5 - Jaime

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

KRÓLEWSKA PRZYSTAŃ

Jaime przemierzał szybkim krokiem warownie Maegora, czerwone ściany; kamienie, które przypominały mu tylko o okrucieństwach podczas jego rządów i śmierci, która zebrała srogie żniwo. Jaime wzdrygnął się. Był zbyt pewny siebie na podobne precedensy, jednakże robił to na każde wspomnienie szalonego króla. Zielone płomienie, takie jak jego oczy. Jak oczy Cersei. A teraz również ich dzieci. Gdy widział dziki ogień pomagało mu wyobrażanie sobie, że to oczy jego siostry, albo matki. Prawie zawsze wybierał jednak oczy siostry. Zamknął oczy, gdy przechodził obok komnat królowej. Nie pomyślał o niej, ale o królowej Rhaelli Targaryen. W głowie słyszał krzyki. Krzyki, gdy Aerys ją gwałcił i bił. Krzyki, które nawiedzały każdy jego koszmar. Mimo, że wszystkie komnaty zostały odnowione zanim zajął je Robert i jego świeżo poślubiona żona, Jaime nigdy nie czuł się tu komfortowo. Pieprzenie kochanki w miejscu, gdzie powinien chronić królową nie było ani trochę moralne. Ale czy Jaime Lannister kiedykolwiek był wzorem moralności? Nie wtedy, gdy zepchnął tego małego Starka ze złamanej wieży. Wzdrygnął się. Od ostatniego spotkania z Cersei minął prawie pełen cykl Księżyca, a tak właściwie od czegoś, co nie do końca było standardowym spotkaniem. Głównie dlatego, że nie była sama w swojej komnacie - trzy i pół kroku za nią stała jego narzeczona. Dał dziewczynie prezent, który przyjechał poprzedniego ranka wraz z posłańcem obleczonym w szkarłat lwów ze skały. Przez jej obecność w komnatach królowej regentki Jaime zmusił się w końcu do czynu podarowania ów błyskotki.  Jednak posłaniec nie przywiódł do Królewskiej Przystani jedynie tegoż podarku, ale również list napisany przez ciotkę Gennę. List, w którym namawiała go do wykonania małżeńskiego obowiązku wobec rodu Lannisterów, ale również chociaż do spróbowania zaczerpnięcia z niego odrobiny szczęścia, na które według niej zasługiwał. Sam miał inne zdanie na ten temat. Wrócił myślą do wszystkich okrutnych i haniebnych czynów, które wykonał w swoim życiu.

Zabił swojego króla.

Ale Aerys na to zasługiwał. Zasługiwał na miecz, który Jaime wbił mu między łopatki. Ocalił wszystkich - zarówno wielkich jak i pomniejszych lordów, kupców, kapłanów i septy, a nawet zwykłych prostaczków. Nawet jeśli nie zdawali sobie z tego sprawy. Ocalił ich od ognia, tego zielonego jak jego oczy również. Ognia, który prześladował go za każdym razem gdy pozwalał sobie na pogrążenie w myślach. Uratował ich od Aerysa, uratował ich życia - jedyne co otrzymał w zamian to tytuł królobójcy i krzywoprzysięzcy. Nie mógł jednak przeczyć, że jest to tytuł zasłużony. Zabił swojego króla i zasługiwał na to, ale nie na wszystko inne co się na niego składało. Nie na szepty spowijające go niby mgła, nie na sposób w jaki honorowy Ned Stark spojrzał się na niego, gdy odnalazł go siedzącego na tronie powyżej zwłok szalonego monarchy. Ale honorowy Ned Stark także już nie żył, zabity przez swój honor. Jaime nigdy go nie lubił, aczkolwiek szanował. Szanował w sposób, w jaki Eddard nigdy nie szanował jego. Jego własna córka mu to powiedziała - córka Starka, narzeczona Lannistera.
Nigdy nie dzielił się z nikim swoimi snami. Nikomu nie mówił o tym, jak w nocy nawiedzają go wrzaski o pomoc Rhaelli. Jak w snach nawiedza go piękna i smutna Elia Martell, krzycząca na niego bo miał bronić jej już martwe dzieci. Sny o dzieciach były najgorsze. Najgorsze, dlatego że były spokojne, pozbawione przemocy. Zawsze o Rhaenys uśmiechającej się w jego kierunku nieśmiało, albo o Viserysie proszącym go o jakąś opowieść. O małym Aegonie wiecznie noszonym przez swoją starszą siostrę - o sposobie, w jaki niemowlę wlepiało w niego fiołkowe oczy. Oczy Rhaegara. Oczy Rhaegara, którego również zawiódł. Był jego królem, w gruncie rzeczy. Ale oni wszyscy już nie żyją, nawet Viserys który zdążył uciec na drugą stronę Wąskiego Morza z siostrą u boku. Ona przeżyła, w co wierzyła od początku mała część Jaime'a. Trudno o gorszego króla niż Joffrey, który był jeszcze bardziej gównianym władcą niż jego domniemany Ojciec.
- Panie, czy wszystko w porządku? - niespodziewany głos zakłócił jego rozmyślania. Zwrócił oczy niżej, wpatrując się w śniadą dziewczynę. Twarz okalały jej kruczoczarne kosmyki ledwo sięgające wąskiej żuchwy. Równie wąski nos dzielił jej twarz na dwie symetrycznie nieco zapadnięte połowy, a koronę jej przedziwnej urody stanowiły czarne oczy w kształcie migdałów, otoczone krótką woalką jasnych rzęs. Służąca Sansy. Kurwa Tyriona. Nie pamiętał jej imienia, ale brzmiało ono w sposób sugerujący pochodzenie z wolnych miast.
- Tak, dlaczego się pytasz? - kobieta podniosła jedną z gęstych brwi.
- Przez dłuższy czas nie wykonałeś żadnego ruchu. Moja pani zaczęła się martwić widząc Cię w takim stanie. Jej komnaty znajdują się na końcu korytarza.
Jaime zamrugał i rozejrzał się dookoła. Znajdował się w pobliżu kwater służących. Gdy ostatni raz zwrócił uwagę gdzie był, znajdował się przy królewskich komnatach. Konkretnie przy pokojach swojej siostry. Lwicy ze skały. Wzdrygnął się. Cieszył się jednak, że jego myśli pozostają w jego głowie.
- Wszystko w porządku.
- Więc dlaczego wlepiasz wzrok w ścianę.
- Byłem zamyślony.
Zmęczył się już ciągłymi pytaniami służki. Jak na swoją pozycję była zbyt wygadana. Spodziewał się, że przestraszy się jego tonu, tak jak powinna. Przypomniał sobie jednak znowu, że ona tak naprawdę nie była tym, za kogo się podawała. Była kurwą. Kurwą jego brata. Być może Tyrion prosił ją, aby miała na niego oko. Brunetka jednak nie wymieniła imienia karła, a swojej pani. Sansy.
- Czy Ty powiedziałaś, że tam są komnaty Lady Sansy? - Shae spojrzała się na niego jak na głupiego.
- Tak, powiedziałam - wskazała  stronę drzwi, które były uchylone na tyle, aby rudowłosa dziewczyna mogła wystawić przez nie głowę. Musiała zauważyć, że została przyłapana i momentalnie zniknęła w głębi pomieszczenia. Jaime chrząknął. Nie potrafił jej zrozumieć. Był Lannisterem. Wrogiem. A ona wciąż wysyłała swoją służącą specjalni po to, aby sprawdziła czy wszystko z nim w porządku. Ta myśl sprawiła, że poczuł nagłe współczucie w jej kierunku. Pomimo jego pochodzenia i czynów jego rodu, ciągle wzbudzał w niej troskę.
- Naszyjnik, który jej dałeś jest piękny, panie. Szkoda jednak, że nie ma go z czym nosić - powiedziała nagle.
- Co masz na myśli?
Kobieta roześmiała się sarkastycznie w sposób, o który nie podejrzewał by kogoś o jej wyglądzie. Jednak jej osobowość była kompletnie inną kwestią.
- Jest córką zdrajcy, jej komnaty są tuż obok moich a ja jestem tylko służącą. Jej koń je lepiej niż ona, a  do tego jej suknie są w tak fatalnym stanie, że się rozpadają. Podarowałeś jej naszyjnik damy z wielkiego, potężnego i bogatego domu.
Wzruszył ramionami. Miała jednak rację. Prezent był zbyt szlachetny i drogocenny jak na jej obecny status, ale nawet nie przyszło mu do głowy aby o tym pomyśleć. Zwrócił uwagę, że jej ubiór był znacznie mniej ekstrawagancki niż innych dam dworu, jednak nigdy o to nie dbał. Nie myślał o jej ubiorze więcej niż o podarku wysłanym przez Gennę Lannister.
- Czego ode mnie oczekujesz? Nie jesteśmy jeszcze nawet małżeństwem, nie mogę wpłynąć na jej pozycje - odpowiedział finalnie. Nie wiedział, czego od niego oczekuje.
- Zadbaj, aby dostała nowe komnaty i znajdź kogoś, kto uszyje dla niej nowe suknie. Jest słodką dziewczyną, Lordzie Jaime. Nie zasługuje na takie traktowanie - jej głos był zimniejszy niż ziemie za mleczną wodą. Obróciła się na pięcie i podążyła szybkim krokiem w stronę komnat swojej pani. Po chwili podążył za nią, tym razem nie w celu dalszego spaceru.
Jego brat zmienił ostatnio zakwaterowanie, ponieważ ojciec przybył ze skały. Na początku był trzymany w małym pokoiku, ukryty przed światem. Był tam konsekwentnie trzymany z powodu nowo nabytej blizny. Gdyby nie był karłem, mogłoby to zostać uznane jako znak honoru. Stracił jednak nos, tak jak jego starszy brat rękę. Śmieszną byli parą braci - karzeł i kaleka. Tyrion zawsze mówił, że ma specjalny rodzaj wyrozumiałości dla kalek, bękartów i złamanych rzeczy.
Ale teraz Tyrion ma nowe komnaty, większe i piękniejsze komnaty.
Gdy wchodził do donżonu, gdzie znajdował się cel jego spaceru zwrócił uwagę na strażnika przy drzwiach. Na jego najemnika, Bronna. Wszedł do środka wymijając go zręcznie.
- Co mogę dla Ciebie zrobić, kochany braciszku? - Tyrion spojrzał się na niego znad kielicha wina.
- Twoja kurwa próbuje mi mówić, jak mam obdarowywać swoją narzeczoną.
Młodszy Lannister zacisnął szczękę. Nie lubił, kiedy ktokolwiek nazywał ją kurwą.
- Co powiedziała?
- Że muszę jej dać lepsze komnaty i nowe suknie.
- Mi też to już mówiła. Obchodzi ją jej los - mruknął. Gdyby się nad tym zastanowić, było to dobre. Ta kurwa, służąca, czy za kogo się aktualnie podawała dbała o Sansę. Nie mógł tego powiedzieć o wielu osobach. Co niektórzy tylko się nad nią litowali.
- Dostanie nowe komnaty, kiedy weźmiecie ślub. Więc równie dobrze możesz sprawić, aby dostała je teraz. Nie możesz przymknąć oka na to, że przyszła pani na Casterly Rock będzie chodzić w tych samych strojach, w których chodziła gdy głowa jej Ojca spadła na schody septu Baelora - kontynuował. Jaime przytaknął. Jego brat i jego kurwa mieli rację. Życie jako gwardzista królewski było znacznie prostsze niż te, w które właśnie wkraczał. Nosił biały płaszcz zaledwie parę tygodni temu, a teraz zajmował się załatwianiem spraw dla swojej dziecięcej żony.
- Tak, tak. Powiedz Shae, aby zadbała o krawców i materiały na ubiór, zapłacę za to. Porozmawiam ze służącymi, aby przenieśli jej rzeczy do nowej kwatery - blisko nas wystarczająco, aby była godna nowej pani zachodu, ale nie zbyt blisko Joffreya.
- Bądź Cersei.
- Bądź Cersei - powtórzył. Usiadł w obitym krześle i nalał sobie dornijskiego wina. Tym razem podąży wzorem swojego rodzeństwa i upije się, tak jak przystało. Niedługo opuści to miejsce. Niedługo będzie wolny od koszmarów. Od nocnych krzyków.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro