1 - Sansa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

KRÓLEWSKA PRZYSTAŃ

Sansa ponuro patrzyła na znajdujących się w sali tronowej ludzi. Słuchy, że Jaime Lannister wrócił z niewoli jej brata okazały się prawdziwe. Dziewczyna mogłaby oddać wszystko, byleby zobaczyć Robba ponownie, by spędzić z nim chociaż chwilę. Spędziła całą noc kręcąc się niespokojnie na łóżku myśląc, dlaczego pani Matka uwolniła królobójcę. Chociaż jeśli by tego nie zrobiła... Lordowie Północy byli żądni zemsty, mogliby nakłonić swojego króla do zabicia zakładnika. Domyślała się, że jeśli zabiliby brata królowej matki, a syna królewskiego namiestnika mogłaby zginąć w odwecie, ale wszystko, nawet śmierć, było lepsze od byciem zabawką Joffreya. Spojrzała na dwór ponownie. Na dwór, a tak właściwie ludzi, którzy szydzili i drwili z niej na jej każdym kroku. Ci sami ludzie kiedyś obdarzali ją pochwałami i komplementami tak, jak robili to teraz z Margaery Tyrell. Margaery była jej przyjaciółką. Ale nie prawdziwą - pomyślała. Tyrellowie widzieli ją jako klucz do północy, dokładnie tak samo jak Lannisterowie. Nawet, jeśli chcieli ją wydać za mąż za ser Lorasa.
- Ser Jaime - zawołał Joffrey siedząc na żelaznym tronie.
Dziewczynę często zastanawiało, czy męczył się siedząc na tronie, ponieważ widziała wielokrotnie, że krwawił, gdy z niego schodził. To sprawiło, że Sansa zaczęła się zastanawiać, dlaczego wielcy lordowie pożądają tak bardzo tego krzesła, które symbolizowało wyłącznie okrutne cierpienie i władzę. Ale właśnie władza jak się domyślała rudowłosa była obiektem ich najskrytszych marzeń, które były schowane głęboko za ich szlacheckimi obowiązkami. Lecz nie ona, westchnęła cicho opuszczając głowę - ona chciała tylko wrócić do rodziny i swojego domu. Tym razem zamiast spojrzeć na wyszydzające uśmiechy bogaciej ubranych dam dworu, ujrzała rycerza gwardii królewskiej klękającego przed swoim królem. Swoim synem, jeśli wierzyć plotkom.
- Mój królu - wypowiedział przeciągle Jaime, obserwując chłopca, który dał mu znak, by ten wstał. Sansa nie odwróciła od nich wzroku nawet na chwilę. Dziewczyna była znacznie lepsza w obserwowaniu ludzi niż ongiś. Cersei i Joffrey nazywali ją głupią dziewuchą, ale ona była już znacznie mądrzejsza niż w chwili, gdy przyjechała do stolicy. Wiedziała, że królowa Cersei uśmiechała się w charakterystyczny dla siebie sposób, gdy kłamała. Wiedziała również, że Joff nie kłamał nigdy, w końcu był królem.
- Wstań wuju - rzucił niedbale Joffrey znudzonym tonem, jak by mógł być gdzie indziej i robić coś ciekawszego. Nie miał jednak ciekawszego zajęcia, oczywiście jeżeli nie liczyć bicia jej na oczach innych. Królobójca podniósł się z klęczek, znudzony. Może nawet bardziej niż jego siostrzeniec lub syn, jeśli pogłoski są prawdziwe. Stannis Baratheon zapewniał, że tak jest.
- Jak mogę Ci służyć, wasza miłość? - zapytał stojąc przed tronem.
Promienie Słońca wpadającego do sali przez witraże dosięgły jego złotej ręki, która błyszczała się szlachetnie na miarę kruszcu, z którego została wy kuta. Opowieść o dziedzicu Lannisterów, który stracił swoją dłoń szybko roznosiła się po twierdzy, docierając nawet do najgłębszych zakamarków. Nawet do komnaty Sansy, które znajdowały się w najbiedniejszym skrzydle zamku, przeznaczonym dla służących. Jedynego miejsca w zamku, gdzie nie panował wszechogarniający przepych i bogactwo. Jej służąca, Shae, powtarzała jej wszystkie szepty, szepty usłyszane od innych służących. Shae była jej przyjaciółką, co zastanawiało Sansę odkąd zwróciła uwagę, jak niepochlebnie mówiła o Królowej Wdowie.
- Służyłeś mi wiernie, tak samo jak mojemu Ojcu przede mną, ale teraz twoja straż dobiegła końca. Zostałeś usunięty z gwardii królewskiej - Joffrey uśmiechnął się obrzydliwie. Jaime wpatrywał się zaskoczony w króla i mrugnął szybko parę razy, jak gdyby trwał w niesamowicie dziwnym śnie, z którego chciał się natychmiast wybudzić. Wszystkie szepty umilkły, a oczy tkwiły na białym płaszczu Jaime'go Lannistera. Było tak cicho, że Sansa słyszała jedynie bicie własnego serca oraz furię, która zdawała się ulatniać z rycerza, jeśli to w ogóle było możliwe.
- Słucham, wasza miłość? - W ciele Jaime'go wszystko wrzało. Kiedy jego pan Ojciec, Lord Tywin przejął kontrolę nad dyskusją, stojąc obok wnuka spojrzał się wymownie na swojego najstarszego syna.
- Nie możesz chronić króla z jedną ręką, Lordzie Jaime. To jest właściwy czas, abyś zajął swoje miejsce jako dziedzic Skały. To również czas, aby wziąć za żonę odpowiednią kobietę. - oznajmił chłodno. Powietrze w sali tronowej osiągnęło temperaturę północnych pustkowi. Sansa zadrżała.
- Nie zrobię tego, nie możesz zmusić mnie do odejścia z Gwardii Królewskiej, to jest zaprzysiężone bractwo, na całe życie! - Jaime krzyknął gniewnie, kierując swoją złość i frustrację na pana Ojca. Sansie niespodziewanie przypomniało to, w jaki sposób pozbyli się z gwardii ser Barristana, jedynego białego płaszczu, który był dla niej miły. Joffrey zaśmiał się nagle, co przyprawiło Starkównę o zimne dreszcze - śmiech Joffreya Baratheona nie mógł znaczyć niczego dobrego.
- To jest rozkaz Twojego Króla. Tak właściwie, wybraliśmy Ci już odpowiednią pannę młodą. Lady Sanso, podejdź. - Baratheon posłał jej sadystyczny uśmiech. Sansa zamarzła czując, że ktoś delikatnie popycha ją, aby czym prędzej udała się w jego kierunku. Zauważyła nagle Shae stojącą u jej boku. Czarnowłosa oczekiwała na jej dalszy ruch. Lady Sansa powoli stawiała kolejne kroki pod czujnym okiem całego dworu. Wiele myśli przeszło jej przez głowę, ale żadna nie odpowiedziała jej na pytanie, jak ma się zachować. Podniosła wzrok i zauważyła królową wdowę, która strofowała ją swoim gniewnym wzrokiem.
- Lady Sansa będzie Twoją żoną i wykonasz swój obowiązek. - Lord Tywin odkrzekł świdrując wzrokiem dziewczynę, która padła przed królem na kolana i wciąż nie wstała.
- Lady Sanso, pocałuj swojego narzeczonego. Nikt go nie całował przez bardzo długi czas. - zakomunikował Joffrey. Sansa spojrzała się na niego zanim gwałtownie spuściła wzrok ku marmurowej posadzce. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na mężczyznę, którego miała poślubić. Czuła na sobie oczy wszystkich, również króla. Ustała na palcach, po czym delikatnie przyłożyła swoje usta do policzka Jaime'go. Tuż po wykonaniu tego aktu odsunęła się od Lannistera tak szybko, jak tylko mogła. Śmiech króla przeszył pomieszczenie wskroś.
- Jeśli to jest Twoje wyobrażanie pocałunku, cieszę się, że to nie Ty zostaniesz moją żoną - wstał z tronu i rzucił jej kpiące spojrzenie. Sansa wzdrygnęła się, patrząc błagalnie na Jaime'go, który ją po prostu zignorował.
- Proszę o wybaczenie, mój królu. Przepraszam, że ponownie Cię rozczarowałam.
To były pierwsze słowa Sansy tego dnia. Joffrey zaśmiał się jeszcze raz, kiedy zszedł z tronu i ustał przed siedziskiem. Policzki dziewczyny zapłonęły żywą czerwienią, a jej twarz była gorąca jak dornijski piasek.
- Ser Jaime, pocałuj swoją pannę młodą, pokaż jej, jak to się robi. - rozkazał chłopiec z koroną na głową. Tym razem skierował wzrok na swojego wuja, zamiast na byłą narzeczoną. Sansa czuła, że jej policzki stają się jeszcze cieplejsze, o ile to było możliwe.
- Obiecane sobie osoby powinny mieć trochę prywatności, wasza miłość - odpowiedział.
Odwrócił się i wyszedł z sali tronowej, zostawiając Sansę. Dziewczyna została sama, stojąc pomiędzy szlachcicami, którzy patrzyli się na nią z politowaniem. Sansa zadrżała. Robiła to coraz częściej. Podszyta strachem, drżąc spojrzała się na króla ponownie.
- Idź za nim! - krzyknął gniewnie Joffrey, chcąc ją przestraszyć. Strach tnie głębiej niż miecze. Sansa ukłoniła się jeszcze raz, po czym wyszła tak szybko jak mogła. Oddychała głęboko i ciężko, czuła łzy spływające po jej porcelanowych policzkach. Dziewczyna ku jej uldze znalazła na korytarzu kąt, w którym mogła się schować. Oparła się o kamienną ścianę i schowała twarz w dłoniach.
- Jestem aż taki zły? - zapytał. Wzdrygnęła się gwałtownie. Nie zauważyła, kiedy podszedł. Dziewczyna błyskawicznie wytarła oczy szorstkim materiałem rękawów jej sukni. Jej biednej, prostej sukni, z której śmiały się wszystkie dwórki. Jednak Sansa nie zapomniała o swoich manierach i ukłoniła się nisko przed dziedzicem skały.
- Oczywiście, że nie, mój panie. - wyszeptała. Milion myśli przebiegło jej przez głowę, ale to nie był czas, aby którakolwiek z nich opuściła głośno jej usta. Jaime zmrużył oczy.
- Więc dlaczego się trzęsiesz? - zapytał znudzony. Był zmęczony. Sansa pokręciła głową.
- Nie trzęsę się, mój panie. - odpowiedziała cicho. Powinna być wychłostana za te nieustanne kłamstwa. Spuściła głowę, słysząc, że zielonooki wzdycha.
- Chodź ze mną - Jaime westchnął jeszcze raz, biorąc dziewczynę pod rękę. Sansa jęknęła z bólu. Puścił ją natychmiast. Zwiększyła odstęp między nimi o parę stóp, łapiąc swoje ramię w miejscu, gdzie znajdowała się nie do końca zasklepiona rana, ostała z dnia, gdy jej król nakazał jednemu z białych płaszczy schwytać ją. Wychowała się na opowieściach o dzielnych rycerzach gwardii, którzy ratowali damy - boleśnie przekonała się wtedy, że to były tylko bajki.
- Przepraszam, moja pani - zaczął - po prostu pójdź ze mną.
Sansa przytaknęła i zaczęła podążać za mężczyzną, który wciąż był ubrany w swoją zbroję gwardii królewskiej. Szli dopóki Jaime nagle nie obrócił się i przeszedł przez jedne z drzwi. Wzięła głęboki oddech i również przekroczyła te drzwi. Nigdy nie była w tym skrzydle zamku, ale rozpoznała je jako wieże białych mieczy. Mężczyzna wskazał na drzwi po tym, jak wspięli się po schodach i zachęcił ją gestem dłoni, aby przeszła przez nie.
- Usiądź - powiedział wskazując krzesło. Dziewczyna wykonała polecenie. - To jasne, że żadne z nas tego nie chce - kontynuował. Sansa gwałtownie pokręciła głową.
- To nie prawda! Jestem niezwykle szczęśliwa będąc twoją narzeczoną. Córka zdrajcy korony, taka jak ja nie zasługuje na taki zaszczyt. - powiedziała jednym tchem, następnie wzięła głęboki oddech. Czuła jego wzrok, starała się omijać jego jasnozielone oczy, które tak przypominały jej oczy jego bliźniaczki i siostrzeńca
- Nie jestem Joffreyem, nie musisz mnie okłamywać. Mów śmiało, nie skrzywdzę Cię - rzucił jej smutne spojrzenie. Podniosła dumnie głowę wyprostowując się, mimo ryzyka, które to za sobą niosło. Nie mógł być gorszy niż jego domniemany syn.
- Nie potrzebuję twojego współczucia, mój panie - wymsknęło się Sansie, a kiedy zorientowała się co powiedziała, natychmiast spuściła w dół wcześniej dumnie wyprostowaną głowę. W komnacie zapanowała cisza. Sansa podniosła głowę jeszcze raz, aby zwrócić uwagę na intensywne spojrzenie, którym obdarował ją Jaime. Dawno nikt nie spojrzał się na nią z czymś, co rudowłosa uznawała za szacunek. Oddychała głęboko.
- Nie miałem tego na myśli, Lady Sanso. Dopiero teraz zwróciłem uwagę, jak bardzo jesteś podobna do swojej matki - uśmiechnął się mimo bólu w jego oczach, gdy patrzył się na swoją złotą rękę.
- Nie powinieneś mówić o mojej pani matce, mój panie. Ona jest zdrajcą -  dziewczynie te słowa sprawiły trudność, omijała spojrzenie Jaime'go jak tylko mogła.
- Jest dobrą kobietą, powinnaś to wiedzieć moja pani - odpowiedział ostro.
Jaime Lannister bronił Catelyn Stark. Sansa nie mogła powstrzymać zdziwienia, kiedy nagle otworzyła usta.
- Jest, wiem to - szepnęła tak cicho, że przez chwilę myślała, iż nie doszło to do uszu blondyna.
- Czego ode mnie oczekujesz panie? - spojrzała się w jego zielone jak dziki ogień oczy. Te okropne, znajome zielone oczy. Był wyraźnie zdziwiony jej pytaniem.
- Chcę, żebyś mnie posłuchała i chociaż spróbowała mnie zrozumieć. Jesteś wciąż dzieckiem, to nie był mój pomysł, tylko mojego Ojca. Oboje tego nie chcemy, ale nie mamy wyboru. Chcę, żebyś wiedziała, że Cię nie skrzywdzę, moja pani. Uwierz mi proszę - powiedział.
Sansa przytaknęła. To było coś, w co mogła uwierzyć. Nie zbyt mu jeszcze ufała, ale jeżeli jej pani matka ufała mu wystarczająco, to być może mogła mu wierzyć, że jej nie zrani.
- Dlaczego moja matka Cię uwolniła?
- Abym mógł jej oddać Ciebie i Twoją siostrę,  kocha was mocniej niż zdajesz sobie sprawę - odwrócił nagle wzrok.
- Więc dlaczego tego nie zrobiłeś? - zapytała desperacko, nie wiedziała o tym wcześniej.
- Czy Ty naprawdę myślisz, że Joffrey do tego dopuści? On nigdy nie pozwoli Ci wyjechać! - Jaime krzyknął z frustracji. Nie uważał, że jest aż tak lekkomyślna, teraz była jej kolej do poczucia dyskomfortu.
- Czy to wszystko, mój panie? - Starkówna zapytała ściskając mocno zęby.
Jaime skinął głową, ale zanim mógł cokolwiek dopowiedzieć albo sprostować wypowiedź o swoim siostrzeńcu, dziewczyna wybiegła z komnaty. Ruszyła do swojej małej komnaty w skrzydle dla służących. Shae stała przy jej łóżku, w oczekiwaniu na nią.
- Wszystko w porządku, Sanso? Martwiłam się o Ciebie, nigdzie nie mogłam Cię znaleźć. 
Sansa pokiwała dynamicznie głową, kiedy podeszła do lustra.
- Proszę, uczesz moje włosy - rzekła. Gdy służka podeszła do niej, Sansa pogrążyła się w marzeniach. Marzeniach o Winterfell, wspominając czasy, gdy stała za nią jej Matka, a ona czując jej delikatne palce nie musiała przejmować się niechcianym małżeństwem z królobójcą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro