Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Amore

Nadal nie dociera do mnie fakt, iż siedzę w nissanie mojego sąsiada, który z własnej, nieprzymuszonej woli zaprosił mnie do środka i, chyba ma zamiar dowieźć mnie do domu żywą. Nie mam bladego pojęcia, jak mam się zachować. Nawet, gdybym chciała się odezwać, to nie wiem, co mogłabym mu powiedzieć. Przecież nie zapytam, jak minął mu dzień, ale ta cisza między nami zaczyna mnie dobijać, i najchętniej przerwałabym ją. Milo jednak to nie przeszkadza. Jest skupiony na muzyce, która leci w radiu, a utwierdza mnie w tym jego wystukiwanie rytmu o podłokietnik. Wydaję mi się, że nawet podśpiewuje słowa, ale tak bardzo, to mu się nie przyglądam. W końcu nabieram powietrza w płuca i otwieram usta.

– Mógłbyś następnym razem łaskawie mnie nie podglądać. – Tak, zdecydowanie nie powinnam była się odzywać. Co ja sobie myślałam? Lepsze było zapytanie się go o spędzony dzień.

– Nikt ci nie każe rozbierać się przy odsłoniętym oknie – mówi z dumą w głosie, zachowując powagę.

– Serio? To jest twoje usprawiedliwienie? – Odwracam się do niego twarzą. – Jak można być takim bucem.

– Powinnaś być wdzięczna, że moja osoba postanowiła powieźć cię do domu.

– Nie potrzebuję łaski – wybucham, odpinając pasy. – Zatrzymaj się – rozkazuję. Wolę się przejść niż siedzieć w małym pomieszczeniu z tym kretynem, który myśli, że jest pępkiem świata.

Chłopak przyspiesza, a ja upadam plecami na oparcie. Jestem zaskoczona jego nagłym zachowaniem. Byłam pewna, że serio się zatrzyma i wyrzuci mnie z samochodu.

– Nie rozumiesz, co do ciebie mówię? Masz. Zatrzymać. Ten. Samochód – wycedzam każde słowo.

Chłopak nie odpowiada. Zmienia bieg i przyciska pedał gazu. Mam wrażenie, że na ostrym zakręcie samochód nie wyrobi, a my wylądujemy na poboczu. Czy ten chłopak zdaje sobie sprawę z tego, że jego też obowiązują przepisy drogowe?

Dzięki Bogu, do domu docieramy po kilku minutach. Wysiadam z samochodu i zatrzaskuję za sobą drzwi.

– Może jakieś dziękuję?

– Chyba śnisz. – Prycham krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Prawie zginęłam, i mam ci jeszcze dziękować? – Wybucham śmiechem.

Nagle zauważam, jak przed mój dom wychodzi moja rodzicielka w jasnożółtym sweterku i patrzy na chłopaka morderczym wzrokiem. Po chwili kobieta rusza w naszą stronę, a ja czuję, jak wszystkie włoski na karku stają mi dęba.

– Amore, chodź do domu. – Pociąga mnie za ramię, jakbym była dziesięcioletnim dzieckiem.

– Dzień dobry – mówi niewinnym głosem Milo.

Moja matka nawet się nie wysila, by mu odpowiedzieć. Po prostu obydwie ruszamy do domu, zostawiając chłopaka samego na podjeździe.

– Jechałaś z nim? – dopytuje, kierując się w stronę kuchni. Nalewa wodę do czajnika i stawia go na kuchence.

– Zaproponował mi podwózkę, więc się zgodziłam. – Siadam przy stole.

Caren wyjmuje z szafki dwa kubki i wsypuje do nich po trzy czubate łyżeczki kawy.

– Czy wy... pogodziliście się? – Unosi jedną brew, a ja kiwam przecząco głową.

– Tylko mnie podwiózł – tłumaczę.

Mama wlewa wrzątek do kubków i podaje mi jeden.

– Jeśli dalej ci dokucza, to pamiętaj, żeby mi o tym powiedzieć. – Dotyka mojego ramienia.

– Jestem dorosła, mamo. Nie bawimy się już w stalking szkolny i prześladowanie.

Moja mama bardzo się o mnie martwi. To prawda, ja i Milo nie znosiliśmy się w podstawówce, ale dokuczanie działało w dwie strony. Caren zrobiła ze mnie biedną dziewczynę, która była tylko ofiarą i nie potrafiła się odgryźć. Może byłam raczej w cieniu i często płakałam z powodu jego zaczepek, ale kilka razy wywinęłam mu żart. Były to raczej niewinne psikusy, ale dawały mi jakąś tam satysfakcję i poczucie, że nie jestem zwykłą ofiarą losu. Pamiętam, że Milo miał problemy w domu i, dlatego tak się zachowywał w szkole. A skąd wiem? Podczas rozmowy u psychologa szkolnego, kobieta mi o tym powiedziała. Oczywiście miałam to gdzieś i nie rozumiałam, czemu ja. Czemu nie mogła być to inna dziewczyna. Przecież było ich od groma w naszej podstawówce. W końcu Milo ukończył szkołę, a ja miałam dwa lata błogiego spokoju.

Dopijam kawę i wracam do swojego pokoju. Jestem zmęczona, zła i głodna. Ten trzeci stan jest zdecydowanie najgorszy i najbardziej uporczywy. Niestety byłam na dole chwilę temu i ani mi się śni, by znowu tam schodzić. Moja mama ponownie miałaby okazuję, by obrzucić mnie milionem pytań na temat dupka mieszkającego kilka metrów stąd. Najchętniej zapomniałabym o całym tym dniu i nigdy więcej nie wraca do dzisiejszych wydarzeń. Właśnie w takich momentach żałuję, że żadna nad wyraz inteligentna jednostka nie stworzyła cudeńka, które byłoby w stanie wyczyścić pamięć.

***

– Dobierzecie się w pary, a waszym zadaniem będzie wybrać sobie jeden fragment z poezji szekspira i przedstawić go na piątkowym zebraniu.

Gdy słyszę szekspir i przedstawić, robi mi się niedobrze. Nienawidzę teatru, a twórczość tego pana na pewno nie należy do moich ulubionych. Spoglądam w stronę Trevora, który nie wydaje się być mną zainteresowany. Wstaję z krzesełka, by do niego podejść i poinformować, że pracę tą wykonamy razem, ale nim udaje mi się do niego dotrzeć, ten rusza się z miejsca jak pies za ulubionym patykiem. Tak, Trevor to pies, a Layla to patyk, który tak łatwo niewydostanie się z silnego uścisku mojego przyjaciela. Jakie jest moje zdziwienie, gdy dziewczyna zgadza się z nim zagrać. „Zapłacisz mi za to, dupku", myślę i odwracam się, by rozejrzeć się po klasie w poszukiwaniu potencjalnego partnera. W ostatniej ławce siedzi chłopak o czarnych, trochę dłuższych włosach, które zawsze są w nieładzie. Jego twardy wzrok przeszywa mnie na wylot. Czarna bluza okrywa jego ramiona pełne tatuaży oraz mięśnie. Idealnie smukła twarz i wydatne kości policzkowe, a także seksowne usta, które otwierają się delikatnie. To Rowan Christopher McLevis. Chłopak zagadka.

Podchodzę do niego i siadam na krzesełku.

– Amore – przestawiam się lekko podenerwowana.

– Co powiesz na scenę balkonową w Romeo i Julia? – pyta, przybliżając się do mnie.

– Myślałam o Hamlecie – przyznaję zakłopotana. Scena romantyczna? Jeszcze tego brakowało.

– Ja też nie chcę tego robić, ale ta głupia powieść o niespełnionej miłości jest jedyną jaką znam, więc nie rób mi scen i zgódź się na moje warunki.

– A co jeśli tego nie zrobię? – Zadzieram nos Nie dam sobą pomiatać.

– To będziesz musiała szukać sobie nowego partnera. – Rozgląda się po klasie. – Zostaje ci grupka kujonów, którzy nigdy w realu nie rozmawiali z laską. – Krzyżuje ręce na klatce piersiowej. – Wybieraj.

Co za snob! Najchętniej rozszarpałabym go gołymi rękoma, ale zapomniałam, że ważę pięćdziesiąt kilo, a mój wzrost to zaledwie metr sześćdziesiąt, więc mogłabym mu tylko podskoczyć.

– Czyli pracujemy razem? Super. – Posyła mi cwaniacki uśmieszek, a gdy dzwoni dzwonek pakuje swoje książki i wstaje z krzesła. – Później wyślę ci mój adres.

– Nie masz mojego numeru, dupku.

– O to się nie martw. – Puszcza do mnie oczko i wychodzi z klasy.

Pozostaję w pustej ławce, nie wiedząc, co ze sobą począć. Mam wrażenie, że nie dogadam się z nim tak łatwo i zwykłe przygotowanie do spektaklu, to będzie kręta droga wyłożona rozgrzanymi kamieniami prowadząca do samego środka piekła.

– Ty! – Wskazuję palcem na niewinnego przyjaciela, który kończy rozmawiać z Laylą. – Nawet nie wiesz, jak bardzo cię teraz nienawidzę.

– Oj daj spokój, Amore. Jako moja psiapsiółka powinnaś cieszyć się z mojego szczęścia. Jesteś naprawdę samolubna.

– Mam ochotę porządnie ci przywalić w ten pusty łeb – warczę, i robię się czerwona na twarzy. – Przez ciebie muszę się użerać z jakimś aroganckim prostakiem, który myśli, że jest pępkiem świata.

– Co? Rowan? Nie. – Śmieje się. – Będzie grać ze mną w drużynie, i wydaje się być naprawdę spoko.

No tak, zapomniałam, że Trevor dostał się do drużyny i będzie wielką gwiazdą szkolną. Już teraz zauważam, jak wiele lasek obczaja go na korytarzu i ciągnie za nim wzrokiem, jakby był jakimś bóstwem. Layla podobno startuje na cheerleaderkę i z tego co mi wiadomo, ma bardzo duże szanse, by wejść w skład. No tak, tylko ja zostanę szarą myszką będącą w cieniu swoich zdolnych przyjaciół.

***

Potrzebuję tylko jednego znaku, by zawrócić, schować się w łóżku pod cieplutką pościelą i zapaść w sen zimowy. Niestety nie otrzymuję żadnego i jestem zmuszona wejść do domu Rowana. Chłopak wysłał mi adres na facebooku i kazał zjawić się u siebie po siedemnastej. I choć naprawdę nie chcę tutaj być, to wizja robienia tego przedstawienia z pozostałością klasy jest jeszcze bardziej odrażająca. Wchodzę po schodach i staję przed drzwiami prowadzącymi do piekła. Naciskam na domofon, a po chwili ktoś łapie za klamkę, przekręca klucz i otwiera mi drzwi. To wysoka, blond włosa kobieta. Na twarzy pokrytej zmarszczkami maluje się radosne spojrzenie.

– Proszę, wejdź. – Otwiera szerzej drzwi, by wpuścić mnie do środka. – Rowan, masz gościa! – krzyczy.

Uśmiecham się głupkowato jednocześnie rozglądając się wzrokiem po mieszkaniu. Niczym nie różni się od zwykłych domów, takich jak mój, czy Trevora.

– Myślałem, że nie przyjdziesz – zaczepia mnie, a ja zaciskam zęby i wymuszam sztuczny uśmiech.

– To ja zrobię wam coś do jedzenia – proponuje jego mama.

Chłopak nie reagując na słowa matki zaprasza mnie na górę, do swojego pokoju. To jakiś absurd. Dopiero co go poznałam, a już ufam mu i daję się zaciągnąć do siebie. Zdecydowanie powinnam zaproponować inne miejsce spotkania, nawet jeśli w domu jest jego matka.

Nagle mija nas mała dziewczynka, która mogła mieć do dziesięciu lat. Nie przyglądałam się jej za bardzo, ale zauważyłam, że była ubrana w różową sukienkę i miała długie blond włosy związane w kłosa.

– To Evelyn, moja siostra – mówi.

– Nie pytałam – burczę pod nosem. Nie chciałam zabrzmieć niemiło, ale stres robi swoje.

Wchodzę do pokoju chłopaka. Spodziewałam się jakiejś ciemnej nory, albo sali tortur, a tu proszę, zwykły pokój. Przeważa tutaj kolor czarny jednak ładnie komponuje się z białymi ścianami i dzięki temu pokój nie wygląda jak jaskinia. W jednym rogu zauważam wysoki regał na książki, który został zapełniony mangami oraz komiksami. Tak poza tym nie ma tutaj nic ciekawego.

– Grasz? – pytam, wskazując palcem na gitarę.

– Czasami mi się zdarzy, ale odkąd dołączyłem do drużyny, mam mniej czasu.

– Nie musisz się tym chwalić. I tak uważam, że grają tam same dupki i palanty – prycham.

– Wszystkich oceniasz po stereotypach, czy tylko „gwiazdki" szkolne?. – Robi cudzysłów palcami.

– Możemy przejść do głównego tematu naszego spotkania? Im szybciej się z tym uporami, tym lepiej. – Klękam na podłodze i rozkładam wszystkie papiery, które zabrałam z domu. Jest tutaj głównie tekst.

– Dopiero dzisiaj dowiedzieliśmy się o zadaniu, a ty zdążyłaś już wszystko przygotować? – dziwi się i, jednocześnie klęka przy mnie.

– Jak już mówiłam, nie mam zamiaru siedzieć tutaj do rana.

– Jesteś strasznie oschła, a przecież nic ci nie zrobiłem.

– Zmusiłeś mnie do bycia z tobą w parze, znalazłeś mnie na facebooku i kazałeś się podporządkować. Zrobiłeś wystarczająco dużo. – Zaczynam szukać jego tekstu.

– To ty do mnie podeszłaś – tłumaczy się. – I do niczego cię nie zmuszałem. – Przegląda kartki.

Drzwi od pokoju otwierają się, a do środka wchodzi mama Rowana oraz jego młodsza siostra. Kobieta stawia na stole pizze oraz gazowane napoje, a Evelyn rozsiada się wygodnie na łóżku.

– Wypad młoda.

– Chciałam się przywitać z twoją dziewczyną – mówi, na co moja twarz przybiera barwę buraka.

– Ah, ona? Nie, aż tak nisko nie upadłem. – odpowiada półserio, półżartem, ale ja nie przyjmuję tego jako obrazę. Po prostu milczę i udaję, że o wiele ciekawsze jest szukanie głupiego tekstu, który najwyraźniej gdzieś się podział. – Weź kawałek pizzy, i już cię nie ma.

Evelyn nie wydaje się być urażona, jak to w naturze mają małe dzieci. Robi to, co kazał jej Rowan, po czym zostawia nas samych. Zdecydowanie wolałabym, gdyby w pokoju znajdował się ktoś jeszcze.

– Masz minę, jakbym zaraz miał cię zabić.

– Nie znam cię. – Prycham. – Nie wiem, czy nie masz takiego zamiaru.

– Nie ważne. – Wstaje z klęczek i zasiada do biurka. – Wracając do naszej wcześniejszej rozmowy, wcale cię nie śledziłem. Nie musiałem tego robić, bo cię znam. – Opiera się na kręconym krześle.

– Czyli jednak jesteś stalkerem... Zdecydowanie powinnam stąd iść.

– Nazywasz się Amore Colt, jesteś nudną, przeciętną nastolatką, która po godzinach szkolnych pracuje w schronisku, a później zakuwa całymi nocami. Do tego mieszkasz tylko z matką, a twoim najlepszym i jedynym przyjacielem jest Trevor.

Staję w bezruchu z lekko otwartą buzią. Ten chłopak jest zdecydowanie dziwny, a jego zachowanie wręcz niepokojące. Nie możliwe, że Trevor rozmawiał z nim na mój temat, a z innych źródeł nie mógł się dowiedzieć, że mam tylko mamę.

– Nie patrz tak na mnie – kontynuuje. – Nie jestem zboczeńcem, który zagląda ci do okna, po prostu przyjaźnie się z Milo.

Nagle przypomina mi się sytuacja sprzed kilku dni, gdy Milo, tak samo jak ja, czekał na kogoś na treningu. Teraz już wiem, że czekał na Rowana.

– Oh, no tak, powinnam była się domyśleć, bo obydwoje macie zrąbane charaktery dupków i aroganckich świrów! Zdecydowanie pójdę poprosić panią O'Brien o przydzielenie mi innego partnera. – Dobra, przyznaję się, wybuchłam niekontrolowanie, ale gdy tylko słyszę imię Milo, robi mi się niedobrze, i mam ochotę zabić każdą osobę, która się z nim przyjaźni.

– Czekaj, nie wiedziałem, że tak zareagujesz – mówi szybko. – Sądziłem, że ci to wisi, ale wy naprawdę macie na pieńku. No cóż... poczęstuj się pizzą i wracaj do pracy, bo musimy się wyrobić do piątku.

Gdyby nie jego wzrok wywiercający mi dziurę w głowie, na pewno już by mnie tutaj nie było. Boże, dlaczego muszę być taka podatna na bezczelne zachowania przystojniaków?

***

Naszą „pracę" kończymy około godziny dwudziestej. Tak dokładnie „pracę", bo po półgodziny nic nie robienia i wtrącania się w zdanie drugiego, stwierdziliśmy, że i tak nic z tego nie wyjdzie, więc zeszliśmy na dół do salonu, gdzie oglądanie zwykłego filmu przerodziło się w komentowanie głupkowatych reklam. Mama Rowana zaglądała do nas co jakiś czas i dokładała nam kolejne miski popcornu oraz innych przekąsek. Jest naprawdę świetną, wyluzowaną kobietą, z którą na pewno dogadałby się moją rodzicielka.

– Będę już spadać do siebie – oznajmiam, zabierając swoją torbę.

– Super – burczy pod nosem, jednocześnie zgrywając wrednego i obojętnego chłopca, którym zresztą jest.

– Rowan! – Kobieta, która stoi za nim zdziela go szmatką w łeb. – Odwieź dziewczynę do domu. Zachowaj się jak dżeltelmen, chociaż raz.

– Nie ma sprawy, przejdę się – mówię słodko.

– Rowan cię odwiezie.

– Oczywiście mamo. – Wzdycha, po czym idzie ubrać buty i staje przed drzwiami.

Czyli jednak potrafi być miły.

– Ja też jadę. – Zza ściany wyskakuje jego młodsza siostra. – Później możemy jechać jeszcze po coś do jedzenia.

Rowan ma już coś powiedzieć, ale gdy napotyka morderczy wzrok swojej rodzicielki, tylko się uśmiecha, podaje rękę siostrze i wychodzi na podjazd. Ruszam tuż za nimi. Wsiadam do czarnego nissana i... Właśnie do nissana, takiego samego jaki posiada Milo. Czy oni się zgadali i postanowili kupić sobie takie same samochody? Naprawdę dziwna sprawa.

Zapinam pasy i opadam bezwładnie na siedzenie. Chłopak rusza z piskiem opon, a jego siostra zaczyna mnie zagadywać. Jest ciekawa wszystkiego. Ile mam lat, jaki jest mój ulubiony kolor, gdzie mieszkam, czy lubię jednorożce i jak bardzo w skali od jeden do dziesięć wkurza mnie Rowan. Oczywiście daję pełną dziesiątkę.

– Dobra to tutaj...

– Wiem. – Posyła mi wredny uśmiech.

– No tak zapomniałam, że jesteś stalkerem. – Prycham, po czym żegnam się z Evelyn i wysiada z samochodu.

Gdy zatrzaskuję za sobą drzwi, słyszę jeszcze jeden taki sam huk. Okazuje się, że Rowan również wysiadł z auta. Chłopak rusza w stronę mojego sąsiada, który właśnie stoi przed domem. Milo uśmiecha się w kierunku przyjaciela, ale gdy tylko mnie zauważa, jego mina zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni.

– Wszystko w porządku? – zagaduje Milo. – Pytałeś o Amore, ale nie sądziłem, że masz w tym jakiś interes.

– Nie powinno cię to interesować. – Krzyżuję ręce na klatce piersiowej i przyjmuję groźną postawę, która mi nic nie da, bo wystarczy tylko podniesiony głos chłopaka bym skuliła się w sobie i zamknęła na wieki.

– Amore – opiera dłonie na udach i schyla się delikatnie, jakbym była małym dzieckiem – idź lepiej karmić bezpańskie pieski i nie wtrącaj się w sprawy dorosłych.

– Od kiedy to Rowan jest dorosły? Mogę robić to, co mi się żywnie podoba. – Zdecydowanie się pogrążam.

– Nie mówcie, że byliście na randce. – Mina mu zrzednie.

– Oczywiście, że nie – zaprzecza szybko chłopak. – Musimy przygotować się do wystawienia sztuki – akcentuje dwa ostatnie słowa, żeby zabrzmieć poważniej. – Może spotkamy się jeszcze w czwartek i wszystko przećwiczymy?

– Nie wiem, co chcesz ćwiczyć, skoro nic nie zrobiliśmy – wściekam się.

– Hola, hola, gołąbeczki, nie mam zamiaru słuchać waszych kłótni małżeńskich – żartuje z nas, a bardziej ze mnie, bo mam wrażenie, że chamskie słowa kieruje tylko w moją stronę. – Rowan, skoro już tutaj jesteś, to możemy wyskoczyć na piwo.

– Mam Evelyn w samochodzie, a do tego matka się wścieknie, jak znowu wyjdę z domu bez wcześniejszego poinformowania.

Nie mam bladego pojęcia dlaczego nadal stoję pomiędzy debilem numer jeden, a debilem numer dwa, ale mam głupie wrażenie, że odwrócenie się i powędrowanie prosto do domu będzie żałosne.

– Zawsze możesz wyskoczyć z Amore – kontynuuje.

– Wolałabym już zjeść kolację z diabłem niż spędzić z Milo choćby kilka minut – odszczekuję, zadzierając nos do góry.

– Nieprzyjemnie się robi. – Rowan udaje, że przechodzą go ciarki.

Dopiero teraz zauważam, że chłopak, z którym będę musiała zagrać miłosną scenę w Romeo i Julia, wygląda jak młodszy brat Milo. Bardzo podobnie zaczesane fryzury, te same hipnotyzujące spojrzenie i najprawdopodobniej wielka nienawiść skierowana w moją stronę, choć Rowan wydaje się być znośniejszy.

– Nie ważne, spadam. – Posyłam im chłodny uśmiech i odwracam się na pięcie. Czuję jednak, że ktoś szybko łapie mnie za ramię.

– W takim razie widzimy się w czwartek u ciebie – mówi brunet, patrząc prosto w moje oczy. Jego czarne jak smoła tęczówki przeszywają mnie na wylot, i zdecydowanie mi się to nie podoba.

Nawet nie odwracam się w jego stronę. Udaję, że mam to gdzieś, po czym ruszam do siebie.

***

Naprawdę nie rozumiem, dlaczego to ja zawsze daję się wrobić, w asystowanie moim przyjaciołom podczas treningu. Siedzenie na ławce i obserwowanie, jak Layla ze wszystkich sił wymachuje pomponami jest tak samo nudne jak rozwiązywanie w kółko tych samych zadań matematycznych. Serio to tak wygląda. Układ taneczny ma tylko jedną wersję, i za każdym razem, gdy jakaś dziewczyna źle wykona swoją część wszystkie zaczynają od początku. Właśnie dlatego oglądanie po raz pięćdziesiąty tego samego, to jakaś katorga. Na szczęście kapitan jest dość wyrozumiały i nie zdziera sobie gardła przy każdym błędzie. Tak, to Scarlett Hollie Perez, czyli bogini tej szkoły i kilkukrotna zwyciężczyni konkursów piękności. Znam ją tylko z treningów, na które muszę chodzić z Laylą, ale nie wydaje się być suką. Za to jej koleżaneczki Maya oraz Madison – bliźniaczki – to wcielenie czystego zła. Byłyby konkurencją dla samego Szatana. Są wrogo nastawione do pierwszaków, no chyba, że ten pierwszak gra w drużynie albo jest cheerleaderką, wtedy wszystko zmienia postać rzeczy. Na mnie nawet nie raczą spojrzeć, ale wcale mi to nie przeszkadza.

– Tak trzymaj! – krzyczy Maya albo Madison. Serio, nie odróżniam ich. Obydwie wydają się być pustymi blondynkami, które o dobre kilka godzin za długo przesiedziały w solarium.

Mam dość tego tanecznego przedstawienia, dlatego zbieram swoje rzeczy i ulatniam się stamtąd w trybie natychmiastowym. Layla nie będzie zadowolona, gdy spojrzy na trybuny, a po mnie nie będzie nawet śladu.

Wychodzę z budynku zwanego szkołą. Już dawno powinnam być w domu, ale od dobrych kilku dni jestem zmuszana do siedzenia w tym budynku po godzinach. Nie jestem osobą, która umie łatwo odmówić – zwłaszcza, gdy w grę wchodzą moi przyjaciele. To moje jedno wielkie przekleństwo.

Podchodzę do budki z lodami i lustruję wzrokiem wszystkie dostępne smaki. Słońce nieźle daje mi po oczach, dlatego wyjmuję szybko okulary i wkładam je na nos. Proszę o dwie gałki lodów czekoladowych, po czym kładę dwa dolary na ladę. W tym roku pogoda nas nie oszczędza. Jest koniec września, a ja roztapiam się w środku, tak samo jak moje lody, które zaczynają cieknąć mi po dłoni.

Siadam na ławeczce w parku i odchylam delikatnie głowę. Gorąco, gorąco, gorąco.

Nagle czuję, jak ktoś siada obok mnie. Na początku jestem trochę zaskoczona, ale dziwne uczucie znika, gdy odwracam głowę w stronę przybysza. Chłopak kładzie rękę na oparciu ławki tuż za moimi plecami, zabiera mi moje lody i ciężko wzdycha.

– Nienawidzę czekoladowych – jęczy niezadowolony Trevor.

– To nie dla ciebie.

– Przecież wiem, głupia, ale i tak je zjem. – Uśmiecha się, po czym pożera moje pyszne lody, które kosztowały mnie dwa dolary.

– Nienawidzę cię. – Krzyżuję ręce na klatce piersiowej. – Mam nadzieję, że świetnie się bawisz z Laylą – mówię sarkastycznie.

Okulary przeciwsłoneczne Trevora delikatnie spadają mu na nos, a ten podnosi jedną brew.

– Zazdrosna? – Palcem puka mnie w nos. Okej, nienawidzę tego. Gdy ktoś dotyka mojego nosa, mam ochotę pochować go żywcem.

Podnoszę się z miejsca.

– Ja też się świetnie bawię – kłamię mu w żywe oczy, i opieram dłonie na biodrach.

– Caaałe szczęście, bo mam dla ciebie niespodziankę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro