Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mawiają, że idol to taki nasz mały świat. Nie musi być idealny, choć dla nas zawsze nim będzie. Nie musi robić nic szczególnego. Małe rzeczy cieszą najbardziej. Wystarczy, żeby był.

Otworzyłam zaspane oczy, a blask promieni słonecznych padających z okna, początkowo mnie oślepił. Znowu zapomniałam zasłonić szyby. Ciężko stęknęłam, mrugnęłam kilka razy, żeby obraz był bardziej wyraźny. Kiedy wszystko wróciło do porządku wstałam, wzięłam ubrania, poszłam do łazienki i tam wykonałam poranną rutynę. Związałam włosy w niedbałego koka, choć dawno ich tak nie upinałam.

Wyszłam z pomieszczenia i podreptałam na dół, do salonu. Moja zapominalska strona chciała szykować się do szkoły, ale sobie przypomniała, że była sobota.

Brawo. Godne podziwu, Lea.

Z rozżaleniem, poszłam do kuchni, zrobiłam sobie kanapki z szynką, serem, a do tego sok jabłkowy, świeżo wyciskany. Zasiadłam ze zmęczeniem do stołu i gdy, chciałam zacząć zajadać, ujrzałam kartkę na blacie.

Rzecz jasna od mojego taty, Michała. Dowiedziałam się, że musiał iść do pracy, ponieważ jego przełożony zachorował i miał go zastąpić.

Oparłam głowę o prawą dłoń i cicho westchnęłam, biorąc gryza kanapki.

Nie potrzebowałam opieki, ani specjalnego zamartwiania się mną. Potrzebowałam tylko wsparcia od drugiej osoby.

Gdy tak zajadałam pyszne śniadanie, zastanawiałam się, co mogłam zrobić tamtego dnia. Na pewno w grę wchodziło szycie, sprzątanie domu, no i oczywiście odrobienie pracy domowej z poprzednich dni.

Chwyciłam swój telefon, spoglądając na godzinę. Szósta trzydzieści. Normalnie za godzinę musiałabym siedzieć w szkole, no ale był weekend.

Kiedy skończyłam jedzenie, dopiłam sok i odstawiłam naczynia. Odetchnęłam, złapałam za odkurzacz stojący w rogu i modląc się o to, by mnie żaden prąd nie trzasnął, podłączyłam go do gniazdka.

Tak, panicznie bałam się prądu, przewodów, czegokolwiek do podłączenia, jakichś wystających kabli, kuchenek gazowych... I tak dalej.

W międzyczasie na szybko uruchomiłam jakąś playlistę, która miała umilić mi czas. I tak ostatecznie przez dźwięk odkurzacza nic nie słyszałam.

I tak zaczęło się moje sprzątanie w rytm muzyki.

Odkurzenie, pozmywanie naczyń, umycie podłóg i okien, wywietrzenie domu zajęło mi łącznie trzy godziny. Była dziewiąta.
Uwinęłam się dosyć szybko.

Z jeszcze większym znurzeniem wbiegłam do mojego pokoju, złapałam za słuchawki i zaczęłam sprawdzać coś na lapotpie.

Chwila relaksu.

Zsiadłam we wgłębieniu w ścianie, naprzeciw łóżka i zaczęłam zagłębiać się jeszcze bardziej w życie owego Dawida Piotra Kwiatkowskiego.

Nie miałam zamiaru go stalkować. Tylko dowiedzieć się trochę jako osoba zainteresowana jego twórczością.

Zaczęłam od przemówień na koncertach Dawida. Te jego przemówienia od razu kierowały się do mojego serca i w nim zostawały. To było dziwne uczucie. Nagle w moim życiu pojawił się człowiek, dzięki któremu się uśmiecham, szczerze uśmiecham. To było naprawdę wiele dla mnie.

Później przeszłam do jego piosenek. Chciałam przesłuchać te, które pominęłam. 
I gdy tak siedziałam, słuchając jego głosu, nagle przyszła dziwna myśl, która już zakorzeniła się w moim sercu ma bardzo długo.

To jest mój idol.

Z promiennym uśmiechem, wstałam z siedzenia i odłączyłam słuchawki, puszczając jego muzykę "w świat". Złapałam za przyrządy do szycia i rozsiadłam się na dywanie. Puściłam utwór Za Nami i po prostu go nuciłam.

Magicznym dla mnie było to, że od tamtego momentu byłam w fandomie Kwiatonators. Tak nagle, niespodziewanie.

Szyłam z pewną ulgą w sercu. Chodziłam po całym pokoju, raz siadałam przy biurku, raz na łóżku, a raz siadałam przy oknie, wpatrując się w ludzi i dając sobie chwilę odpoczynku.

Całą atmosferę "zepsuła" dzwoniąca Diana, przerywając tym samym lecącą muzykę. Z odetchnięciem odebrałam od niej telefon.

– Cześć, Diana – przywitałam się, starając się zamaskować dziwną radość, która do mnie przyszła.

– A co ty taka szczęśliwa? – zapytała z zaciekawieniem. Cóż, nie udało się od razu. Podreptałam do okna, spojrzałam na "pluszaka", który był w trakcie tworzenia i lekko się uśmiechnęłam.

– A co, już nie można być szczęśliwym? – zadałam jej pytanie  spokojnym tonem, czując się, jakby lekko.

– Można, oczywiście, że można – rzekła, śmiejąc się.

Wszędzie nagle zapanowała radość. Jednak, mimo wszystko, dalej wszędzie było szaro. Może tylko trochę bardziej wyblakłe.

Bo nawet jeżeli coś zakrywa tę złą stronę, ta dobra jest tylko mgłą.

– Czemu dzwonisz? – zapytałam, usadawiając się na łóżku.

– A tak po prostu. Wyjdziesz gdzieś ze mną? Na przykład do parku?

Zmieszana zgodziłam się na propozycję, odłożyłam przedmiot na biurku, zeszłam na dół po schodach, ubrałam buty i kurtkę, zabrałam również ze sobą telefon. W razie czego.

Wyszłam z budynku, zamykając drzwi na klucz, który schowałam do kieszeni odzieży wierzchniej. Szłam dosyć szybkim krokiem przed siebie, ponieważ chłodny wiatr pozostawiał na mojej odkrytej skórze nieprzyjemne uczucie. Zielone tęczówki pokierowały w stronę zachmurzonego nieba. Uniosłam kąciki ust i wstąpiłam do parku.

Już na początku dostrzegłam moją przyjaciółkę siedzącą na ławce pod rozłożystym klonem, który tracił swoje złote i brązowe liście. Diana patrzyła ponuro w niebo, jakby była zachipnotyzowana. Uniosłam brew, chowając swoje dłonie do kieszeni.

– Cześć, Diana – rzekłam, podchodząc do ławki. Blondynka po chwili również się przywitała, a jej tęczówki, jakby wróciły do normy. Siadłam obok niej, wpatrując się w swoje buty.

– Jak z twoją mamą? – zapytała nagle, a ja spojrzałam na nią z niekurytym bólem. Nie lubiłam, gdy ktoś się o to pytał.

– A jak może być? Dalej źle. Lekarze mówią, że prawie nie ma szans, żeby przeżyła – odparłam, głos pod koniec zdania zadrżał, a serce boleśnie zakłuło.

– Przykro mi – powiedziała bardziej dobitym głosem niż wcześniej – A może ją odwiedzimy?

Jej pytanie w ogóle mnie nie zdziwiło. Diana i moja mama zawsze dobrze się dogadywały, można powiedzieć, że były przyjaciółkami. W sumie mnie to nie przeszkadzało. Dziewczyna zawsze była mile widziana w domu. Moja mama zawsze cieszyła się, że przychodziła. Może nawet bardziej niż ja. W końcu z nią mogła porozmawiać o mnie. Plotkowały sobie o moim zachowaniu w szkole, co już bardziej mi przeszkadzało.
Chociaż robiły to na żarty.

Ponownie zgodziłam się na propozycję Diany i w lekko przygnębionym nastroju ruszyłyśmy do szpitala.  Panowała między nami cisza, z drugiej strony rozumiałam to. Zresztą, nie miałyśmy zbytnio o czym rozmawiać.

A mnie obezwładnił tylko strach przed odwiedzinami. Bałam się, że było z nią gorzej.

Jednak, musiała przeżyć, prawda?

***

Witam,
Piąty rozdział – skorektowany.

Jak wrażenia?

Zapowiada się teraz trochę smutny rozdział.

Trzymajcie się,
Do napisania! ♪

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro