*89*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rok później

Amara nuciła cicho pod nosem gdy zamieszała łyżką w garnku po czym spróbowała odrobinę potrawy. Uśmiechnęła się zadowolona że dobrze doprawiła danie. 

-Mamo, możemy już iść?

Ciemnowłosa odwróciła się i zobaczyła Dean'a i Samantę, którzy czekali na jej odpowiedz. Brunet miał na sobie błękitną koszulę, a dziewczynka nosiła zwiewną sukienki w kolorowe kwiatki. Oboje wyglądali elegancko, ale bez przesady.

-Jasne. Tylko nie rozrabiajcie.- uśmiechnęła się do nich

-Będziemy grzeczni.- oznajmił Dean po czym razem z siostrą wyszli z domu.

Amara wróciła do pilnowania jedzenia gdy ledwo po wyjściu nastolatków usłyszała jak ktoś wszedł do domu. Dłonie wylądowały na jej biodrach i poczuła ciepły oddech na karku. Uśmiechnęła się zerkając przez ramię. Daryl oparł podbródek na jej ramieniu przyglądając się temu co robiła.

-Pachnie ładnie.- mruknął.

-I mam nadzieje że też dobrze smakuje.

-Może się nie otrujemy.

-Bardzo zabawne. Spóźniłeś się wiesz o tym? Wszyscy już są, a ty dopiero wróciłeś.

-Wiem. Nie sądziłem że tak długo zejdzie mi na zewnątrz.

-Maggie z Glenn'em i Hershel'em przyjechali już z rana, Jezus się nawet z nimi zabrał. A Carol z Ezekiel'em i Henrym dotarli jakoś dwie godziny temu. W tej chwili brakuje tylko nas tam.- mówiła ciemnowłosa gdy przerwał jej płacz dziecka dobiegający z góry. Daryl westchnął.- To Jason.

-Jakim cudem wyczuwa kiedy wracam?

-Najwyraźniej ma szósty zmysł. Ale skoro Jason zaczął płakać to... - kobieta nie dokończyła. Usłyszeli płacz drugiego dziecka.- Mel dołączyła do orkiestry. Idź im się pokaż bo nie przestaną, a później weź szybki prysznic. Rebeka powinna zaraz przyjść, zaopiekuje się nimi.- dodała. Rebeka była starszą kobietą, która często i bardzo chętnie lubiła się opiekować bliźniakami. Była miłą kobietą i mieszkała niedaleko z swoim mężem, niestety nie mieli swoich dzieci więc lubili zajmować się maluchami. Za pierwszym razem sami zaproponowali pomoc, którą od razu przyjęli. Jedno dziecko potrafi dać w kość, ale dwójka to dopiero prawdziwa męczarnia.

-Jasne.- brązowowłosy pocałował ją w policzek po czym skierował się na górę. Parę chwil później płacz dzieci ucichł, co oznaczało że Daryl się nimi zajął.

Ciemnowłosa odłączyła gaz i zdjęła garnek z palnika. Wtedy ktoś zapukał do drzwi. Kobieta krzyknęła aby ta osoba weszła. To była Rebeka. Amara powiedziała jej że dzieci są na górze. Starsza kobieta poszła na piętro.

Kilka minut później Daryl zszedł na dół po wzięciu prysznicu. Amara uśmiechnęła się gdy ten wszedł do salonu w czystych ubraniach, które dla niego przygotowała.

-Nie rozumiem czemu nie lubisz koszul. Wyglądasz w nich oszałamiająco.- skomplementowała go przygryzając lekko wargę gdy do niej podszedł. Ta ciemna koszula idealnie opinała jego ciało i podkreślała tam gdzie trzeba.

-A ja lubię gdy nosisz sukienki.- psotliwy uśmieszek zagościł na jego twarzy gdy stanął przed nią i lustrował jej ciało. Miała na sobie czarną sukienkę do kolan na cienkich ramiączkach oraz związane włosy w warkocza. Ciemnowłosa wywróciła oczami. 

-Bo wtedy masz łatwiejszy dostęp.

-I wyglądasz uroczo.- dodał. Uśmiechnęła się i pochyliła do przodu aby złączyć ich wargi w pocałunku. Po chwili odsunęła się, a wtedy brązowowłosy mógł zauważyć smutek, który próbowała ukryć.- W porządku?- zapytał z troską i dotknął jej policzka delikatnie gładząc skórę kciukiem.

-Tak, to tylko... Mniej więcej rok temu zabił ich i to wszystko się zaczęło. Ta walka...

-Którą wygraliśmy. Nie myśl o tym w ten sposób. Są szczęśliwi gdziekolwiek są.

Ciemnowłosa skinęła głową. Daryl pocałował ją w czoło, a następnie podszedł do blatu aby wziąć garnek, oczywiście uważał aby się nie poparzyć. Gdy byli gotowi oboje wyszli z domu. Ruszyli wzdłuż chodnika w kierunku domu Grimes'ów. Wtedy usłyszeli grającą muzykę. Obok domu stał długi stój nakryty białym obrusem, na którym leżały talerze i potrawy, a niektóre krzesełka były zajęte przez siedzących Maggie, Carol, Rosite, Sashe, Tare, Eugene, Michonne oraz Gabriela, którzy byli zajęci rozmową. Obok stał grill gdzie Abraham rozmawiał razem z Rick'em, Aronem, Paul'em oraz Ezekiel'em, mężczyźni pilnowali piekącego się mięsa i trzymali kubeczki z piwem. Niedaleko przy grającym gramofonie był rozłożony koc, na którym siedział Glenn i Beth z małym Hershel'em oraz Judith. Trochę dalej przy palącej się wysokiej lampie, do której był wlany olejek nadający przyjemny zapach stali Carl, Enid, Noah, Dean, Samanta oraz Henry. Nastolatkowie śmiali się głośno z czegoś co przed chwilą powiedział młody Grimes. Patrząc na nich wszystkich wydawało się że świat znów stał się taki jak dawniej. Byli szczęśliwi, nie martwili się niczym, czerpali radość z chwil spędzonych wspólnie całym gronem. Byli wielką i specyficzną rodziną. Kochali się, dbali, troszczyli, oddali by za siebie życie gdyby było trzeba. Gdyby nie epidemia prawdopodobnie większość z nich nigdy by się nie spotkała. A jednak są tu razem i są szczęśliwy. Mimo wielu przeszkód które napotkali na drodze, wspólnymi siłami radzili sobie z nimi. Bo razem byli silniejsi, mieli wsparcie w sobie nawzajem. To było piękne. Obraz tej radości i miłości wśród nich na pewno poruszyłby nie jedno serce.

Daryl i Amara dołączyli do grona witając się z nimi. Gdy już wszyscy byli w komplecie usiedli przy stole i rozpoczęli rodzinny obiad. To nie był pierwszy raz gdy spotykali się razem w tak dużym gronie. Robili to regularnie aby nie zapomnieć więzi, która ich łączy. Ale dzisiejszy dzień różnił się od pozostałych. Był rocznicą spotkania Zbawców i śmierci Ivy oraz Tyreese. Ale nie tylko to było powodem ich spotkania. Następnego dnia z rana przetestują pewien granat gazowy, który stworzył Eugene z Amarą. Dlaczego był taki wyjątkowy? Bo miał stać się bronią przeciwko sztywnym. Szczepionka istnieje i wszystkim została ona podana więc wracanie po śmierci nie było już możliwe, a ugryzienie nie było śmiertelne jeśli zatamuje się krwotok. Eugene skonstruował granat, a Amara zadbała o lek, który przetworzyli w stan gazowy. Dzięki czemu rozprzestrzeniony w powietrzu gaz był idealną bronią na sztywnych. Gdy gaz zostanie rozpylony w powietrzu będzie działał na każdy organizm tak samo jak dożylne podanie leku. Sztywni którzy znajdą się w obrębie gazu unoszącego się w atmosferze będą padać stając się ponownie martwi, bez ponownego ożywania. Ale to dopiero prototyp, który muszą jeszcze przetestować. Nie było całkowitej pewności że zadziała, ale była jednak większa szansa na to że okaże się to sukcesem. I byli pewni że to musi się udać.

~~~~~~~~~

Amara razem z Sashą stały przy dwóch nagrobkach. Stali kilka minut w ciszy. Po zjedzeniu obiadu zebrali się na grobach aby uczcić pamięć zmarłych. Później wrócili do cieszenia się dniem i korzystania z niego jak najwięcej. Z wyjątkiem Sashy i Amary, które postanowiły dłużej postać przy wbitych w ziemie dwóch drewnianych krzyżach. Na jednym zawieszona była czapka Tyreese, którą tak często nosił. A na drugim wisiał medalion z głową wilka, którego Amara wcześniej u Ivy nie widziała i była pewna że musiał być dla niej ważny skoro go nosiła.

-Jeśli urodzi się dziewczynka, to nazwiemy ją Ivy.- odezwała się Sasha. Ciemnowłosa przeniosła spojrzenie na nią.

-Nie musicie tego robić.

-Wiem, ale Abe już się uparł. Chciał aby nosiła imię po twardzielce bo ma nadzieje że jego córka będzie równie silna jak Ivy. I chciał aby też była ruda.

-Jak można chcieć tak okrutnej krzywdy dla dziecka?- zażartowała Amara przez co obie zaśmiały się.

Ciemnowłosa zerknęła na lekko zaokrąglany brzuch czarnoskórej. Była w trzecim miesiącu ciąży. Płeć dziecka jest już uwydatniona, ale oboje postanowili że chcą aby to była niespodzianka. Abraham najbardziej z nich martwił się. Dbał aby Sasha miała jak najlepiej co było bardzo urocze bo nie pozwalał jej na żadne dźwiganie, nawet często sprzątał za nią. Był bardzo opiekuńczy.

-Mam dziś zamiar go odwiedzić.- oznajmiła ciemnowłosa przez co obie kobiety spoważniały.

-Po co psuć tak piękny dzień?- zapytała patrząc na niebo, na którym nie było żadnej chmurki. Dzień był ciepły i słoneczny.

-Możesz dołączyć jeśli chcesz.

-Nie. To będzie stresujące spotkanie. Sam jego widok sprawia, że... Nie chcę aby nerwy mi puściły, to nie zdrowe dla dziecka.

-Masz rację. Ale ja pójdę i to zakończę, tak jak powinno skończyć się dawno temu.

-Rick i reszta zgodzili się?

-Wiedzą co chce zrobić. Nie powiedzieli nic aby mnie powstrzymać.

-Cokolwiek postanowisz, poprę to. Nawet jeśli darujesz mu życie.

-Zabije go. Obiecałam to Ivy.

-To nie będzie wstyd jeśli nie dotrzymasz tej obietnicy. Niech sobie gnije za kratami, to bardziej go dobija. Życie jest dla niego karą, a śmierć byłaby łaską, na którą nie zasłużył. Ale decyzja należy do ciebie.

Spojrzały na siebie. Zdecydowały że już wrócą do pozostałych. Gdy szły spokojnym krokiem spacerując po osiedlu zobaczyły w oddali resztę, którzy rozmawiali, śmiali się i bawili obok domu Grimes'ów.

-Będziemy dziś wieczorem oglądać film. Wiesz jaki?- zapytała ciemnowłosa. Sasha posłała jej delikatny uśmiech.

-Podobno romantyczną komedię.

-Skąd wiesz?

-Pewne ptaszki wyćwierkały mi, że to ze względu na możliwe bliższe zjednoczenie się Królestwa z Alexandrią.

-Co masz na myśli?- zapytała, a wtedy czarnoskóra kiwnęła głową w kierunku dwójki nastolatków którzy siedzieli na kocyku.

-Carol powiedziała że Henry uparł się że chce wybrać film. Królestwo przywiozło projektor kinowy więc nikt nie miał przeciwko aby oni zadecydowali.

-Młodzieńcza miłość, kiedyś sama to przeżywałam. Henry to dobry chłopak.- ciemnowłosa uśmiechnęła się widząc jak Samanta siedzi z Henrym na kocu i rozmawiają.

Uwagę kobiet przykuła Rebeka, która z wózkiem przyjechała i zatrzymała się przy grupce mężczyzn. Daryl widząc swoje dzieci zajrzał do wózka. Rick, Abraham, Glenn, Jezus, Ezekiel i Aron otoczyli wózek zaciekawieni przyglądając się małym szkrabom. Mówili coś do siebie. A wtedy Abraham wziął na ręce Mel, a Daryl wziął Jasona.

-Widać jak bardzo Abraham wyczekuje własnego dziecka.- stwierdziła Amara. To był zabawny i uroczy widok. Tylu dorosłych mężczyzn bawiło się i zaczepiało maleństwa. Każdy z nich chciał choć krótką chwilę potrzymać na rekach malucha.

-Daryl to świetny ojciec. A ty jesteś świetną matką.

-Dziękuje. Ty i Abe również będziecie wspaniałymi rodzicami. Jestem tego pewna.

-Pani Dixon i Pani Ford dołączyły do nas.- powiedział Abraham gdy zauważył jak dwie kobiety podeszły do nich. Rudowłosy podszedł do ukochanej i pocałował ją w usta.

W tej chwili to Rick trzymał Jason'a, a Jezus miał na rękach Mel. Daryl objął ciemnowłosą ramieniem przyciągając do siebie.

-Taki twardziel z ciebie Daryl, a zobacz jaką masz uroczą rodzinkę.- odezwał się Abraham.- Sam też będę taką miał.- uśmiechnął się dotykając brzucha Sashy.

-Miło patrzeć na takie dzieciaki. A ty Rick, macie w planach poszerzenie rodziny?- zapytał Glenn. Grimes zachichotał i zerknął na moment w kierunku stołu gdzie siedziały kobiety, w tym Michonne.

-To miała być jeszcze tajemnica, ale Michonne jest przy nadziei.

-Kolejny Grimes do kompletu!- wykrzyknął wesoło Abraham.

-Gratulacje. Oby dziecko było zdrowe.- powiedział szczerze Paul uśmiechając się do Rick'a.

-Nie wyglądasz na zaskoczoną. Wiedziałaś?- zapytał Glenn zwracając się do Amary.

-Jestem lekarzem. Wiem takie rzeczy.- stwierdziła Amara. To prawda. Michonne z Rick'em już wcześniej jej o tym powiedzieli aby przebadała czarnoskórą czy wszystko jest w porządku.

-Powinniśmy wznieść toast. Za nowy początek świata i za nasze pokolenie, które to wszystko odziedziczy.- powiedział Ezekiel. Na jego słowa część z nich wzięła kubeczki z piwem po czym unosząc je do góry stuknęli się i następnie napili alkoholu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro