7 - Sansa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

KRÓLEWSKA PRZYSTAŃ

Kiedy Sansa się obudziła, druga połowa małżeńskiego łoża już ostygła. Podniosła się, po czym podeszła do balkonu. Brak drzwi pozwolił poczuć jej zimny podmuch morskiej bryzy na swoim ciele. Czuła ból między nogami, coś jakby zbyt długo jeździła konno. Porzuciła jednak tą myśl, bo uznała to za zdecydowanie bardziej intymny ból. Podskoczyła, gdy usłyszała dźwięk stawiania talerza na stole. Shae przyniosła jej śniadanie. Gdy sobie uświadomiła, że ciągle jest naga, na jej policzki wstąpił rumieniec. Mimo tego, że kobieta widziała ją nago wielokrotnie, było to w zupełnie innych sytuacjach. Obywatelka wolnego miasta uśmiechnęła się pod nosem.
- Czyli to zrobiliście - jej brew powędrowała do góry. Sięgnęła ręką po szlafrok w modrym kolorze - Jak było? - spytała zakładając okrycie na jej ramiona.
Sansa poczuła gwałtowny napływ ciepła na twarz.
- Bolało, ale nie tak bardzo jak myślałam. Poza tym, on...
- Podobało Ci się? - na widok uśmiechu Shae, postanowiła się odwrócić. To było całkiem miłe uczucie, ale nie była pewna, czy jej się podobało aż tak. Jaime był wrogiem jej rodziny. Bliźniakiem Cersei i prawdopodobnie ojcem jej dzieci. Nie zrobiła tego dla przyjemności. Zrobiła to dla polepszenia swojej pozycji.
- Nie, ale i tak to zrobiłam - przyznała z niechęcią. Poczuła ciepłą dłoń na ramieniu.
- Sanso, - strzepnęła rękę kobiety.
- Nie życzę sobie o tym mówić, Shae.
- Sanso, nigdy nie byłam służącą i Ty to wiesz. Jeśli tego pragniesz, mogę Ci pomóc.
Momentalnie zwróciło to uwagę starkówny, jednak pozostawała sceptyczna.
- Jak?
- Innego dnia, kiedy będziesz gotowa. Nauczę Cię, ale musisz dojrzeć do tego. Zostałaś zaproszona na rodzinny posiłek rodu Lannisterów, jako nowy członek familii.
Zakrztusiła się własnym oddechem. Siedziała bez ruchu, wybudzona z letargu dopiero gdy służąca złapała ją za przedramię. Mimo to nie potrafiła wyrzucić z pamięci obrazu Ojca. Brana i Rickona, spalonych żywcem przez Theona Greyjoya. Czasami rozmyślała i o Aryi, uciekającej gdzieś w bezpieczne miejsce. Często również o tym śniła - zawsze budziła się z krzykiem. Jej rodzina wycierpiała tak dużo, tylko i wyłącznie z jej winy. Gdyby nie powiedziała Cersei, że jej Ojciec zamierza opuścić stolicę, wszyscy byliby bezpieczni w Winterfell. Wstała.
- Sanso, usiądź. Muszę Cię uczesać.
- Proszę Cię o jakąś północną fryzurę.
- Zostaniesz ukarana.
- Jestem przyszłą panią Casterly Rock. Mogę sama decydować o sobie - odpowiedziała.
Zamknęła oczy, tak bardzo nie wierzyła samej sobie. Nie zakładała nawet, że Shae próbowała udawać, iż to prawda. Gdy jej fryzura była gotowa, założyła jedną z nowych sukni. Burgundowe odzienie z atłasu, obszyte myrijskimi koronkami idealnie komponowało się z naszyjnikiem Lady Joanny Lannister. Głęboki dekolt i rozcięte rękawy sprawiały, że czuła się bardziej kobieco. Z zadowoleniem przytaknęła.
- Moja septa mówiła mi, żebym nigdy nie nosiła czerwonego lub złotego. Powiedziała, że to będzie fatalnie zgrywać się z moimi włosami.
- Teraz to Twoje barwy rodowe, a septa nie miała racji. Wyglądasz niesamowicie.
- Ona już nie żyje.
Wyszła pewnym krokiem z komnat. Ruszyła korytarzem. Kroki egzotycznej służki towarzyszyły jej własnym. Uświadomiła sobie, że ufała jej jak nikomu. Nikomu też obecnie tak wiele nie zawdzięczała - gdyby nie ona, nie kroczyłaby teraz dumnie w kolorach lannisterskich lwów, a szłaby skulona w swoich wyblakłych, za małych szmatkach z czasów, gdy była dzieckiem z Winterfell. Upłynęło tyle czasu, że urosła prawie półtorej stopy. Jej wzrost nie był jedyną rzeczą, która urosła. Poprzednie ubrania uciskały jej piersi, ramiona i biodra. Zresztą, jest już kobietą - można było się tego spodziewać. Shae przestała ją traktować również jak dziecko, jednak ciągle o nią dbała. Poprzednie służące były delegatkami królowej, każda sukcesywnie wymieniana co tydzień. Regentka pilnowała, aby narzeczona jej syna nie miała przyjaciół na dworze. Nie była już jednak podopieczną zielonookiej, a jej szwagierką, więc nie miała dłużej możliwości przydzielania jej dam do pomocy. Nagle wpadła na wysoką osobę. Zreflektowała się i zaczęła przepraszać, jednak uświadomiła sobie, że to po prostu jej mąż.
- Zdaje się, że zawsze musimy się tak spotykać - roześmiał się serdecznie, widocznie chcąc rozluźnić sytuację, gdyż policzki jego pani żony zaczerwieniły się jak dorodne jabłka.
- Panie.
- Jaime.
- Moje przeprosiny, Jaime - poprawiła się. Zaoferował jej ramię.
- Wchodzimy? - w jego głosie nie było śladu zawiści. Ujęła go i razem weszli do pomieszczenia. Nie potrafiła dojrzeć w nim żadnego znaku zażenowania ani zawstydzenia, dlatego starała się jak mogła wypaść równie dobrze. Zajęli dwa ostatnie, puste miejsca.
- Lady Sanso. A może powinienem Cię nazywać ciotką Sansą?
- Wasza miłość może mnie nazywać tak, jak sobie życzy - tuż po odpowiedzi upiła łyk wina. Dornijskie czerwone. Idealne. Joffrey podniósł brew.
- Oczywiście mogę nazywać Cię ciotką tylko, jeśli małżeństwo zostało skonsumowane.
Zakrztusiła się winem, a cały stół pogrążył się w ciszy.
- Wystarczająco - Tywin wciął się w rozmowę, po czym spojrzał się z dezaprobatą na wnuka. Joffrey skrzywił się i wbił wzrok w talerz, na który było nakładane mięso.
- Widzę, że naszyjnik wysłany przez Gennę dotarł do Twoich rąk. Należał do mojej żony - wskazał ozdobę lśniącą na łabędziej szyi Sansy. Musnęła palcami klejnot.
- To niezwykle piękny element biżuterii, panie. Dziękuję, że nie wyraziłeś sprzeciwu wobec, - skinął, zanim król postanowił przerwać konwersację.
- Nie byłem pewien, czy to odpowiedni prezent dla córki zdrajcy - Cersei uśmiechnęła się słysząc słowa syna.
- Nigdy nie powiedziałam, że na niego zasługuję. Tak samo jak na dobroć ukazaną mi, od kiedy przebywam na dworze.
Tyrion chrząknął. Wszystkie oczy spoczęły na nim.
- Co jest tak konfundujące, wuju? - zapytał Joffrey. Tyrion potrząsnął głową i zajął się opróżnianiem kielicha.
- Nie chcę groszku! - Tommen krzyknął niespodziewanie na służbę, odwracając uwagę od sytuacji.
- Tommenie, to nie jest zachowanie, które przystoi księciu - dziadek chłopca natychmiast go zganił, czym zasłużył na ironiczne spojrzenie ze strony starszego wnuka.
- Jest księciem. Jeśli nie chce groszku, nie będzie go jadł - zasugerował znudzonym tonem Joffrey. Sansa próbowała ukryć swoje zaskoczenie. Joff praktycznie nigdy nie wchodził w dyskusję ze starym lwem. Starszy mężczyzna zmrużył oczy, jednak nie powiedział nic więcej. Jedli w ciszy, dopóty nie zostały zaserwowane ciastka.
- Więc, Sanso - Joffrey znowu podjął - czy myślisz, że jesteś już w ciąży? Mimo wszystko, wuj Jaime rezygnował z kurew przez lata - zapytał, zwracając uwagę grupy na dziewczynę ponownie.
- Jeżeli Bogowie są łaskawi - zaczęła, jednak ucichła gdy jej mąż uderzył złotą dłonią w blat.
- Wystarczająco. Wychodzimy - zagrzmiał. Objął ją ręką sprawiając, że wstała. Wyszli szybko.
- Nie musieliśmy wychodzić - zakomunikowała, gdy przemierzali Czerwoną Twierdzę. Przestraszyła się ironicznego śmiechu Jaime'go.
- Czyli utrzymujesz, że podoba Ci się jak oni się do Ciebie odzywają?
- Jego miłość mówi do mnie tak, jak mu się podoba.
Zmrużył oczy i pociągnął ją za sobą wgłąb własnej komnaty. Usiadła wygodnie w fotelu.
- Może to po prostu Tobie nie podoba się sposób, w jaki o Tobie mówi jego miłość - zasugerowała, powodując zirytowanie Jaime'go.
- Jego miłość mówi do mnie tak, jak mu się podoba - przedrzeźniał ją, w między czasie nalewając wina. Podszedł do niej i wręczył jej puchar. Pociągnęła długi łyk bez zawstydzenia.
- Dlaczego bronisz się, gdy jesteśmy sami, ale nie w obecności tego gówniarza? 
- Broniłam się i zostałam za to ukarana.
Wstała i szybkim krokiem oddaliła się od niego. Przeszła do drugiego pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Zauważyła, że znajduje się w prywatnej łaźni. Kamienna wanna stała dumnie na środku, samotnie. Nie ustała długo, bo po chwili osunęła się po drzwiach i ukryła twarz w dłoniach. Sytuacja ją przerastała. Wyszła za Lannistera. Bogowie, ona pieprzyła Lannistera i mogła mieć w łonie już jego dziecko. Nie myślała o tym, zanim jej były narzeczony jej to powiedział. Przerwała myśleć na ten temat momentalnie, gdy poczuła, zresztą również usłyszała dobijanie się z drugiej strony.
- Sanso, co się dzieje? - zawołał. Pozostała cicho, nie będąc w stanie się odezwać. Nie widziała już nic przez ścianę łez. Podskoczyła, słysząc otwieranie drzwi. Jednak to nie była próba otworzenia tych, o które się oparła. Ktoś wszedł do środka, kobieta wnioskując po lekkości kroków.
- Co to było do cholery jasnej, Jaime?! 
- Cersei, - nie zdążył skończyć.
- Siedziąc tam z tą małą dziwką, pozwoliłeś jej założyć wisior naszej matki!
- Cersei, proszę.
- Wzgardziłeś swoją własną krwią, swoim synem, dla niej? - zapłakała. Oczy Sansy rozszerzyły się. Plotki okazały się prawdą. Stannis miał rację, a ona poczuła się brudna. Poczuła się tak samo jak Cersei Lannister.
- Wystarczająco! - głos Jaime'go zagrzmiał niby piorun w przestrzeni. Drzwi trzasnęły ponownie, a ona znowu usłyszała pukanie do drzwi.
- Sanso... Czy Ty to słyszałaś? - wstała i zbierając się na odwagę otworzyła drzwi.
- Zasnęłam z powodu płaczu. Twoje pukanie mnie obudziło, więc jeśli mogę... - minęła go i opuściła jego komnaty. Niemal pobiegła do własnych. Rzuciła się na łoże i zdarła naszyjnik. Gapiła się na metalowy łańcuch. Co ona najlepszego zrobiła ze swoim życiem?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro