Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siniak, jaki zdobił policzek Kiary, znacznie zmalał. Niewielka ilość makijażu była więc w stanie niemal całkowicie go zakryć. Czuła się nieco pewniej, wiedząc, że na jej twarzy nie znajdowało się już nic, co mogłoby przyciągnąć niechcianą uwagę.

– Dziękuję. – Odebrała od młodej dziewczyny papierowy kubek z czarną kawą. – Miłego dnia! – zawołała, nim opuściła mieszczącą się na rogu ulicy niewielką kawiarnię.

Na zewnątrz zaatakował ją powiew chłodnego wiatru. Miała na sobie ubrania, które podarowała jej Daisy – ołówkową, szarą spódnicę, białą koszulę i czarne, klasyczne szpilki.

Spojrzała na zegarek. Miała jeszcze ponad piętnaście minut, aby dotrzeć do siedziby Davies Enterprises i wręczyć Alexandrowi papierowy kubek z czarną kawą. Ruszyła więc wolnym krokiem wzdłuż chodnika, wlepiając wzrok w ekran telefonu.

Dzięki włączeniu trybu samolotowego, nie wyświetlały jej się żadne nieodebrane połączenia, czy nieprzeczytane wiadomości, a była pewna, że było ich sporo. Rodzice nie dawali za wygraną, a ona nie miała siły dłużej odrzucać połączeń przychodzących.

Skupiła się na trzymanym w dłoniach urządzeniu tak bardzo, że nie usłyszała kroków tuż za sobą. Poderwała głowę, gdy było już za późno – męskie, silne ręce zacisnęły się na jej ramionach i szarpnięciem wciągnęły ją w mrok bocznego zaułka.

Kiara zdołała pisnąć, nim dłoń zasłoniła jej usta. Nagle znalazła się w potrzasku i mimo siły, jaką wkładała w każdy ruch, nie potrafiła się z niego wydostać.

Szarpnęła się mocno, dostrzegając, że mężczyzna prowadził ją w kierunku czarnego auta, zaparkowanego w szczelinie pomiędzy dwoma wysokimi budynkami. Wepchnął ją do wypełnionego zapachem dymu wnętrza.

Kiara z głośnym jęknięciem opadła na skórzane, ciemne kanapy limuzyny. Potrzebowała kilku sekund, aby jej wzrok w pełni przyzwyczaił się do mroku, jaki wypełniał auto. Dopiero gdy ogarnęła włosy, które osunęły się na jej policzki, dostrzegła męską sylwetkę przeciw siebie.

– Jeżeli chciałeś porozmawiać, nie musiałeś mnie porywać... tato. – Podniosła się na łokciach i poprawiła materiał białej koszuli.

– Nie odbierasz moich telefonów. – Jon Morton uniósł podbródek. Jego oblicze było surowe i nieodgadnione. Kiara prychnęła. – Wróć do domu...

– Nie.

– Nie rozumiesz. – Pokręcił głową, pochylając się delikatnie w przód. – To nie jest pytanie, ani prośba, Kiaro.

– Jestem dorosła. Nie możesz...

– Owszem, jako twój ojciec, mogę wiele i doskonale o tym wiesz – wtrącił. – Jesteśmy rodziną, a rodzina, bez względu na wszystko, zawsze trzyma się razem.

Kiara zacisnęła wargi. Potem wykrzywiła je w czymś na kształt uśmiechu lub grymasu. Gdy już miała chwycić klamkę i wysiąść, jej ojciec wypowiedział tylko jedno słowa, które skutecznie ją sparaliżowało:

– Polly...

Dziewczyna przełknęła z trudem. Jej dłoń zsunęła się z klamki, a cała pewność siebie gdzieś uleciała. Pokręciła głową.

– Nie... – Spojrzała na ojca.

– Skoro nie chcesz dobrowolnie wrócić do domu, będę musiał cię do tego zmusić. Długo zastanawiałem się, co powinienem wykorzystać, ale jest naprawdę mało rzeczy i jeszcze mniej osób, które naprawdę cię obchodzą, Kiaro. Polly...

– Nie zrobisz tego – szepnęła.

– Owszem, córko. Doskonale wiesz, że jedno moje słowa wystarczy, aby życie twojej przyjaciółki stało się piekłem. Pamiętasz, jak bardzo cieszyła się, gdy dostała się na studia? Gdyby nagle przestała sobie na nich radzić? – Cień uśmiechu pojawił się na jego twarzy. – Gdyby firma jej rodziców upadła?

– Przestań... – Ramiona Kiary opadły. Nagle poczuła się tak bardzo bezradna.

Ojciec pochylił się jeszcze bardziej i pochwycił jej spojrzenie.

– Wrócisz do domu. Teraz. Razem ze mną – oznajmił. – I już nigdy więcej nie wpadniesz na tak głupi pomysł, dobrze, Kiaro?

– Ja...

– W innym wypadku Polly może stać się coś złego. Wiesz, że mogę to zrobić, prawda?

Dziewczyna skinęła. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak daleko sięgała władza jej ojca. Nawet teraz, gdy nie mieszkał już w Miami, wciąż miał tam silną pozycję. A ona wciąż była tylko mała Kiarą Morton, która nie miała po swojej stronie absolutnie nikogo. 

***

Alexander oderwał spojrzenie od ekranu laptopa i przeniósł je na zegarek, który oplatał jego nadgarstek. Następnie zmarszczył brwi. Była siódma trzynaście.

Zamknął urządzenie, jednocześnie wstając i zapinając jeden z guzików czarnej marynarki. Pokonał całą długość swojego gabinetu, otworzył szklane drzwi i zatrzymał się, nim zdołał opuścić pomieszczenie.

Oba biurka, zarówno to należące do Kiary oraz to, które niegdyś zajmowała Maya, były puste.

Odetchnął głęboko, mocniej zaciskając dłoń na klamce. 

***

Starała się nie patrzeć w oczy własnej matki, gdy ponownie przekroczyła próg rodzinnej willi. Ojciec zaprowadził ją do jej dawnej sypialni, wepchnął ją tam siłą, a ostatnim, co Kiara ujrzała, nim drzwi odgrodziły ją od wolności, była wykrzywiona w uśmiechu zwycięstwa twarz Olivii Morton.

Nie płakała. Nie mogła sobie na to pozwolić.

Wzięła długą, zimną kąpiel. Przebrała się w swoje rzeczy, czyste i świeże, a potem zakopała się w pościeli, ignorując ból głowy, łzy, które cisnęły się do jej oczu i potworną świadomość, że przegrała.

Po raz kolejny.

Była już tym tak bardzo zmęczona. Ilekroć próbowała wyrwać się spod wpływu swoich rodziców, ostatecznie zawsze wracała do tego samego miejsca, do cholernej złotej klatki, z której nie było żadnej drogi ucieczki.

Zasnęła i przespała kilka godzin, budząc się co jakiś czas z coraz silniejszym bólem głowy. Dopiero późnym wieczorem zdecydowała się do niego zadzwonić.

Usiadła na parapecie, wsunęła papierosa do ust i przycisnęła telefon do policzka. Alexander odebrał po trzecim sygnale i jedynym słowem, jakie wypowiedział, było jej imię:

– Kiaro...

– Wiesz, jaki jest najgorszy moment w życiu człowieka? Nie ten, kiedy jesteś smutny, zły, czy zrozpaczony. Nie wtedy, kiedy płaczesz, krzyczysz z wściekłości czy bezsilności. Najgorszy moment to ten, w którym nie czujesz absolutnie nic. Nic prócz pustki, która powoli cię zabija. To zabawne... – Pozwoliła, aby dym wdarł się do jej płuc. – Gdybym właśnie teraz dowiedziała się, że pozostał mi miesiąc życia, zapewne nawet bym się tym nie przejęła. Właśnie ten moment jest najgorszy, kiedy nie obchodzi cię czy jesteś żywy czy martwy.

Zgasiła papierosa na parapecie. Podciągnęła nosem. Alexander nie pytał, dlaczego nie zjawiła się w pracy, dlaczego po powrocie nie zastał jej w domu. Nie pytał, ponieważ wiedział. Aż nazbyt dobrze wiedział, na jakich zasadach działał ten świat. Sam przecież od zawsze do niego należał.

– Pomóż mi – szepnęła. – Pomóż mi zniszczyć moją rodzinę, Alexandrze.

Usłyszała, że nabrał w płuca głęboki oddech.

– Wyślę ci adres – oznajmił jedynie. – Spotkaj się tam ze mną za godzinę. Przyjdź sama...

– Nie mam nikogo, z kim mogłabym się zjawić – odparła cicho.

– Nie spóźnij się, Kiaro – dodał, nim przerwał połączenie.

Brunetka odsunęła urządzenie od policzka i spojrzała na wyświetlacz. Wiadomość przyszła po niespełna minucie.

Wydostanie się z domu nie okazało się tak dużym wyzwaniem. Spadzisty dach willi i miękki trawnik pozwoliły jej niepostrzeżenie wyrwać się z domowego aresztu. Przemknęła obok szerokich okien salonu, gdzie jej matka piła wino razem z żoną burmistrza, co jakiś czas zanosząc się sztucznym śmiechem.

Taksówką dotarła pod wskazany adres, który, ku jej zaskoczeniu, okazał się tym samym klubem, w którym tuż po przeprowadzce do Kanady, spędziła wieczór razem z Polly.

Barman wskazał jej miejsce, do którego powinna się udać. Przeszła przez zatłoczony bar, aby w utonąć w mroku wąskiego korytarza. Schodami zeszła do podziemia i natrafiła na jedyną parę drzwi. Popchnęła je i niepewnie wkroczyła do ciemnego, wypełnionego zapachem drewna pomieszczenia.

Przez subtelne światło, które padało z wiszącej na suficie lampy mogła dostrzec okrągły, ciężki stół oraz pięć ustawionych przy nim krzeseł. Zatrzymała się tuz przy nim, opuszkami placów muskając rozłożone na blacie karty. Kawałek dalej leżały żetony do pokera, paczka papierosów oraz szklanka z whisky.

Kiara drgnęła, gdy podłoga tuż za nią skrzypnęła pod czyimś ciężarem. Sekundę później ciepły oddech musnął jej szyję.

– Poker? – zapytała.

Poczuła, że Alexander uniósł dłoń. Nie dotknął jej jednak.

– W tym mieście, Kiaro, wszystko zaczyna się i kończy na pokerze – mruknął tuż obok jej ucha. – Niebawem przekonasz się, jak niebezpieczną bronią jest talia kart.

– Zamierasz ograć mojego ojca?

– Nie. – Zaśmiał się cicho. – Gdy z nim skończę, jedyne co mu pozostanie, to talia kart i odrobina zdeptanego honoru. – Niemal musnął wargami jej skórę. – Ale nie mogę zrobić tego sam. Potrzebuję ciebie, Kiaro. Muszę mieć cię po swojej stronie...

Zamknęła oczy, nie potrafiąc zapanować nad tym, jak jej własne ciało zareagowało na bliskość mężczyzny.

– Co ze mną zrobisz? – zapytała szeptem.

Poczuła, że uśmiechnął się tuż przy jej skórze.

– Jeżeli ty staniesz po mojej stronie, ja stanę po twojej – zapewnił. – Dopiero wówczas przekonasz się, jak okrutny jest ten świat, Kiaro.

Odwróciła się, przyciskając pośladki do krawędzi blatu. Dłoń Alexandra spoczęła na jej szyi. Place objęły kark. Pochwycił jej spojrzenie i unosząc podbródek, dodał:

– Jedno twoje słowo, a zrównam z ziemią całą twoją rodzinę.

Kiara poczuła nieprzyjemny uścisk w piersi. Dlaczego czuła się zupełnie tak, jakby właśnie sprzedawała duszę samemu diabłu i zawierała z nim pakt?

Czy była okrutna, skazując własną matkę i ojca na taki los? Być może.

Czy zamierzała im współczuć? Nigdy.

Oni niszczyli ją każdego dnia przez wszystkie te lata. Nadszedł czas, aby odpłaciła im się tym samym.

– Czego chcesz w zamian? – zapytała.

– Wiesz, czego – odparł, powoli sunąc wzrokiem w kierunku jej ust. Jego kciuk musnął dolną wargę Kiary. Brunetka zadrżała.

Zdrowy rozsądek niemal krzyczał, że wciąż nie było za późno, aby się wycofała. Serce natomiast zdawało się mówić: ''Nie masz już do czego wracać, Kiaro. Nie masz niczego, ani nikogo''.

Niewiele myśląc, pochyliła się i w ciemności odnalazła usta mężczyzny. I choć to ona rozpoczęła ów pocałunek, Alexander szybko przejął nad nim kontrolę – mocniej wbił palce w kark Kiary i, odchylając jej głowę w tył, przyparł jej biodrami do krawędzi stołu.

Brunetka jęknęła prosto w jego wargi, posłusznie rozchylając własne i pozwalając, aby pogłębił pocałunek, aby wziął tyle, ile tylko zapragnął.

Zapewne była zepsuta aż do granic możliwości. Może z jej serca nie pozostało już nic prócz roztrzaskanych kawałków, ale nie zamierzała teraz się tym martwić. Nie, gdy Alexander posadził ją na stole, a potem wszedł pomiędzy jej nogi, przyszpilając ją do blatu.

Wplotła palce w miękkie kosmyki jego włosów, z zaskoczeniem odkrywając, że smak whisky, który czuła na jego wargach, był wyjątkowo słodkim grzechem.

Zadrżała, gdy wsunął dłoń pomiędzy jej uda, wdzierając się pod materiał dżinsowej spódniczki.

Odchylił jej głowę mocniej w tył, rozdzielając ich usta. Spojrzał prosto w jej oczy i unosząc podbródek, wychrypiał:

– Jedno twoje słowo, Kiaro, a zniszczę ich wszystkich.

– Tak – szepnęła, nie potrafiąc zdobyć się na nic więcej. – Tak...

Ponownie odnalazł jej wargi. Pocałował ją mocno, brutalnym ruchem przyciągając Kiarę ku sobie.

Zamknęła oczy, czując gromadzące się u zbiegu jej ud podniecenie, które boleśnie spięło wszystkie jej mięśnie. Ciche jęknięcie wyrwało się z jej gardła, gdy usłyszała dźwięk rozpinanego zamka.

Uniosła powieki, gdy poczuła go pomiędzy swoimi udami. Napotkała spojrzenie Alexandra i gdyby miała w sobie choć odrobinę serca, spojrzenie, jakim ją obdarzył, zapewne wprawiłoby je w szybsze bicie.

Zduszone krzyknięcie zamknęło jej płuca w żelaznym bolesnym uścisku, gdy wszedł w nią mocnym, gwałtownym pchnięciem.

W pierwszej chwili ból przyćmił wszystkie jej zmysły, ale nim w pełni zdołała się na nim skupić, ten minął, zastąpiony przez potworne gorąco, które wypełniło jej żyły i sprawiło, że zadrżała.

Wbiła paznokcie w spięte mięśnie jego ramion, gdy zaczął poruszać biodrami. Wchodził w nią szybko i mocno, przyszpilając jej ciało do blatu stołu i wyrywając z obolałego gardła Kiary coraz głośniejsze jęknięcie.

Ponownie pochwyciła jego spojrzenie pośród otaczającej ich ciemności. Gdzieś pomiędzy podnieceniem, siłą jego ruchów i silnymi dłońmi, które błądziły po jej ciele, zrozumiała coś, co jednocześnie ją przeraziło i w jakiś pokręcony sposób ukoiło jej roztrzaskane serce – Alexander Davies był równie zniszczony i zepsuty, jak ona.

Dlatego niebawem mieli stworzyć tak dobry duet.

Sapnęła, gdy wszedł w nią całą długością, wypełniając ją aż do samego końca. Sekundę później spełnienie boleśnie spięło wszystkie jej mięśnie i wypędziło z głowy wszelkie troski i zmartwienia.

Utonęła w jego objęciach, gdy przycisnął ją do siebie, ponownie odnajdując jej wargi. Połknął każde jej jęknięcie, każdy krzyk, który z siebie wydała, gdy przyśpieszył, a jego ruchy stały się tak mocne i szybkie, że Kiara nie zdołała przygotować się na kolejny orgazm.

Utkwiła spojrzenie w czającej się za plecami mężczyzny ciemności. Ujrzała w niej wszystkie demony, które stąpały o krok za Alexandrem Daviesem i nagle z przerażeniem odkryła, że być może byli dokładnie tacy sami, niczym lustrzane odbicia, które niebawem miały popękać i rozsypać się na drobne kawałki. 



J.B.H

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro