Propozycja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***Julia***


Jeszcze kilka lat temu miałam spory problem z tym, co odpowiedzieć na pytanie ,,Kim jesteś?" Teraz już nie mam. Jestem przede wszystkim mamą. Dopiero potem sędzią. Chociaż czasem mam problem ze swoją wartością, szczególnie na weselach, kiedy kolejna para miga wśród znajomych czy rodziny obrączkami, a ja czuję na sobie spojrzenia ciekawskich, wszechwiedzących ,, ciotek dobra rada", które zachwalają moją urodę i jak mantrę powtarzają, że pewnie nie mogę odpędzić się od kawalerów, dając mi do zrozumienia, że teraz moja kolej na suknię z welonem. 


Tyle że ja nie chcę wesela. Boję się i nie chcę wchodzić w żaden związek. Po ojcu Wiktorii nie wyobrażam sobie, że mogłabym z kimś być. Facet jako przyjaciel czy kolega z pracy? Świetnie, nie mam nic przeciwko.  Ale jako partner życiowy? Nie! Mogę z moimi kolegami, a nawet z Krystianem, flirtować, ale wszyscy wiemy, że nigdy nie wypłynie to poza sferę platoniczną. 


Ponoć jestem podobna do  młodej Anny Dymnej czy Anne Hathaway i nie wiem, czy tę swoją urodę rozpatrywać w kategorii błogosławieństwa czy też przekleństwa. Tym bardziej, że jestem w stanie palcem wskazać, któremu z moich współpracowników się podobam. A kilku ich jest. 


A ja chyba wolałabym im się nie podobać.  I nie chodzi tu o jakiś brak sympatii do nich. Bardzo ich lubię, ale po prostu nie chcę się z nikim wiązać. 


Owszem, czasem chciałabym się do kogoś przytulić, zamiast kolejną noc spędzać na czytaniu książek. Brakuje mi bliskości, ale z szacunku do siebie wolę prowadzić egzystencję singielki. 


Po prostu nie  chcę przechodzić znów przez to samo, co niecałe siedem lat temu, kiedy to wyłam w poduszkę, kiedy udało mi się jakimś cudem stale wrzeszczącą córkę (kolki do teraz śnią mi się po nocach jako koszmar) i przestać zwijać się z bólu pochodzącego od ciężko gojącej się rany po cesarce. 


Czy to normalne, że okres, który rodzic powinien wspominać jako najpiękniejszy, ja pamiętam jako jeden z  gorszych?


***


Po odstawieniu córki do przedszkola, wchodzę do sądu. Drzwi przytrzymuje mi Adam. Prokurator  z około piętnastoletnim stażem. 


-  Dzięki- posyłam mu pełen ugrzecznienia uśmiech. 


- Nie ma sprawy.


Przez chwilę idzie za mną. Dopadam Kalinę, moją bliską koleżankę, również oskarżycielkę.


- Hej- rzucam. 


- Cześć. gdzie masz Parysa? 


- Jedzie. Biedak utknął w korku.  A jak tam w twoim królestwie? Nadal taki młyn?- nawiązuję do tego,  że kilka dni temu postawiła zarzuty zorganizowanej grupie przestępczej.


- Masz na myśli ten pierdolnik zwany prokuraturą?


- Tak. 


- Nie, jest wprost wspaniale. Napieprzam aktami oskarżenia do tego stopnia, że ledwo jestem w stanie ustawić się w pionie po ośmiu godzinach siedzenia. Ja nie po to robiłam tę aplikację i męczyłam się na cholernej asesurze, żeby bawić się w papierkach - przewraca oczami. 


- A co, dla adrenaliny, nie? 


- Dokładnie.


Naszą rozmowę przerywają otwierające się drzwi. Potem przez chwilę słychać kroki, a po chwili charakterystyczne przywitanie:


- Hey, ladies. 


- Dzień dobry, panie mecenasie- uśmiecham się do przyjaciela.


- Gotowa na rozprawę?


- Ja tak.  A obrońca i pani prokurator?


- Jasne!


***


Do sali rozpraw idę otoczona czwórką ławników.  Słychać charakterystyczne ,,Proszę wstać, Sąd idzie" i zostaję przedstawiona. Zajmuję swoje honorowe miejsce, zwane przeze mnie również ,,tronem" I po wypowiedzeniu formułek o tym, czyją sprawę będę rozpatrywać oraz sprawdzenia obecności, usiłuję nie przyciąć sobie drzemki podczas słuchania aktu oskarżenia. 


- Czy oskarżony rozumie treść zarzutu?- pytam, patrząc z góry na chłopaka przed trzydziestką, na koncie z zarzutami z artykułu 280  kodeksu karnego, czyli dotyczącymi rozboju.


- Rozumiem.


- A przyznaję się pan do winy?


- A przyznaje się pan do dokonania tego czynu?


- Nie. 


No tak. Dobrodziejstwo prawa karnego. Oskarżonemu wolno kłamać we własnej sprawie tak naprawdę do końca procesu. A adwokat ma wtedy niewiele do roboty. Bo ma ręce związane stanowiskiem klienta. Z drugiej strony... kto by z tego nie korzystał, prawda?


***


Od szykowania się do jutrzejszej rozprawy odrywa mnie dzwoniący telefon. Próbuję zerwać się z krzesła, zapierając się dłońmi o szklany stolik. Ale mięsień regenerujący się po niedawnym bliskim spotkaniu z wycieraczką próbuje mi o tej jakże upokarzającej wpadce przypomnieć ostrym, palącym bólem. 


- Podasz, Wiki? - zwracam się do córki, a ona bez słowa wypełnia moją prośbę. - Dzięki, skarbie. 


- Tak?- odbieram, zwilżając usta językiem. 


- Hej, Julencjo. Słuchaj, mam pomysł. A w zasadzie... dość intratną propozycję. 


- To znaczy? Do rzeczy, Krycha. 


- Pomyślałem sobie, że...wyprawimy sobie urodziny. Takie z pompą. No wiesz, sala, DJ, piętrowy tort, fajerwerki, fotograf i...


- Człowieku... to za dwa i pół miesiąca. 


- No to co? To będzie taka... majestatyczna trzydziestka trójka. 


- Majestatyczna trzydziestka trójka- powtarzam. - Dobre, dobre, mów dalej.  Jak rozumiem, poza rodziną, masz zamiar ściągnięcia na tę imprezę lwiej części toruńskiej palestry?


- Tak. Wchodzisz w to?


- Z tobą nawet  w ogień. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro