*88*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ostre światło raziło ją w oczy. Po chwili gdy zamrugała kilkakrotnie jej wzrok przyzwyczaił się do panującej do okoła światłości.

Była w parku. Skądś pamiętała to miejsce, ale nie była pewna skąd. Jednak gdy się zastanowiła zdała sobie sprawę, że to miejsce znajdowało się w mieście gdzie zamieszkała po tym jak wyprowadziła się z rodzinnego domu. Miejsce gdzie miało być jej lepiej i gdzie poznała dwoje wspaniałych ludzi, którzy stali się częścią jej życia. Jason'a i Benny'ego. To było dziwne bo przecież nie mogła tu być. A jednak stała tu co sprawiało mętlik w jej głowie.

Rozejrzała się do okoła. A wtedy jej wzrok padł na postacie w oddali. Rudowłosa kobieta siedziała na kocyku na polanie i patrzyła na dwie osoby, które grały w baseball. Kibicowała im, młody chłopak w czapce z literą "J" odbił piłkę rzuconą przez mężczyznę o ciemnych blond włosach. To miejsce wyglądało wyjątkowo pięknie. Do okoła rosły kolorowe kwiaty, słychać było śpiew ptaków, słońce świeciło w pełni, a na niebie nie było nawet najmniejszej chmurki. Amara wzięła głęboki oddech gdy poczuła zapach swoich ulubionych kwiatów, ale nigdzie w okolicy nie zauważyła aby one rosły, co było dezorientujące. Właściwie czuła się bardzo dziwnie. Coś było nie tak. Jak ona się tu znalazła?

Chłopiec puścił nagle trzymany kij gdy ją zauważył. Pozostała dwójka również spojrzała w jej kierunku.

-Mamo!

Jason ruszył biegiem w jej kierunku. Wtedy zdała sobie sprawę że przecież zna te osoby. Również zaczęła biec. Chłopak wpadł w jej objęcia mocno ją przytulając.

-Tak bardzo za tobą tęskniłam.- ciemnowłosa zaczęła płakać patrząc na Jasona po czym ponownie go przytuliła. Nie mogła uwierzyć że go znowu widzi. W tym czasie podeszła do nich Ivy oraz jej dawny przyjaciel Benny.

-Miałam nadzieje że zobaczymy się znacznie później.- powiedziała rudowłosa czym przykuła uwagę Amary. Jason odsunął się o krok robiąc miejsce aby kobiety mogły się przytulić.

-Przepraszam. Tak bardzo cie przeprasza. Nie zasłużyłaś na taką śmierć. Zawiodłam cię.- powiedziała rozżalona.

-Hej. Spójrz na mnie.- rudowłosa wzięła jej twarz w dłonie gdy Amara rozpłakała się na dobre. Ivy uśmiechnęła się szczerze.- Jestem szczęśliwa, jesteśmy tu szczęśliwi. I nigdy mnie nie zawiodłaś.

-Mogłam go powstrzymać...

-Nie, nie byłaś wstanie tego zrobić. Nikt nie mógł tego zrobić. To nie była twoja wina.

-Nie mogę uwierzyć że was widzę. Brakowało mi was.

-Nam ciebie też.- powiedział Benny po czym gdy Ivy odsunęła się przytulił ciemnowłosą.

-Nigdy nie miałam okazji powiedzieć ci jakim wspaniałym byłeś przyjacielem, byłeś dla mnie jak brat. Kochałam cie.

-Zawsze to wiedziałem. Nie musiałaś tego mówić.- mężczyzna uśmiechnął się szczerze.

-Chodź. Zrobiliśmy piknik.- Jason złapał Amare za rękę i zaczął ciągnąć w kierunku koca gdzie leżał koszyk.- Mamy zapakowane spaghetti.- powiedział radośnie chłopak, ale nagle zatrzymał się i puścił ją.

-Jason, w porządku?- zapytała Amara czując lekkie zaniepokojenie. Niespodziewanie do okoła błysnęło i zrobiło się ciemniej, słońce zakryły chmury.- Co się dzieje?

-Nie możesz zostać.- Jason spojrzał na nią smutno.

-Nie rozumiem.

-To jeszcze nie czas. Oni cie potrzebują. Będziemy czekać.- powiedziała Ivy delikatnie się uśmiechając. Zrobiło się jeszcze bardziej ciemno. Wszystko zaczęło znikać. Amara chciała ich dotknąć, ale nagle rozpłynęli się w powietrzu. Ciemność zaczęła pochłaniać wszystko do okoła.

Amara otworzyła gwałtownie oczy. Była zdezorientowana. Spojrzała w bok i zobaczyła młodego mężczyznę, który odłączył kroplówkę od jej przedramienia. Mężczyzna obrócił się słysząc za sobą ruch.

-Obudziłaś się.- stwierdził przyglądając się jej. Ciemnowłosa widząc nieznajomego chciała ruszyć się z łóżka, ale powstrzymał ją.- Spokojnie, jesteś na Wzgórzu.

Gdy to powiedział uspokoiła się trochę. Bała się że znowu trafiła do Sanktuarium choć to miejsce wygląda inaczej niż tamto. Skrzywiła się czując nieprzyjemny ból w dolnej partii ciała. Ale nie był zbyt duży.

-Tak właściwie to jestem Siddiq.- przedstawił się uśmiechając się przyjaźnie.- Pamiętasz co się stało?

-Uciekałam... razem z Gadriel'em. A później... zostałam postrzelona. O Boże czy... - zaczęła ciężko oddychać gdy te wydarzenia zaczęły pojawiać się gwałtownie w jej głowie.

-Spokojnie. Dziecku nic nie jest.- powiedział domyślając się tego o co chciała zapytać.

Ciemnowłosa odetchnęła z ogromną ulgą. Już myślała że straciła dziecko. Gdyby tak było prawdopodobnie załamałaby się. Nie chciała nikogo więcej tracić.

-Jak długo byłam nieprzytomna?

Siddiq opowiedział jej mniej więcej co wydarzyło się od chwili postrzelenia jej. Przynieśli ją w bardzo ciężkim stanie, ale na szczęście był tu i uratował ją. Niestety przez doznany uraz zapadła w śpiączkę, która trwała ponad tydzień. W tym czasie Zbawcy zostali pokonani. Alexandria, Wzgórze i Królestwo zwyciężyło uwalniając się od nich na zawsze. Co było bardzo dobą dla niej wiadomością. Alexandria po oblężeniu przez Zbawców została poddana odbudowie więc mieszkańcy mogli tam już wrócić. Jednak ona tu została ze względu na swój stan więc bezpieczniej było jej nie transportować dopóki się nie obudzi. Najbardziej zaskoczył ją fakt, że Negan został oszczędzony i zamknięty w celi w Alexandrii, a jego ludzie dostali propozycję zamieszkania i przyłączenia się do którejś z osad. Większa część z nich skorzystała z tego, a ci którzy byli najbardziej oddani Negan'owi odeszli nie wiadomo gdzie. Trochę była zła że Rick postanowił oszczędzić tego łajdaka, ale postanowiła na razie się tym nie przejmować. Jeszcze kiedyś nadejdzie dzień kiedy będzie błagał ją o łaskę. Zaskoczeniem było dla niej również że Eugene przyczynił się do klęski Zbawców. Ale to było dobrym zaskoczeniem. Cieszyła się że jednak stanął po ich stronie.

-Twoja rana dobrze się goi. Myślę że nawet już jutro będziesz mogła wyruszyć do domu.- oznajmił Siddiq gdy skończył jej opowiadać o wydarzeniach, które ją ominęły.

-Dziękuje za uratowanie życia.

-Nie ma sprawy, ale gdyby nie Carl nie pomógłbym ci. Dzięki niemu tu trafiłem.

-Więc jemu też podziękuję.

Ciemnowłosa wstała powoli z łóżka. Musiała znaleźć Daryl'a. Siddiq powiedział jej że jest na Wzgórzu, był tu cały czas i godzinami przesiadywał przy niej. Nie chciał jej opuścić na krok. Trzeba było siłą go zmusić aby wyszedł z pomieszczenia i odetchnął świeżym powietrzem.

Wyszła na zewnątrz. Ludzie na Wzgórzu chodzili zajęci swoimi obowiązkami. Wydawali się znacznie weselsi niż kilka dni temu. Oczywiście powodem było uwolnienie się od Zbawców. Odetchnęła głęboko wdychając świeże powietrze. Słońce górowało na niebie, na którym nie było żadnej chmury. Ruszyła aby poszukać brązowowłosego.

Gdy przechodziła między przyczepami kempingowymi zobaczyła w oddali Jezusa, który rozmawiał z Daryl'em. Brązowowłosy był odwrócony tyłem. Ale odwrócił się gwałtownie gdy Paul powiedział coś do niego kiedy zobaczył Amare. Jezus uśmiechnął się do niej, co oczywiście odwzajemniła. Daryl w szybkim tempie pojawił się przed nią po czym mocno ją przytulił choć nie na tyle mocno aby ją zranić. Trzymał ją w objęciach jakby bał się że jest złudzeniem, które może za chwilę zniknąć.

-Przepraszam że cię nie posłuchałam i próbowałam... - zaczęła mówić gdy trochę odsunęła się aby spojrzeć mu w twarz, ale będąc wciąż w jego ramionach. Przerwał jej łącząc ich usta w bardzo czułym i pełnym głębokiego uczucia pocałunku.

-Liczy się że jesteś cała i jesteś tu ze mną. Tak bardzo cię kocham.

-Ja ciebie też. Muszę ci coś jeszcze powiedzieć, ja...

-Już wiem.- wtrącił zanim miała okazję dokończyć zdanie. Patrzyła na niego niepewnie, ale gdy zobaczyła w jego oczach miłość wszelkie obawy zniknęły.

-Będziesz świetnym ojcem.

-Mam nadzieje.

~~~~~~~~

Amara zobaczyła się jeszcze z Maggie i Glenn'em, którzy postanowili że na stałe zostaną na Wzgórzu. Rozmawiała też z Gadriel'em, który także chciał pozostać tutaj. Stwierdził że tutaj będzie mu lepiej.

Dopiero następnego dnia wyruszą do Alexandrii. Ciemnowłosa dopiero co się obudziła więc bezpieczniej dla jej zdrowia było odczekać jeden dzień.

-To wydawało się być czymś więcej niż snem.- stwierdziła gdy opowiedziała Daryl'owi o tym co jej się śniło przed pobudką z śpiączki.

- Może to nie był sen. Teraz wiesz że mają się dobrze.- powiedział obejmując ją ramieniem. Siedzieli sobie na schodku przed kamperem podziwiając gwiaździste niebo.

-To było niezwykłe móc ponownie ich zobaczyć. Najwyraźniej coś po śmierci jednak istnieje.

Spojrzała na niego przerywając obserwowanie nieba. Gdy wyczuł jej wzrok na sobie również na nią spojrzał. Uśmiechnęła się szczerze się ciesząc że w końcu jest w objęciach swojego ukochanego. Po tylu złych rzeczach wszystko zaczynało się normować i iść w dobrym kierunku.

-Czy jesteś szczęśliwy?

-Tak. Mam ciebie i... - urwał jakby jeszcze nie otrząsnął się po tym jak dowiedział się że zostanie ojcem.-... nasze dziecko.- dokończył i przeniósł rękę aby dotknąć jej brzucha. Uśmiechnęła się rozczulona jego zachowaniem. Pogładził ją tak bardzo delikatnie po brzuchu jakby się bał, że samym dotykiem może ją zranić.

Oparła głowę na jego ramieniu i położyła dłoń na jego ręce, którą wciąż trzymał na jej brzuchu. W tej chwili była tak bardzo szczęśliwa. Miała to czego zawsze pragnęła najbardziej. Mężczyznę, który ją kochał oraz dziecko, które chciała mieć. Zdobyła prawdziwą rodzinę i była pewna że nie pozwoli nikomu tego odebrać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro