Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Posiadanie rodzeństwa miewa różne twarze. Słyszałam, że mając starszą siostrę, dostaje się kosmetyki, które jednak jej nie podpasowały, albo ubrania, z których wyrosła. Młodsze rodzeństwo może z założenia dodawało obowiązków, ale podobno potrafiło przemycać słodycze, namawiać rodziców na skrajnie głupie zachcianki, albo przynajmniej wyprowadzić ich taktycznie z domu, gdy ty akurat potrzebujesz „wolnej chaty". Od starszego brata chyba można było za to oczekiwać pewnej ochrony, przystojnych kolegów oraz dużych koszulek do spania i choć na to ostatnie nie mogłam narzekać...

To brata bliźniaka określiłabym raczej wrzodem na tyłku.

To nie tak, że mieliśmy z Lou wielkie zatargi, bo o dziwo dogadywaliśmy się naprawdę dobrze, ale sam fakt złączenia nas w każdej możliwej dziedzinie i sytuacji z każdym rokiem stawał się coraz bardziej uciążliwy. Te same castingi, ta sama grupa w przedszkolu, wspólne zdjęcie na kolanach świętego Mikołaja, mimo że każde inne dziecko miało indywidualne, później ta sama klasa w podstawówce, zahaczając o wspólną grupę znajomych, bo ciężko było na siebie nie wpaść, przesiadując w jednym domu, aż dotarliśmy do liceum, gdzie, chyba nawet niezbyt zaskakująco, nazywano nas rodzeństwem Evans. Bo wiecie, Sharpay i Ryan, gwiazdeczki, teatr, blond włosy – taki prześmieszny żarcik.

Otóż nie. My byliśmy rodzeństwem Taylor, które już w wieku trzech lat grało w reklamie owocowej pasty do zębów i jakichś mordoklejek, bo nasza czcigodna rodzicielka, rozchwytywana producentka, kochała wciskać nas, gdzie tylko się dało, żebyśmy od małego nabierali doświadczenia w tym świecie.

A gdzie nas to naprawdę doprowadziło?

– Żadnego Taylora na castingu i bez dyskusji. Ja mam swoją wizję i ty do niej nie pasujesz – skwitował Peyton, zakładając ręce na piersi, jak obrażony pięciolatek. Dla podkreślenia efektu jeszcze odwrócił się plecami do mojego brata, od początku przerwy próbującego zagarnąć, ukośnik wybłagać, sobie rolę lub przynajmniej możliwość ubiegania się o nią. Mimowolnie parsknęłam pod nosem, bo wyglądali komicznie, a wtedy Harrison otworzył jedno oko, spoglądając na mnie. – Dobra, poprawka. Żadnego Louisa Taylora. Ty byś mi tam pasowała.

– Dzięki, szurnięty reżyserze, to dla mnie zaszczyt – Posłałam mu leniwy uśmiech, na co tylko wywrócił dramatycznie oczami. – Pass, szkolne sztuki już mnie nie jarają.

– To nie przedstawienie, tylko film na festiwal, którego finał jest, uwaga, w samym Nowym Jorku.

– Nowy Jork śmierdzi – rzuciłam od razu, otrzymując w odpowiedzi tak urażone spojrzenie, że uniosłam obronnie dłonie.

Peyton Harrison to taki typ człowieka, któremu można by włożyć na głowę czarny berecik, dać do ręki megafon, po czym uciekać ile sił w nogach, bo jego wizje twórcze były bardziej pokręcone niż włosy mojego brata. A musicie wiedzieć, że Lou mimo naturalnych loków ukrywał pod łóżkiem większą kolekcję wałków i papilotów, niż posiadały wszystkie kobiety w naszej rodzinie razem wzięte. Było w tym peytonowym popapranym charakterze jednak coś na tyle przekonującego, że nie tylko związał się z dziewczyną, która była jego muzą, ale odkąd tylko wybił się w pierwszej klasie na kółku filmowym, czyli dobre trzy lata temu, to do niego zwracano się ze wszystkimi szkolnymi eventami, licząc, że jakoś je podrasuje.

A Lou biegał za nim po każdą główną rolę, jak wierny, liżący cztery litery piesek.

– Nowy Jork jest świetny – rzucił, niemal trzepocząc rzęsami, więc Peyton wreszcie przeniósł na niego bardziej zaciekawiony wzrok, skuszony tym, że ktoś przyznał mu rację, bezpośrednio łechtając jego ego. – I jak już wygrasz, bo to przecież oczywiste, że wygrasz, zasługujesz na to, żeby główny aktor wygłosił płomienną mowę o twoim talencie.

– Podoba mi się ta wizja, ale do czego ty teraz konkretnie pijesz, Lewis?

– Że ja bym się idealnie nadawał! – Dramatycznie wyrzucił ręce w powietrze. Spojrzałam kątem oka na Chloe, dziewczynę Harrisona, która niewzruszona piła smoothie, zupełnie lekceważąc fakt, że jej chłopak może zaraz wybuchnąć, wyzionąć, albo wszystko naraz. – Czemu ona może a ja nie?!

– Ponieważ – zaczął nad wyraz spokojnie. – Popsułbyś mi wizję swoją pospolitością, to po pierwsze. Po drugie, wkurwiasz mnie tym tematem, ale wypiłem herbatkę ziołową, więc tego nie okazuję... – Chloe wyłącznie uniosła dłoń, pokazując na palcach, że herbat tak naprawdę było o trzy więcej, a ja zakryłam usta, żeby nie zaśmiać się na głos. – Po trzecie, bardziej zależy mi na Olivii w obsadzie, a ostatnie, co chciałbym mieć w moim filmie to całujących się Taylorów.

Mimowolnie się skrzywiłam, Lou wywrócił oczami, ostentacyjnie wbijając słomkę w kartonik z sokiem, Peyton zamknął oczy, widocznie rozkoszując się tym, że blondyn wreszcie się zamknął, a Chloe przez dłuższą chwilę zaciskała usta, wreszcie wzdychając.

– I nadal nie zrezygnowałeś z wizji psów?

– Nie duś mojej genialnej iskry! – pisnął, patrząc na nią oburzony.


witam cieplutko i zapraszam do wspólnej zabawy!

wspaniale być tu z powrotem <3

tt/ig:  @ taodproject | #ourspotlightwatt

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro