Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Amore

Ponownie otwieram wielką szafę, z nadzieją, że może teraz uda mi się znaleźć zaginioną bluzkę. Przekopuję stos ubrań, robiąc z tego małą kupkę. Już nawet nie wiem, które ciuchy są czyste, a które nie. Skoro nie jestem w stanie znaleźć jednej bluzki, to jak poradzę sobie w nowej szkole? Na pewno zostanę zjedzona, jestem tego pewna.
Opieram dłonie o ciemnobrązowy mebel i nabieram powietrza do płuc, by po chwili wypuścić wszystko ze świstem.
To wina stresu, który wyżera mnie od środka. Myślałam, że to minie, ale najwyraźniej myliłam się.
Spoglądając na zegarek, otwieram szerzej oczy i szybko podbiegam do drzwi.

– Mamo! – wołam, wystawiając głowę za drzwi. – Widziałaś może moją białą bluzkę w kratkę? Kupowałam ją tydzień temu.

– Jesteś pewna, że nie wrzuciłaś jej do prania?

Uderzam się otwartą dłonią w czoło. Odsuwam się od drzwi i siadam na sporym łóżku, wykończonym metalowymi dodatkami i prętami. Specjalnie kupiłam ową bluzkę, by przywitać w niej nową szkołę, jednak chęć wyjścia w niej do baru była silniejsza. Zdążyłam już zapomnieć, że oblałam się czerwonym napojem.
Po chwili namysłu postawiam iść w białej koszuli na krótki rękaw. Myślę, że nikt w szkole nie będzie miał z tym problemów.
Zakładam niebieską torbę na ramię, chowam telefon do tylnej kieszeni w spodniach i wychodzę z pokoju, który zamykam na klucz. W progu wita mnie Lucy, czyli suczka zabrana ze schroniska. Wesoło merda ogonkiem, a po tym zachowaniu mogę stwierdzić, że jest skłonna do zabawy. Omijam psa i schodzę na dół.

– Nie wiem, czy dowiozę cię do szkoły w dziesięć minut. – Rodzicielka opiera dłonie na biodrach. – Co wszyscy o tobie pomyślą, gdy spóźnisz się w pierwszy dzień szkoły?

– Oj, daj spokój. – Podchodzę, by wziąć brązową torbę z lunchem. – Jestem prawie pewna, że nie będę jedyna – śmieję się.

– Tylko wezmę kluczyki i możemy jechać.

Kiwam głową, po czym zaglądam do torby. Zwykłe kanapki, których i tak nie zjem. Są deską ratunkową, gdybym nie miała z kim usiąść podczas przerwy obiadowej.
Czuję, jak coś zimnego i mokrego dotyka mojej lewej nogi. Lucy zaczyna mnie lekko podgryzać ­ to jej sposób na zwrócenie mojej uwagi.

– Nie tym razem, Lucy. – Głaszczę ją.

Wychodzę z domu, z głową przepełnioną myślami oraz strachem. Ten ważny dzień kosztuje mnie zdecydowanie za dużo stresu. Nigdy nie lubiłam zmieniać otoczenia. Było to dla mnie bardzo niewygodne. Całe wakacje myślałam o tym, co może mnie spotkać w Lincoln High. Jak dużo czasu minie, zanim się przyzwyczaję i zaaklimatyzuję. Miesiąc? Dwa? Może rok?
Słyszę dźwięk klaksonu. Wyrwana z rozmyślań, prawie podskakuję. Wsiadam szybko do auta i zapinam pasy. Torbę umiejscawiam na kolanach, a wzrok kieruję na tylne lusterko. W oddali zauważam wysokiego chłopaka, który wrzuca plecak na tyle siedzenie samochodu, po czym sam do niego wsiada.
Mama, nic nie mówiąc, odpala silnik i rusza z piskiem opon. W tym samym czasie włącza się radio, puszczając tandetną muzykę. Zdecydowanie, od popu wolę coś alternatywnego. Nie mające jakiegokolwiek znaczenia teksty oraz przesłodzone teledyski z pseudogwiazdami, przyprawiają
mnie o mdłości. Jednak ta muzyka wpada w ucho Caren,­ mojej mamie. Postanawiam wytrzymać kilka następnych minut.

– Poradzisz sobie, prawda? – zaczyna rozmowę.

– Nie mam pięciu lat... Trevor również będzie chodził do tej szkoły, więc nie masz o co się martwić.

Mama kiwa głową.
Jestem przekonana, że mój najlepszy przyjaciel już dawno siedzi w szkole i przemierza korytarze. Do tego zdążył się na pewno wywalić kilka razy i zrobić z siebie głupka przed popularnymi uczniami. Jeśli moje domysły są prawdziwe, nie przyznam się do niego przez następne trzy lata.
Mama zatrzymuje samochód. Mój wzrok spoczywa na wielkiej, ciemnoczerwonej szkole, otoczonej drzewami i czymś przypominającym mały park. Do moich uszu dociera dzwonek sygnalizujący rozpoczęcie przerwy. Przytulam się do kobiety i niczym huragan wysiadam z samochodu. Mało co nie potykam się o własne nogi. Rozglądam się na boki, by mieć pewność, że nikt nie widział tej żenującej chwili. Na szczęście, większość uczniów jest już w budynku. Gdy dochodzę do drzwi wejściowych, łapię jedną dłonią paska od torby, a głowę odwracam, by spojrzeć za siebie. Na wolne miejsce parkingowe podjeżdża czarny samochód. Wysiada z niego ten sam chłopak, którego widziałam niedaleko mojego domu. Brunet unosi wzrok, a nasze spojrzenia się spotykają. Przewracam oczami, po czym wchodzę do szkoły.
Wita mnie korytarz pełen uczniów. Nie odróżniam pierwszych klas, od drugich i trzecich. Jestem zagubiona, niczym Alicja w krainie czarów. Nie zgadzają się tylko włosy, a szkoła, to nie kraina stworów. Zauważam, że każdy zaczyna powoli kierować się ku klasom, w której ma lekcje. Szybko wyciągam kartkę z teczki i sprawdzam numer sali historycznej.

– W drugim skrzydle, super – mruczę pod nosem.

Nagle, ktoś uderza mnie z całej siły drzwiami. Upadam zdezorientowana na podłogę, a kartka z planem lekcji wypada mi z dłoni.

– Wybacz.

Słyszę niski głos, należący do mężczyzny. Od razu rozpoznaję barwę głosu oraz ten specyficzny sposób bycia.
Gdy otwieram oczy, chłopaka już nie ma. Wstaję z klęczek, po czym otrzepuję spodnie i ponownie spoglądam na kartkę z planem zajęć. Nie dość, że jestem spóźniona, to jeszcze poobijana. Wiedziałam, że ten dzień nie będzie należał do najprzyjemniejszych, ale nie spodziewałam się czegoś takiego.

Po kilku minutach docieram do klasy historycznej. Jest mi strasznie wstyd za spóźnienie, ale młody nauczyciel nie wydaje się być zły. Chyba rozumie, że to pierwszy dzień i uczniowie czują się zagubieni. Nie zostaje mi dużo miejsca do wyboru, dlatego siadam po stronie okna, przed chłopakiem wyglądającym, jak typowy nerd i za blondynką w okularach zerówkach. Gdy wszyscy zajmują swoje miejsca, wysoki nauczyciel o dobrze zarysowanych kościach policzkowych, wstaje i rozpoczyna pierwszą lekcję. Czuję podenerwowanie, ale również podniecenie, ponieważ to pierwsze zajęcia w liceum. Muszę dać z siebie wszystko i nie zrobić z siebie ostatniej kretynki. Stres znika, a na jego miejsce przychodzi determinacja.

***

Przejeżdżam opuszkami palców po metalowej szafce, która od dzisiaj należy do mnie. Otwieram drzwiczki i dokładnie przyglądam się jej wnętrzu. Nie powala wielkością, ale nie zamierzam trzymać w niej niczego więcej niż książek i kilka podstawowych rzeczy.
Kiedy wkładam do niej ostatni zeszyt, ktoś zamyka szafkę za mnie. Przestraszona hałasem, odskakuję na bok.

– Witam moją licealistkę.

To Trevor. Ciemnowłosy, o szarych, wręcz martwych oczach chłopak, dla którego priorytetem jest zostanie szkolną gwiazdą. Jego figura oraz postawa mogłaby się przyjąć w klubie sportowym, jednak jego zaangażowanie oraz lenistwo już nie. Porzucanie pasji, to chleb powszedni Trevora.

– Rozumiem, że już zdążyłeś się zaaklimatyzować – parskam śmiechem. – Mi ledwo udało się znaleźć klasę.

– Nie martw się – spogląda na kartkę, którą trzyma w prawej dłoni – hiszpański, biologię i algebrę mamy razem. – Zaczyna wyliczać na palcach.

– Jestem pełna podziwu. – Wzdycham. – Twoje opanowanie i zero stresu...Jak ty to robisz?

– Jestem zdenerwowany w cholerę, ale staram się o tym nie myśleć. Pamiętasz, co ci zawsze powtarzałem? – Unosi jeden palec.

– Że nikt nie obserwuje wszystkich naszych błędów, a stres jest dla lamusów? – mówię jego przemądrzałym tonem głosu.

– Dokładnie tak. – Czochra mnie po włosach. – A teraz wybacz, ale mam zajęcia w drugiej części szkoły – mówi wesoło.

Kiwam głową, a gdy Trevor znika z mojego pola widzenia, wyjmuję różowe słuchawki, przyozdobione małymi cekinami, po czym wkładam je do uszu. Napełniają mnie dźwięki mojej ulubionej piosenki Lany Del Rey, która nosi nazwę Money Power Glory.
Muzyka zagłusza krzyki i rozmowy uczniów. Ich miny ukazują każde uczucia. Radość, smutek, strach, determinację...
Dla większości z nich to zwykły dzień, w którym mogą rozpocząć nową drogę. To tutaj dowiedzą się, co będą dalej robić, nawiążą przyjaźnie na całe życie i wpadną w niejedne kłopoty.

Nie zatrzymując się nawet na chwilę, maszeruję pod klasę, w której ma odbyć się lekcja angielskiego. Zauważam kilkoro uczniów, którzy siedzą w komórkach i nie nawiązują ze sobą żadnego kontaktu.
Chowam zjadający mnie strach w kieszeń i podchodzę do wysokiej szatynki, której czoło zasłania grzywka. Jej pełne usta zostały przyozdobione czerwoną szminką, a ciało, prócz zwykłych ciuchów, długim kocem zakończonym frędzlami. Dziewczyna trzyma w jednej dłoni telefon, w który ciągle stuka.

– Hej. – Podchodzę do niej z promiennym uśmiechem. – Masz teraz angielski?

Odwraca głowę w moją stronę. Najwyraźniej jest lekko zszokowana faktem, iż ktoś postanowił się do niej odezwać.

– Tak, pewnie, to znaczy, ja... – jąka się. – Mam tutaj zajęcia. – Wskazuje palcem na drzwi.

– Nazywam się Amore Colt. – Podaję dziewczynie rękę.

– Layla... Sanders – zacina się przy nazwisku. Najwyraźniej, nie tylko mnie pożera stres.

– To naprawdę duża szkoła – zaczynam temat, by nie zanudzić dziewczyny. – Nigdy się w niej nie odnajdę.

– Tak – przyznaje. – Do tego uczniowie nie wydają się być przyjaźnie nastawieni. – Wzdycha.

– Dla nich to też coś nowego.

Ludzie zaczynają wchodzić do klasy. Wskazuję wzrokiem na drzwi, by dać dziewczynie do zrozumienia, że powinnyśmy się pośpieszyć.

Przyciskam do klatki piersiowej książki, które trzymam między ramionami i wchodzę za zgrają uczniów. Tym razem to mi udaje się zająć miejsce w ławce, nim wszyscy usiądą. Layla wybiera ławkę przede mną. Cieszę się, że do niej podeszłam. Przynajmniej nie będę uzależniona od Trevora, który, jak znając życie zaraz znajdzie sobie kumpli. Chłopak jest o wiele bardziej towarzyski ode mnie. Czasami zastanawiam się dlaczego się przyjaźnimy. Nasze charaktery są skrajnie różne i zdecydowanie nasza relacja nie polega na powiedzeniu „przeciwieństwa się przyciągają".

– Mam nadzieję, że szkoła przypadła wam do gustu.

Z rozmyśleń wyrywa mnie starsza nauczycielka, której nos zdobią okrągłe, małe okularki, a włosy potargane są w każdą możliwą stronę.
Parskam cichym śmiechem, którego mam nadzieję, że nikt nie usłyszał.

– Nasza szkoła jest po to, by pomóc wam w odnalezieniu drogi życiowej. Na pewno nie będzie łatwo, ale gwarantuję wam, że ciężką pracą...

Bla, bla, bla. Jej monolog zajmuje połowę lekcji. Kobieta jest tak przejęta tym co mówi, że nie zauważa, jak wszyscy uczniowie wracają do swoich zajęć. W klasie robi się zamęt, ponieważ każdy zaczyna robić co chce i nie zważa na profesorkę.
Pukam Layle w plecy, a ta od razu się odwraca.

– Tylko mi się wydaję, czy ta kobieta ma łzy w oczach? – śmieję się cicho.

– Chyba masz rację. To cyrk – mówi nastolatka.

Opieram podbródek o dłoń i odwracam głowę w stronę dużego okna. Mały park jest o wiele bardziej interesujący niż ta lekcja. Wszystkie ławki są puste i czekają, aż zacznie się długa przerwa, by znowu mogły zostać zapełnione. Nagle coś zauważam. Wytężam wzrok, by lepiej się przyjrzeć. „Zdecydowanie powinnam nosić okulary", myślę, nie spuszczając wzroku z sylwetki chłopaka. Trzyma on w jednej ręce zapalniczkę, którą odpala pod otwartą dłonią. Przybliża ogień do skóry, po czym porusza urządzeniem. Z jego perspektywy ogień na pewno tańczy. Może robi to w rytm jakiejś muzyki?
Chłopak odwraca głowę w stronę okna, a jego wzrok ląduje w okolicach mojej twarzy. Teraz już rozpoznaję sylwetkę oraz specyficzny układ włosów. Odwracam szybko głowę, udając, że nie patrzyłam w tamtą stronę.

Pod koniec lekcji odwracam się ostatni raz do okna. Po chłopaku zostaje tylko zapalniczka.

***

Wraz z kolejnym dzwonkiem, ogarnia mnie fala stresu i strachu. To ta przerwa, od której wszystko zależy. Na lunchu mogę usiąść albo na szarym końcu, albo w toalecie szkolnej. Nie przyjmuję nawet do wiadomości, że któryś z popularnych dzieciaków mógłby mnie zauważyć. Jest to tak samo możliwe, jak Trevor, który spędza dzień w bibliotece jednocześnie przerabiając lekturę.
Śmieję się w duchu na samą myśl. Przyjaźnie się z tym pajacem od dziesięciu lat i jeszcze nigdy nie widziałam go z nosem w książce.

– Idziemy zagadać do gwiazdeczek szkolnych? – Czuję, jak Trevor obejmuje mnie ramieniem i popycha w stronę stołówki.

– Chyba sobie żartujesz. Nie zamierzam zrobić z siebie kretynki pierwszego dnia szkoły – warczę.

Szatyn jednak nie daje za wygraną. Siłą zaciąga mnie do pomieszczenia. Uderza mnie zapach tłuszczu i spalenizny. Moją uwagę przyciągają ciemnoniebieskie tacki, które w mgnieniu oka zostają zapełnione niezdrowym jedzeniem. Kanapki „awaryjne" od mojej mamy jednak się przydadzą.

– Nie mów mi, że nie masz przy sobie kasy. Pożyczę ci – mówi Trevor, gdy zauważa, że wyciągam brązową torbę na lunch. – Nie możesz narobić mi wstydu – dodaje zbyt piszczącym głosem.

– Daj spokój. Widzisz, jak wygląda te jedzenie? Mój pies by lepsze zrobił.

Chłopak klepie mnie po barku.

– Nie przesadzaj. – Karci mnie wzrokiem. Łapie mój nadgarstek i stanowczym ruchem ciągnie mnie w stronę miejsca na tacki. Każdy z nas bierze po jednej. – Widzisz, nie jest tak źle – próbuje mnie przekonać, pokazując palcem na płaskie jak pierwszoklasistki, hamburgery oraz cienkie, długie, wręcz białe frytki.

Mam ochotę przewrócić oczami i wyjść z kolejki, ale Trevor tak łatwo mi nie odpuści. Jestem zmuszona zapchać się niedosmażonymi ziemniakami. Kobieta w siatce na włosach, nakłada jedzenie na talerz. Czekam na chłopaka, po czym zaczynam szukać wolnego miejsca. Klub sportowy? Opada. Cheerleaderki? Zdecydowanie nie. Zauważam również kujonów, ponuraków, lamusów, dusze artystyczne i nieokreślone grupy ­ przynajmniej tak mi się wydaje.

– Tam. – Wskazuje palcem na pusty stolik znajdujący się pomiędzy drużyną sportową, a ponurakami.

Nie stawiając oporu, ruszam za przyjacielem. Nikt nie zwraca na nas większej uwagi. Kamień spada mi z serca, a mój oddech w końcu się uspokaja. W tłumie zauważam Layle, która, tak samo jak ja, wydaje się być zdezorientowana. Biedna, stoi na samym środku stołówki z tacą i nieudolnie nawiązuje kontakt wzrokowy z innymi uczniami. Gdy spogląda w moją stronę, macham do niej dłonią. Na twarzy nastolatki pojawia się szeroki uśmiech.

– Hej – wita się z Trevorem. – Jestem Layla.

– Trevor. – Wyciąga rękę w stronę dziewczyny. – Mieliśmy siedzieć z drużyną sportową, ale Amore miała z tym problem – mówi wymądrzając się.

– Nie kłam! – Uderzam go łokciem w żebra. – Nigdy byś do nich nie zagadał – przekomarzam się z nim.

– Jesteście parą? – wtrąca się Layla.

Prawie wypluwam sok pomarańczowy. Chłopak zaczyna uderzać mnie z całej siły w plecy. Nieprzyjemne uczucie po zakrztuszeniu mija, a na jego miejsce przychodzi ból pleców.

– Uspokój się – karcę go. – Nie jesteśmy parą – kieruję te słowa do szatynki.

– Dokładnie – przyznaje mi rację. – Więc jestem wolny. – Porusza dwuznacznie brwiami, a nastolatka wybucha śmiechem. – Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale to prawda. – Wyjmuje komórkę z kieszeni. – Gdybyś chciała pogadać... masz mój numer.

– Strasznie podobają mi się twoje włosy. – Dziewczyna kompletnie go ignoruje. – Używasz jakieś odżywki?

– Niczego nie nakładam. – Łapię od niechcenia jasnobrązowe kosmyki. – Mam rozdwojone końcówki – burczę.

Moje włosy należą do tych, które trzeba układać pół godziny przed opuszczeniem domu. Gdy rano się budzę i dotykam tyłu głowy, czuję szyszkę. Wszystko jest posupłane i niedające doprowadzić się do porządku. Jednak, gdy przyłożę się do tego, faktycznie osiągam ładny efekt.
Włosy przez resztę dnia nie puszą się ani nie kołtunią. Dzięki temu nie muszę ponawiać procesu z rana.

Reszta przerwy obiadowej mija spokojnie. Nie sądziłam, że lunch w nowej szkole może przebiec tak pomyślnie. Wystarczyło kilka lekcji, by moje nastawienie z rana zmieniło się diametralnie o sto osiemdziesiąt stopni. Trevor miał rację, stres jest dla lamusów...

***

Otwieram grubą, pełną niezrozumiałych obrazków oraz tekstów książkę. Natrafiam na temat o sekcji żaby i od razu czuję, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Krzywda zwierząt jest tak samo znacząca jak człowieka. Każde stworzenie żyje, czuje i nie chce cierpieć. Nie jestem w stanie pojąć, jak ludzie mogą to robić. Nikt nie zauważa, jak wiele szkody wywołuje wybijanie dzikich lub hodowlanych zwierząt dla mięsa, czy skóry. Mama, od początku mojego życia powtarzała, że jeśli nie potrafisz kochać zwierząt, tak samo jak siebie, to nie zasługujesz na miłość drugiego człowieka. Może nie było to logiczne, ale dało mi dużo do myślenia. Nie wpajała mi jednak wegetarianizmu, ponieważ uważała, że to moja wolna wola i zrobię to co ja będę uważać za słuszne.

– Będziemy rozkrajać biedne, małe żabki – podburza mnie Trevor. – Żywe.

– Nie będę reagować na twoje zaczepki – burczę, odsuwając się z książką na sam koniec ławki. – Poza tym, radziłabym ci się wziąć do nauki, bo mamy projekt do zrobienia.

– Pierwszy dzień szkoły i już zadanie domowe?

– Czy ty naprawdę nie słyszałeś, jak profesor nam o tym mówił?! To było dziesięć minut temu. – Karcę go wzrokiem. – Chyba zmienię partnera.

– Tylko się z tobą droczę. – Obejmuje mnie ramieniem. – Więc, co zamierzasz przygotować? – Uśmiecha się głupkowato.

Uderzam go w bok.

– Dobrze, dobrze, co zamierzamy przygotować? – poprawia się, a ja unoszę triumfalnie głowę.

Przez chwilę ignoruję chłopaka. Zatracam się w rozkosznym widoku, który dany jest mi teraz zobaczyć. Podchodzę do okna i totalnie olewając dalszą część lekcji, przykładam rękę do szyby. Czuję pulsacyjne ciepło w wewnętrznej części dłoni. Pukam opuszkami palców w okno, a mały, biały kundelek odwraca głowę w moją stronę. Podbiega do murów szkoły i staje na dwóch łapkach, jakby chciał tutaj wejść. Unoszę obydwie ręce jednocześnie wzruszając ramionami. Piesek siada na ziemi i wlepia we mnie swoje czarne, okrągłe oczy.

– Panno Colt... Czy jest coś ciekawszego od mojej lekcji? – pyta nauczyciel, unosząc jedną brew.

Chowam dłonie za plecy i wykrzywiam usta w niewinnym uśmiechu. Kilkoro uczniów spogląda w moja stronę, a ja szybko wracam na swoje miejsce. Przygotowuję się psychicznie na komentarze lub szepty o mojej osobie, jednak takowych nie słyszę. Unoszę głowę i dostrzegam kilka uśmieszków skierowanych w moją stronę. Nieśmiało unoszę kącik ust do góry, po czym wracam do pracy.
Nie jest tak źle, nie jest tak źle...

***

Nakładam kolejny kawałek kurczaka i z zapartym tchem, opowiadam mojej mamie o dzisiejszym dniu w szkole. Kobieta nasłuchując moich opowieści, pichci ciasto marchewkowe, które uwielbiam. Na jej twarzy gości promienny uśmiech, który daje mi do zrozumienia, że rodzicielka jest zadowolona i ciekawa nowych historii.

– Od początku ci mówiłam, że sobie poradzisz – mówi tonem dumnej matki.

– Odwieziesz mnie jutro? – Dziobię widelcem w mięsie. – Nie chcę jeszcze jeździć busem szkolnym.

– Jutro, jutro. – Błądzi palcem po kalendarzu. – Jutro nie jestem w stanie. Muszę zjawić się szybciej w pracy. Szef znowu będzie narzekał...

– Pewnie. – Uśmiecham się delikatnie. – Jakoś sobie poradzę.

Nagle, kobieta zamyka mnie w szczelnym uścisku. Może nic nie mówi, ale widzę po niej, że jest tak samo szczęśliwa i pełna nadziei jak ja, gdy odezwałam się Layli.

– Mamo... – Przewracam oczami. – Mam już szesnaście lat.

– No tak – przyznaje mi rację.

Odsuwam się od stołu, zabieram, jeszcze gorące ciasto i wracam do swojego, niedużego pokoju mieszczącego się na drugim piętrze. To mój mały kąt, w którym spędzam większość czasu. Czytam książki, słucham muzyki, piszę prace szkolne i oglądam seriale. Pod łóżkiem przykrytym białym kocem sięgającym do ziemi, trzymam ważne dla mnie skarby oraz stary pamiętnik z czasów podstawówki. Przerwałam go podczas wakacji. Może powinnam założyć nowy, ale znudziło mnie spisywanie wszystkiego na kartkę.

Siadam przy biurku i wyciągam kilka notatników. Po chwili kieruję swój wzrok na okno, znajdujące się przede mną. Mam idealny widok na dom, który nazywam bliźniaczym. Nie z powodu konstrukcji, ale ludzi, którzy w nim zamieszkują. Ten sam schemat rodziny, różniący się tylko płcią dzieci. Kręcę kilka razy głową, po czym chwytam za długopis i zaczynam główkować nad projektem z biologii. Dostaliśmy temat zdrowego trybu życia, więc pewnie umieszczę tam naszą stołówkę szkolną, jako dobry przykład przeciwieństwa zdrowego odżywiania.

Zapalając lampkę, unoszę wzrok do góry. Robię to tylko ukradkiem, ale nadal jestem w stanie dostrzec czyjąś sylwetkę. Chłopak rozmawia przez telefon i jednocześnie chodzi nerwowo po pokoju. Gdy się rozłącza podnosi rolety i opiera dłonie o parapet. Jestem pewna, że właśnie głośno westchnął.

Nasz wzrok się spotyka. Zaciskam plastikowy długopis, który pod wpływem nacisku delikatnie pęka, robiąc szczelinę. Nie czekając na nic więcej, pochylam się nad biurkiem i zasłaniam rolety. Całą swoją uwagę poświęcam biologii. Mój umysł zostaje zdominowany przez biologiczne jedzenie, które swoją drogą wygląda dość smacznie. Nie zauważam nawet, kiedy kładę głowę na skrzyżowanych i położonych na biurku ramionach. Zamykam na chwilę oczy, które mimo moich starań, nie chcą się ponownie otworzyć. Szybko pochłania mnie błogi sen, który jest o wiele przyjemniejszy od projektu. 

***
Chciałabym przywitać was w mojej nowej książce. Mam nadzieję, że pierwszy rozdział się spodobał, chociaż nie ma w nim za wiele. Zostawcie gwiazdkę i komentarz, ponieważ to bardzo motywuje do pracy. Obiecuję, że was nie zawiodę i wszyscy, którzy wpadną do pierwszego rozdziału, zostaną ze mną do końca ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro