30 - Krok od krawędzi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Morze miało kolor stali...

Stałam na klifie wpatrzona hipnotycznie w szalejący w dole żywioł. Huk wzburzonych fal był ogłuszający.

Zrzuciłam kaptur, zirytowana tym, że tłumił dobiegające dźwięki. Natychmiast poczułam zimne krople deszczu na twarzy. Jak igiełki wbijały się w skórę, znacząc ją drobnymi ukłuciami, ale nie odczuwałam bólu. Chciałam zmoknąć, chciałam zmarznąć, chciałam po prostu coś poczuć...

Wystawiłam twarz naprzeciw ulewie i zamknęłam oczy. Zmarszczyłam nos, kiedy krople zaatakowały moje powieki i rzęsy. A zaraz potem wyobraziłam sobie, że to deszcz gra na moich rzęsach jak na fortepianie. Roześmiałam się głośno, choć głos i tak zginął w hałasie szalejącego morza.

Zadrżałam, kiedy woda zaczęła spływać zimnym strumieniem wzdłuż szyi, robiąc ślad od żuchwy aż po linię dekoltu. Otworzyłam oczy i opuściłam głowę. Gęste włosy nabrały tyle wilgoci, że zmieniły się w namoknięty płaszcz przyklejony do pleców, który zaczął przygniatać mnie do podłoża. Chciałam zrobić krok, oderwać się od ziemi wbrew bezlitosnej grawitacji. Ale nie mogłam się ruszyć.

Na powrót utkwiłam wzrok we wzburzonym morzu. Fale hipnotyzowały mnie, huk – ogłuszał. Powoli znikała niewidzialna granica pomiędzy mną a sztormem. Wyłączały się moje zmysły. Przestałam słyszeć własny oddech, przestałam dostrzegać świat wokół siebie... I wreszcie mogłam oderwać się od ziemi, do której przygniótł mnie ciężar własnego, przesiąkniętego wodą ciała.

Zrobiłam pierwszy krok. I drugi.

Moje nagie stopy zanurzyły się w zimnym, mokrym piasku porośniętym rzadko trawą. Po łydce smagnęła oślizgła gałąź. Ale nie czułam tego, bo chłonęłam fascynujący widok stalowego morza.

Jeszcze jeden krok.

Jedna stopa otarła się o chłodny kamień, druga zawisła w powietrzu nad urwiskiem...

I wtedy silne ramiona objęły mnie i pociągnęły w tył. Był to ktoś równie przemoczony jak ja, a jednak biło od niego dziwne ciepło – niewytłumaczalne i irracjonalne. Ocknęłam się z zamyślenia i spojrzałam nieprzytomnie za siebie.

– Nigdy więcej tak nie rób! – powiedział cicho.

I choć nigdy nie okazywał emocji, teraz wyraźnie usłyszałam w jego tonie wzburzenie. I być może coś jeszcze...

Serce podeszło mi do gardła i zatętniło w skroniach. Wzięłam głęboki oddech i... obudziłam się.

Rozczarowanie faktem, że to był tylko sen, przekraczało wszelkie dotychczasowe doświadczenia. Zwykle po takim śnie budziłam się z lękiem przed obiecywaną przez podświadomość bliskością i poczuciem bezpieczeństwa. Dzisiaj po raz pierwszy dominowało rozgoryczenie.

Uderzyłam pięścią w poduszkę, a potem rozpaczliwie zacisnęłam powieki, żeby dośnić ciąg dalszy wydarzeń na klifie. Ale obraz wzburzonego morza już zniknął, podobnie jak dotyk ręki na ramieniu. Zostały tylko rozbudzone emocje. Za każdym razem, gdy przypominałam sobie ten moment, kiedy Kamil przyciągnął ją do siebie, serce wywijało mi koziołka, a żołądek ściskał się boleśnie.

To było szaleństwo pozwalać sobie rozpamiętywać ten sen! A jednak nie potrafiłam przestać wracać do tych scen. Chciałam tego wszystkiego. Chciałam tych emocji. Zapragnęłam to zdobyć dla siebie. Mogłam to przecież zrobić. Faceci jedli mi z ręki, jeśli tylko miałam ochotę z nimi rozmawiać.

Był tylko pewien drobiazg. A właściwie dwa...

Po pierwsze Kamil był zajęty i choć ten fakt nie powinien stanowić dla mnie większego problemu, tym razem czułam wyrzuty sumienia, zanim w ogóle zabrałam się za odbijanie rywalce chłopaka. Dziwne... I wcale mi się to nie podobało.

Po drugie zaś... To był Kamil. Kamil! Ten sam, który mi się nie podobał. Nie, wróć. Poprawka. Obiektywnie nie miałam mu nigdy nic co zarzucenia. Zawsze był równie przystojny. Ale dopiero od niedawna stał się również interesujący. Od dwóch dni może. Nie, nie tak... Od czasu pierwszego snu o klifie. Czy może jeszcze wcześniej? Kiedy łapał mnie mdlejącą na łące w Zielonym? A może dzień wcześniej w parku, kiedy szepnął mi do ucha?

Zwariować można! Co się ze mną, do licha ciężkiego, działo ostatnio?! Skąd te cholerne uczucia?! Te głupoty miały być nie dla mnie, prawda? Tak sobie założyłam! Nie chciałam ich. A jednocześnie pragnęłam czuć tę euforię ze swoich snów.

I wtedy spłynęło na mnie olśnienie. Chłopak z moich snów o klifie nie był prawdziwym Kamilem. Ten realny nie zachowałby się w ten sposób – nie chwytałby mnie w ramiona, nie mówił do mnie z takim przejęciem, pewnie nawet by mnie nie pocałował...

Na myśl o pocałunku aż zadrżałam. I to wcale nie z obrzydzenia. O Boże! To straszne! Nie wolno mi mieć ochoty na całowanie się z Kamilem! To byłby już naprawdę koniec świata!

Zdenerwowałam się natychmiast i czym prędzej wyskoczyłam z łóżka. Nie służyło mi leżenie w pościeli, jeśli emocje związane ze snem tak silnie we mnie utkwiły, że przywoływały niezdrowe zachcianki. Motyle w brzuchu należy ubić czym prędzej. I zapomnieć o sprawie! Koniec tematu!

W swoim postanowieniu wytrwałam zaledwie trzy godziny, czyli tyle czasu, ile upłynęło do pojawienia się Kamila na horyzoncie. Elka znów zaplanowała wspólny spacer – tym razem do Lisiego Jaru, który spełniał warunek nieforsownego terenu na moje potrzeby. Wczorajszego wieczoru nikt nie zgłaszał żadnych obiekcji – ja akurat byłam jeszcze rozbita po wizycie u kardiologa i późniejszą rozmową z ciocią, zaś Kamil uczestniczył w rozmowie tylko sporadycznie. Nawet Elce skończyły się wreszcie pomysły na ożywioną konwersację, więc zaczęła planować następny dzień. I tak oto mieliśmy dzisiaj w czwórkę pospacerować po zalesionym wąwozie.

Spodziewałam się, że kuzynka znów spróbuje uciec gdzieś z Robertem i zostawi mnie z Kamilem sam na sam. Dlatego też zaskoczyło mnie, kiedy Elka ruszyła na wyprawę przy moim boku, zostawiając męskie towarzystwo samemu sobie.

Odetchnęłam z ulgą, kiedy skierowaliśmy się w stronę Lisiego Jaru. Dobrze się stało, że chłopaki zostały z tyłu. Kiedy Kamil przyszedł do nas na umówioną godzinę, potrafiłam wykrztusić jakieś prymitywne „cześć", choć zaledwie sekundę wcześniej miałam sto różnych pomysłów na to, jak do niego zagadać.

Problem w tym, że co chwilę zmieniałam zdanie na temat tego, czego chciałam. Przed śniadaniem postanowiłam zatłuc motyle, które po śniadaniu już zapragnęłam poderwać do lotu. Tuż przed dziesiątą obmyślałam scenariusze na poderwanie Kamila i wybicie mu jego dziewczyny z głowy, po czym na jego widok wszystkie wyleciały mi z głowy. Najwyraźniej nie umiałam go poderwać – jedynego faceta, którego tak bardzo chciałam zdobyć. I jednocześnie, o którym chciałam zapomnieć... Co za ironia losu!

Huśtawka nastroju osiągnęła swoje apogeum tuż przed wyjściem, kiedy stanęłam przed szafą i zaczęłam zastanawiać się nad strojem na wycieczkę. W pierwszej chwili sięgnęłam po szorty i koszulkę, bo przecież zamierzałam zdławić to durne zauroczenie. Zaraz potem wyciągałam jasnozieloną sukienkę w drobne stokrotki, która podkreślała moją figurę i nadawała się idealnie na podryw. Ostatecznie stanęło na białej lnianej sukience po same kostki, w której mogłam zachować stosunek neutralny do nadchodzącego chłopaka. Bo nie potrafiłam się zdecydować, w którą stronę przechyli się szala moich uczuć.

Powtarzałam sobie, że Kamil ze snu nie istniał. To tylko moja podświadomość podsuwała te obrazki. Tak podpowiadała logika i brzmiało to w mojej głowie dość przekonująco. Szkoda, że na widok chłopaka budziły się motyle i zagłuszały rozum, a co gorsza – paraliżowały w stopniu uniemożliwiającym prowadzenie swobodnej rozmowy.

– Masz powiedzieć, jak tylko poczujesz się gorzej... – odezwała się Elka, jak tylko weszliśmy do lasu.

Otrząsnęłam się z zamyślenia. Tak była skupiona na zastanawianiu się, czy bardziej chciałam sprawdzić, jakby to było z Kamilem, czy raczej zależało mi na pozbyciu się tych dziwnych sentymentów, że zapomniałam, że ktoś szedł obok mnie.

– Nie musisz mnie niańczyć! – burknęłam i ledwo słowa uleciały w powietrze, już ich pożałowałam. Znów kąsałam, a przecież kuzynka nie miała złych intencji.

– Wiem! – Roześmiała się Elka, czym wprawiła mnie w zdumienie. Już spodziewałam się, że kuzynka obrazi się i zostawi mnie samą. – Ale czyż nie jest milej spędzić przyjemne przedpołudnie i pogadać bez napinki?

– Skąd myśl, że gadałybyśmy z napinką? – spytałam nieufnie.

– Oboje z Kamilem jesteście dzisiaj tak nierozmowni, że pewnie byście się do siebie nie odezwali nawet słowem, gdybyście szli razem.

– To dlatego ty poszłaś ze mną, a on z Robertem? Czy ty aby na pewno mnie tu nie próbujesz wyswatać z tym facetem? – drążyłam.

– Przecież znasz moje zdanie na ten temat! – żachnęła się Elka. – Wiem, wiem... Tym Rozewiem mogłam dać ci mocne podstawy do podejrzeń. Ale... Wiesz... To miejsce jest naprawdę bardzo ważne dla mnie i Roberta. To właśnie tam... – Zaczęła, ale natychmiast jej przerwałam pełnym zażenowania okrzykiem:

– Nie chcę tego słuchać!

Rozmowa chłopaków, idących w pewnym oddaleniu za nimi, ucichła gwałtownie. Stali teraz na ścieżce i wpatrywali się w nas zaniepokojeni. Elka pomachała im uspokajająco i ruszyła przed siebie. Podążyłam za nią.

– Naprawdę nie interesują mnie wasze wspominki sprzed roku... Nie jestem z tych wścibskich zaglądających innym do łóżka.

– Tam łóżko od razu! – Zaśmiała się Elka. – Tobie tylko jedno w głowie.

– Wręcz przeciwnie... – wymamrotałam bardziej do siebie niż do niej.

– W każdym razie chciałam cię przeprosić za przedwczoraj... Zostawiłam cię na pastwę Kamila, a obiecałam, że będziemy trzymać się w czwórkę. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe.

– Z dwojga złego wolałam iść z nim niż was słuchać. Byliście okropnie wnerwiający z tym swoim „A pamiętasz...?"

Elka zachichotała, a potem zaczęła już otwarcie się śmiać. Najpierw spojrzałam na nią z ukosa, ale nie potrafiłam się powstrzymać – śmiech kuzynki był tak serdeczny i zaraźliwy. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, a potem ruszyłam przed siebie.

Nie miałam ochoty na pogawędki. Denerwował mnie wachlarz emocji kłębiących się w duszy, który powoli przybierał rozmiar huraganu. Gdzieś na dnie zamroczonego umysłu tliła się myśl, że obiektem moich pragnień jest wyimaginowany facet, który mi się przyśnił, a nie powściągliwy kolega ze szkoły. Przypadkiem po prostu wyglądali tak samo... Nie pomagało to jednak w rozstrzygnięciu dylematu czy wolałam podrywać swojego upatrzonego Elfa, czy trzymać się od niego z daleka. Na wszelki wypadek wybrałam przebywanie w umiarkowanym oddaleniu.

Idąca obok Elka rzucała mi ukradkowe spojrzenia od czasu do czasu, ale nie podejmowała rozmowy. Miałam świadomość, że wyrzucenie z siebie tych chaotycznych myśli pewnie przyniosłoby mi ulgę, ale to nie był odpowiedni czas na takie zwierzenia. Nie mówiąc już o tym, że zwyczajnie bałam się konsekwencji wypowiedzenia na głos tego, co chodziło mi po głowie. Przecież słowa miały moc sprawczą i z niematerialnych głupot nagle stałyby się namacalną rzeczywistością.

W pewnym momencie dotarliśmy do miejsca, w którym rosło to przedziwne drzewo z korzeniami jak twarz Davy'ego Jonesa. Elka zatrzymała się i obejrzała na Roberta, który uśmiechnął się do niej porozumiewawczo. Przewróciłam oczami. Zaraz znów zaczną to swoje „A pamiętasz..."! Nie mogłam otwarcie się przyznać do tego, że widziałam, co wydarzyło się przy tym drzewie. Kuzynka by mnie chyba zabiła za podglądanie!

Dlatego też wzruszyłam ramionami i zostawiłam ich samych, zanim zaczną te swoje sentymentalne wycieczki. Ruszyłam dziarsko przed siebie, po chwili zbaczając z głównej drogi. Skręciłam w niepozorną ścieżkę prowadzącą pod górę. Coś nienazwanego pchało mnie naprzód. Szłam jak w transie, nie zwracając nawet uwagi na to, że długa sukienka zahaczała się o rosnące wokół krzaki. Dłoń odruchowo sięgnęła do aparatu, którego jak na złość nie miałam przy sobie. Sapnęłam z irytacją. Czułam pod skórą, że za chwilę, za moment dosłownie, zobaczę jedną ze swoich impresji. I nawet nie miałam czym jej uwiecznić!

Gdy dotarłam na szczyt wzniesienia, stanęłam jak wryta. Przed moimi oczami roztaczał się widok tak dobrze mi znany ze snów.

– To niemożliwe... – szepnęłam i aż się wzdrygnęłam, bo obok mnie padły dokładnie te same słowa.

Tuż przy mnie stał Kamil i wpatrywał się zaskoczony w morze. Twarz miał pobladłą i lekko uchylone usta. Nagle zwrócił się w moją stronę, przyłapując mnie na przyglądaniu mu się. Jego szare zazwyczaj oczy wydały mi się wręcz grafitowe. Przez moment przypominał mi Kamila ze snów i to sprawiło, że zrobiło mi się gorąco. Serce przyspieszyło rytm, a krew zadudniła w skroniach, zagłuszając umysł na dobre.

Zadziałałam instynktownie. Wspięłam się na palce i pocałowałam go – dokładnie tak, jak w snach o klifie. Kamil natychmiast otoczył mnie ramionami i przyciągnął do siebie. Pogłębił pocałunek, aż dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa. Poczułam jego dłoń we włosach i zadrżałam.

I wtedy się opamiętałam.

Co ja najlepszego właśnie zrobiłam?

Wyrwałam się z jego objęć. Wpatrywał się we mnie zdezorientowany. Jego ręce zawisły w pół gestu, jakby jeszcze trwały w ulotnym momencie trzymania mnie w ramionach.

– To... – wykrztusiłam. – To nie miało miejsca!

I uciekłam, zanim zdołał cokolwiek powiedzieć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro