*76*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pod bramą Alexandrii stało kilka osób.

-Jak długo jej nie ma?- zapytał Rick. Rosita zastanowiła się chwile zanim odpowiedziała.

-Jakoś ponad siedem godzin.

-Czemu pozwoliłaś jej wyjść?- zapytał z wyrzutem Grimes.

-A co miałam zrobić?- oburzyła się czarnowłosa.- To Amara, nie da się jej od tak zatrzymać. Jedynymi osobami, które potrafiłaby ją przed czymś powstrzymać albo ją przekonać, to... - zamilkła na moment jakby to co chciała zaraz powiedzieć sprawiało jej trudność.-... to Ivy i Daryl.- dokończyła z smutkiem. Rick westchnął wiedząc że ona ma całkowitą racje. Po prostu martwił się, nie chciał tracić kolejnej osoby.

-Ktoś idzie.- powiedział Spencer, który stał na podeście strażniczym i widział z tamtego miejsca wszystko co dzieje się za murem.- To Amara z jakimś mężczyzną i coś za sobą ciągną.

Otworzyli bramę i wtedy zobaczyli jak ciemnowłosa razem z Jezusem wchodząc do Alexandrii ciągnąc za sobą jakiś worek.

-W środku jest trup?- zapytał Rick.

-Tak. Ale spokojnie to nikt z Zbawców, w sumie to nie wiem kto to jest.- wyjaśniła Amara po czym spojrzała na stojącego niedaleko Abrahama.- Mógłbyś zaciągnąć to do lecznicy? Ale zostaw to obok domu, nie wnoś go do środka.

-Jasne.- rudowłosy złapał za worek i zabrał go. Dla niego to nie sprawiało kłopotów. Był postawnym i silnym mężczyzną wiec był wstanie nosić bardzo ciężkie rzeczy.

-Jest potrzebny ci do... no wiesz.- Rick spojrzał wymownie na Amare nie chcąc na głos mówić tego co ma na myśli. Lek jest tajemnicą na razie więc lepiej nie rozmawiać o tym przy Jezusie.

-Tak.- odpowiedziała wiedząc co Grimes ma na myśli.

-Czyli to musi być duży sekret.- stwierdził Jezus. Czuł się trochę odtrącony, ale rozumiał że przecież nie znają się aż tak dobrze wiec nie chcą ryzykować mówiąc mu ich sekrety.

-Jezus chciał do nas wpaść, spotkałam go po drodze.- dodała ciemnowłosa.

-Wiec nic o czym powinniśmy wiedzieć się nie wydarzyło?- zapytała Michonne.

-Jeśli masz na myśli czy zrobiłam coś głupiego, to nie. Tylko szukałam trupów.- powiedziała po czym zaczęła iść w kierunku lecznicy.

~~~~~~~~

Amara siedziała w domu przeglądając notatki w dzienniku gdy usłyszała pukanie do drzwi. Wstała od stołu i wyszła na korytarz aby otworzyć drzwi.

-Hej.- Paul stał w progu drzwi.

-Hej.

-Za niedługo wracam na Wzgórze. Pomyślałem że zajrzę jeszcze na chwile do ciebie zanim wyruszę.- Jezus uśmiechnął się przyjaźnie.

-Miło z twojej strony. Wejdź.- zaprosiła go do środka. Gdy wszedł zamknęła za nim drzwi. Oboje przeszli do salonu. Wskazała ręką aby sobie usiadł.- Chcesz się czegoś napić? Mamy lemoniadę.

-Poproszę.- powiedział Paul. Ciemnowłosa przeszła do kuchni. W tym czasie mężczyzna miał chwile na rozejrzenie się po wnętrzu. Od razu w oczy rzucił mu się obrazek w ramce stojący na półce nad kominkiem. Podszedł tam chcąc przyjrzeć się dokładniej ilustracji.- Pochwała dla artysty.- powiedział gdy Amara wróciła z szklanką lemoniady i wręczyła mu ją.

-Samanta to narysowała.

-Mała ma prawdziwy talent.

-Przekaże jej. Śmiało rozgość się.- wskazała kanapę. Oboje usiedli. Paul zrobił łyka lemoniady po czym odstawił szklankę na stolik kawowy.

-Rozumiem, że nie chcesz rozmawiać o tym co się wydarzyło.

-Nie. Wszyscy ciągle sprawdzają jak się trzymam. Rick przysłał cie żebyś mnie wypytał?

-Przyszłem dobrowolnie. Wiem że chcesz być twarda, ale masz prawo czuć się źle. Złe rzeczy cie spotkały. Nie musisz udawać że jest w porządku.

-Wcale nie udaje. Po prostu chce zapomnieć.- zapanowała miedzy nimi cisza. Paul chciał ją jakoś pocieszyć. Wpadł nawet na chwile do Sashy, sprawdzić jak ona się czuje. Kobieta chętnie z nim porozmawiała i wyrzuciła z siebie cały smutek. Ale z Amarą było inaczej. Nie znał jej zbyt długo, ale podskórnie wiedział że ona już wiele złych rzeczy przeszła wcześniej, a teraz próbuje pokazać że potrafi sobie z tym radzić bez niczyjej pomocy.- Dziś byłam w jej pokoju i spakowałam jej rzeczy. Nie potrafiłam ich wyrzucić, zaniosłam je na strych i je tam zostawiłam.- spuściła wzrok i zaczęła skubać bandaż na dłoni.

-Jaka była? Spotkałem ją tylko raz i niestety nie mieliśmy okazji poznać się bliżej.

-Była silna, pewna siebie, odważna, trochę wredna ale dlatego że zawsze mówiła w prost. Nie lubiła kłamać wiec prawda padająca z jej ust nie zawsze była miła. Zasługiwała by żyć. Zasługiwała na wspaniałe życie. To moja wina. Gdybym kazała jej odejść z jej rodziną, to nadal by żyła. Ale chciałam by została ze mną. Od lat jej nie widziałam. A teraz znowu ją straciłam, ale tym razem na zawsze. To moja wina. Wszyscy wokół mnie umierają. Jestem chodzącym nieszczęściem.

-Nie prawda. Nie chciałaby abyś się obwiniała. To był jej wybór, chciała zostać z tobą, nikt jej do tego nie zmusił. Kochała cie i chciałaby abyś dalej żyła. Zrób to dla niej. Ona zawsze będzie z tobą. Utrata boli, ale wtedy dostrzegasz jak bardzo kochasz tą osobę i jak bardzo doceniasz to że była częścią twojego życia.

Jezus został na jeszcze trochę. Rozmawiał już na lżejsze i przyjemniejsze tematy, nawet się trochę pośmiali. Amara doceniła jego gest. Przecież nie musiało go to obchodzić, a jednak starał się jakoś pomóc, a to pokazało jak dobrym i uczynnym był człowiekiem. W końcu musiał wracać na Wzgórze, pożegnał się i wyszedł. Po rozmowie z nim czuła się trochę lepiej, miała nadzieje że jakoś jej to pomogło. Miała nawet siłę i ochotę na kontynuowanie badań. Wiec większość dnia przesiedziała w lecznicy badając skutki leku, który podała tamtemu trupowi. I wszystko wskazywało że lek działa prawidłowo. Trup stał się prawdziwym trupem, bez żadnego zmartwychwstania. To była dobra wiadomość. Zostało jej jeszcze przeprowadzenie innych testów zanim upewni się że ta szczepionka jest faktycznie ratunkiem dla świata, ale wszystko szło w dobrym kierunku.

Mimo że dzień wydawał się dobry, to noc była całkowitym przeciwieństwem. Gdy tylko zmrużyła oczy koszmary powróciły. I były znacznie gorsze. Obudziła się zlana potem i dostała ataku paniki. Była przerażona i nie mogła normalnie oddychać. Z tego wszystkiego aż spadła z łóżka. Na szczęście Beth przybiegła do jej pokoju słysząc hałas. Przeraziła się widząc ją w takim stanie. Pozostali również obudzili się. Gdy Beth zauważyła jak Dean i Samanta stoją w drzwiach i z strachem patrzyli na Amare kazała Noah jak najszybciej ich stąd zabrać, a sama podbiegła do ciemnowłosej. Na szybko znalazła jakąś torbę i podała ją jej. Pomogła jej usiąść i dojść do siebie. Blondynka sama była bliska płaczu widząc jak Amara cierpi. Przywiązała się do Ivy wiec i ona za nią tęskniła, ale nie mogła sobie wyobrazić jak ciężko było ciemnowłosej. I do tego zabrali Daryl'a. Nie wiedzieli co oni mu tam robią. Bali się że któregoś dnia przyślą pod bramy Alexandrii jego zwłoki, tak jak ostrzegł ich Negan gdyby próbowali coś kombinować. Ale po nim mogli spodziewać się wszystkiego. Nawet z nudów mógłby zabić Daryl'a i oddać im jego zmasakrowane ciało. Był zdolny do wszystkiego.

Następny dzień był jeszcze gorszy. Wydawało się że Amara jakoś sobie radzi, ale nagle zamknęła się w pokoju i nie chciała wychodzić. Nie chciała też z nikim rozmawiać. Całkowicie odcięła się od świata. Beth przynosiła jej jedzenie i picie pod drzwi. Ciemnowłosa wychodziła jedynie gdy musiała skorzystać z łazienki i robiła to zawsze gdy nikogo nie było w pobliżu. Czasem gdy Beth stała przy drzwiach pokoju słyszała jej szloch. Bolało ją to że nie mogła nic zrobić choć wiele razy próbowała z nią porozmawiać. Wiele osób próbowało, przychodzili i starali się przekonać ją do wyjścia, ale to nie działało.

Kolejny dzień był inny bo zaczęła już wychodzić. Głównie chodziła po domu niczym cień. Nie wyglądała najlepiej. Gdy ktoś zaczynał ten wrażliwy temat od razu kończyła rozmowę i wracała do pokoju. Wiec lepiej było udawać, że jest w porządku i jej nie zamęczać pytaniami. Wtedy wydawała się jakby powoli dochodziła do siebie. Wychodziła nawet poza mury Alexandrii. Oczywiście starali się ją pilnować. Ale okazało się że chodzi na zewnątrz aby zabijać sztywnych. Za każdym razem wracała w ich krwi. Wyżywała na nich swoją wściekłość.

~~~~~~

Był wieczór. W salonie świeciła się tylko lampa stojąca w kącie pokoju wiec panował półmrok. W tle grała jakaś cicha wolna piosenka wydobywając się z odtwarzacza stojącego na półce wiszącej na ścianie. Amara siedziała na kanapie w reku trzymając szklankę do połowy napełnią whisky. Przed nią na stoliku kawowym stała butelka alkoholu, w której była jeszcze prawie pełna. Ciemnowłosa zrobiła łyka krzywiąc się gdy w gardle poczuła ten gorzki smak. Beth, Noah razem z Dean'em i Samantą byli na górze. Amara poprosiła ich że chce pobyć sama i się trochę rozluźnić. Ale czy zalewanie smutków w alkoholu było dobrym pomysłem? Oczywiście że nie, ale przynajmniej przez chwile czuła się lepiej i zapominała o wszystkim.

Przymknęła oczy odchylając głowę do tyłu. Jednak otworzyła je gdy usłyszała od strony korytarza chrząkniecie. Spojrzała tam i zobaczyła Rick'a.

-Pukałem, ale chyba nie słyszałaś.- stał niepewnie sądząc, że może go zaraz wygonić. Ale ciemnowłosa napiła się trunku po czym przywołała go ręką zapraszając do środka. Usiadł na kanapie i spojrzał na nią.- Jak się trzymasz?- zapytał, a ona zaśmiała się ponuro.

-Chciałabym powiedzieć, że dobrze, że daje rade. I myślałam że mogę sobie poradzić, ale to nie prawda. To zbyt dużo, zbyt wcześnie. Nie potrafię normalnie zmrużyć oka bo widzę to wszystko w kółko i kółko. Jestem przerażona Rick.- spojrzała na niego z łzami w oczach.- Boje się że on go zabije, że przyśle jego zwłoki. Nie poradzę sobie jeśli go stracę. Nie zniosę tego. I to mnie tak niszczy. Nie wiem co mu robią, czy bardzo cierpi. Tak bardzo nienawidzę tego człowieka. To co nam wszystkim zrobił. Jak śmiał się i szydził gdy ich zabijał. To jak chciał zmusić cie do ucięcia reki Carl'owi. Musimy coś zrobić. Musimy odzyskać Daryl'a. Chce aby Negan zginął. Sama mogą go zabić i zrobię to. Zapłaci za to co zrobił. Proszę Rick, musimy coś zrobić. Tak nie może być.

-Wiem. Chciałbym coś zrobić, ale nie jesteśmy wstanie. Nic nie wiemy, gdzie mają siedzibę, ilu ludzi mają. To ja zgodziłem się abyśmy ich zaatakowali. Zawiodłem was jako przywódca. Przysięgałem was chronić i dbać o was. A teraz nie mogę zrobić nic. Nawet nie wiem co mógłbym zrobić. Z czasem może coś wymyśle, jakoś się pozbieramy i wtedy ich zabijemy, odbijemy Daryl'a, a oni przegrają. Ale to jeszcze nie ta chwila. Chce żebyś wiedziała że nie jesteś sama. Wciąż masz ludzi, którym na tobie zależy. Przyszedłem tu aby cie jakoś wesprzeć, ale szczerze to sam tego potrzebuje. Nie chciałem przyznawać się do tego przed Michonne czy innymi, ale czuje się bezradny bo mnie złamał. Zakpił sobie ze mnie i pokonał.

-Jeszcze tego pożałuje.- ciemnowłosa odstawiła szklankę i wzięła Rick'a za rękę.- Rick Grimes, którego znam jest silnym i wspaniałym przywódcą. Pokonał nie jednego drania. A Negan jest kolejnym, którego pokonasz Rick. Pokażesz mu kto tu rządzi. Jak wspomniałeś może nie dziś czy jutro. Ale któregoś dnia będzie żałował że wszedł nam w drogę.

-Razem go pokonamy. Gdy tamtej nocy zapytał mnie czy mam kogoś kto jest moją prawą ręką, teraz wiem że to ty nią zawsze powinnaś być.

-Mianujesz mnie na swoją prawą rękę?

-Już nią jesteś.

Ciemnowłosa zaśmiała się, a Rick uśmiechnął się. Kobieta wstała z kanapy i przeszła do kuchni wyciągając drugą szklankę po czym wróciła z nią. Nalała trunku do naczynia i wręczyła go Rick'owi.

-Wzniesiemy jakiś toast?- zapytał Grimes.

-Jasne. Za śmierć Negana. Niech nie myśli, że długo nacieszy się swoim zwycięstwem nad nami.

Stuknęli się szklankami po czym wypili do dna. Pili aż do końca butelki. Po paru szklankach humor znacznie im się poprawił. Byli pijani. Śmiali się z wszystkiego. Czuli się dobrze bo alkohol pomógł im zapomnieć o ostatnich wydarzeniach. Mogli w końcu trochę odetchnąć, przestać się ciągle przejmować i zamartwiać, nawet jeśli był to tylko krótki moment.

Amara leżała na kanapie mając nogi w górze i opierając je o oparcie, a głowa zwisała jej. Za to Rick siedział na ziemi opierając się plecami o kanapę.

-Czemuu życie jesst takie chujowee?- czknęła patrząc się w sufit.

-Bo ludziie są chujowii.- Rick zachichotał.

-Gupia odpowiedć.- ciemnowłosa również zachichotała. Po chwili zsunęła się z kanapy na ziemie gdy zrobiło się jej niedobrze od leżenia do góry nogami.

-Puścisz pawiia?

-Nieee.- ciemnowłosa usiadła obok swojego przyjaciela.- Skończył się nam akoholl.- powiedziała spoglądając na pustą butelkę stojącą na stoliku.

-Ah, szkodia.

Siedzieli szczerząc się nie wiadomo z czego. Rick nagle trącił Amare ramieniem, a później ona jego. Oboje w niekontrolowany sposób zaczęli się śmiać.

Do pokoju weszła Michonne. Gdy zobaczyła ich dwoje siedzących na ziemi zmarszczyła brwi. W pomieszczeniu unosił się zapach alkoholu, a po nich od razu było widać że procenty nieźle uderzyły im do głowy.

-Rick.

-Mój skiarb.- mruknął Grimes widząc czarnoskórą. Amara zachichotała.

-Widzę że się dobrze bawiliście. Czas już wracać.- podeszła do niego i chwyciła go za ramie pomagając mu wstać. Rick zachwiał się i gdyby go nie trzymała upadł by.- Boże jesteś kompletnie pijany.

-Kofam cie.- chciał ją pocałować, ale Michonne cofnęła się.

-Śmierdzisz Rick. Wracamy do domu. Poradzisz sobie czy mam ci pomóc wejść na górę?- Michonne spojrzała na Amare, która wciąż siedziała na ziemi.

-Poradze sobie.- machnęła do niej ręką.

-Jesteś pewna?- skoro Rick był aż tak pijany, to z pewnością i ona była również. Ale była w swoim domu wiec raczej nie powinno się jej nic stać. Wiec gdy Amara skinęła głową w odpowiedzi Michonne pociągnęła Rick'a w kierunku wyjścia. Rick jeszcze zamachał na pożegnanie po czym przy pomocy czarnoskórej wyszedł jakoś z domu.

Ciemnowłosa zaśmiała się. Chwile jeszcze siedziała bezczynnie. Dopiero gdy poczuła się senna postanowiła pójść do łóżka. Wstała chwiejąc się na nogach po czym jakoś dotarła do schodów, które były cholernie trudnym do przejścia wyzwaniem. Wiec przy pomocy ściany i trochę na czworaka weszła na górę i poczłapała do pokoju. Od razu padła na łóżko nie przejmując się zmianą ubioru albo zdjęciem butów. Zasnęła bardzo szybko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro