|02| NOWY ORLEAN ✔

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Klaus wszedł do Roussea's, gdzie usiadł przy barze i zamówił szklankę szkockiej. Pił powoli płyn, gdy wyczuł za sobą obecność. Wcale nie chciał mieć teraz towarzystwa, a szczególnie Marcela. Był jego byłym wychowankiem, wychował go, a on go oszukał. Niklaus sądził, że Marcellus zginął w pożarze, gdy musieli uciekać z Nowego Orleanu, ale okazało się inaczej. Żył, a do tego zabrał miasto, które Niklaus i jego rodzina zbudowało. Przejął to, co jego, a Klaus chciał to odzyskać.

— Witaj, przyjacielu — powiedział Marcel i uśmiechnął się swoimi białymi zębami. Skórę miał czekoladową, włosy brązowe, tak samo jak oczy. Był wysportowany, a wampirem był od dwustu lat. — Doszły mnie słuchy, że ktoś zaatakował moich ludzi. Wszyscy nie żyją. Czy wiesz, czy ja to sprawka? — Uniósł brew do góry.

— Nie mam pojęcia, czyżbyś miał rewolucję? Może wiedźmy się buntują? — Zaśmiał się, wciąż pijąc swój alkohol. — Nie zdziwiłbym się, gdyby to była sprawka czarownic. Sam powinieneś wiedzieć, jakie one czasem są.

— To nie one, gdyby użyły magii, wiedziałbym o tym, a bez magii nie pokonaliby moich ludzi. To musi być wampir. Czy to nie twoja sprawka?

Marcel został wychowany przez Klausa i jego rodzinę. Zdawał sobie sprawę do czego może być zdolny Klaus. Nie ufał mu, nie potrafiłam, wiedząc, jak łatwo można go rozzłościć. Mieszaniec łatwo wpadał w złość, co kończyło się nieszczęściem drugiej osoby.

— Jak mógłbyś mnie tak oczerniać? Za kogo mnie masz? — zapytał Klaus. — Nie śmiałbym popsuć naszej reakcji, którą teraz mamy. To nie byłem ja.

Nagle rozległ się stukot obcasów, które należały do pierwotnej blondynki. Rebekah zatrzymała się przed Marcelem i Klausem, kładąc ręce na biodrach. Uśmiechnęła się ironicznie na ich widok.

— To ja ich zabiłam. Z łatwością to zrobiłam — odpowiedziała Rebekah na wcześniejsze pytanie Marcellusa. — To było takie łatwe, jak zabranie dziecku lizaka. Sądziłam, że twoi ludzie zapewnią mi jakąś rozrywkę, ale nie, rozprawiłam się z nimi w trzy sekundy. Nawet nie mrugnęłam, a ich martwe ciała leżały na podłodze, ale co mogłam sądzić, skoro mając takiego żałosnego króla. Taki król, tacy poddani.

— Rebekah, witaj w moim mieście. Tak miło cię znowu widzieć — powiedział Marcel z udawaną sympatią.

— Mogłabym powiedzieć to samo, ale wtedy skłamałabym. Nie lubię ludzi, którzy fałszują swoją śmierć.

— Jak zawsze, taka sama, zgorzkniała, zła i wredna, tak jak zapamiętałem — rzekł król Nowego Orleanu.

— Moim ostatnim wspomnieniem o tobie, to jak byłeś w płomieniach. Sądziłam, że umarłeś, ale jak widzę, szczury znajdą drogę ucieczki — powiedziała blondynka, zakładając ręce razem. — Wolałam, gdy byłeś martwy. Szkoda, że wcale tak nie jest. Może jeszcze zdarzy się kolejna okazja, ale wtedy dopilnowałabym, że faktycznie umarłbyś.

— Trochę dramatycznie się zrobiło. — Klaus klasnął w dłonie, wtrącając się w rozmowę byłych kochanków. — Marcel, mógłbyś zostawić mnie na chwilę z moją drogą siostrą? Sprawa rodzinna.

— Oczywiście — odpowiedział, a następnie odszedł.

— Co robisz w Nowym Orleanie, siostro? — zapytał Niklaus.

— Nie będę rozmawiać tutaj, nie ufam paru uszom — odpowiedziała pierwotna. — Czego uszy nie słyszą, tym lepiej dla nas.

Ciemnowłosy blondyn zapłacił za swój napój, a następnie razem z siostrą opuścił lokal, gdzie wrócili do posiadłości, która należała do gubernator dawno temu. To w tamtym miejscu Klaus uratował Marcela w rąk niewolnictwa. Jego wcześniejszy dom, zajmował teraz jego były wychowanek, ale zamierzał go odzyskać, tak jak miasto.

— Nie powinnaś być we Francji? Co tutaj robisz, Rebeko? — Złapał ją za ramiona, intensywnie patrząc w jej oczy. Blondynka od razu się wyrwała z objęć brata.

— Wiesz, dlaczego tutaj jestem! — warknęła. — Powiedz, gdzie jest nasz brat! To aż dziwne, że Elijah nie odbiera moich telefonów.

— Może go zgubił — odpowiedział z rozbawieniem w oczach.

— Czy zawsze musisz wsadzać nam sztylet w serce? Kiedy zrozumiesz, że nie jesteśmy twoim zagrożeniem! Jesteśmy twoją rodziną, którą tak łatwo możesz stracić.

***

Zdecydowała, już dobrze wiedziała, jaka będzie jej odpowiedz na telefon Elijah'y. Próbowała do niego zadzwonić, jak obiecała, ale nie odbierał telefonu, co nie było w stylu najstarszego Mikaelsona, przynajmniej tak Caroline uznała po opowiadaniach Eleny. Caroline pakowała wszystko, co byłoby potrzebne w Nowym Orleanie. Nie wiedziała na ile tam pojedzie, więc brała więcej, niż było potrzeba. Myślała nad tą decyzją całą noc, przemyślała to i uznała, że przydałoby się oderwać od codziennej rutyny Mystic Falls. Do pokoju blondynki, weszła starsza Forbes, która popatrzyła się zdezorientowana na poczynania swojej córki. Uniosła jedną brew, gdy wypowiedziała jej imię.

— Caroline? Wyjaśnisz mi, dlaczego masz walizki spakowane? — zapytała. Była Miss Mystic Falls odwróciła się do rodzicielki i spojrzała na matkę. Westchnęła, siadając na łóżku, a Elizabeth obok niej.

— Wyjeżdżam, muszę odpocząć od Mystic Falls. To miasto mnie już dusi, muszę się uwolnić na chwilę. Jadę do Nowego Orleanu — odpowiedziała Caroline, spoglądając w oczy matki, które miała takie same. Były do siebie podobne.

— Kochanie, jesteś tego taka pewna? — spytał Liz, dotykając ramienia córki.

— Nie wiem — odpowiedziała. — Nie jestem niczego pewna, ale muszę wyjechać, żeby dowiedzieć się, co chcę od życia. Muszę odpowiedzieć na pytania, które dręczą mnie od miesięcy.

— Czy to ma związek z Klausem?

— Tak, przepraszam. Wiem, że teraz będziesz mnie osądzać, bo coś czuję do Klausa, ale nie mogę żyć bez niewiedzy. To mnie dusi, duszę się, odkąd go nie ma. Chcę poznać odpowiedzi.

— Skarbie — powiedziała Liz z miękkim głosem. — Nie będę wcale cię osądzać. Jesteś moją córką, wierzę, że podejmiesz decyzje z godnie z rozsądkiem. Chcę tylko twojego szczęścia — dodała i przytuliła Caroline. — Może często nie ma mnie w domu, ale potrafię rozpoznać, że coś się dzieje z moim dzieckiem. Widzę, jak zachowujesz się od paru tygodni i sądzę, że wyjazd dobrze zrobiłby ci, ale proszę, uważaj na siebie.

— Będę, wrócę cała i zdrowa.

Po chwili matka opuściła pokój, a Caroline mogła dopakować swoje rzeczy. Zapięła walizkę, którą zniosła na dół, żeby wsadzić do bagażnika. Pożegnała się z matką, która jeszcze raz upewniała się, że Forbes zadba o siebie. Wsadziła swoje rzeczy, a następnie wyjechała z Mystic Falls, przy włączonym radiu. Uważnie obserwowała drogi, wiedząc, że jest coraz bliżej niego. Teraz nie było odwrotu.

Wjechała do Nowego Orleanu i nie mogła wyjść podziwu piękna tego miejsca. To nie było Mystic Falls, tutaj było wspaniale i Klaus miał rację, że pokochałaby Nowy Orlean. Pierwsze wrażenie odbierało tchu. Dziewczyna znalazła motel, gdzie mogłaby się zameldować. Zahipnotyzowała recepcjonistę, żeby dostać darmowy pokój z najlepszym widokiem. Kiedy bagaże były w jej sypialni, Caroline postanowiła poznać okolice. Kierowała jej nieznane miejsca, kierując się sugestiami z internetu. Wiedziała, że nie przyjechała tutaj, żeby być turystką, ale przez chwilę chciała nią być, zanim sprawy Klausa ją wciągnął w swój świat. Parę razy próbowała zadzwonić do Elijah'y, ale nie odbierał, co było dziwne, ale blondynka nie chciała się w to zagłębiać. Później znajdzie go, żeby mógł wyjaśnić, co ona tutaj dokładnie robiła.

Wampirzyca zapatrzyła się w swój telefon, że nawet nie zauważyła z naprzeciwka mężczyzny, z którym się zderzyła. Podniosła głowę, widząc przed sobą ciemnoskórego wampira, który uśmiechał się na widok dziewczyny. Miał brązowe oczy, w takim samym kolorze, jak jego krótkie włosy. Miał na sobie koszulkę w moro, która pokazywała jego umięśnione ciało.

— Tak bardzo przepraszam. Nie chciałam na ciebie wpaść. Zagapiłam się w telefon, przez co ciebie nie widziałam.

— Nie musisz przepraszać, skarbie, nie jestem zły, a wręcz mi to schlebia, że wpadłaś właśnie na mnie — przemówił Marcel. — Moje imię to Marcel, a twoje, jeśli mogę wiedzieć?

— Caroline — odpowiedziała. — Przepraszam, ale muszę już iść. Mogłabym pogadać z tobą trochę dłużej, ale to naprawdę ważne.

— Poczekaj — rzekł Gerard, łapiąc ją za rękę, gdy miała się oddalić. — Organizuję dzisiaj zabawę w jednym z moich najlepszych barów. Chciałbym cię bliżej poznać, więc może chciałabyś przyjść?

— Sama nie wiem. — Zawahała się.

— Caroline, proszę, będzie mi naprawdę miło, gdybyś przyjęła moją propozycję.

— Dobrze — szepnęła, ulegając, chcąc jak najszybciej uwolnić się od Marcela. Caroline zostawiła mu swój numer, a następnie oddaliła się od niego. Mężczyzna nie mógł uwolnić wzroku od blondynki, ciągle spoglądał, jak się oddalała, aż w końcu zniknęła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro