XI. „Jezioro"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zdrętwiałe dłonie poruszyły się i zacisnęły w pięści. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, palcami rozgrzebując zaschnięte liście. Wtedy też dotarło do niej, że leżała na chłodnej, zamarzniętej ziemi – sama, gdzieś w miejscu, którego nie rozpoznawała.

Usiadła gwałtownie, świadoma wyłącznie swojego przyśpieszonego oddechu i szelestu rozgarnianych liści. Dookoła królowały przede wszystkim one – różnokolorowe i... martwe. Tym właśnie charakteryzowała się jesień: świat umierał, a ludzie jeszcze się tym zachwycali, zaślepieni pięknem usychającej roślinności.

Katherine wzdrygnęła się, po czym podciągnęła kolana pod brodę. Objęła łydki ramionami, kuląc się i próbując ogrzać. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że drży – czy to z zimna, czy też nadmiaru emocji, których wciąż nie potrafiła nazwać. One po prostu były – wypełniał ją całą, przenikając równie skuteczne, co i panujący na zewnątrz chłód.

Co tutaj robiła? Kiedy i dlaczego przyszła akurat do lasu i to porą, która zdecydowanie nie sprzyjała spacerom? Nie miała pewności, która godzina, ale dookoła już zdążyło zrobić się ciemno. Zbliżał się wieczór, a przynajmniej tak wywnioskowała, widząc wszechobecną szarugę. Było w tym coś przygnębiającego, zresztą tak jak i w miejscu, w którym się znalazła.

Był jeden punk, na który nie chciała patrzeć – i paradoksalnie czuła, że powinna. Skulona na ziemi, unikała go wzrokiem tak długo, aż pokusa okazała się silniejsza od wątpliwości. Katherine odwróciła głowę, skupiła wzrok... a potem już tylko siedziała i patrzyła, zupełnie jakby w tafli majaczącego w pobliżu jeziora mogła doszukać się czegoś wyjątkowego.

Poczuła nieprzyjemny ucisk w gardle. Zanim zastanowiła się, co robi, dźwignęła się na nogi i – krok za krokiem – zbliżyła się do brzegu.

Jezioro nie było ani piękne, ani wyjątkowe. Brudna, pokryta dziwnym osadem woda nie zachęcała do kąpieli, nie wspominając o przenikliwym zimnie wieczornego powietrza. Katherine zamarła, zdolna co najwyżej patrzeć i chwiać się na nogach, nagle jeszcze bardziej przerażona.

Ta woda... Ta nienaturalnie spokojna, brudna woda...

Po drugiej stronie widziała drogę. Pas jezdni przecinał las, prowadząc daleko, daleko na wschód. Dziewczyna dobrze wiedziała, że kiedyś wzdłuż sąsiadującego z jeziorem pobocza stał również prosty, drewniany płot, ale teraz nie widziała tam niczego – tylko droga i ta brudna, wcale nie tak płytka woda, która... była zimna. Tak bardzo zimna...

Pisk opon. Nagłe szarpnięcie i moment, w którym jej osobówka uderzyła w drewniany płotek, roztrzaskując go w drobny mak. To i chwila, w której samochód zagłębił się w jeziorze. Wystarczyła chwila, by wspomnienia wróciły – paraliżujące zimno wdzierającej się do wnętrza auta wody, kolejne paniczne próby Katherine, by wydostać się na powierzchnię... Walczyła, podczas gdy samochód powoli opadał, coraz to bardziej przybliżając się do dna. Ona za to nie miała pojęcia, w jaki sposób wydostać się na powierzchnię. Niczego już nie rozumiała, zresztą wszelakie myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której pierwszy haust wody zalał jej płuca, pozbawiając tchu.

Chłód, strach i nicość. Tylko to.

Katherine poczuła, że uginają się pod nią kolana. Ciężko opadła na ziemię – tuż obok jeziora, które okazało się końcem wszystkiego.

Zrozumiała.

~*~

Od autorki: 

Tekst powstał w ramach konkursu organizowanego przez Katalogowo, gdzie zdobył zaszczytne drugie miejsce. Z założenia miał spełniać dwa warunki – po pierwsze, być inspirowany piosenką, a po drugie – tematyką zachodzić o jesień. Za wszystkie głosy pięknie dziękuję!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro