Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiara rzadko miała okazję widzieć swoją mamę szczerze uśmiechniętą. Dlatego gdy późnym wieczorem spotkała Olivię Morton uśmiechającą się do własnego odbicia w holu ich willi, w pierwszej chwili nie potrafiła ukryć zaskoczenia.

Matka ujrzała ją w lustrze. Dokończyła malować usta intensywnie czerwoną pomadką, po czym odwróciła się w stronę córki, ukazując rząd idealnie białych zębów.

– Coś się stało? – Dziewczyna w końcu zdołał przełknąć początkowy szok i mocniej ściskając w dłoniach małą, czarną torebkę, pokonała ostatnie dwa stopnie schodów, na którym przystanęła.

– Wychodzisz? – zapytała, ignorując pytanie, jakie padło.

– Tak... – Kiara stanęła przed lustrem.

– Nie wracaj przed północą – poleciła.

Brunetka spojrzała na kobietę, marszcząc brwi. Zazwyczaj w podobnych sytuacjach rodzice jasno określali godzinę, o której ich dziecko powinno wrócić do domu. Rodzina Mortonów już dawno jednak wyrwała się ze schematu kochającej i troskliwej. Cóż... dopóki nie musieli grać takiej przed innymi.

Kiara już miała zapytać, dlaczego nie mogła wcześniej wrócić do domu, ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Podejrzewała, że jej matka umówiła się na wieczór spędzony w towarzystwie mamy Felixa.

– Gdzie tata?

– Wróci jutro rano – rzuciła przez ramię, zabierając ze stolika lampkę wina i ruszając w kierunku salonu. Miała na sobie białą sukienkę, która idealnie podkreślała jej nienaganną figurę. – Jakieś sprawy z firmą – dodała, tonem, który sugerował, że miejsce pobytu jej męża w najmniejszym stopniu jej nie obchodziło.

Kiara poprawiła kosmyki włosów, zagarniając je za ucho, po czym ruszyła w kierunku wyjścia, wcześniej obdarzając matkę ostatnim spojrzeniem. Samochód Alexandra czekał tuż za bramą.

– Przepraszam za spóźnienie – mruknęła zamiast powitania, gdy zajęła miejsce dla pasażera. Zapięła pas i odwracając głowę, napotkała spojrzenie jego ciemnych oczu.

Mężczyzna miał na sobie garniturowe spodnie i czarną koszulę, której rękawy podwinął na wysokość łokci. Bez krawatu i z błyszczącym sygnetem na dłoni, którą trzymał kierownicę, prezentował się mniej elegancko niż zazwyczaj, ale zdecydowanie zbyt przystojnie, aby Kiara mogła zignorować przyjemne ciepło, które przemknęło przez jej żyły.

Sama ubrała zwiewną czarną sukienkę. Prostą i niezbyt szykowną. W duchu miała bowiem nadzieję, że Alexander naprawdę posłuchał jej prośby i nie zabierze jej do restauracji, w której przystawki są warte tyle ilu ubranie, jakie właśnie miała na sobie.

– Więc... dokąd mnie zabierzesz?

– Powiedzmy, że to niespodzianka – odpowiedział, włączając się do miejskiego ruchu.

Kiara utkwiła spojrzenie za szybą. Tego wieczora pogoda była naprawdę przyjemna. Lato powoli odchodziło, ustępując miejsca czekającej tuż za rogiem jesieni. Były to więc najprawdopodobniej ostatnie ciepłe dni w tym roku.

– Wczoraj wieczorem... – Spojrzała na Alexandra. – Grałeś w pokera z moim ojcem, prawda? Jak mu poszło?

– Całkiem nieźle. Wygrał.

– Och... – Poprawiła materiał sukienki. – Sądziłam, że...

– Że sprawię, iż straci sporą sumę? – dokończył. – Graliśmy o małe stawki. Twój ojciec był ostrożny. Musiał wygrać, aby nabrać śmiałości. Następnym razem...

– Następnym razem? – Uniosła brew.

– Następnym razem nie pozwolę mu wygrać.

– Właśnie tak zamierzasz go zniszczyć? Wygrywając z nim w pokera?

– Nie. – Zredukował prędkość. Auto wjechało na jedną z leśnych ścieżek. – Zamierzam odebrać mu wszystko, co ma dla niego znaczenie.

– To znaczy?

– Nie martw się tym – odparł, zatrzymując samochód. Zgasił silnik i spojrzał na Kiarę. – Nie dzisiaj.

Dziewczyna dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, gdzie właśnie się znaleźli – było to samo serce lasu i to samo jezioro, do którego Alexander zabrał ją w jej urodziny. Wysiadła z samochodu, a chłodny powiew wiatru przywiódł za sobą zapach wody i lasu.

Alexander tymczasem otworzył duży bagażnik, w którym wcześniej rozłożono koc oraz kilka poduszek.

– Nie wiedziałam, że jesteś typem romantyka – zaśmiała się, unosząc wzrok ku niebu, na którym ujrzała kilka błyszczących gwiazd.

– Nie jestem – odparł, przysiadając w samochodzie. Uważnie śledził każdy jej ruch, gdy zdjęła ze stóp buty i ruszyła piaszczystym brzegiem w kierunku wody.

– Myślę, że jesteś – mruknęła. – Gdzieś w głębi serca masz w sobie duszę romantyka, Alexandrze Daviesie.

Kącik jego ust drgnął ku górze, gdy Kiara odskoczyła w tył, kiedy tylko zimna woda dotknęła jej bosych stóp.

– Chodź tutaj. – Wyciągnął ku niej dłoń, a gdy dziewczyna podeszła bliżej, szarpnięciem przyciągnął ją tak, że wyglądała na jego kolanach.

– Dlaczego zabrałeś mnie właśnie tutaj?

– Bo jest tu wszystko, co lubisz – wyjaśnił, przesuwając dłonie na jej nagie uda. Dostrzegł, że wstrzymała oddech, gdy sygnet zetknął się z jej ciepłą skórą. – Cisza i spokój.

Syknął prosto w jej usta, gdy poruszyła biodrami. Nie miał pojęcia, jaki urok na niego rzuciła, ale w tym momencie musiał włożyć wiele sił, aby się mu nie poddać.

– Chcę z tobą porozmawiać...

– Doprawdy? – mruknęła, niemal go całując. – Dlaczego...

– Bo kłamiesz, Kiaro – wtrącił. – Skłamałaś, gdy zapytałem o Josha...

Poczuł, że zesztywniała na jego kolanach. Pośpiesznie odwróciła wzrok i zsunęła się z nich, aby w końcu usiąść tuż obok.

– Właśnie zepsułeś atmosferę – mruknęła pod nosem. – Nie chcę o tym rozmawiać – dodała nieco ciszej. – Ale jeżeli nie powiem ci prawdy i tak zrobisz wszystko, aby się tego dowiedzieć, prawda? – niemal prychnęła.

– Wolałbym usłyszeć ją z twoich ust, Kiaro...

– W porządku – wtrąciła, głosem pełnym pretensji i wyrzutów. Zdawała się jednak był zła w dużej mierze na samą siebie. – Moja matka zawsze powtarzała mi, że małe dziewczynki powinny być urocze, słodko ubrane i nie potrafiące odmawiać. Wpajała mi tą zasadę przez tak wiele lat, że z czasem uznałam to za słuszne...

Alexander obserwował ją w milczeniu.

– Josh był typowym bogatym chłopcem z dobrego domu. Jeździł porsche, które kupili mu rodzice, był kapitanem szkolnej drużyny w koszykówkę i królem szkoły. A ja... nie byłam gotowa. – Mocniej objęła swoje nogi, niemal wbijając w nie paznokcie. – Odmawiałam za każdym razem, gdy proponował mi seks. Miałam wtedy szesnaście lat. Gdy koledzy zaczęli się z niego śmiać, nie mógł tego znieść. Pewnej nocy zjawił się w moim domu, gdy byłam sama. Był kompletnie pijany i zaczął mówić wszystkie te straszne rzeczy. ''Jeżeli tego nie zrobisz, to znaczy, że mnie nie kochasz, Kiaro.''

Zamilkła na krótki moment. Cień przemknął po jej twarzy.

– A grzeczne dziewczynki przecież nie odmawiają, prawda? – szepnęła z drwiną w głosie. – W pewnym momencie nie byłam jednak w stanie znieść bólu. Josh nie był delikatny. Po prostu brał to, co uważał, że należy do niego. Prosiłam, aby przestał, ale... – Odwróciła głowę i spojrzała prosto w jego oczy pierwszy raz od dłuższej chwili. – Nie przestawał. Po wszystkim po prostu wyszedł. Trafiłam do szpitala, a gdy policja zjawiła się na miejscu, moja matka okłamała ich, że zażyłam tabletki, myśląc, że jestem w ciąży. Gdy zapytałam, dlaczego nie powiedziała im prawdy, odpowiedziała: ''Nasza rodzina nie może pozwolić sobie na podobny skandal, Kiaro.''

Nie płakała. Jedynie coraz mocniej wbijała paznokcie w swoją skórę.

– A potem przez wiele dni przekonywała mnie, że to moja wina, bo kazałam mu czekać. A grzeczna dziewczynki przecież nie odmawiają, prawda? – szepnęła, wstając na równe nogi.

Potem bez słowa ruszyła w kierunku wody, aby zatrzymać się na brzegu. Objęła swoje ciało drżącymi ramionami. Kilka chwil później poczuła, że Alexander stanął tuż za nią.

– Chciałeś usłyszeć smutną historię, więc ci ją opowiedziałam, a teraz proszę, odwieź mnie do domu...

Odwróciła się i wpadła w jego ramiona, które teraz zdawały się niczym bezpieczna przystań pośród tego mroku i bólu wspomnień, do których przez wiele lat nie odważyła się wrócić. Objął ją mocno, zamykając w żelaznym uścisku. Nie puścił, nawet gdy szarpnęła się, łkając cicho w jego ramię.

Nie mówił absolutnie nic. Nie przerywał panującej dookoła ciszy. Gdy poczuł, że Kiara przez płacz straciła siły, zaniósł ją do samochodu. Pozwoliła, aby położył ją na miękkim kocu i stosie poduszek. Nie otwierała oczu. Nie chciała ujrzeć w jego spojrzeniu współczucia. Nie potrzebowała go. Na to było już przecież za późno.

– Chciałabym móc cofnąć czas – szepnęła. – Chciałabym nigdy go nie pokochać...

– Kiaro. Spójrz na mnie...

– Nie...

– Proszę, spójrz na mnie – powtórzył.

Uniosła powieki i w ciemności napotkała jego spojrzenie. Nie odnalazła w nim jednak smutku i współczucia. I była mu za to naprawdę wdzięczna.

Pochylił się i wyszeptał prosto do jej ucha:

– Najpierw zajmę się twoim ojcem i twoją matką, a potem nim.

Zadrżała, bowiem usłyszała w jego głosie pełną mroku obietnicę.

– I obiecuję, że będziesz patrzyła na upadek ich wszystkich, Kiaro. 



J.B.H

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro