1. Zła wróżba cz.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


wcześniej

Wystawił twarz ku niebu, przymykając powieki i ciesząc się ciepłem padających na skórę promieni słonecznych. Już jako mały chłopiec nie znosił zimy, więc zawsze niecierpliwie wyczekiwał nadchodzącej wiosny. Przegarnął dłonią lekko przydługie kosmyki włosów, czując wibrujący w kieszeni telefon. Z niechęcią otworzył oczy, wyrywając się z chwili zadumy, i sięgnął wreszcie po komórkę.

Widzimy się wieczorem, kochanie?

Przeczytał tekst wiadomości, rozciągając wargi w uśmiechu.

Jasne. U mnie, czy u ciebie?

Nie czuł potrzeby zabawy w kotka i myszkę, szczególnie teraz, kiedy byli razem już od kilku miesięcy i wszystko wydawało się tak proste. Jego życie wreszcie wskoczyło na właściwe tory, chociaż nadal gdzieś pod powierzchnią świadomości czaiła się obawa, że jest to jedynie iluzją, która zniknie, gdy tylko na zbyt długo straci czujność. Utrzymywał więc skrupulatną kontrolę nad każdą sferą własnej egzystencji, budując solidną fasadę. Zmienił zupełnie otoczenie, przeprowadzając się do nowego miasta, gdzie mógł wkroczyć w dorosłość, zostając najlepszą wersją siebie. Bez bagażu przeszłości i wścibskich spojrzeń.

Liczyłam raczej na jakąś romantyczną propozycję...

Roześmiał się w głos, wyobrażając sobie błyszczące w jej oczach figlarne iskierki. Uwielbiał się z nią droczyć. Choć zazwyczaj nie przejmował się kobietami na tyle, by wkładać w relację niepotrzebny wysiłek, przy niej zaczynał czuć, że może warto coś zmienić. Kiedy budził się nie raz w środku nocy obok jej ciepłego ciała, tłumiąc okruchy wypełzających z dna pamięci koszmarów, wszystko wydawało się odrobinę łatwiejsze.

Wiesz, że nie bawię się w takie rzeczy. Ale dobrze, dla ciebie mogę zrobić jeden wyjątek.

Nie czekał na odpowiedź nawet kilku minut.

Potrzebuję cię. TERAZ! Nie wiem, czy wytrzymam do wieczora.

W jednej chwili poczuł ogarniający go żar, który szybko ostygł, gdy zdał sobie sprawę, że nie był w tym momencie odpowiednio przygotowany do nagłej wizyty w jej domu. Zaklął pod nosem, zrywając się z ławki, jednak szybko przyszło otrzeźwienie. Przecież tuż obok parku, w którym siedział znajdowało się centrum handlowe, a w nim apteka. Zakup potrzebnych akcesoriów nie powinien zająć więcej niż dziesięć minut i w mniej niż godzinę mógłby już być na miejscu.

Niedługo u ciebie będę.

Wrzucił telefon do kieszeni i pędem ruszył parkową alejką, nie chcąc, by czekała dłużej, niż było to konieczne. Jeśli przez lata nauczył się czegoś o kobietach, był to fakt, że powinien potrafić rozróżniać momenty, kiedy zwlekanie było wskazane, od tych, gdy każda sekunda zdawała się na wagę złota.

Pokonanie parku i oddzielającego go od galerii skrzyżowania zajęło mu tylko kilka minut. Już wewnątrz budynku przypomniał sobie, że parę dni wcześniej mijał witrynę znajdującej się na parterze apteki, po przeciwnej stronie. Musiał jedynie przejść kilkadziesiąt metrów, by znaleźć się na miejscu, co prędko uczynił. Widział już znajomy szyld, przystanął więc na moment, by wyciągnąć z kieszeni portfel. Kątem oka zerknął na stojącą nieopodal fontannę i właśnie wtedy minęła go grupka roześmianych nastolatków. Nie zwróciłby na nich nawet najmniejszej uwagi, gdyby nie fakt, że jedna z dziewcząt dosłownie staranowała jego ramię, popchnięta przez przyjaciółkę.

− Przepraszam − rzuciła w jego kierunku, prześlizgując po nim rozkojarzonym spojrzeniem.

Nie odpowiedział, porażony widokiem oczu, które były tak podobne do tych od lat powracających w jego snach. Wyglądała jak ona, chociaż przecież nie mogła nią być. Jej cera, kolor włosów, a nawet uśmiech wydawały się niepokojąco znajome. Potrząsnął głową, zdając sobie sprawę, że od kilkunastu sekund stał bez ruchu w tym samym miejscu.

− Cass! Dlaczego zawsze zachowujesz się, jak wariatka i wpychasz mnie na obcych ludzi?

− Nie widziałaś, jakie to było ciacho, Evangeline?

− Nie rób mi jeszcze większego wstydu, proszę cię. − Usłyszał jej głos, oddalający się wśród klientów galerii handlowej i w jednej chwili podjął decyzję, która na zawsze miała odmienić jego życie. Ruszył za nią.

***

teraz

Spadałam. Nikt nie był w stanie mi pomóc. Mroźny wiatr smagał moje i tak już potargane włosy. Ostatkiem sił próbowałam zaczerpnąć głębszy oddech. Niemy krzyk chciał opuścić zaschnięte gardło, ale nie był w stanie. Niespodziewanie uderzyłam plecami o coś twardego, a wtedy niemożliwy do opisania ból przeszył wszystkie fragmenty ciała. Zapadła ciemność: namacalna, nieprzenikniona, złowroga.

Otworzyłam oczy, leżąc w łóżku. Kurczowo ściskając palcami prześcieradło, łapczywie chwytałam powietrze. Zimny pot spływał cienką strużką po rozgrzanym czole. Musiałam zrzucić kołdrę, by zdławić uczucie duszności. Wokół było zupełnie ciemno, a przez uchylone okno dochodziły do mnie odgłosy uśpionej okolicy.

Sięgnęłam po stojącą na szafce nocnej szklankę z sokiem, upiłam łyk płynu i wyszłam z łóżka, by trafić do łazienki, gdzie lodowatą wodą przemyłam twarz. Dzięki temu odzyskałam przytomność umysłu, a resztki snu wyparowały ze mnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Niewidzącym wzrokiem zerknęłam w lustro, wytężyłam wszystkie zmysły, ale nie zarejestrowałam nic prócz ciemności. Przybliżyłam twarz do szklanej tafli, z której spoglądała na mnie para szarych oczu. Moich własnych. Były zmęczone i wystraszone jak zawsze w nocy.

***


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro