Rozdział 10 - Obietnica

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Nie miałem pojęcia, że przyjedzie. Powinienem... — Przerwał, widząc, że zignorowawszy go, weszła do domu. Z westchnieniem ruszył za nią. Wyglądało na to, że spawy właśnie się skomplikowały. Był na siebie zły. Indigo potrzebowała ciszy i odpoczynku, a nieoczekiwana wizyta Luizy, która nie zna sytuacji, mogła wszystko zaognić.

Gdy wszedł do kuchni ujrzał rozglądająca się po pomieszczeniu Luizę i Indi wyjmująca z lodówki puszki z colą i sok pomarańczowy. Z szafki wyjęła dwie szklanki i postawiła na stole, obok napoi. Sama wyjęła dla siebie piwo i po otworzeniu, napiła się prosto z butelki.

— Okay. Więc powinniśmy chyba teraz wyjaśnić pewne rzeczy — powiedziała i usiadła na parapecie okiennym, przyglądając się Luizie.

Dziewczyna była ładna. Prawdopodobnie starsza od niej. W zbliżonym wieku do Caleba. Wysoka i szczupła, bardzo zgrabna. Jasne blond włosy związane miała w kitkę. Perfekcyjny makijaż podkreślał błękitny kolor oczu. Zaróżowiona od emocji twarz nadawała jej radosnego wyglądu. Ubrana była w elegancką, rozkloszowaną od pasa w dół sukienkę i buty na obcasach. Już na pierwszy rzut oka widać było, że jest osobą uporządkowaną i szykowną. Indi z przykrością stwierdziła, że Luiza idealnie pasuje do takiego mężczyzny jak Caleb.

— Nie sądziłam, że dom jest aż tak duży — wyszczebiotała blondynka i rozpromieniona spojrzała na mężczyznę. — Kuchnia jest fantastyczna. Już nie mogę się doczekać jak zacznę...

— Indigo, zajmę się tym. — Nie zważając na byłą partnerkę, zwrócił się do małżonki, której mina w jakiś sposób go niepokoiła. — Przepraszam, nie miałem pojęcia, że...

— Czy wszystko w porządku? — zainteresowała się nagle nowo-przybyła.

— Nie za bardzo — powiedziała Indi z westchnieniem. — Obecnie sytuacja przedstawia się tak, że miałam być żoną Caleba przez trzy miesiące i...

— Wybaczcie. Myślałam, że chodzi o dwa — bąknęła i zwróciła się do mężczyzny: — Gdybyś kontaktował się ze mną częściej, tak jak obiecałeś, to prawdopodobnie nie doszłoby do tego nieporozumienia — powiedziała z pretensją.

— Luizo, sprawy uległy zmianie i...

— Chyba nie będzie problemu, jeżeli zatrzymam się tu już teraz. W tym czasie zaczęłabym coś robić, bo widzę, że brak tu kobiecej ręki. A jeżeli obawiasz się ludzi, to mogę udawać waszą wspólną znajomą. Gdy podpiszecie dokumenty rozwodowe po prostu już tu zostanę. Przez ten czas poznam mieszkańców miasteczka i...

— Przestań mówić i posłuchaj mnie wreszcie. Wszystko się...

— Myślę, że to dobry pomysł — usłyszał Indigo i spojrzał na nią zdezorientowany. — W świetle pewnych spraw, chciałabym abyś mógł przemyśleć swe ostatnie decyzje, które podjąłeś nieco pochopnie. Wolałabym abyś miał pewność, ponieważ jak wiesz, dla mnie wszystko jest dość trudne i wątpliwe. Myślę też, że Luiza nie zasługuje na tak radykalne rozwiązanie — dodała z naciskiem, a on pomyślał, że akurat w tej drugiej kwestii miała rację. Nie byłoby w porządku potraktować w dość bezczelny sposób dziewczyny, która bądź co bądź, była tu stroną poszkodowaną.

— O czym wy w ogóle mówicie? — zapytała Luiza, spoglądając raz na Indi, raz na Caleba. — Radykalne rozwiązanie?

— Nigdy w życiu nie byłem niczego bardziej pewny, niż tego, że...

— Chyba przejadę się do miasteczka. Jim był smutny, gdy odjeżdżaliśmy, chciałabym mu zrobić niespodziankę. Myślałam o tym, co się wydarzyło w rzece i chciałabym z nim o tym porozmawiać. Trochę się o niego martwię, Caleb — szepnęła, spoglądając na męża.

— Oczywiście. Zawiozę cię — powiedział z ulgą. Marzył tylko o tym, aby znaleźć się z nią sama na sam i porozmawiać.

— Nie. Wezmę motor. Ty w tym czasie możesz pokazać Luizie dom i okolicę — zaproponowała, a widząc, że chce zaprotestować, dodała: — Nic się nie zmieniło. Nadal cię nienawidzę. — To mówiąc wyszła. Z jednaj strony był poirytowany, a z drugiej w jakiś sposób poczuł ulgę.

— Czy Jim to powód do rozwodu? — usłyszał i spojrzał na Luizę jak na wariatkę.

— Jim powodem do rozwodu? Nie rozumiem.

— No ten Jim do którego pojechała. Czy zaplanowaliście sobie, że powodem rozwodu będzie zdrada z jakimś Jimem? W sumie byłby to całkiem dobry pretekst. Każdy wtedy zrozumiałby twoją decyzję, a ja byłabym już...

— Ten Jim, to dzieciak. Przestań opowiadać bzdury. Niczego nie planowaliśmy, a Indi martwi się o niego, bo w ostatnich dniach znalazł się w niebezpieczeństwie i gdyby nie ona, to zginąłby.

— Zginął w sensie, że...

— Wpadł do rzeki, w której były aligatory, a Indigo uratowała mu życie.

— To tu są aligatory? — zapytała, wytrzeszczając oczy, a Caleb sapnął poirytowany faktem, że zupełnie zignorowała heroiczny wyczyn jego żony i przejął ją jedynie sam fakt, że w okolicy może znajdować się niebezpieczeństwo.

— Kilka metrów stąd jest rzeka i są w niej aligatory, anakondy i wszelkiego rodzaju niebezpieczne gady, które prawie zabiły kilkuletnie dziecko i moją żonę — powiedział, kładąc nacisk na słowo żona, jednak na dziewczynie nie zrobiło to żadnego wrażenia.

— Mam nadzieję, że są tu jakieś zabezpieczenia i te gady nie docierają aż tu — usłyszał i przewrócił oczyma.

— Żaden aligator na razie tu nie dotarł, ale w tej okolicy jest to niestety bardzo prawdopodobne — stwierdził.

— W takim razie trzeba będzie postawić jakiś mur, albo coś solidnego. Coś, przez co nie przejdą i co będzie na tyle długie, aby tego nie obeszły — wyrecytowała, a on wciągnął głośno powietrze.

— Na coś takiego potrzebne jest zezwolenie, o które nie zamierzam się starać. Podoba mi się bliskość natury i uważam, że drobne zabezpieczenie wystarczy. Coś, co na pewno nie będzie murem, ani wysokim ogrodzeniem — oświadczył.

— Jeszcze to przedyskutujemy.

— O niczym nie będziemy dyskutować i proponuję, abyś spędziła tu trochę czasu, aby zobaczyć czy w ogóle ci się tu spodoba. Myślę, że nie jest to okolica, w której dobrze byś się czuła. Poza tym nastąpiły pewne zmiany i...

— Okolica jest piękna i gdyby nie gady, o których mówisz, to czułabym się tu fantastycznie. Dom jest przepiękny i ma niebywały potencjał.

— Chodzi o to, że... — Przerwał, usłyszawszy dźwięk przychodzącego sms'a. „Mam nadzieję, że nie zrobisz żadnego głupstwa." Przeczytał wiadomość od Indi i westchnął. — Powinnaś odpocząć po podróży. Chodźmy na górę. — To mówiąc pchnął ją w stronę schodów.

— To nasza sypialnia? — zapytała, idąc korytarzem i spoglądając w stronę pomieszczenia, w którym sypiał.

— To moja sypialnia. Ta naprzeciwko, jest Indigo. Są tu jeszcze inne pokoje, możesz wybrać sobie któryś z nich. Jeżeli chcesz, to na dole są dwa...

— Nie uważasz, że...

— W obecnej chwili moją żoną jest Indigo i zostaniemy przy tej wersji. Jeżeli chcesz tu zostać, to musisz dostosować się do tego, jak i do różnych innych rzeczy, które nie ulegną zmianie — oświadczył stanowczo i ujrzał jej czujne spojrzenie.

— Spałeś z nią?

— Jeżeli pytasz czy się z nią kochałem, to owszem, ale tego nie pamiętam, stało się to powodem tego, że mieszka tu teraz ze mną. Od tamtej pory do niczego między nami nie doszło, choć czasem sypiamy w jednym łóżku. Indigo po tej historii z Jimem wymaga opieki i muszę się o nią troszczyć, to nie ulegnie zmianie.

— Rozumiem, to oczywiste. Ale może byłoby lepiej, gdyby została w szpitalu, tam miałaby lepszą opiekę i...

— To wykluczone. Ona nie lubi szpitali — wszedł jej w słowo. — Domyślam się, że może ci to przeszkadzać. Byłoby chyba lepiej gdybyś zatrzymała się gdzieś w hotelu. Myślę też, że powinnaś przemyśleć...

— W niczym mi to nie przeszkadza — zapewniła, nie dając mu skończyć. — Ona jest bardzo miła, chociaż trochę dziwna. Myślę, że przez ten miesiąc jakoś z nią wytrzymam. Jest tu sporo do zrobienia, więc się tym zajmę. Wiesz jak uwielbiam gotować i urządzać mieszkania.

Patrzył na nią i miał ochotę wrzeszczeć. Jednym głupim telefonem mógł nie dopuścić do jej przyjazdu, ale prawdę mówiąc zupełnie o niej zapomniał. Gdy przyjechała Indi, wszystko inne zniknęło. Nie istniała już żadna Luiza, która miała z nim zamieszkać. Prawdę mówiąc zaproponował jej to trochę z poczucia winy. Miał nadzieję, że przez ten czas dojdzie do wniosku, że ślub byłby pomyłką. Oczywiście zakładał, że tak się nie stanie i że będzie chciała zostać jego żoną, lecz było mu to w sumie obojętne. Dobrze ją znał i przez jakiś czas mieszkali wspólnie, co wspominał raczej dobrze. Lubiła gotować, sprzątać, wszystko zawsze planowała, dbała o szczegóły i była pedantką, co jeszcze jakiś czas temu cenił w kobietach. Do chwili aż w jego życiu nie pojawiła się Indi, która była zupełnym przeciwieństwem Luizy. Szalona, spontaniczna, chaotyczna i nieporządna. Zamiast w kuchni, czas spędzała w garażu albo na pluciu na odległość z chmarą zakochanych w niej dzieciaków, bądź też w bibliotece, zaczytując się w książkach. Niczego nie odkładała na swoje miejsce i gdy gotowała, robiła zawsze ogromny bałagan. Mimo wszystko czasem znajdował ją w ogrodzie podlewającą kwiaty, pielącą grządki. Czasem przy różnych innych zajęciach domowych, chociaż nigdy nie była w tym systematyczna. Czasem miał wrażenie, że chce to przed nim ukryć. Swoje zainteresowanie domem, ogrodem. Była niebywale inteligentna, co również ukrywała. Nie miał pojęcia dlaczego.

— Wybierz sobie pokój i rozgość się. Ja pojadę do miasteczka. Nie spodziewaliśmy się gości, więc będzie lepiej jak dokupię jeszcze kilka rzeczy — stwierdził i ruszył w stronę schodów.

— Może pojadę z tobą. Mogłabym już...

— Pamiętaj, że ten naprzeciwko mojej sypialni, to pokój Indi. Reszta jest wolna. Wrócimy przed zmrokiem. Gdybyś była głodna, to wiesz gdzie jest kuchnia. — To powiedziawszy zbiegł na dół, nie dając jej możliwości dyskusji i już po chwili uruchamiał silnik auta.

Na miejsce dojechał pełen obaw. Gdzieś w głębi duszy bał się, że nigdzie jej nie będzie. Przecież już próbowała odejść. Wizyta Luizy mogła sprawić, że poczuła się odrzucona. Na dobrą sprawę nie miała pojęcia, co się dzieje. Odetchnął z ulgą ujrzawszy ją, siedzącą w niewielkim parku przy fontannie. Obok niej siedział Jim i o czymś rozmawiali. Caleb przez chwilę przyglądał się żonie, nie wysiadając z auta. Była smutna i zatroskana, choć nie przestawała się uśmiechać do małego Jima.

— Jesteś prawdziwym szczęściarzem — usłyszał i zerknąwszy w tylne lusterko, ujrzał matkę chłopca.

— Nie rozumiem — szepnął, marszcząc czoło.

— Twoja żona, to prawdziwy skarb. Nie znam mądrzejszej i bardziej odważnej osoby. Jestem matką Jima, a nie wiem czy byłabym w stanie wskoczyć tak bez wahania do rzeki, aby go ratować. Gdy dobiegłam na miejsce Jim akurat spadł z drzewa, a ja dosłownie skamieniałam. Nie mogłam ruszyć się z miejsca. Serce mi stanęło i czułam się jakby to wszystko działo się gdzieś obok. Nie umiałam nawet pozbierać myśli. A ona się nawet nie zawahała. Gdy tylko spadł, ona w tej samej sekundzie wskoczyła do wody. Gdyby nie ona, to mój Jim już by nie żył. Moje dziecko zawdzięcza swe życie twojej żonie. — Kobieta oparła się plecami o tylne drzwiczki samochodu i ukryła twarz w dłoniach. ‒ Ty również, Caleb. Ty też się nie zawahałeś — wyszeptała. — Czy to znaczy, że jestem złą matką? — zapytała łamiącym się głosem, a on od razu wysiadł z auta i przytulił kobietę troskliwie.

— Nawet tak nie myśl. Jim nie mógłby mieć lepszej matki. Co z tego, że nie skoczyłaś do rzeki? Sparaliżował cię strach, a widziałaś, że Indi była już w wodzie. Przecież nic nie mogłaś zrobić. Ona podpłynęła tam łódką. Zanim dostałabyś się na miejsce, byłoby za późno na cokolwiek.

— Słabo pływam — wydukała, a on pogłaskał ją po głowie.

— Nie dałabyś rady się tam dostać. Mi udało się to jedynie dlatego, że pływam bardzo dobrze — argumentował. — Indi dotarła szybciej, zareagowała błyskawicznie, ale taka jest. Szalona, bezkompromisowa i niebojąca się ryzyka.

‒ Jest odważna ‒ szepnęła z podziwem.

— Jest głupia — mruknął pod nosem, a na głos dodał: — Kocha twojego synka, sama widzisz. Nawet teraz nie mogła usiedzieć w miejscu, bardzo się o niego martwiła.

— Jest taka dobra. Zmieniła życie Jima. Dopóki się nie pojawiła, był tylko głupim Jimem, teraz jest królem m&m'sów i nieustraszonym łowcą aligatorów. Dzieci patrzą na niego z podziwem, a on zmienił się. Jest bardziej otwarty na ludzi, nie trzyma się już na uboczu. Nie ma dnia, żeby nie wspomniał o Indigo. Gdy wstaje rano, to planuje spotkanie, a jak jest to niemożliwe, wtedy musi choćby zadzwonić. Nie wiem co zrobiłabym gdybyście się stąd wyprowadzili — wyszeptała żałośnie, a on pomyślał, że dobrze, iż nie wie o układzie jaki zawarł z Indigo i trzech miesiącach po których miałaby zniknąć z ich życia. Jak widać nie tylko on nie potrafiłby bez niej normalnie funkcjonować. — Zmieniła jego świat.

— Nie tylko jego — powiedział, spoglądając na siedzącą nieopodal żonę i głęboko westchnął. — Mój również wywróciła do góry nogami.

— Będzie niesamowitą mamą — usłyszał i zerknął na kobietę zdezorientowany.

— Kto? — zapytał w roztargnieniu.

— Indigo. Wasze dziecko urodzi się pod szczęśliwą gwiazdą, mając taką matkę i ojca.

— Ale Indigo nie chce mieć dzieci. Nic o tym nie mówiła — powiedział, gubiąc się w swoich myślach.

Temat uderzył w niego jak sztormowa fala o skały i zburzył jego spokój. Nigdy nie było takiego tematu, ale przecież do tej pory małżeństwo było udawane, teraz też nic nie jest do końca pewne. A jeżeli ona faktycznie będzie chciała mieć dziecko? — pomyślał przerażony. Przecież jest chora, dziecko mogłoby tylko zaszkodzić. Nadszarpnąć jej zdrowie. Choroba Hundingtona to nie przelewki. Miał świadomość, że nie zostało jej wiele czasu, zanim jej ciało przestanie normalnie funkcjonować. A ciąża i poród mogłyby to jeszcze przyspieszyć.

— Spójrz na nią — usłyszał ciepły głos matki Jima. — Myślisz, że ona musi o tym mówić? Nie widzisz tego codziennie w jej oczach, gdy odwiedzają was dzieciaki z miasteczka? Nie widzisz tego teraz, gdy rozmawia z Jimem? Nie widziałeś tego w rzece, gdy rzuciła się do wody między krwiożercze bestie, które w każdej chwili mogły rozszarpać ją na strzępy?

— Ale...

— Jeżeli tego nie widzisz, to musisz być naprawdę ślepy — szepnęła i lekko się uśmiechnęła. — Indigo jest stworzona do macierzyństwa. Ona kocha dzieci, Caleb. Oboje będziecie wspaniałymi rodzicami.

— Indigo nie chciała nawet psa — szepnął niepewnie. Później wspomniał ich wieczorną rozmowę i ze zgrozą stwierdził, że przecież zmieniła zdanie. — Cholera — zaklął pod nosem.

— Calebie, Indigo nie chce psa, ona potrzebuje czegoś więcej. Jesteście młodzi, musicie się sobą nacieszyć, rozumiem to, ale zbliża się ta chwila, gdy twojej żonie zacznie czegoś brakować. To po prostu instynkt, Caleb. Nic i nikt nie ma na to wpływu.

— To nie takie proste, chodzi o to, że Indigo... — Zamilkł. Co miał powiedzieć? Prawdę? Że jego żona jest chora na nieuleczalną chorobę i przyjście dziecka mogłoby przyspieszyć jej śmierć? A przecież psychicznie również mogłaby się dobijać myślą, że może nie doczekać do chwili, aż dziecko dorośnie.

Przymknął oczy i głęboko wciągnął powietrze. Nawet nie przypuszczał, że wszystko będzie aż tak bardzo skomplikowane.

— Co Indigo? — usłyszał i spojrzawszy w stronę skąd dochodził głos, ujrzał swoją żonę, która właśnie do nich podchodziła trzymając za rękę chłopca.

— Nic takiego — powiedziała Sylvia i kucając, wyciągnęła ręce w stronę chłopca, który od razu do niej podbiegł i przytulił ją. — Taki nasz mały sekret — dodała i puściła do Caleba oczko.

Poczuł ulgę. Nie wiedział czy udałoby mu się opanować sytuację. W sumie sam nie wiedział już co ma o tym myśleć. Dziecko z Indigo byłoby spełnieniem marzeń, ale z drugiej strony mogłoby zabrać mu to, co było dla niego najważniejsze. Jego ukochaną żonę, bez której nie potrafił już teraz żyć.

— Okay. Nie należę do zazdrosnych — stwierdziła rudowłosa i zerknęła na Caleba znacząco, co sprowadziło jego myśli na ziemię.

Przecież w domu czekało na nich jeszcze inne utrapienie. Luiza. Całe szczęście, że Indigo zniosła to wyjątkowo spokojnie. Chociaż do końca nie był tego pewien.

— Mogę cię zapewnić, że nigdy nie dam ci powodu do zazdrości — powiedział bezwiednie, a ona uniosła w górę brew.

— A ja mogę cię zapewnić, że gdybym dorwała taki powód w swoje ręce, to nie zostałoby w jednym kawałku ‒ oznajmiła, puszczając mu oczko, a on przełknął głośno ślinę. — Teraz jednak mamy z Jimem pewien interes i sprawę do przeforsowania — powiedziała i spojrzała z uroczym uśmiechem na Sylvię.

— Mamo, czy mogę zostać u Indi na noc? Obiecała mi przeczytać bajkę i opowiedzieć o warsztacie swojego brata i pójdziemy...

— Na spacer po ogrodzie — weszła mu w słowo Indigo i spojrzała na chłopca porozumiewawczo, co wyglądało dość niepokojąco.

— No właśnie! — wykrzyknął. — Mogę? Mamo, proszę.

— Jeżeli Indigo nie ma nic przeciwko, to nie widzę żadnych przeszkód — odparła bez namysłu kobieta i zerknęła z wdzięcznością na Indi. — Na pewno nie będzie z tym problemów? — zapytała.

— Absolutnie żadnych — zaręczyła dziewczyna. — To ja wyszłam z taką propozycją. Już jakiś czas temu o tym mówiliśmy, a dziś jest taki przyjemny wieczór. Oczywiście możesz do nas dołączyć, jeżeli masz ochotę — zaproponowała i zerkając na męża, ujrzała na jego twarzy niepokój.

Zaklęła w myślach uzmysławiając sobie, że mają nieoczekiwanego gościa i wizyta Sylvii mogłaby być kłopotliwa. Prawdę mówiąc ona sama czuła się poniekąd zakłopotana. Starała się nie myśleć, ale przecież było to niemożliwe. Nagle wszystko się tak bardzo skomplikowało. Ale czy to źle? Może wizyta Luizy była zrządzeniem losu? Może tak właśnie miało być? Teraz Caleb będzie miał okazję zobaczyć, że wcale do siebie nie pasują. Będzie miał w jednym miejscu je obie i wtedy zrozumie, że być może wszystkie decyzje, powziął pochopnie. Musiała też przyznać, że zaintrygowała ją ta dziewczyna. Była ciekawa, jaka jest kobieta, którą zamierzał poślubić Caleb. Jak na razie wiedziała, że jest bardzo ładna i wydawała się całkiem rezolutna.

— Nie. Wrócę do domu, mam kilka rzeczy do zrobienia. — Głos Sylvii wyrwał Indi z rozmyślań. — Bawcie się dobrze.

— Ok. Odwieziemy go jutro. — Indi poczuła drobną dłoń, która wsuwa jej się w rękę i uśmiechnęła się odruchowo, na co Caleb wraz z Sylvią wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Zmarszczyła czoło nieco zaintrygowana, ale była zbyt zmęczona, aby czegokolwiek dociekać.

Już po chwili cała trójka siedziała w aucie. Postanowiła, że zabierze motor następnego dnia, gdy odwiozą Jima.

— Muszę zmienić samochód — usłyszała i spojrzała zaciekawiona na męża. — Najlepszy będzie pickup, motor zmieści się na tyle bez problemu — dokończył, a ona uśmiechnęła się pod nosem.

— Są ważniejsze rzeczy — bąknęła, a on domyślił się, że miała na myśli zaistniałą sytuację i wizytę Luizy.

— Chciałbym o tym z tobą porozmawiać — szepnął i spojrzał na nią badawczo. — Nie miałem pojęcia, że ona przyjedzie. Prawdę mówiąc zupełnie o niej zapomniałem, powinienem od razu do niej zadzwonić i wyjaśnić sytuację, ale...

— To nie stawia cię w dobrym świetle.

— Indigo, wytłumaczę ci to.

— Gdyby nie ja, bylibyście małżeństwem, to...

— Właśnie — przerwał jej, a ona spojrzała na niego zdezorientowana. — Gdyby nie ty. Ale pojawiłaś się w moim życiu i to najpiękniejsza rzecz, jaka mogła mi się przytrafić.

— Ale jeżeli obiecałeś jej, że po rozwodzie ją poślubisz, to znaczy, że...

— Było mi głupio. Jedynie tyle — wydusił, a ona parsknęła śmiechem.

— Reasumując. Chcesz się żenić, ponieważ chcesz dostać obywatelstwo. Po drodze żenisz się z kimś, kogo nie znasz, a niedoszłej żonie obiecujesz ślub po rozwodzie, ponieważ jest ci głupio? W między czasie dochodzisz do wniosku, że jednak się nie rozwiedziesz. Przyznam, że to dość dziwaczne — stwierdziła i ujrzała udrękę na jego obliczu. Westchnęła i złapała go za rękę, którą trzymał na drążku biegów.

— Nie wiem, co mogę zrobić abyś mi wybaczyła — usłyszała i uśmiechnęła się.

— Nie mam co wybaczać. I uważam, że poniekąd dobrze się stało, iż ona przyjechała — szepnęła.

— Ale ja nie...

— Będziesz miał okazję zastanowić się, czego naprawdę chcesz i czy podjąłeś słuszne decyzje.

— Ty chyba nie zamierzasz wyjechać? — wydukał. — Jeżeli...

— Nigdzie się nie ruszam. Nie obawiaj się. Ja tylko nie chcę żebyś czuł się wobec mnie w jakiś sposób zobligowany. Zrozumiem, jeżeli zmienisz zdanie. — Ujrzała jak otwiera usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie dała mu dojść do słowa: — Po prostu pozwólmy się temu potoczyć.

— Muszę z nią porozmawiać i wszystko jej wyjaśnić — usłyszała i westchnęła.

— Nie sądzę, aby to był dobry pomysł — powiedziała.

— Więc dobrym pomysłem będzie udawanie, że nadal jest moją narzeczoną? To absolutnie nie wchodzi w grę. Jak tylko przyjedziemy wyjaśnię jej całą sytuację.

— Caleb, myślę, że nie będzie to konieczne. Proszę, pozwól się temu potoczyć samemu. Powiedziałam jej, że sytuacja uległa zmianie, a ona nie wnikała o jaką zmianę chodzi.

— Co sugerujesz?

— Nic nie sugeruję. Po prostu uważam, że zachowuje się bardzo racjonalnie i że nie ma sensu oznajmiać jej tak radykalnie, co się stało. Być może po prostu sama zrozumie, poczuje, zobaczy, co się dzieje.

— Lubię jasne sytuacje — powiedział, wzdychając.

— Ja również, ale zrozum, że gdybyś powiedział jej teraz prawdę, to tak, jakbyś powiedział jej spierdalaj, a uważam, że ta dziewczyna nie zasługuje na takie traktowanie. Zresztą jest już wieczór.

— Może przecież zanocować i wyjechać jutro.

— Caleb! Gdybym była na jej miejscu i usłyszała to, co zamierzasz jej powiedzieć, nie zostałabym w twojej obecności ani chwili. Wyszłabym zaraz po tym jak skopałabym ci tyłek — oświadczyła zdenerwowana i obejrzała się za siebie, słysząc dziecięcy chichot. Zaklęła pod nosem. — Przez ciebie bluźnie przy dziecku — warknęła.

— Będzie jak chcesz Indigo. Mi zależy jedynie na jednym — szepnął i spojrzał jej znacząco w oczy.

— Jeżeli na gwiazdkowych prezentach, to takim wzrokiem powinieneś zerkać na świętego Mikołaja — bąknęła niewyraźnie.

— Cokolwiek by się nie stało i jakkolwiek potoczą się sprawy, jeżeli spróbujesz ode mnie odejść, to znajdę cię choćby i pod ziemią. Jesteś całym moim światem, Indigo — powiedział i ujrzał jak dziewczyna próbuje ukryć uśmiech.

— Chcesz odejść? — usłyszeli przerażony głosik dziecka dochodzący z tylnego siedzenia. — Nie możesz!

— Caleb bardzo mocno uderzył się dziś w głowę, Jim. Nie słuchaj go, bo opowiada bzdury. Nigdzie nie zamierzam odchodzić, mój dom jest tu — szepnęła i obdarzyła malca ciepłym uśmiechem.

— Obiecujesz? — usłyszała i nieco się zakłopotała. Co miała mu powiedzieć, jeżeli sama nie była niczego pewna?

— Obiecuję, że gdyby stało się tak, że będę musiała wyjechać, to zabiorę cię ze sobą — stwierdziła, puszczając do chłopca oczko, na co zareagował szerokim uśmiechem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro