11 - Sansa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

KRÓLEWSKA PRZYSTAŃ

Sansa przemierzała twierdzę, zmierzając w kierunku skromnego Bożego Gaju. Stawiając kroki rozpamiętywała dzisiejszy poranek. Poranek, którego zbudziła się otulona ramionami swojego męża, który trzymał ją tak mocno, że mogła ledwo oddychać. Wspomnienie jego nagiej klatki piersiowej przyciśniętej do jej pleców oraz wypełniającego ją ciepła, tak długo obcego jej uczucia sprawiały, że na jej blade policzki wpełzł krwisty rumieniec. Jej myśli były zaćmione minionymi wydarzeniami. Myślała o tym, że ów ranka, nawet kiedy się już przebudziła, wszystkich starań dołożyła, aby się nie poruszyć, chociażby odrobinkę. Nie wiedziała co ma zrobić, wiedziała jednak, że nie chce wrócić do rażącej niezręczności, która tak często między nimi panowała. Nawet gdy czuła, że Jaime się obudził, nic nie uczyniła. Po prostu zamknęła oczy, udając że śpi. Mężczyzna przeciągnął się i wrócił do uprzedniej pozycji. Sansa nie wiedziała, dlaczego wtedy nie wyszedł, ale sama nie była pewna, czy chce to wiedzieć.

Z letargu wyrwała się dopiero wtedy, gdy na kogoś wpadła.
- Proszę o wybaczenie, mój p... Wasza Miłość - Sansa z trudem dokończyła zdanie, zszokowana tym na kogo wpadła.
- Lady Sansa, dokładnie ta sama dama, którą pragnąłem ujrzeć.
Joffrey zaśmiał się, po czym na jego ustach pojawił się złowieszczy uśmiech. Sansa zesztywniała. Żałowała swojego dobrego samopoczucia i tak rzadkich, pozytywnych emocji, które były za nie odpowiedzialne. Nie chciała, żeby się skończyły tak szybko. Nie przez Joffreya. Uświadomiła sobie, że będzie musiała opowiedzieć o tym Jaime'mu, tak jak ją o to poprosił.
- Chciałeś mnie ujrzeć, Wasza miłość? - zapytała skonfundowana.
Nie mógł jej więcej ranić. Nie mógł, nie mógł! Tym razem ktoś ją chronił. Jaime, ta nieznana kobieta-rycerz, nawet Tywin Lannister. Nie mógł jej zranić, nie mógł jej zranić, nie mógł jej zranić.
- Tak. A więc nie wiesz, moja pani? Twoja matka i brat nie żyją.
- Co? - Sansa zastygła.
- Ależ tak, na weselu, z resztą to nieważne. Miałem okazję usłyszeć, że twój zdradziecki brat został przeszyty strzałami z każdej strony, zanim jego ściętą głowę zastąpiono łbem tego potwora, którego podobno zwykł nazywać zwierzakiem. A twoja skurwiała matka? Jej gardło przecięto aż do kości, a truchło wrzucono do rzeki.
Joffrey ponownie się uśmiechnął, a Sansa poczuła się jak pod wpływem paraliżu. Obrazy opisywane przez jej byłego narzeczonego wypełniały jej głowę. Nie mogła myśleć, nie mogła oddychać. Jej matka, jej brat - martwi. Brutalnie zamordowani na weselu. Czuła łzy napływające jej do oczu, gdy osuwała się o murowaną ścianę, ale i dłoń Joffreya, który pochwycił ją zanim zdążyła upaść. Jego dotyk ją parzył.
- Zapomniałem jeszcze o najlepszej części, Lady Sanso. Żona twojego brata była brzemienna, a oni zasztyletowali ją, dźgając nożem w jej brzuch, tyle razy, że to niemożliwe, żeby którekolwiek przeżyło.
Joffrey gwałtownie rozluźnił uścisk pozwalając jej na upadek. Nie próbowała się nawet podnieść. Łzom spływającym po jej policzkach towarzyszył odgłos kroków jej króla, który udał się swoją drogą chichocząc.
Jej rodzina była martwa. Nie miała już nikogo. Jej ojca ścięto, matce podcięto gardło, bratu przebito serce, siostrę najpewniej gdzieś zamordowano, a najmłodszych braci spalono żywcem. Była jedynym żywym Starkiem. Była sama. Jej dziecko nigdy nie spotka północnej części swojej rodziny. Na Bogów, rodzina ojca jej dziecka jest odpowiedzialna za śmierć rodziny jego matki. A co jeżeli Jaime miał w tym swój udział? A ona wpuściła go do własnego łoża. A rano była z nim tak szczęśliwa! Jej głowa buzowała, pełna myśli, ale nagle nie czuła już nic więcej oprócz otumanienia i rozpaczy. Nie była świadoma swojego otoczenia tak bardzo, że nie usłyszała ani kroków, ani nie poczuła dłoni na ramionach. Ktoś nią potrząsnął, ale gdy otworzyła oczy, zdała sobie sprawę, że nie widzi przed sobą nic, nic oprócz spowijającej pustki. Dlaczego nie chcieli jej dać spokoju?
- Sansa? Sansa? Co się dzieje? SANSA? - znajomy głos był pełen paniki.
Nawet nie zareagowała na swoje imię. Zdawało jej się,  że krzyk stał się nagle podmuchem wiatru. Nie przejmowała się już niczym. Gdyby nie to cholerne dziecko, zrzuciłaby się z najbliższej wieży. Dalej nie będąc w stanie nic zobaczyć, zamknęła oczy pozwalając sobie odpłynąć.




Gdy Sansa się obudziła, słyszała głosy. Pozostała jednak cicho, pozwalając rozmówcom na kontynuowanie konwersacji. Nie chciała się angażować w słuchanie słów, tak samo jak nie chciała, by ktokolwiek jej towarzyszył, jednak finalnie zaczęła przetwarzać treść rozmowy.
- Po co mnie wzywałeś, Jaime? Jestem zajętym człowiekiem. Nie ścierpię następnej zmarnowanej godziny wypełnionej oglądaniem przejawów twojego gniewu.
Głos był głęboki. Czy to był Tywin? Sansa zdała sobie sprawę, że w jej komnacie przebywa mężczyzna odpowiedzialny za śmierć jej bliskich, była tego całkowicie pewna.
- Starkowie. To twoja sprawka? Co ty zrobiłeś do cholery?! - Jaime zagrzmiał, jednak kontynuował po chwili - ona teraz śpi.
Czyli on nie wiedział? Czyżby Jaime nie miał jednak nic wspólnego z tym morderstwem? Sansa wstrzymała czknięcie.
- To, co musiało zostać uczynione. Freyowie i Boltonowie zajęli się wszystkim, a ja, a ja ich po prostu nagrodziłem. Boltonowie byli chorążymi jej brata. Podlegali Starkom przez setki lat.
- Czy myślisz, że Joffrey nie będzie jej dręczył jeszcze bardziej? To matka twojego wnuka i mojego dziedzica! Czy aż tak bardzo cię to nie obchodzi?!Teraz jestem częścią rodu odpowiedzialnego za zaszlachtowanie jej rodziny? 
- Zawsze nią byłeś. Nie jestem tu, żeby dbać o potrzeby i zachcianki dziewczyny. Przybyłem, aby wygrać wojnę, a znaczna jej część już jest jedynie historią przez to, co się stało.
- Nie rozumiesz konsekwencji swoich działań, prawda? Sansa jest bardzo wrażliwą kobietą. Niedawno rozmawiałem z maestrem. Zgodnie z jego wskazówkami, Sansa powinna unikać stresu za wszelką cenę, dlatego że wpływa to na dziecko. Twój ród jest na szali, bo podjąłeś samolubną decyzję! - krzyknął.
Sansa oblizała wargi. Nie, nie mogła dopuścić, żeby straciła dziecko przez własne emocje. Było jej jedyną rodziną, oprócz Jona. Nie obchodziło jej, że maluch będzie zwał się Lannisterem, wychowa go tak, jak ona została wychowana. Jak Starka.
- Więc spłodzisz następne. Wesele Joffreya odbędzie się za siedem dni, oboje możecie po tym opuścić stolicę na rzecz Casterly Rock.
- Tyrion uda się z nami.
- Pardon?
- Nie mam pojęcia dlaczego, ale Sansa mu ufa. Poza tym, wie więcej na temat zamku.
Nastała długa cisza.
- Niech ci będzie. Ale wyruszy wcześniej. O dwa dni. Musi znaleźć odpowiednią narzeczoną zanim twoja żona urodzi, albo ożeni się z tą, którą ja wskaże.
Ponownie zapadła cisza, którą przerwało dopiero trzaśnięcie drzwi. Jaime głośno westchnął. Tywin musiał wyjść, a wychodząc zabrać ze sobą gniew syna. Uświadomiła sobie, że jej emocje opadły, nie pozostawiwszy po sobie śladu. Usiadła.
- Więc to prawda? - jej głos pozostał szortstki w skutek gorzkiego płaczu.
- Obawiam się, że tak - westchnął ciężko.
Jaime unikał jej wzroku, przynajmniej do momentu, w którym ponownie zamknęła oczy.
- Dziękuje - wyszeptała.
- Za co? - zmarszczył brwi w geście zdziwienia.
- Odkąd tutaj przybyłam, byłam regularnie bita i poniżana. Wykorzystywana, krzywdzona i publicznie ośmieszana. Zmuszono mnie do oglądania egzekucji mojego własnego ojca. Straciłam siostrę, bo ta była wystarczająco mądra, żeby uciec, a teraz najprawdopodobniej nie żyje. Ktoś, o kim myślałam jak o bracie z zimną krwią zamordował moich młodszych braci. A teraz straciłam również matkę i Robba... I małego bratanka albo bratanicę, której nigdy nie poznam. W momencie, w którym przybyłam do Królewskiej Przystani, zaczęłam wszystko tracić. Wszystko, oprócz czegoś, co otrzymałam od ciebie. Dziecko rosnące w moim łonie, dziecko które może pomścić brutalnie zamordowanych krewnych. Dziedzica tytułu, który uczyni go najpotężniejszym człowiekiem, spoza królewskiej linii panującej nad siedmioma królestwami. Wychowam je tak, żeby wiedziało, aby było świadome minionych wydarzeń. Dzięki tobie, mam jeszcze szansę na odzyskanie chęci do życia.
Sansa opadła na poduszkę, a Jaime opuścił komnatę. Zamknęła oczy i myślami udała się do krainy, gdzie otaczała ją jej rodzina.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro