Rozdział 10 'Unknown'

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Odgarnęłam włosy z czoła i rozejrzałam się po pokoju.
Panował w nim idealny porządek. Mój trud się opłacił, w ten sposób może chociaż odrobinę wynagrodzę ojcu brak mamy.
Może chociaż pomocą.
Tak bardzo mi jej brakuje.
Czasami zastanawiam się dlaczego to ona umarła, a nie ja.
Podobno była wspaniałą kobietą, która niosła pomoc każdemu.
Nie obchodziło ją jaki ten człowiek był.
Zdecydowanie była dobra.
Taka, jaka ja nie umiem być.
Momo, wystarczy.
Karcąc się w myślach za rozmazany tusz spływający po policzkach, udałam się do łazienki.
Miłość.
Tak bardzo jej nienawidzę, ponieważ rani i zostawia po sobie bolesne ślady.
Blizny, które przypominają Ci o najgorszych rzeczach.
O stratach, które bolą Cię bez względu na upływający czas.
To przykre.
Oparłam ręce na umywalce i spojrzałam w lustro.
Kogo tam właściwie zobaczyłam? Nie mam pojęcia.
To nie byłam ja. Już nie.
Wszystko niby podobne, ale jednak zupełnie inne.
Oczy wyprane z koloru i blasku.
Beznamiętna mimika.
I ogrom bólu w środku.
Jestem zerem.
Odwróciłam wzrok.
Nie oszukujmy się, Hirai... Bez niego zawsze nim byłaś.
Byłam i pozostanę.

Weszłam do szkoły pewnym krokiem i skierowałam się w stronę szatni.
Oczywiście już myślałam, że Pan Czepialski sobie odpuścił.
Ależ skąd, to był jedynie chwilowy brak nastroju.
- No cześć. - uśmiechnął się chłopak, opierając się o moją szafkę.
Westchnęłam zrezygnowana i spojrzałam z ukosa na kasztanowowłosego.
- Cześć.
- Czemu ty jesteś taka lodowata? Czuję się jakby temperatura wokół ciebie była o 15 stopni niższa niż normalnie.
Spojrzałam na chłopaka beznamiętnie.
- Jak ci za zimno to trzymaj się z daleka ode mnie.
- Nie, ja czuję się wręcz idealnie obok ciebie.
- Szkoda. - odparłam, przebierając buty.
Kasztanowy patrzył na mnie podejrzliwie. Jakby próbował wyczuć czy przypadkiem się z nim nie droczę albo, co gorsza, flirtuję.
Nawet nie wiem skąd mógłby mieć takie podejrzenia.
- Mi nie. To co powiesz mi co robiłaś ostatnio na naszym treningu? - chłopak sprytnie zmienił temat na jeszcze bardziej niewygodny.
Mistrz rozmów.
Przewróciłam oczyma i założyłam torbę na ramię.
- Chciałam zobaczyć czy nie ma w męskim składzie jakiegoś wyjątkowego talentu.
- Znalazłaś go?
- Owszem.
- No tak, przecież stoję przed Tobą.
Ledwo pohamowałam parsknięcie śmiechem.
- Nie to nie ty. Cały świat nie kręci się wokół ciebie.
I wyminęłam kasztanowego.


Usiadłam w ławce i wyciągnęłam notatnik z torby.
Otworzyłam go i natychmiast zaczęłam w pośpiechu robić zadanie z japońskiego.
Na śmierć o nim zapomniałam.
Kiedy szybko tłumaczyłam zdania, ktoś oparł się o moje krzesło i zaglądał mi przez ramię.
Odwróciłam lekko głowę i odetchnęłam z ulgą.
To nie był Czepialski.
- To słowo ma dwa znaczenia. - chłopak wskazał mi miejsce, w którym prawdopodobnie zrobiłam błąd. - Użyłaś tego o niepoprawnym znaczeniu. - uśmiechnął się niepewnie szatyn.
Przyjżałam się uważnie chłopakowi.
- Kolegujesz się z Markiem i tym brunetem? To Ty jesteś tym najinteligentniejszym z waszej trójki? - zapytałam marszcząc brwii.
Szatyn uśmiechnął się mrużąc oczy.
- Miło wiedzieć, że mnie jako takiego przedstawiają.
- Jestem Momo. - podałam chłopakowi rękę.
- Youngjae. - szatyn wymienił ze mną uścisk dłoni.
Wyglądał na taką opanowaną i życzliwą osobę.
Biła od niego aura jakiegoś dobra.
Niesamowite.
Sama obecność tego chłopaka sprawiała, że wszystko co wydawało mi się takie ponure nabrało barw.
Nawet nie wiem jak to się stało.
- Jakbyś jeszcze miała jakieś problemy z zadaniami to daj znać, pomogę Ci. - uśmiechnął się życzliwie chłopak i ruszył w stronę swojej ławki.
Wywarł na mnie naprawdę dobre wrażenie.
Nie próbował flirtować ani się nie popisywał, po prostu grzecznie zaoferował mi pomoc.
I z pewnością ta pomoc nie miała żadnego drugiego dna.
Uśmiechnęłam się do siebie.
To było naprawdę przyjemne doświadczenie.

Położyłam głowę na poduszce i zaczęłam się niespokojnie wiercić.
Było mi ciepło i zimno jednocześnie.
Zupełnie jakbym była chora, ale to na szczęście nie było możliwe, ponieważ byłam dzisiaj na badaniach i uznano mnie za okaz zdrowia.
Przymknęłam powieki, ale nic mi to nie dało.
Postanowiłam zejść do kuchni i się czegoś napić.
Może najlepiej mleka.
Podniosłam się z łóżka i ruszyłam w stronę drzwi.
Kiedy znalazłam się w kuchni, nalałam mleka do garnka i postawiłam na płycie indukcyjnej.
Usiadłam na wysokim krześle przy wyspie kuchennej i patrzyłam na widok roztaczający się przede mną.
Dzięki ogromnej przeszklonej szybie mogłam swobodnie patrzeć na nocny krajobraz miasta.
I to jeszcze z takiej wysokości.
Widok zawsze był tu zniewalający, niezależnie od pory dnia.
Wyłączyłam płytę i nalałam mleka do kubka.
Wzięłam łyk i natychmiast poczułam jak robi mi się przyjemnie ciepło.
Upijając kolejny raz mleka, spojrzałam na godzinę, którą wskazywał zegar.
Był już kwadrans po pierwszej w nocy.
Dobra pora na ciepłe mleko, Momo.
Wypiłam do końca i wróciłam do pokoju ze świadomością tego, że i tak nie zasnę.
Zresztą zaczyna się weekend, więc będę mogła się wyspać w ciągu dnia.
No chyba, że ktoś zniweczy mój zamiar.
Jak się przekonałam, ktoś właśnie zamierzał to zrobić.

Stosunkowo niedługo po tym, jak w końcu zasnęłam, zadzwonił telefon.
Przeklinam siebie za to, że go nie wyciszyłam albo najlepiej wyłączyłam.
Przyciągnęła palcem po ekranie i przyłożyłam urządzenie do ucha.

- Halo? - mruknęłam zaspanym głosem.
- To ja. - natychmiast rozpoznałam głos Czepialskiego.
Czego chciał tym razem?
- O co chodzi?
- Jest dobrze po dwunastej a Ty pytasz o co chodzi? Idziemy na obiad. - powiedział pogodnie chłopak a ja naprawdę żałowałam, że nie wyłączyłam telefonu.
- To idź. - odparłam, udając, że wcale nie zrozumiałam do czego ten kasztanowowłosy cwaniak zmierza.
- Pójdę, pójdę, ale miło by było gdybyś mnie wpuściła do domu, żebym nie czekał na Ciebie tyle czasu na dworze. - westchnął Czepiak a ja poczułam jak serce podchodzi mi do gardła.
On już tu jest.
Cholera jasna, skąd on wiedział gdzie mieszkam?!
- Żartujesz, tak? - spytałam, niespokojnie podchodząc do okna.
Od razu w oczy rzuciła mi się kasztanowa burza włosów, należąca do postaci w chabrowym swetrze, stojącej przed wejściem do domu.
Nie, nie, nie.
- Nie. Wpuść mnie, koleżanko.
Westchnęłam cicho i wymruczałam, że już idę mu otworzyć, po czym się rozłączyłam.

- Ale jesteś uciążliwy. - jęknęłam z frustracji i wyszłam z pokoju.
To będzie dzień zupełnie inny niż wszystkie.

Zrobiłam sobie herbatę, a drugi kubek podałam siedzącemu w kuchni chłopakowi.
- Milutka, mogłabyś być taka zawsze. - rzucił kasztanowy rozmarzonym głosem.
- Litości, musiałabym się nieźle namęczyć.
- Szczera jak zawsze Momo.
- Irytujący jak zwykle...
- Yugyeom. - dodał z uśmiechem chłopak.
A więc tak ma na imię.
Byłam zdziwiona, że dopiero teraz je poznałam.
Znamy się trochę czasu i nawet nie spostrzegłam, że nigdy nie zwróciłam się do chłopaka po imieniu.
Dziwne.
- Nad czym tak myślisz? - spytał Yugyeom, przyglądając mi się przez chwilę.
Pokręciłam lekko głową.
- Nieważne. - powiedziałam.
Zabrałam z krzesła szarą bluzę i wzięłam do ręki mały plecaczek.
Sprawdziłam czy mam w nim portfel i inne ważne rzeczy.
- Czyli idziemy. - kasztanowy podniósł się z miejsca, po czym odłożył kubek do zmywarki.
- A mam inne wyjście?
- Mądrze. - roześmiał się Yugyeom.
Wzięłam klucze i ruszyłam w stronę drzwi wraz z podąrzającym za mną kasztanowym.
To wyjątkowo mnie drażniło, kiedy czułam jakby czyjś oddech na karku.
Postanowiłam jednak pohamować swoją złość, którą przecież jedynie bardziej nakręcała tą przylepę jaką był Yugyeom.
Dałabym mu satysfakcję, gdybym pokazała mu jak bardzo mnie irytuje.
A do tego postanowiłam nie dopuścić za wszelką cenę.
- Gdzie właściwie idziemy? - spytałam, zamykając dom.
Chłopak uśmiechnął się konspiracyjnie.
- Zobaczysz.

Wydawało mi się, że ten dzień będzie wyjątkowo zły i nieprzyjemny.
A nie był.
Dziwnym trafem ja i Yugyeom znaleźliśmy wspólny język. Wystarczyło dobrać odpowiedni temat a kasztanowy przestawał grać cwaniaczka i zachowywał się zupełnie normalnie.
Gdyby mógł być taki zawsze...
Na początku poszliśmy na obiad. Zamówiliśmy jedzenie i zaczęliśmy rozmawiać.
Okazało się, że kiedy jakoś weszliśmy na temat o siatkówce chłopak przestał mnie irytować. Zaczął mówić o wszystkim z takim blaskiem w oczach, że jeszcze chwila a moja szczęka wylądowałaby na stoliku.
Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku w momencie, kiedy opowiadał.
Siatkówka była jego największą pasją.
I chcąc, nie chcąc musiałam przyznać, że był w niej praktycznie najlepszy.
W końcu nie każdy absolwent Johsai jest tak rozsławiony.
Dziwne, że ja nigdy o nim nie słyszałam.
Myślę, że ma to związek z tym, że przestało mnie cokolwiek obchodzić w połowie drugiej klasy gimnazjum.
Wtedy, gdy on mnie zostawił.
Znowu do tego wracam.
- Wszystko okej? - spytał chłopak, patrząc na mnie bystrym wzrokiem.
Te piękne czekoladowe tęczówki ze złotymi plamkami.
Każde spojrzenie w nie wywoływało u mnie deja vu.
- Tak, wyłączyłam się. Przepraszam. - mruknęłam, bawiąc się łyżeczką do herbaty.
- Coś ci nie daje spokoju... O tak, znam to doskonale. - uśmiechnął się kasztanowy i założył ręce za głową. - Możesz się zwierzyć, śmiało.
Spojrzałam na niego z ukosa.
Niestety, z niego nie dało się czytać jak z otwartej książki. Szczególnie wtedy, kiedy on ewidentnie nie chciał do tego dopuścić.
- Nie to nic. - odparłam jak najbardziej pogodnym głosem na jaki było mnie stać.
Yugyeom przeczesał palcami włosy.
- To takie nic, jak wtedy, kiedy przegrywasz mimo całego serca i siły jaką wkładasz w mecz.
Niby nic, a jednak wszystko.

____________________________________

Proszę o motywację!
Naprawdę się przyda, jeśli mam kontynuować to opowiadanie.

Liczę na Was ♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro