z tego?- zapytała Rosita.

-Tak, miał farta, to tylko draśniecie.- ciemnowłosa przystąpiła do opatrzenia jego rany postrzałowej. W tym czasie Abraham wyszedł mówiąc, że idzie powiadomić Rick'a. Ciemnowłosa po paru minutach skończyła opatrywać Eugene.

-Możecie powiedzieć co się stało? I gdzie jest Denise?- dopiero teraz zauważyła że brakuje blondynki. Przecież była z Rositą i Daryl'em na wypadzie, a teraz ta dwójka wraca bez niej razem z Abrahamem i rannym Eugene. Nie miała pojęcia co się dzieje. Czy ktoś ich zaatakował? Gdy ciemnowłosa spojrzała na stojącego pod oknem brązowowłosego zauważyła, że trzymał w reku kusze. Zmarszczyła brwi bo przecież stracił ją gdy spotkał tamtych ludzi w spalonym lecie. A gdy spojrzała na jego twarz, nie musiała drugi raz pytać. Widziała ten ból i winę. Denise zginęła, tego była pewna.

-To byli zbawcy.- odezwała się Rosita przez co ciemnowłosa spojrzała na nią.

-Jak to możliwe skoro wszystkich zabiliśmy?

-Najwyraźniej nie wszystkich. Zabili Denise gdy wracaliśmy. Ledwo nam się udało. Gdyby nie durny pomysł Eugene, który odwrócił ich uwagę, to mogliśmy nie wyjść z tego cało.- wyjaśniła Rosita.

-O rany.- ciemnowłosa nie miała pojęcia co powiedzieć. Właśnie stracili kolejną osobę, a do tego problem z Zbawcami wcale się nie skończył. Jakaś cześć ich przeżyła i teraz próbuje się na nich odegrać. Z pewnością mają kolejny poważny problem na głowie.

Po paru minutach Abraham wrócił razem z Rick'em i Michonne. Opowiedzieli im co się wydarzyło, że grupa Zbawców ich zaatakowała, ale udało im się uciec.

Gdy przebywali wciąż w lecznicy rozmawiając Eugene ocknął się. Amara przeprosiła ich na chwile przechodząc do drugiego pomieszczenia gdzie zostawiła rozstawiony sprzęt. Teraz nie ma nawet siły by kontynuować badania, ale musi chociaż pochować rzeczy. Gdy podeszła do mikroskopu zauważyła, że wciąż szkiełko jest w maszynie. Przypomniała sobie że przecież sprawdzała siódmą próbkę, ale przerwali jej w tym tamta czwórka. Z kiepskim humorem przyłożyła twarz do urządzenia. Cofnęła się gwałtownie od blatu na którym stał mikroskop przez co przewróciła stojące obok krzesło, które upadło z hukiem na ziemie. Do pokoju weszli Daryl, Rick, Michonne, Abraham i Rosita zaalarmowani niepokojącym hałasem.

-Coś się stało? Co to było?- zapytał Rick patrząc na ciemnowłosą, która stała sztywno wpatrując się z dziwną miną w mikroskop.

-Amara? W porządku?- dopytała Michonne zaniepokojona dziwnym zachowaniem przyjaciółki.

-O Boże.- mruknęła ciemnowłosa i nagle podeszła do blatu i zaczęła przeglądać kartki. Wzięła jedną z nich w rękę i zbliżyła się do nich pokazując papier.- Ta kartka.- powiedziała z rosnącym zachwytem.

-Co z tą kartką?- Abraham nie rozumiał o co jej chodzi, w sumie nie tylko on.

-Jest na niej napisany skład siódmej próbki leku, który przed chwilą przetestowałam.

-Co chcesz przez to powiedzieć?- zapytał Rick. Na twarzy Amary zagościł szeroki uśmiech, a w oczach pojawiły się łzy wzruszenia. Grimes zaczął rozumieć, wszyscy zaczęli, ale czekali aż to powie. Chcieli to usłyszeć.

-Zapisany jest tu skład na lekarstwo na tą pieprzoną zarazę.

-Lekarstwo istnieje?

-Tak. Choć muszę jeszcze przeprowadzić kilka istotnych badań zanim komukolwiek je podamy. Ale właśnie trzymam w reku coś co uratować może świat.

-To nie ta karta uratuje świat, to ty.- Grimes uśmiechnął się po czym pod wpływem emocji uścisnął ciemnowłosą. Moment był niezwykle wzruszający i emocjonalny. Reszta również wytuliła Amare. Jedyną osobą, która aż tak się cieszyła jak reszta był Daryl. Próbował pokazać że też się cieszy, ale ciemnowłosa wiedziała że chowa pod maską prawdziwe uczucia. Nawet w którymś momencie gdy rozmawiali o leku wymknął się z domu. Długo omawiali kwestie leku. Postanowili to na razie zataić. Jak wspomniała Amara, potrzebne są jeszcze testy aby upewnić się czy faktycznie ta receptura działa tak jak powinna. A gdyby ta wiadomość rozniosła się zanim lek będzie w stu procentach gotowych to może tylko zaszkodzić. Ludzie w desperacji mogą robić głupie rzeczy wiec zachowanie tego na razie w tajemnicy było najlepszym rozwiązaniem. Dodatkowo Amara rozpisała recepturę leku na kilku innych kartkach w razie gdyby coś się wydarzyło i postanowili schować je w kilku różnych miejscach. Dla normalnej osobie, która nie zna się na biologi czy na medycynie to co pisze na tych kartkach jest kodem nie do odczytania, ale ktoś taki jak Amara czy Eugene byli by wstanie odczytać kartki i odtworzyć ten lek. Ciemnowłosa nawet stwierdziła że w razie czego przeszkoli też Beth by ta umiała stworzyć szczepionkę gdyby coś się stało.

~~~~~~~~~

Rogers usiadła na schodku przed jej domem. Spojrzała w bok przyglądając się Daryl'owi, który majstrował coś przy niedawno odzyskanej kuszy. Wiedziała że to spotkanie z Zbawcami było dla niego okropne, szczególnie że ponownie spotkał tamtego człowieka z lasu, Dwighta. Nie wiedziała dokładnie co wydarzyło się tam, brązowowłosy nie był chętny do rozmowy o tym, a ona nie naciskała. Wiedziała jedno, że to nie było przyjemne spotkanie. Rosita powiedziała jej o tym, że ten Dwight zabił Denise z kuszy Daryl'a. Wspomniała też coś o tym, że gdy ci dwaj stanęli twarzą w twarz, Dwight powiedział że wcale nie celował do Denise. To Daryl był celem, ale spudłował wiec przez przypadek zabił dziewczynę. Wiec mogła domyślić się co teraz przeżywał Daryl. Czuł się winny że gdyby zabił Dwighta w lesie, to Denise by żyła. Przecież miał pilnować ją i przyprowadzić do Alexandrii żywą, a przyprowadził martwą. Wykopali jej grup, a jej imię zapisane zostało na ścianie pamięci. Okropnym też faktem było że Tara nawet nie wie że jej dziewczyna nie żyje. Dopiero gdy za jakiś czas wróci z wyprawy myśląc że zobaczy ponownie Denise dowie się że przez cały ten czas ona była martwa. Daryl nie byłby wstanie spojrzeć jej w oczy wiedząc, że ponosi winę za śmierć Denise.

Ciemnowłosa potarła ramiona gdy zawiał lekki wiatr. Zbliżał się wieczór, a noce teraz robiły się chłodne.

-Wracaj do środka bo zachorujesz.- mruknął brązowowłosy nadal skupiając uwagę na kuszy.

-Nic mi nie będzie.

Następnych kilka minut przesiedzieli w ciszy. Niestety zrobiło się chłodniej. Amara ponownie zadrżała, cienka bluzka wcale jej nie ogrzewała tak jak powinna.

-Idź do środka.- powiedział Daryl, ale ciemnowłosa nie chciała nawet jeżeli było jej zimno.

-Nie bez ciebie.

-Chce zostać sam.

-Wcale że nie. Gdybyś chciał być sam, to zaszyłbyś się w jakiejś norze gdzie nikt by cie nie znalazł. Nie chcesz być sam, nikt w głębi serca tego nie chce.- położyła dłoń je jego dłoni, w której trzymał kusze. Brązowowłosy spojrzał najpierw na jej rękę, a później na jej twarz.

-To była moja wina.- powiedział ściszonym i chropowatym tonem. Nie lubił pokazywać przed kimkolwiek swoich uczuć, ale przy niej było inaczej, czuł się sobą. Czuł się tak bardzo źle z powodu tego co spotkało Denise. Był zarazem wściekły i rozgoryczony. Miał ochotę nawet w tej chwili znaleźć Dwighta i zatłuc go gołymi pięściami.

-Nie. Darowałeś mu życie mimo tego jak cie potraktował. Postąpiłeś słusznie bo jesteś dobrym człowiekiem. To nie twoja wina, uwierz w to.

-To trudne.- mruknął spuszczając wzrok.

-Pomogę ci.- uśmiechnęła się smutno ściskając jego dłoń.

Drzwi od domu nagle otworzyły się i wyszła przez nie Beth z grubym kocem. Dziewczyna stanęła za nimi po czym narzuciła na nich koc. Usiadła na schodu za nimi i rozkładając ramiona objęła ich jak tylko mogła i przytuliła mocno do siebie.

-Idioci z was skoro chcecie marznąć.- powiedziała blondynka.- Ale i tak was kocham. Jesteście moimi bohaterami.

-Moimi również.- zza drzwi pojawił się Noah i również dołączył do uścisku.

-Naszymi też. Jesteście prawdziwymi badass'ami.- Dean razem z Samantą również dołączyli.

-Jest miejsce też dla rudej?- Ivy wyszła z domu.

Z boku może i wyglądało to zabawnie. Grupka osób tuląca się i próbująca ścisnąć się na schodkach na werandzie, widok nietypowy, ale dla nich to było wyjątkowa chwila. Nie byli sami, mieli siebie nawzajem, byli rodziną, a to przecież najważniejsze. Mieć bliskich i przyjaciół to jak zdobycie najcenniejszego skarbu na świecie.

~~~~~~~

W końcu wszyscy wrócili do środka. Nadeszła noc wiec każdy poszedł do swojego pokoju spać.

Ciemnowłosa zgasiła lampkę po cichu wychodząc z pokoju Dean'a i Samanty. Oboje spali już. Musieli wnieść dodatkowe łóżko do pokoju aby było im wygodniej. Niestety w domu już nie było innego wolnego pokoju wiec musieli spać w tym samym, ale im to nie przeszkadzało. Gdy byli w swojej grupie cały czas spali razem bo było tak bezpiecznie wiec byli przyzwyczajeni.

Amara weszła do sypialni. Zatrzymała się w miejscu widząc Daryl'a stojącego przy komodzie. Był do niej plecami wiec nie widziała co robi.

-Jeszcze nie leżysz?

Gdy brązowowłosy usłyszał ją gwałtownie się obrócił jakby został złapany na gorącym uczynku.

-Coś kombinujesz?

-Nie.

-Okey.- skinęła głową nie próbując nawet dowiedzieć się co robił. Podeszła do łóżka i wślizgnęła się pod kołdrę. Westchnęła sennie wtulając się w pościel, od razu było jej cieplej.- Dołączysz czy będziesz tak stał?

Daryl stał dosłownie jak kołek. Nie ruszył się nawet przez parę chwil gdy zapytała. Po prostu patrzył na nią. Zmarszczyła brwi zerkając na niego. Był bardzo skomplikowany. Nie było łatwo czasami się z nim dogadać, nie mówiąc już o zrozumieniu jego zachowania. I właśnie teraz nie miała pojęcia co on wyprawia. Od paru dni coś było nie tak, nie była pewna czy to coś złego, ale wydawało się że coś przed nią ukrywa. Ale ufała mu bezgranicznie wiec jeśli będzie gotowy to powie jej o co chodzi, z czasem zawsze to robił.

W końcu brązowowłosy ruszył się z miejsca i podszedł do łóżka dołączając do niej. Amara sięgnęła ręką do stojącej na komódce obok łóżka lampki i zgasiła ją po czym wygodnie się ułożyła. Daryl objął ją od tyłu przyciągając jak najbliżej siebie. Wtulił twarz w zgięciu jej szyi chuchając w jej skórę przez co zachichotała bo miała tam łaskotki.

-Daryl?

-Mhm.

-Jesteś tu szczęśliwy?- zapytała poważniejąc. Wyczuła jak jego mięśnie napinają się jakby wkroczyła na niestabilną ścieżkę.- Ja jestem, dobrze mi tu.- gdy to powiedziała poczuła jak się rozluźnia jakby to była jego reakcja gdy wyczuł że może chodzić o coś poważnego albo obawiał się jakiegoś tematu rozmowy.

-Jestem szczęśliwy.- mruknął tuż obok jej ucha.

-Nie chciałbyś niczego zmienić?

-Co masz na myśli?

-Może jest ci za tłoczno w tym domu, może... chcesz aby coś było jak dawniej albo... zdecydować się na coś nowego? Jeśli chcesz jakiejś zmiany, możemy o tym porozmawiać. Albo ja będę zadawać pytania, a ty mrukniesz jak na coś się zgadzasz albo warkniesz jak ci się nie będzie podobało.- zażartowała.

-Bardzo śmieszne.

-Próbuje cie jakoś odstresować. Ale wracając do mojego pytania...

-Nie wiem. Jest dobrze tak jak jest, chyba że ty chcesz coś zmienić.

-Nie. Tak tylko się pytałam. Dobranoc.

-Dobranoc.

Zaczął zastanawiać się co miała na myśli pytając czy jest szczęśliwy albo czy chciałby coś zmienić. Jezus dał mu do myślenia mówiąc aby zdecydował się na ten poważny krok w związku, oświadczyć się. Później szukał pierścionka z Aronem mimo że nie podjął jednoznacznej decyzji czy chce to zrobić. Po prostu szukał tego pierścionka nie zastanawiając się właściwie co zrobi gdy go znajdzie i znalazł go, a raczej Aron to zrobił, doradził mu który wybrać. Doszła jeszcze ta gadka na Wzgórzu z Abrahamem, który pytał ich czy chcą mieć dziecko tak jak Maggie i Glenn. Zaczął zdawać sobie sprawę, że otocznie samo podsuwało mu co ma zrobić. Ale gdy trzymał dziś zanim Amara weszła do sypialni czarne pudełko, w którym był pierścionek spanikował. Schował go do szuflady. Chyba nie był na to jeszcze gotowy albo za bardzo się bał. Ale czego się bał? Już i tak Amara jest dla niego najważniejszą osobą na świcie wiec tak czy siak boi się że ją straci, a po oświadczeniu się zmieni ona tylko nazwisko. Może obawiał się odpowiedzialności jeśli chodzi o dzieci? Ale już teraz mieli w pewnym sensie dwójkę. Zdążył się z nimi zżyć, szczególnie że nazywają go swoim tatą. Wiec kolejne nie zmieniło by tak wiele. Ale miałby więcej do stracenia. W sumie i tak już ma dużo do stracenia. I to go przeraża. Już dawno wplątał się w to bagno zwane przywiązaniem. Od chwili gdy spotkał Amare pod Atlantą. To był moment w którym przepadł w uczuciu, którego nie czuł do nikogo przedtem i nie był tym od nikogo obdarowany. Później poznawał kolejne osoby na których również zaczęło mu coraz bardziej zależeć. Miał dla kogo żyć, ale też miał dla kogo się poświecić czy nawet oddać życie. I mimo strachu utraty tego wszystkiego był szczęśliwy, tak bardzo chciał żeby było tak zawsze. Ale czy los byłby tak dla niego łaskawy?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro