Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Milo

Piękna, jasna, rozpalająca mnie od środka czerwień pojawiła się przed moimi oczami, tworząc płomień tańczący w rytm muzyki, która właśnie leciała przez moje słuchawki. Przyłożyłem ją do bladej skóry, by sprawdzić, jak długo zajmie jej rozprzestrzenienie się po moim ciele. Nic się jednak nie wydarzyło, a zapaliczka w mgnieniu oka zgasła. Wzdycham ciężko, po czym odwracam głowę w stronę budynku szkoły. Zauważam, że dziewczyna w klasie od języka angielskiego dokładnie mi się przygląda. Jednak, przez promienie słoneczne odbijające się od szyby, nie wiem kto to.

Nie czekając na nic więcej, rzucam zapaliczkę daleko od siebie, biorę czarną torbę i maszeruję na lekcje, mimo tego, że i tak jestem spóźniony. Choć i tak nikt tego nie zauważy, wolę jak najszybciej naleźć się w klasie. Nie patrzę na plan, ponieważ dokładnie pamiętam dzisiejszy grafik, który swoją drogą jest okropny.

Przemierzając pusty już korytarz szkolny, stukam palcami o metalowe szafki uczniów. Jedna z nich otwiera się pod wpływem nacisku, ale nie przejmuję się tym. Wracam na lekcje wypoczęty i gotowy do nauki ­ kogo ja oszukuję? Jestem padnięty i jedyne o czym teraz marzę, to znaleźć się we własnym łóżku. Niestety daleko mi do tego, ponieważ nie minęła nawet połowa dnia. Słuchając jednym uchem nauczyciela, który straszy nas przed trudnymi egzaminami trzecich klas, a drugim wypuszczając jego wywodzenie, opieram wygodnie głowę na małej ławce i zamykam oczy. Nie jest mi dane długo się relaksować, ponieważ po chwili słyszę, jak nauczyciel chemii klaszcze dłońmi i wypowiada moje imię. Jestem zmuszony do czynnego oraz biernego udzielania się w lekcji, co bardzo mi się nie podoba. Nie jestem złym uczniem, ale zdecydowanie wolę spać.

Zniesmaczony, odwracam głowę do tyłu. W ostatniej ławce zauważam Johna ­ kolesia, który nie zdał i będę musiał się z nim użerać do końca trzeciej klasy. Chłopak posyła mi wredny uśmiech, a ja odpłacam mu tym samym. Nie raz zdarzyło nam się wplątać w kłótnię. Jednak, zawsze były to błahe sprawy, które dało się rozwiązać bez bójki. Nie lubię się bić, więc tym bardziej stanowiło to dla mnie duży problem. Niestety, nie mogłem sobie pozwolić na znieważenie.

Tym razem odwracam głowę w bok. Mój wzrok spoczywa na pięknej dziewczynie, o wręcz śnieżnych włosach, które sięgają jej do pasa. To Scarlett, czyli jedna z najładniejszych lasek, pełniąca funkcję kapitana drużyny cheerleaderek. Prócz idealnej figury oraz urody, jest wręcz święta, pilną uczennicą, gotową pomóc każdemu w klasie. Udziela się również charytatywnie i działa na rzecz kółek szkolnych. Na jej dołeczki można patrzeć godzinami, a i tak pozostanie niedosyt i chęć ponownego spojrzenia. Jeśli ktoś, kiedykolwiek powiedział, że na świecie nie ma ideału, to nie poznał Scarlett.

Z rozmyśleń wyrywa mnie głośny dzwonek szkolny. Pakuję swoje książki i po raz ostatni spoglądam na dziewczynę. Wita mnie promiennym uśmiechem, który zdecydowanie poprawia mi w tym momencie humor.

– Hej. – Podchodzi do mnie z książkami przytulonymi do klatki piersiowej. – Wiesz może, gdzie znajduje się biblioteka?

– Czy ty nie chodzisz do tej szkoły już trzeci rok? – śmieję się cicho.

– Czyli kiepski tekst na podryw? – Poprawia torbę na ramieniu. – Wydawałeś się strasznie zamyślony... Przejmujesz się egzaminami?

– Przecież mnie znasz i dobrze wiesz, że nie jestem typem osoby, która rozmyśla nad egzaminami. Po prostu siadam, piszę i...

– I zdajesz je, do tego na wysokim poziomie – przerywa mi. – To zasługa ściąg, czy po prostu jesteś einsteinem?

– Czy ty nie miałaś iść do biblioteki? – droczę się.

– Szybko próbujesz mnie zbyć. – Wzdycha. – Ale w porządku, i tak muszę załatwić jeszcze kilka spraw.

– Jak zawsze pomocna i pełna energii Scarlett. Ty się chyba nigdy nie zmienisz – śmieję się pod nosem. Dziewczyna daje mi kuksańca w bok. To boli.

– Pa Milo. – Odwraca się i wychodzi z klasy. Jej długie, lśniące włosy kołyszą się raz w prawo, a raz w lewo, za każdym razem, gdy stawia kolejny krok.

Otrząsam się, po czym również wychodzę z klasy. Kilka osób przybija mi piątkę na korytarzu ­ niektórych nawet nie znam. To dziwne, ponieważ nie jestem popularnym kolesiem, przynajmniej tak mi się wydaje. Nie należę do żadnej drużyny sportowej, nie mam bardzo nadzianych rodziców, ani nawet dziewczyny.

Chowam dłonie w kieszenie od bordowej bluzy jednocześnie omijając grupę cheerleaderek. Lustruję wzrokiem ich kuse spódniczki oraz ciasne topy.

– Stary...

Czuję, jak ktoś uderza mnie w ramię. To Noel.

– No proszę – przybijam mu piątkę – myślałem, że się już nie zobaczymy. – Posyłam mu wredny uśmieszek.

– Wiem, nie miałem czasu przez te wakacje. Wiesz, praca, rodzice kazali mi jeździć po uczelniach i do tego grypa.

– Mogłeś chociaż zadzwonić. – Wzdycham. – Nie ważne, wybrałeś już coś?

– Coś ty – śmieje się. – Matka jest strasznie upierdliwa, co do studiów, ale stwierdziła, że da mi na razie spokój. A to oznacza, że następna wycieczka odbędzie się za kilka miesięcy.

Kiwam głową na znak, że rozumiem. Noah nie wydaje się być z tego powodu zadowolony. Nie rozumiem go, ponieważ rodzice chcą dla niego jak najlepiej, a ten najwyraźniej nie potrafi tego docenić. Gdyby moja matka tak dbała o moją przyszłość, byłbym w niebo wzięty.

***

Czuję, jak przekleństwa same podchodzą mi do zaciśniętego gardła. Mam ochotę zacząć krzyczeć, ale wiem, że mama jest na dole i zaraz przyleci sprawdzić, co się znowu dzieje. Zachowuję zimną krew, choć jest to bardzo trudne. Przełykam powoli ślinę i nie daję wyprowadzić się z równowagi.

– Masz zamiar coś z tym zrobić? – pyta Noel.

– Obić mu ryj. Czy to wystarczy? – Zaciskam z całej siły komórkę w dłoni. Jeszcze chwila, a pęknie ­ czuję to. – Nie ważne, muszę się uspokoić, bo jak na razie szargają mną emocje, a to nie jest dobre. Zgadamy się w szkole.

– Pewnie – mówi, po czym się rozłącza.

Odkładam telefon na bok, po czym podchodzę do okna, odsłaniam żaluzje i opieram dłonie o parapet. Mam spuszczoną głowę, a z moich ust wydobywa się cichy jęk bezradności. Czarne włosy spadają na moją twarz, formując się w nieład. Gdy ponownie podnoszę głowę, mój wzrok ląduje na sąsiednim domu. W oknie zauważam młodą dziewczynę, moją sąsiadkę. Pamiętam, że popchnąłem ją dzisiaj, gdy wchodziłem do szkoły. Szatynka, widząc mnie, szybko zasłania rolety. Jedyne, co udaję mi się zapamiętać, to zimny wzrok irytacji. Kiwam kilka razy głową i również zasłaniam rolety. Kładę się na dużym łóżku z rękoma wyciągniętymi wzdłuż.

Katastrofa, katastrofa, katastrofa. To jedyne o czym teraz myślę. Przykładam poduszkę do twarzy i tłumię w sobie krzyk rozpaczy. Wbijam paznokcie w czarno ­ czerwoną poszewkę, robiąc w niej małe dziury. To zabawne, jak słabe materiały teraz robią.

Zamykam oczy, jednak nie na długo. Po chwili, do moich uszu dochodzi dźwięk przychodzącej wiadomości. Sięgam po komórkę i sprawdzam kto dzwoni do mnie o takiej godzinie. To Scarlett. Skąd ona ma mój numer?

Nieznany numer: To ja Scarlett. Zapomniałam ci przekazać, że robimy razem projekt z historii. Spotkamy się jutro? Może u ciebie?

Klikam szybko po ekranie, odpisując, że nie ma problemu, i że możemy spotkać się dzisiaj. Dostaję kolejną wiadomość.

Nieznany numer: Mam do załatwienia kilka spraw i pewnie się dzisiaj już nie wyrobię. Umówimy się w szkole.

Zmieniam nazwę w komórce, na „Scarlett", po czym odkładam telefon na bok. Dziewczyna nie odzywała się do mnie zbyt często w pierwszej i drugiej klasie, dlatego nie rozumiem, co się jej nagle stało. Taka laska powinna spotykać się z kapitanem drużyny sportowej, a nie tracić czas na mnie.

Uśmiecham się w duchu. Jeśli faktycznie coś między nami zaiskrzy, chłopacy nie dadzą mi życia w szkole. Już widzę zazdrosne miny tych palantów. Ta myśl sprawia, że uśmiech pojawia się na mojej twarzy.

– Milo! – krzyczy z dołu moja rodzicielka. – Kolacja gotowa.

Od razu ruszam się z miejsca. Schodzę do jadalni i siadam przy stole, który mimo swojej wielkości, zawsze jest pusty. Tylko ja i Hanna ­ moja mama.

– Jak było w szkole? – Uśmiecha się kobieta w krótkich, pomalowanych na rudo włosach.

– Dobrze. – Biorę trochę sałatki.

– Jutro wyjeżdżam, więc odgrzejesz sobie wieczorem obiad. Wszystko masz w lodówce.

– Gdzie jedziesz? – mówię z pełną buzią. Kobieta piorunuje mnie wzrokiem.

– Muszę załatwić kilka spraw w urzędzie.

– A już myślałem, że umawiasz się na randkę – parskam śmiechem.

Kobieta siada obok mnie.

– Milo. – Wzdycha. – Chciałbyś, żebym kogoś sobie znalazła?

Kiwam przecząco głową.

– Ja tylko żartowałem...Zresztą, rób co chcesz, jesteś przecież dorosła.

– Tak, jak ty Milo. Ciągle czekam, aż przyprowadzisz mi do domu swoją dziewczynę.

Odwracam głowę w przeciwną stronę.

– Ostatnia ci się nie podobała – burczę i odsuwam od siebie talerz.

– Tylko dlatego, że miała straszny charakter – informuje stanowczo. – Wiem, że tym razem lepiej wybierzesz.

Od razu przychodzi mi do głowy Scarlett. Ta dziewczyna na pewno spodobałaby się mojej mamie.

– Powinnaś dać mi spokój. Sam zadecyduję o mojej dziewczynie, a tobie nic do tego – podnoszę trochę głos.

– Dobrze...Spotkałam dzisiaj Amore przed domem. Podobno będzie chodziła do twojej szkoły. Może, jako jej sąsiad powinieneś ją oprowadzić – proponuje.

– Myślę, że da sobie radę – burczę pod nosem. – Nie robię za niańkę.

– Oj, dajcie już spokój. Jesteście dorośli i pora zakopać topór wojenny.

Wstaję od stołu.

– Zaczynasz mnie irytować – warczę. – Zjem w swoim pokoju.

– Zachowujesz się jak pięcioletnie dziecko, które nie dostało wymarzonej zabawki! – krzyczy, gdy ja już jestem na schodach.

Trzaskam drzwiami, pokazując, jak bardzo jestem teraz zdenerwowany. Moja mama ma rację ­ zachowanie godne pięciolatka. Tylko szkoda, że nic nie rozumie. Gdyby chociaż raz pogadała ze mną jak człowiek z człowiekiem, może byłoby inaczej. Może wtedy byłaby bardziej wyrozumiała i nie kazała mi spędzać czasu z rodziną Colt. Zakopcie topór wojenny? Dobre sobie. Prędzej zacznę się udzielać charytatywnie niż zamienię choćby dwa słowa z Amore.

***

Szanse na odzyskanie choćby odrobiny spokoju, odleciały w dal i nie zamierzają zawracać. Moje rozpaczliwe wołanie, rodzące się powoli w krzyk rozpaczy, opuszcza moje ściśnięte gardło. Strach kary znika, a na jego miejsce przychodzi ból ­ ból w klatce piersiowej. Błądzę wzrokiem po szkolnych ścianach, by dać sobie trochę więcej czasu. Nawet kilka sekund. „Stłum to w sobie Milo", myślę. „Dasz radę".

– Zamierzasz stać jak ostatni kołek? Żałosny typek – mówi John. – Geny po tatusiu, co?

Zaciskam dłonie w pięści, jednak nie unoszę żadnej z nich. Nie mogę wdać się w bójkę, bo wiem, że źle to się dla mnie skończy. Tłum ludzi stojących dookoła nas, wcale mi nie pomaga. Pogarsza sytuację i wpędza mnie w jeszcze większy stres. Jeszcze wczoraj byłem gotowy dać mu w twarz. Jeszcze wczoraj chciałem wpaść do jego domu...

– Zachowujesz się jak zwykły dupek, rozpowiadając tak głupie plotki o mnie – wykrztuszam z siebie kilka słów. Chciałem brzmieć pewnie, ale głos strasznie mi się trzęsie. Moje ciało błaga o zrobienie pierwszego kroku, ale umysł mówi stanowcze NIE. – Zwykłe przepraszam i kończymy ten spór.

Chłopak wpada w śmiech.

– Przepraszam? – Robi krok do przodu. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś w potrzasku, a wypowiadając te głupie słowa, jeszcze bardziej się pogrążasz?

– Naprawdę chcesz się bić? – podnoszę głos. – Dobrze wiesz, że obydwaj skończymy na dywaniku u dyrektora.

Nagle zauważam w tłumie Scarlett. Posyła mi pytające spojrzenie, które po chwili przeradza się we współczucie. Dziewczyna wychodzi przed szereg.

– Szkoła to nie miejsce do załatwiania prywatnych spraw. John powinieneś...

– Oh, zamknij ten pysk pusta blondynko – warczy punk. – Serio musisz ratować dupę swojemu kochasiowi?

Wszystkie nerwy wewnątrz mnie pękają. Nie, to ja pękam pod wpływem emocji. Zaciskam ponownie pięści, robię kilka kroków do przodu i z całej siły jaką mam, uderzam Johna w twarz. Chłopak nie spodziewawszy się takiego ataku z mojej strony, upada na podłogę. Moja satysfakcja sięga zenitu, gdy siadam na nim i zadaję jeszcze kilka mocnych ciosów prosto w nos.

– Przestań! – krzyczy Scarlett. Zaważam, że boi się podejść, by mnie odciągnąć od tego dupka. Pewnie myśli, że sama oberwie.

– Odszczekasz wszystko co powiedziałeś o mnie i o moim ojcu. – Zaciskam dłonie na jego szyi pełnej tatuaży.

Czuję, jak ktoś łapie mnie za ramiona i zaczyna odciągać do tyłu.

– Pierdo... – Łapie szybkie i zachłanne oddechy.

– Typie, uspokój się – mówi do mnie Noel. – Będziesz miał kłopoty.

Puszczam Johna, jednak robię to bardzo niechętnie. Gdybyśmy byli sami, udusiłbym tego sukinsyna.

– Panie Foster.

Odwracam głowę w stronę dyrektora.

– Zapraszam pana do mojego gabinetu.

Wycieram brudne od krwi ręce w koszulkę, po czym pociągam nosem i z irytacją opuszczam tłum nagrywających nas uczniów.

***

– Wiesz co grozi za wszczynanie bojek? – pyta stanowczym głosem mężczyzna.

– Wiem, ale miałam powód. Rozpowiada o mnie plotki i zwyzywał Scarlett. Ten koleś powinien zostać wywalony – unoszę głos.

– Zdaję sobie sprawę z tego, że nie przepadacie za sobą, ale to nie był powód do bijatyki. Będę musiał zawiesić cię w prawach ucznia, choć robię to z wielkim żalem...

– Nie mogę zostać po lekcjach albo posprzątać szkoły? – błagam płaczliwym tonem. – Matka mnie zabije, gdy się dowie, że zostałem zawieszony.

Dyrektor w podeszłym wieku, poprawia okrągłe, małe okularki spadające mu z nosa. Po chwili otwiera szafkę i wyciąga z niej teczkę. Zaczyna przeglądać jakieś papiery, co chwilę wykonując ten sam ruch z okularami.

– Mam – mówi, podając mi jakiś dokument. – Jak już pewnie wiesz, nasza szkoła podpisała umowę z pobliskim schroniskiem dla zwierząt, ale brakuje chętnych osób do pomocy. Jeśli się zapiszesz i będziesz regularnie tam uczęszczał przez następne pół roku, zapomnimy o sprawie. Oczywiście, będziesz musiał zapłacić za szkody wyrządzone Johnowi.

– Nie za problemu. – Uśmiecham się od ucha do ucha i sięgam szybko po długopis. – Gdzie mam podpisać?

Dyrektor wskazuje palcem, a ja zabieram się za wypełnienie wolnego miejsca. Odkładam zgłoszenie na biurko.

– Dziękuję – mówię.

– Pamiętaj, że mam cię na oku, Milo. – Grozi mi palcem.

***

– Schronisko? Przecież ty nawet nie lubisz psów. Jak ty chcesz z nimi pracować? – Noel podnosi jedną brew.

– A co mam zrobić? To o wiele lepsza opcja niż wywalenie ze szkoły. – Zamykam swoją szafkę szkolną. Noel robi to samo. – Scarlett coś mówiła?

– Czyli jest coś między wami?

– Po prostu chcę wiedzieć. Wszystko widziała i... – przerywam.

– Spokojnie – kładzie współczująco dłoń na moim ramieniu – mówiła, że jest po twojej stronie. Każdy wie, że John to dupek, który szuka atencji, gdzie popadnie. Nie przejmuj się nim.

Noel to mój przyjaciel od przedszkola. Zaprzyjaźniliśmy się, gdy pani opiekunka kazała przenieść naszą dwójkę do innej sali podczas drzemki, gdyż zawsze najgłośniej chrapaliśmy i płakaliśmy. Od tego czasu jesteśmy nierozłączni. Dogadujemy się w każdym aspekcie, ponieważ mamy prawie takie same charaktery. To jedyna osoba, której mówię wszystko ­ dosłownie wszystko. Nie wyobrażam sobie chwili, gdy ja i Noel się rozstaniemy. Nie ma możliwości byśmy trafili na te same uczelnie.

– Zobacz jaka laska. – Puka mnie łokciem w ramię. – Pierwszoklasistka – informuje.

Rozglądam się na boki, ale nie mogę pojąć, o którą dziewczynę mu chodzi.

– Już poszła kretynie. Wcale się nie dziwie, że nie grasz w drużynie. Masz zapłon jak moja babcia.

– Nie interesują mnie pierwszaki – prycham. – Muszę pogadać ze Scarlett.

– No tak. – Wzdycha. – Chcesz się z nią umówić?

– Po części – mówię, a Noel robi wielkie oczy. – Mamy do zrobienia projekt – dokańczam.

– W takim razie nie zatrzymuję cię. – Posyła mi dwuznaczny uśmieszek.

Przewracam oczami, po czym wyciągam telefon z kieszeni i idę prosto przed siebie.

Ja: Będę w sali chemicznej.

Scarlett: Już na ciebie czekam

Przerywam wysłanie kolejnej wiadomości, ponieważ uderzam w kogoś. Odruchowo łapię nieznajomego za ramiona. Już wiem, że to dziewczyna, która przytula się twarzą do mojej klatki piersiowej. Spuszczam głowę i... zamieram. Odsuwam ją od siebie.

– Uważaj – burczę ze smętną miną.

– To ty szedłeś z telefonem w ręce – oskarża mnie Amore. Zauważam, że zadziera swój mały nos.

– Właśnie, dlatego to ty powinnaś mnie widzieć i ominąć.

Szatynka, której włosy podchodzą bardziej pod blond, prycha i odwraca głowę w bok. Najwyraźniej nie chce na mnie patrzeć. Ja niestety nie mogę oderwać wzroku od jej nadgarstka, który został ozdobiony małym tatuażem w kształcie psiej łapy.

– Henna? – kpię, wskazując palcem na czarny odcisk.

Amore nic nie odpowiada. Przechodzi obok, trącając mnie ramieniem.

Nie zmieniła się dużo od podstawówki. Może trochę urosła i schudła. Choć mogę się mylić. Nie jestem osobą, która zwraca uwagę na takie rzeczy. Jedyne co mocno rzuca się w oczy, to włosy. Pamiętam, że zawsze miała krótkie, niesięgające nawet do ramion. Teraz są grubsze, pofalowane i dłuższe. Kolor to bardzo ciepły brąz, który pasuje do jej karnacji.

Nie rozmyślając dłużej o Amore, kieruję się prosto do pracowni chemicznej. Zaraz po moim wejściu, Scarlett odwraca się i macha do mnie dłonią odzianą w bransoletki.

– Już myślałam, że nie przyjdziesz – przyznaje.

– Coś mnie zatrzymało, ale teraz jestem cały twój – parskam śmiechem.

– A to moje teksty na podryw były słabe – zaciera nos. – Musimy przygotować esej o ustroju USA na przełomie osiemnastego i dziewiętnastego wieku – informuje.

– Tak? Zajmiesz się wszystkim? – mówię kpiąco przez co dostaję delikatny cios w żebra.

– To ty tu jesteś einsteinem.

– Nie podoba mi się te przezwisko – mówię naburmuszony.

– Chętnie pogawędziłabym z panem wszechwiedzącym, ale mamy esej do zrobienia.

– Czyli widzimy się u mnie w domu? Moja matka, gdzieś wyjechała, więc mamy cały dom dla siebie. – Unoszę zachęcająco jedną brew.

– W takim razie wpadnę. – Przygryza delikatnie dolną wargę i ponętnym ruchem przechodzi obok mnie.

– Myślałem, że pogadamy – wydaję z siebie dźwięk niezadowolenia.

– Będziemy mieli na to całą noc.

***

Wsiadam do swojego czarnego Nissana i wkładam kluczyki do stacyjki. Już mam odjeżdżać, gdy ktoś podbiega do moich drzwi i je otwiera. Scarlett bez pytania wchodzi do środka, posyła mi uroczy uśmieszek i każe ruszać. Nic nie odpowiadam. Wyjeżdżam z parkingu i dodaję gaz do dechy.

– Myślałem, że wpadniesz pod wieczór – zaczynam rozmowę.

– Mam nadzieję, ze to ci nie przeszkadza – mówi cicho. – Zostaniesz zawieszony? – szybko zmienia temat.

– Dyrektor kazał mi się zapisać do schroniska, z którym szkoła podpisała umowę.

– To wspaniałe. – Jej oczy błyszczą jak wypolerowane diamenty. – Kocham zwierzęta i na pewno cię tam odwiedzę.

Uśmiecham się głupkowato. Skoro ona darzy sympatią psy, to nie mogę jej powiedzieć, że ja za nimi nie przepadam. Nie chcę wyjść na gbura bez serca.

– Daleko mieszkasz?

– Zaraz będziemy – informuję. – Ty w tym czasie zamów coś do jedzenia. Mama zostawiła mi jakieś resztki, ale nie chcę truć cię sałatką z jarmużu i gotowanymi warzywami.

– Twoja mama zdrowo się odżywia? – Odwraca głowę w moją stronę.

– Tak. – Wzdycham. – Jest na tak zwanej diecie. – Robię cudzysłów jedną ręka. – I takim oto sposobem, ja też jestem.

– Czyli pizza na grubym? – śmieje się.

– Jakbyś czytała mi w myślach.

Gdy Scarlett zamawia, ja parkuję samochodem na podjeździe. Obydwoje wysiadamy i kierujemy się w stronę drzwi wejściowych. Przepuszczam dziewczynę przodem udając dżentelmena, a ta się śmieje pod nosem.

– Gdzie twój pokój? – pyta, biorąc do buzi słonego paluszka.

– Na górze. – Wskazuję palcem na kręte schody.

Obydwoje kierujemy się do mojego pokoju. Scarlett wchodzi jako pierwsza, zapala światło i rzuca torbę na łóżko.

– Od czego zaczynamy? – Siadam przy dużym, wykonanym z ciemnego drewna biurku.

– Wczoraj w domu przygotowałam kilka notatek, które mogą nam pomóc – zaczyna, przysuwając sobie krzesło i siadając obok mnie. – Dzięki temu skończymy w niecałą godzinę – mówi uradowana.

Podaje mi notatki. Oglądam dokładnie każdą kartkę i lustruję wzrokiem to, co zostało na niej napisane. Historia sama w sobie nie jest nudna, ale robienie referatów już tak. Opalam macbooka oraz drukarkę. Szybko wpisuję hasło do przeglądarki i zaczynam drukować potrzebne zdjęcia. Co jakiś czas spoglądam na Scarlett. Zajmuje się włosami, a czasem paznokciami. Ciężko mi oderwać od niej wzrok, ale nie może wyjść to na jaw, dlatego, co chwilę wracam do drukowana.

– Wiesz kto jeszcze uczęszcza do Second Chance? – pyta, odrywając skórkę od paznokcia. – Chodzi o te schronisko – dodaje, gdy zauważa, że jej nie rozumiem.

– No tak – śmieję się sztywno. – Wiedziałem. Nie wiem, bo dyrektor szybko zabrał i zgłoszenie i nie zdążyłem przejrzeć listy zainteresowanych. Podobno jest krótka. – Drapię się po karku.

Przez chwilę czekamy w ciszy, aż drukarka skończy swoją pracę. Otwieram kilka razy usta, ale nie jestem wstanie wydusić z siebie żadnego słowa. Jakby skończyły nam się tematy i każdy kolejny będzie po prostu głupi.

Wyciągam jeszcze ciepłe kartki i podaję je Scarlett. Później uzgadniamy kwestię wizualną i chronologiczną. Ten żmudny proces trwa do godziny dwudziestej. Po drodze zjadamy pizze i wypijamy po piwie. Scarlett z początku odmawia, ponieważ stroni od alkoholu, ale udaję mi się ją na mówić. Na jej jasnej karnacji pojawiają się małe rumieńce. Dziewczyna chyba to wyczuwa, dlatego szybko zasłania je grubymi włosami.

– Dlaczego robisz ten projekt ze mną? – pytam, siadając po turecku na łóżku.

– Bo jesteś mądry.

– To kwestia szczęścia, a nie mądrości – poprawiam ją.

– Nie ważne. – Uśmiecha się. – Będę spadać.

– Odwiozę cię – szybko proponuję.

– Piłeś. Zadzwonię po mamę.

Blondynka bierze swoje rzeczy, po czym schodzi prosto na dół. Gdy stoimy pod drzwiami raczy mnie małym przytulasem. Od razu wyczuwam jej intensywne perfumy, które po dłuższej chwili wdzierają mi się w nozdrza. Tłumię w sobie chęć kichnięcia.

– Do zobaczenia na historii – żegna się, po czym opuszcza mój dom.

Zostaję sam jak palec, ciągle czując jej delikatny dotyk na mojej skórze. Jest zdecydowanie cudowna.

***

Nie muszę wysiadać z samochodu, by poczuć zapach starej karmy i sierści. Już na samą myśl robi mi się niedobrze ­ nie chcę nawet wiedzieć, co będzie później. Chowam kluczyli do swojej skórzanej kurtki i z wielką niechęcią wychodzę na zewnątrz. W oddali zauważam małą budkę, do której pewnie muszę się zgłosić. Słyszę szczekanie i miauczenie. Moja głowa wręcz pęka w szwach. Stawiam małe kroki, by nie dotrzeć tam za szybko. Podobno mam pracować do siedemnastej, ale kto wie, czy nie będę musiał dłużej.

– Ty musisz być Milo. – Kobieta wyglądająca na około czterdzieści lat, podaje mi rękę. Ściskam ją.

– Tak.

– Nazywam się Lily River i mam za zadanie oprowadzić cię po schronisku.

W duchu przewracam oczami.

– Pewnie. – Uśmiecham się sztywno.

– Psy karmione są trzy razy dziennie. Będziesz karmić lewe skrzydło o szesnastej. Później dam ci kartkę z grafikiem wyprowadzania i sprzątania.

Robię wielkie oczy. Nie tego się spodziewałem.

– Spokojnie – śmieje się. – Nie jesteś tutaj sam. Prócz ciebie mamy trójkę uczniów z Lincoln High.

Oddycham z ulgą. Ciągle rozglądam się na boki. Gdzie tylko nie spojrzę widzę szare kratki, za którymi szczekają psy różnych ras. Od małych, po duże. Od młodych, po stare. Skaczą, stają na dwóch łapach, wręcz wariują. Czy to przeze mnie? Może nie będą mnie tolerować. Przy każdym „domku" stoją miski, worki z karmą, szufelki i kilka smyczy. W środku znajdują się koce, poduszki oraz zabawki.

– Dzisiaj możesz się rozejrzeć, ale od jutra zaczynasz pierwszą zmianę – informuje mnie kobieta.

Posyłam jej wymuszony uśmiech i skręcam z dalszego szlaku. Nie chcę tutaj być, nie chcę, nie chcę. Chyba zawieszenie w prawach ucznia byłoby lepsze niż użeranie się z kundlami.

Chowam dłonie do kieszeni i unoszę głowę. W oddali zauważam chłopaka mojego wzrostu. Wsypuje karmę do miski i bez problemu podaje ją dużemu psu. Przechodzą mnie ciarki na samą myśl włożenia ręki za siatkę.

– Ty jesteś tym nowym?

Kiwam twierdząco głową.

– Super. – Wpycha do mojej ręki szpachelkę z karmą. – Nakarm resztę.

Chłopak wydaje się być ponury i jakiś bez życia. Nie chcę przez następne pół roku oglądać jego nudnej twarzy. To chyba jeszcze gorsze od psów.

– Coś nie tak? – burczy. – Nie umiesz dać im jeść?

– Mam dzisiaj dzień zapoznawczy – informuję, stojąc jak kołek.

– No tak, wybacz paniusiu. – Posyła mi wredny uśmiech. – Przecież ubrudzisz sobie rączki – kpi ze mnie.

– Wal się – warczę przez zaciśnięte zęby. – Nie będziesz mnie wyzywać. – Rzucam plastikową szpachelkę, po czym łapię cwaniaka za bluzę.

– Uspokój się. Myślisz, że nie wiem, iż jesteś tutaj za pobicie, Milo?

– Ej!

Słyszę piskliwy głos jakiejś dziewczyny.

– Stresujecie psy.

Kolejna miłośniczka natury? Przewracam oczami, puszczam kolesia i odwracam się twarzą do laski, która się wtrąciła. Blednę, przełykając głośno ślinę. Moje podenerwowanie sięga zenitu, gdy tą dziewczyną okazuje się Amore. Cała ubrudzona w sierści i błocie. Wygląda jak bezdomna. Jej włosy są poukładane w każdą możliwą stronę, tworząc siano na głowie. Odwracam głowę, by nie wybuchnąć śmiechem.

– Nie ważne – rzednie jej mina. Amore nie jest już taka pewna siebie. To sprawia, że unoszę triumfalnie głowę do góry.

– Dokończ – przekonuję ją. – Chętnie cie wysłucham.

– Idę wyprowadzić Coco – mruczy pod nosem i znika z mojego pola widzenia w mgnieniu oka.

– To jakiś żart? – pytam samego siebie.

Jestem poirytowany całą zaistniałą sytuacją. Najgorsza jest jednak moją bezradność. Każda droga jaką wybiorę będzie zła i skończy się porażką. Jeśli zrezygnuję, zostanę zawieszony, a zostanie tutaj wiąże się z Amore. Znajduję się pod samą ścianą i nie mam innego wyjścia, jak iść prosto, bo zawrócić już nie mogę.

Zabieram szpachelkę i nabieram nią karmę w kształcie brązowych kulek. Moja ręką trzęsie się jak opętana, ale muszę zdusić w sobie to uczucie, bo inaczej wyjdę na lamusa, który boi się małego psa. Wrzucam karmę do miski i podaję ją szaremu, długowłosemu kundlowi. Ten staje na dwóch łapach jednocześnie merdając krótkim ogonem, jakby mi dziękował.

Wstaję z klęczek, otrzepuję się i przechodzę do kolejnej klatki. Tak spędzam całą godzinę ­ rozdawanie jedzenia, praca marzeń.

Gdy udaje mi się nakarmić lewe skrzydło, siadam na drewnianej, zniszczonej ławce i opieram łokcie o kolana. Słońce świeci mi prosto w twarz, ale nieprzyjemny powiew wiatru sprawia, że nie mogę zdjąć kurtki. Marszczę brwi i wyciągam telefon z kieszeni. Przeglądam social media, dzięki czemu czas szybciej mi płynie. Gdy wybija godzina siedemnasta, wstaję na równe nogi i kieruję się w stronę wyjścia. Im dalej, tym mniej słyszę szczekanie i skomlenie. Wychodzę za bramę, nie żegnając się z nikim. W oddali zauważam Amore ze swoją matką, która najprawdopodobniej po nią przyjechała. Kobieta spogląda w moją stronę, ale jej spojrzenie daje mi do zrozumienia, że nie muszę wysilać się nawet na zwykłe „dzień dobry".

Wsiadam do auta i odjeżdżam z piskiem opon. W radiu puszczam Bryce Fox - Horns. Stukając palcami o podłokietnik, nucę słowa piosenki. Staję na światłach w dość sporym korku. Po prostu świetnie. Próbuję całkowicie skupić się na drodze, ale nie idzie mi to za dobrze. Nie mogę znieść tej irytacji, która pojawiła się wraz z pojawieniem się mojej sąsiadki. Myślałem, że dzielenie z nią szkoły to już dużo, ale najwyraźniej los chce, abym dzielił z nią jeszcze mniejszą przestrzeń.

– Kurwa – klnę, gdy słyszę dźwięk klaksonu za mną. Ruszam szybko, by nie denerwować kierowców.

Po kilkunastu minutach znajduję się już pod domem. Zauważam samochód mojej mamy, więc to oznacza, że kobieta jest w domu. Moje podejrzenia są właściwe, gdy wchodzę do domu i pierwsze co czuję, to mdły zapach kurczaka, który na pewno został przyrządzony na parze.

– Jak było? – pyta mama, kiedy wchodzę do kuchni.

– Super. – Uśmiecham się sztywno. – Pracowanie ze śmierdzącymi kundlami, to najlepsze co mogło mi się przydarzyć.

– Bądź wdzięczny, że dyrektor dał ci szansę. Zresztą, powinnam kazać ci wyłożyć pieniądze za tego chłopaka z własnej kieszeni – denerwuje się, mieszając drewnianą łyżką w białym sosie. – Myślałam, że dorosłeś, ale ty najwyraźniej czujesz się bezkarny we wszystkim co robisz.

– Skończyłaś? – burczę. – Gdybym nie miał powodu, to nigdy bym go nie uderzył. Sam się o to prosił.

Mama nic nie odpowiada ­ chyba woli przemilczeć ten temat. Nakłada obiad i siada obok mnie. Mieszam od niechcenia widelcem w zielonej papce i cicho wzdycham.

– Za chwilę wychodzę na fitness – informuje.

– Dobrze.

– Może pójdziesz ze mną?

Spoglądam z niedowierzaniem na moją matkę, która chyba wypowiedziała te słowa świadomie. Powinienem coś odpowiedzieć, ale jej propozycja była tak głupia, że jest mi szkoda przemęczać gardła.

Zjadam szybko obiad i wracam do siebie. Czekają mnie jeszcze lekcje, a jest już po osiemnastej. Przez następne pół roku właśnie tak będą wyglądać moje dni. A mogłem się powstrzymać. To tak cholernie niesprawiedliwe, ponieważ John zostanie najwyżej w kozie. Nie sądziłem, że właśnie tak zacznę ostatni rok w liceum. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro