Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mawiają, że rodzice uczą chodzić, a idol, jak nie upaść.

Smętnym wzorkiem lustrowałam duży, budynek nazywany przez ludzi "szpitalem". W gardle pojawiła się gula, serce boleśnie obiło się o żebra, dłonie zadrżały, oczy stały się trochę wilgotne. Zacisnęłam ręce na moim sercu, z zawachaniem weszłam z szarooką do środka.

Wokół nie było dużej liczby ludzi. Starasza para siedziała w poczekalni, jedna lekarka rozmawiała z jakimś dzieckiem, recepcjonistka o smutnym wzorku, patrzyła się w papiery. Diana popatrzyła na mnie, a następnie kiwnęła głową w stronę tamtej pani. Blondynka siadła na krześle, a ja zaczęłam rozmowę z recepcjonistką.

Do nozdrzy docierał zapach leków, "nowości", typowo szpitalny, który sam w sobie przyprawiał mnie o lekkie mdłości. Podłoga była wyłożona białą wygładziną, ściany miały kolor kremowo-śmietanowy, tak samo jak i szafki, krzesła. W kątach były porozstawiane różne rośliny, co tej surowości dodawało trochę uspakajającej atmosfery.

– Przepraszam, gdzie leży Rozalia Motyl? – zaczęłam drżącym głosem, uniakając wzroku piwnych oczu.

– A kim Pani dla niej jest? – zapytała, wstukując coś w klawiaturę.

– Córką.

– Pierwsze piętro, sala trzynasta – rzekła, pokazując palcem w którą stronę mam iść. Na mojej twarzy wymalowało się zdziwienie. Kobieta nie zapytała się o żaden dowód, że faktycznie nią byłam. Ani nawet o imię.

Zgodnie ze wskazówkami, poszłam wraz z przyjaciółką pod wspomnianą wcześniej salę. Stanęłyśmy przed drzwiami, a brzuch zawiązał się w supeł.

– Zaczekać na Ciebie? – zapytała, siadając na ławce przed salą. Ja tylko kiwnęłam głową i z ogromnym zawachaniem pociągnąłam za klamkę i weszłam do środka, zamykając za sobą śnieżną płytę.

Przełknęłam głośno ślinę, powolnie odwróciłam się w stronę szpitalnego łóżka. Nieskażona zieleń wpatrywała się we mnie, poczułam na swojej skórze dreszcz. Przymknęłam na sekundę powieki, podeszłam bliżej kobiety. Szatynka uśmiechnęła się lekko, pokazała na krzesło obok, zasiadłam na nim.

– Cześć, mamo – przywitałam się cicho. Wzrok powędrował na jej bladą twarz, na głowie nie miała już włosów, uśmiech był słaby, całe ciało wątłe i szczupłe. Coś w moim sercu pękło, a dłonie zadrżały.

– Witaj, skarbie... – Jej głos był taki kruchy, delikatny, łamiący się. Ledwo mówiła.
Spokój, który panował wokół, był wręcz nienaturalny. Moja mama była tak strasznie żywiołową kobietą, która śmiała się co chwilę, żartowała i czasem się ze mną droczyła.

A wtedy wiedziałam, że to już nigdy nie powóci.

– A tata przyszedł z Tobą? – zadała ciche pytanie. Pokręciłam głową, pochwytając jej dłoń.

– Nie, przyszłam z Dianą. Czeka na mnie na korytarzu.

Delikatnie przytaknęła. Pod oczami czułam wilgoć, serce boleśnie obijało żebra, żołądek boleśnie się zacisnął, podbródek zaczynał drgać, mózg wariował.

– Skarbie... Wiesz, że niedługo mnie zabraknie? – Tamto pytanie wywołało we mnie niezwykle silną pustkę. Zacisnęłam mocniej dłoń na jej, pociągnęłam nosem. Pokręciłam gwałtownie głową.

– Nie mów tak – rzekłam, z oczu pociekły pierwsze krystaliczne łzy. Mój oddech robił się coraz płytszy. – Proszę... Nie mów tak...

Jednak miała rację. A jej następne słowa tylko to potwierdzały.

– Zastanawiałam się... czy tobie to powiedzieć. Czy raczej Michałowi... Ja... – zacięła się na chwilę, jej tęczówki zabłysły łzami. – Ja... Przewidują mi tylko tydzień... Ja...

Nagle jakby moje serce się zatrzymało. Jakby czas przestał istnieć. W uszach szumiła krew, każdy inny dźwięk był dla mnie niesłyszalny. Popatrzyłam na nią, a mój wyraz twarzy zmienił się diametralnie. Serce boleśnie obijało się o żebra, poczułam jakby mdłości w gardle, całe ciało drżało.

Nie. To kłamstwo.

– Nie... Nie, mamo. Nie. Nie możesz... Nie możesz odejść... Nie teraz... Nie dziś. Nie jutro... Mamo... – Mój głos co chwilę się załamywał, zaczęłam krztusić się łzami. Pochyliłam się, dotykając czołem jej dłoni. Jej prawa dłoń dotknęła mojej głowy. Słyszałam jej cichy płacz.

Czy właśnie tak powinno wyglądać pożegnanie matki z córką?

– Uwierz mi, Lea. Nie chcę Was opuszczać... – wybełkotała przez łzy, jej każde słowo kaleczyło moje rozbite serce. – Naprawdę... Jednak, ja już nic nie mogę zrobić. Mogę tylko czekać – Nasz płacz wypełniał całą salę. Nawet nie wiem, w którym momencie przytuliłyśmy się, powtarzając sobie, że się kochamy.

– Kocham Cię, Lea... Tak bardzo, że nie chcę Cię opuścić... – Przełknęła głośno ślinę, krztusząc się łzami. – Rozbija mnie to, że nawet nie zobaczę, jak dorastasz... Jak się uśmiechasz... Jak znajdujesz osobę, która pokocha Cię bezgranicznie... Że... Że już nie będę mogła z Tobą porozmawiać.. – mówiła, a ja przytuliłam ją mocniej, nie mogąc wytrzymać z bólu. – Nie mogę zchakować tego systemu – zaśmiała się pomimo łez, a ja wraz z nią.

– Mamo... Nawet nie wiesz, jak będę za Tobą tęsknić... – rzuciłam. Zaczęłyśmy się przepraszać, dziękować, składać jakieś obietnice.

Po prostu się żegnałyśmy.

I nawet nie wiesz, z jakim bólem opuściłam salę szpitalną, wiedząc, że nie miałam już jej nigdy spotkać.

Diana siedziała na krześle, z wbitym wzrokiem w podłogę. Gdy zrozumiała, że wyszłam, popatrzyła na mnie przygnębionym wzrokiem.

Ah. Ona wiedziała. Dlatego chciała się spotkać, dlatego chciała, bym poszła do szpitala.

Wyminęłam ją, zaczęłam po prostu biec w stronę mojego domu. Jak w amoku biegłam, nie zwracając na nic uwagi.

Jak w amoku wbiegłam do domu, wpadłam do mojego pokoju i zabrałam się za szycie maskotki. Bólu, którego wtedy doświadczałam, nie dało się opisać.

Przez dwie godziny siedziałam na dywanie, starając się coś zszyć. Coś, co byłoby idealne dla mojej mamy.

Jednak przez łzy, ból, strach, pustkę, nie udawało mi się.

Nie udało mi się.

Po raz pierwszy przegrałam.

***

Smutny rozdział, prawda?

Pisałam to trochę z ciężkim sercem, słuchając muzyki. Starałam się napisać to pożegnanie na, przynajmniej, 70% moich umiejętności.

Podobało się?

Do napisania! ♪

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro