2. Rycerz bez zbroi cz. 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

wcześniej

Od tygodni nie potrafił przespać całej nocy. Za każdym razem do jego snów zakradało się wspomnienie jej subtelnego uśmiechu. Chociaż próbował zepchnąć to na dno umysłu, potrzeba chronienia i poznania jej przeważała nad całą resztą.

− Wszystko w porządku? − usłyszał zaspany głos.

− Tak, kochanie, śpij dalej. Nic się nie dzieje − odpowiedział mechanicznie, przecierając dłońmi powieki.

− Znów miałeś koszmar?

− To nic takiego S., nie martw się − zapewnił. Po chwili poczuł kobiecą dłoń na karku i ciepłe usta lądujące na jego wargach. Całował ją tyle razy wcześniej, czuł się przy niej tak, jakby dodawała mu skrzydeł, dlaczego więc teraz pozostawał obojętny?

− Pozwól mi − szepnęła tuż przy jego uchu. Skinął głową, nadal rozumiała go bez słów. Wplótł palce w jej jasne włosy, przyciągając ją bliżej, gdy muskała językiem wnętrze jego ust. − Kocham cię − wymruczała, odrywając się od niego na chwilę. Spojrzał w jej błyszczące oczy i odpowiedział bez zająknięcia.

− Ja też.

Nie wiedział, czy nadal było to prawdą... Czy kiedykolwiek było prawdą. Może tylko sobie to wyobraził albo wytworzył w głowie fantazję, która miała zastąpić rzeczywistość i teraz, kiedy spotkał ją, wszystko przestało mieć znaczenie. Tłumione pod powierzchnią demony znalazły wreszcie drogę ku wolności.

Przymknął powieki, przywołując scenę ze snu. Znów byli razem, tak jak było im pisane. Jego przeszłość i przyszłość. Jego potępienie i wybawienie. Szczęście i największy smutek.

Jeśli czegoś bardzo mocno pragniesz, będzie twoje.

Słowa rozbrzmiały w jego głowie tak wyraźnie, jakby rozmówca znajdował się tuż obok. Jednak zdawał sobie sprawę, że były wyłącznie wspomnieniem z innego życia.

Do rzeczywistości przywróciły go pocałunki znajdującej się obok dziewczyny. Wyznaczała ustami trasę od jego szyi, przez tors, schodząc coraz niżej. Zaczerpnął głębiej powietrza, gdy dotarła do najwrażliwszego miejsca. Nie był pewien, czy ponownie nie pogrążył się w marzeniach, jednak nie przerwał. Jej czekoladowe tęczówki zmieniły barwę na szarawy błękit, a jasne dotąd włosy stały się brązowe. Miał znów przed sobą swojego wyśnionego anioła. Widział ją tak dokładnie jak kilka tygodni wcześniej, gdy przypadkiem na siebie wpadli. Dostrzegał w jej spojrzeniu tę samą tęsknotę i pragnienie, które trawiły jego samego. Nie zdołał się dłużej powstrzymywać.

Obrócił ją tak, że znalazła się na materacu pod nim. Ciemne włosy rozsypały się na poduszce wokół jej głowy, gdy jej śmiech wypełnił pomieszczenie.

− Nie przestawaj − wymruczała.

− Nic nie mów. − Zmrużył powieki, gdy obraz znów zaczął się rozmywać. Posłuchała, a kiedy poczuł, że już nie zdoła się dłużej hamować, znalazł się w niej. Z każdym ruchem przybliżał się do krawędzi. Patrzył na mlecznobiałą skórę, rozszerzone w ekstazie źrenice, niewinne usta. Gdy z krzykiem opadł na posłanie obok niej, podjął decyzję. Jedyną, jaka kiedykolwiek była mu pisana. Musiał ją poznać. Ona musiała poznać jego.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro