Rozdział 8 'Fire and water'

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Tak dalej nie może być. Jackson stawia tylko jednoosobowy blok, a ty nie potrafisz się przez niego przebić. - oznajmił trener, przerywając grę.
BamBam uśmiechnął się konspiracyjne, stając obok mnie.
- Yugyeom się dzisiaj rozstroił. - powiedział chłopak, rzucając wymowne spojrzenie kasztanowemu.
- Nie podoba mi się to. - mruknąłem.
Do meczu treningowego pozostały jedynie dwa dni.
Spadek sprawności to nic obiecującego.
On musi zagrać na najwyższym poziomie w piątek.
- Spokojnie. To nie utrata formy, on ewidentnie się z czymś gryzie. - odparł chłopak i znowu spojrzał na Yugyeom'a.
- Miejmy nadzieję, że się nie mylisz.
- Zbyt wiele czasu poświęciłem na analizowanie zachowania tego cwaniaka. - rzucił brunet. Kilka fioletowych pasm włosów przykleiło mu się do czoła.
Nawet jeśli przefarbował włosy na tak abstrakcyjny kolor, miał w sobie taką charyzmę jakiej niejeden zawodnik mógłby mu zazdrościć.
- Problem ma podłoże psychiczne. Zupełnie jakby w jego głowie toczyła się wojna. - BamBam przekrzywił głowę w bok.
- Jesteś przerażający. - mruknąłem.
- Przypatrz mu się, a będziesz mógł czytać z niego, jak z otwartej księgi. - uśmiechnął się chłopak i odszedł na swoje miejsce, widząc, że trener wznawia grę.
Tym razem serwował nam trener.
Naszym zadaniem było pokonanie obrony i rozegranie dobrych ataków.
Zsynchronizowanych ataków.
To była najtrudniejsza część zadania.
Odnaleźć swój sposób na bycie przynętą, która ma zmylić przeciwnika.
Wielokrotnie analizowałem do kogo najlepiej wystawić piłkę podczas takiego rozegrania.
Miałem wyrzuty sumienia, kiedy podstępem pozbawiałem kogoś prawa do ataku.
Niestety, musiałem wybrać.
I to możliwe jak najlepiej.

Oblałem głowę wodą i usiadłem na chwilę na ławce, starając się unormować oddech.
Krople potu znaczyły moje obojczyki, tors i ramiona.
Ramiona, które już tak potwornie mnie bolały.
Taka rola rozgrywającego.
Moje ręce muszą być wiecznie w gotowości, a w dodatku są moją najmocniejszą stronę.
Świadczą o tym, ile jestem wart na boisku.
Zdjąłem ręcznik z głowy i wstałem, żeby odnaleźć swoją szafkę, w której znajdowały się ubrania na zmianę.
Szybko odnalazłem właściwy numer i wyciągnąłem z szafki moje rzeczy.
Ubrania położyłem na ławce a żel pod prysznic zabrałem ze sobą.
Nie bawi mnie sadyzm i wolę, aby inni nie musieli mnie czuć po treningu.
Z drugiej strony sam źle bym się czuł, gdybym się nie umył.
Dbam o siebie więc to nic dziwnego.
Skierowałem się pod natrysk. Cieszył mnie fakt, że każda kabina prysznicowa była umieszczona w niewielkiej łazience więc miałem pełną prywatność.
Powiesiłem ręcznik na wieszaku i zdjąłem z siebie resztę ubrań.
Z niesmakiem spojrzałem na przepocone rzeczy.
Cały się kleiłem.
Wzdrygnąłem się nieznacznie.
Odkręciłem wodę i wszedłem pod prysznic.
Ciepłe krople znaczyły moje ciało.
Przymknąłem oczy, przeczesując palcami włosy i wmasowując szampon w skórę głowy.
Kocham wodę w takim samym stopniu co siatkówkę.

Zawiązałem krawat pod szyją, pozostawiając jednak sporą przestrzeń między nim a koszulą.
Nie zamierzam się dusić tym bardziej, że mam za sobą dość ciężki trening.
Powoli skierowałem się w stronę klasy, w której za kilka minut miała rozpocząć się biologia.
Na korytarzu dorwał mnie nie kto inny jak Wang.
- Powiedz, że to nie ty się tak wyperfumowałeś. - rzucił chłopak, bawiąc się szelkami od plecaka, sięgającego mu prawie do ud. Coraz niżej zaczyna go nosić, co osobiście mnie bawi.
- Ja się po prostu UMYŁEM. - odparłem, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
- To wiele wyjaśnia. - uśmiechnął się Jackson. Wzruszyłem ramionami.
- Bez wątpienia. - odpowiedziałem beznamiętnie. Poprawiłem plecak na ramieniu. - Powinieneś popracować nad współpracą z Jinyoung'iem. - zauważyłem.
- O co ci chodzi? - zdziwił się Wang.
- Nie skaczecie równo przez co blok rozchodzi się jak fala. - rzuciłem. Brunet podrapał się po głowie, średnio rozumiejąc co miałem na myśli.
- Chodzi mi o to, że jest nie równy. - sprostowałem.
Brunet z zapałem pokiwał głową, dając mi do zrozumienia, że wie o co mi chodzi.
- Porozmawiam z nim o tym.
- Musimy podwyższyć blok. Mamy za mało obrońców.
- Ogółem jest nas mało. - przerwał mi Jackson.
Miał rację.
- Zajmę się tym. - powiedziałem zdeterminowany.
Jeśli będę mógł przyczynić się do zbudowania fantastycznej drużyny, to zrobię wszystko, aby do tego doszło.
Muszę tylko wymyślić jak przekonać uczniów do dołączenia do klubu.
Nasz drużyna może stać się potęgą, jeśli tylko wszystko mi się uda.

Moje plany zostały jednak szybko zniweczone przez kapitana.
- Nie, nie. - powiedział chłopak, kręcąc głową.
Mój entuzjazm natychmiast wyparował.
Brunet szybko zorientował się, że podciął mi skrzydła i natychmiast zaczął się gorączkowo tłumaczyć.
- Nie uważam, że to zły pomysł, ale lepiej będzie, jeśli w całości skupisz się na treningach.
Obiecuję, że po piątkowym spotkaniu będziesz mógł się zająć rekrutacją nowych zawodników. - uśmiechnął się przepraszająco chłopak. W jego oczach widziałem lekkie zakłopotanie.
Nie chciał odebrać mi całej mojej determinacji.
- Oczywiście. - odparłem.
- Nie zwracaj się do mnie tak oficjalnie. Czuję się staro. - zaśmiał się JaeBum.
Przyjrzałem mu się przez chwilę.
Wyglądał naprawdę pogodnie po za boiskiem, gdzie musiał być surowy, aby drużyna była bardziej zdyscyplinowana.
Teraz jednak wiedziałem, że chłopak wolał, żebym traktował go jak równego sobie.
- Rozumiem. - zabrzmiałem sztywno. Szlag by trafił mój charakter.
- Będziesz potrzebował trochę czasu, żeby się przemóc, ale dasz sobie radę. - uśmiechnął się kapitan i klepnął mnie w ramię, po czym odszedł.
Stałem jak wryty po środku korytarza i tępo wpatrywałem się w ścianę.
Sposób bycia JaeBum'a sprawiał, że poczułem się jakoś dziwnie.
Co nie oznaczało, że było to dla mnie niemiłe.
Jego zachowanie sprawiło, że zyskałem przekonanie, iż mogę mieć chłopaka za przyjaciela, mimo mojego troszkę aspołecznego usposobienia.
Mimowolnie uśmiechnąłem się.
Przypomniałem sobie o czymś niezwykle istotnym.
Najpiękniejszym przeżyciem jakiego kiedykolwiek doświadczyłem była relacja między kumplami z drużyny.
To zżycie, które sprawiało, że byliśmy przyjaciółmi na dobre i na złe.
Czy osoby, z którymi gram w Kyojin też takimi się staną?
Przed moimi oczami stanął obraz całej drużyny.
Szczere uśmiechy i spojrzenia, które mówiły, że muszę walczyć, ponieważ jestem filarem tego zespołu.
Teraz poczułem, że mogę mieć możliwość przeżycia takiej relacji kolejny raz.

Nerwowo stukałem ołówkiem w stół. Mecz miał się odbyć już jutro.
Ignorowałem syknięcia osób wokół mnie, którym najwyraźniej przeszkadzał irytujący odgłos.
Szkoda, ponieważ nie zamierzałem przestać.
Ekscytacja rosła we mnie z minuty na minutę i powoli sięgała zenitu.
Roznosiło mnie.
Nadal bębniłem przedmiotem o ławkę, nie potrafiąc wytrzymać.
Youngjae kopnął mnie w łydkę.
Chłopak na pewno nie potrafił usiedzieć na miejscu, ale nie chciał sobie pozwolić na chwilę dekoncentracji.
Zależało mu na dobrych stopniach i wiedzy.
Po drugim kopniaku otrzymanym od szatyna, uspokoiłem się.
Klasa przyjęła to z wyraźną ulgą.
Zrezygnowany położyłem głowę na zeszycie i wpatrywałem się w zegar spod przymrużonych powiek.
Pokonała mnie nuda i natłok emocji.
Czułem jak moimi żyłami płynie teraz czysta adrenalina.
To było dla mnie zbyt wiele.
Żołądek znowu się zacisnął. Niespokojnie rozejrzałem się po klasie.
Mój wzrok zatrzymał się na Yugyeom'ie, który otentascyjnie ziewał.
Nie miałem pojęcia skąd w nim tyle spokoju, tym bardziej, że trener nieźle go zganił ostatnim razem.
Kasztanowy przeciągnął się leniwie i znowu podparł policzek na dłoni, udając, że czegokolwiek słucha.
Wróciłem wzrokiem do zegara, stojącego na biurku nauczyciela.
Jeśli za chwilę nie wypuszczą mnie z tej klasy to grozi mi autodestrukcja.
Powoli wypuściłem powietrze z płuc i dla odmiany zacząłem kreślić wzory w zeszycie.

Dzień w szkole ciągnął się w nieskończoność. Miałem wrażenie, że zamiast godziny mija jedynie pięć minut.
Czułem się chory tak po prawdzie.
Mój organizm zachowywał się dziwnie i przerażało mnie to.
Uczucie to dodatkowo potęgował stres.
Przecież to już jutro.
- Wyglądasz jakbyś miał wybuchnąć. - zauważył Youngjae, pakując swoje rzeczy do plecaka. - Uspokój się Mark.
- Łatwo ci powiedzieć. - mruknąłem niezadowolony i powoli podniosłem się z miejsca.
- Nie masz pojęcia jak ja się stresuję, a mimo to staram się nad sobą panować. - uśmiechnął się pocieszająco szatyn i przerzucił plecak przez ramię.
Spojrzałem na niego przez chwilę.
Wyglądał na spokojnego i szczęśliwego. Bądź co bądź mógł się denerwować, ale w ogóle nie było tego po nim widać.
- Ja nie potrafię. Możesz mnie nauczyć. - wzruszyłem ramionami i oddaliłem się wraz z chłopakiem w stronę drzwi wyjściowych.
Jackson zniknął w bibliotece i stwierdził, że mamy iść bez niego.
- Zachowuj się tak, jak wtedy, kiedy Jackson cię zaczepia. - odparł szatyn, skręcając w prawo.
- Dzisiaj nie zasnę. - stwierdziłem, wzdychając cicho.
- Zaśniesz. Prędzej czy później, ale polecam ci się zmęczyć, to szybciej tego dokonasz.
O! Zagraj jednoosobowy mecz. - roześmiał się chłopak.
Nie jeden raz mnie zaskoczył swoją postawą.
Jednak dzisiaj przeszedł samego siebie.
Wszystko po to, żebym się nieświadomie uspokoił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro