Rozdział 2 - Dzień

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

18 lipca 2012 r.

Godzina 16.12

Gdy się obudziła, przez moment leżała, nie otwierając oczu. Czuła jak głowa dosłownie jej pulsuje i ubliżała sobie w myślach. Już od dawna nie doprowadziła się do takiego stanu.

‒ Ja pierdolę ‒ wymamrotała i jęknęła przeciągle.

Uchyliła oczy i ujrzała okno, które nieprzesłonięte roletą, wpuszczało promienie słoneczne. Poczuła jakby ktoś wbijał jej setki drobnych szpilek w skronie. Gdzie ja kurwa jestem? ‒ pomyślała, unosząc się na łokciu i rozglądając wokoło. Gdy jej wzrok padł na śpiącego obok bruneta, wróciła jej pamięć. Z westchnieniem opadła na poduszki. Była naga, on również, a to mogło świadczyć tylko o jednym.

‒ Znowu ‒ wymruczała i spostrzegła, że mężczyzn otwiera oczy. Zaklęła w myślach. Miała nadzieję, że uda jej się wymknąć, zanim się obudzi.

‒ Co się dzieje? ‒ zapytał zaspanym głosem i wpatrywał się w nią zdezorientowany, co utwierdziło ją w przekonaniu, że on również ma lukę w pamięci.

‒ Teraz nic, ale wcześniej raczej dużo ‒ stwierdziła, zerkając na podarty materiał swojej czerwonej sukienki i męskie ubranie, porozrzucane po podłodze. ‒ Jesteśmy u ciebie, czy u mnie? ‒ zapytała, rozglądając się po pomieszczeniu. Zbyt często zmieniała hotele, aby móc zapamiętać pokoje, w których się zatrzymywała.

‒ Nie wiesz gdzie jesteśmy? ‒ Usłyszała i ujrzała, jak mężczyzna rozgląda się po pokoju. Westchnęła i wzięła do ręki telefon.

‒ Powiedz mi, w jakim hotelu jestem, kotku ‒ poprosiła, gdy usłyszała szczebiotliwy głosik recepcjonistki. Przez chwilę panowała cisza.

‒ Ale przecież dzwoni pani z...

‒ Po prostu powiedz, co to za hotel, skarbie ‒ nalegała. ‒ Nie poznaję pokoju.

‒ Doskonale rozumiem. ‒ Głos dziewczyny rozpogodził się, co nieco ją zdezorientowało. ‒ Nalegała pani, aby przenieść państwa rzeczy do apartamentu dla nowożeńców. ‒ Usłyszała i rozszerzyła oczy ze zdziwienia.

‒ Nowo co? ‒ zapytała i zerknęła na siedzącego obok bruneta.

‒ Nowożeńców ‒ wyjaśniła recepcjonistka, a ona przerwała połączenie, nie siląc się nawet na pożegnanie. Odłożyła telefon i wzięła do ręki leżące obok, pogniecione dokumenty.

‒ O kurwa ‒ wymruczała i poczuła przypływ złości.

‒ Co się dzieje? ‒ Usłyszała zaniepokojony głos mężczyzny i westchnęła, wstając. Zerknęła na bruneta, który uciekał wzrokiem od jej nagiego ciała.

‒ Muszę zapalić ‒ wydusiła i z ulgą stwierdziła, iż dziewczyna z recepcji mówiła prawdę.

Jej plecak leżał na niskiej sofie. Wyciągnęła z niego jasne dżinsy i założyła na siebie. Jęknęła, gdy obcisły materiał dotknął okolic krocza. Niczego nie pamiętała, ale obolałe ciało było żywym dowodem na to, że noc spędziła bardzo przyjemnie.

‒ Michelle, powiedz mi do jasnej cholery, co się dzieje! ‒ Usłyszała podniesiony głos mężczyzny i spojrzała na niego zdezorientowana.

‒ Michelle? A, Michelle. ‒ W porę ugryzła się w język, choć w tym momencie imię było już nieistotne. ‒ Musimy porozmawiać. Caleb, tak?

‒ Tak ‒ wysyczał przez zęby.

‒ No więc, jak widzisz, zabawa wymknęła nam się spod kontroli i...

‒ Boże, co ja narobiłem ‒ wyszeptał, opadając głową na poduszki.

‒ Tego akurat nie pamiętam, mogę cię jedynie zapewnić, że bawiliśmy się dobrze ‒ stwierdziła. ‒ I przestań histeryzować.

‒ Ty niczego nie rozumiesz, Michelle. ‒ Usłyszała i sapnęła poirytowana.

‒ Rozumiem doskonale. Jest tylko jeden mały szczegół, który musimy...

‒ Byłem na wieczorze kawalerskim ‒ przerwał jej. ‒ W Orgazmo.

‒ Gówno mnie obchodzi jakiś pieprzony wieczór kawalerski, jest coś, co...

‒ To był MÓJ pieprzony wieczór kawalerski ‒ wrzasnął, podrywając się z łóżka. Przez chwilę siedziała oniemiała, przyswajając informację, a potem parsknęła głośnym śmiechem.

‒ Wygląda na to, że nasz mały szczegół właśnie się powiększył.

‒ O czym ty mówisz? Dziś biorę ślub. Gorzej być nie może! ‒ Widziała jak bardzo był zdenerwowany.

Jego opory, nie wiedzieć czemu, uznała za coś w rodzaju nieśmiałości, teraz jednak już wiedziała, że były to raczej wyrzuty sumienia. Normalna kobieta powinna być zła, bo przecież spędził z nią noc, a teraz wrzeszczy o swoim ślubie i wpada w histerię na myśl o narzeczonej. Jednak ona nie była normalną kobietą i jego zachowanie było jej na rękę, gdyby nie ten jeden, drobny szczegół.

‒ Obawiam się, że może być gorzej ‒ powiedziała. ‒ Dobrze, nie ma sensu tego przedłużać, więc powiem wprost. Mam nadzieję, że masz wyrozumiałą narzeczoną, bo zanim się z nią ożenisz, będziesz musiał najpierw rozwieźć się ze mną ‒ wyrecytowała i wsadziła mu do ręki akt ślubu. Gapił się na dokument z niedowierzaniem. ‒ Bez obawy, dla mnie jest to takim samym szokiem jak dla ciebie.

Podeszła do plecaka i wyciągnęła z niego jasny, obcisły podkoszulek, który na siebie założyła. Po chwili w jej rękach znalazła się skórzana kurtka. Poczuła na ramieniu jego dłoń, odwróciła się i ujrzała wpatrzone w nią ze złością błękitne oczy Caleba.

‒ Masz zamiar wyjść? ‒ zapytał.

‒ Mam dość tego pierdolonego miasta. Muszę się stąd wyrwać, jestem tu już za długo ‒ mruknęła.

‒ Powiedz mi, co z TYM zrobimy? ‒ zażądał, podtykając jej pod nos dokument.

‒ Generalnie to nie mój problem ‒ prychnęła, strącając jego dłoń.

‒ To jest NASZ problem. ‒ Usłyszała i wzruszyła ramionami.

‒ Jestem tak samo szczęśliwa jak ty. ‒ Westchnęła. ‒ Jednak sądzę, że bez problemu da się to unieważnić, mężu.

‒ To nie jest śmieszne ‒ mruknął.

‒ W zasadzie to trochę jest ‒ stwierdziła i usłyszała poirytowane sapnięcie. ‒ Odwlecz swój ślub. Wymyśl coś. Jeżeli zrobisz to umiejętnie, to twoja przyszła żona nawet się nie dowie.

‒ To nie jest takie proste ‒ mruknął i przymknął oczy.

‒ Dla mnie jest proste. Pobraliśmy się, noc poślubna była raczej satysfakcjonująca, choć obu wydarzeń nie pamiętam, jednak, gdy będę podpisywała dokumenty rozwodowe, będę całkowicie świadoma. Teraz wybacz, ale spadam stąd, mam ochotę zapalić i...

‒ Przestań pieprzyć w kółko o tych cholernych papierosach, ty nawet ich nie palisz ‒ wrzasnął, sprawiając, że zamarła.

‒ Co?

‒ Jeden raz. Zaciągasz się jeden raz, gdy zapalasz papierosa ‒ powiedział, a ona spojrzała na niego uważniej. Skurwiel był cholernie bystry. Aż za bardzo. ‒ Wciągasz i wydmuchujesz dym, nic więcej, więc ciągła gadka o potrzebie palenia jest niedorzeczna, Michelle ‒ dokończył. ‒ Teraz mamy do rozwiązania problem.

‒ Problem masz ty. Ja stąd spierdalam ‒ stwierdziła i założyła na siebie kurtkę, którą dokładnie zapięła pod szyją. Zarzuciła na ramiona plecak.

‒ Nigdzie się stąd nie ruszysz ‒ stwierdził.

‒ Nie chcę zrobić ci krzywdy ‒ oświadczyła. ‒ Lepiej zadzwoń do narzeczonej, bo pewnie teraz szaleje z niepokoju. Z unieważnieniem ślubu nie będzie problemu.

‒ Posłuchaj mnie uważnie, Michelle. ‒ Przewróciła oczyma i głośno westchnęła. ‒ Problem jest w tym, że my nie możemy się rozwieść ‒ oświadczył, a ona głośno się roześmiała.

‒ To naprawdę bardzo naiwne z twojej strony, Caleb. Bez urazy, nic do ciebie nie mam i ogólnie uważam, że jesteś raczej spoko gościem, ale wybacz... ‒ Zrobiła pauzę. ‒ Prędzej zjadłabym zgniłego szczura, niż została twoją żoną.

‒ Pominęłaś fakt, że już nią zostałaś ‒ podetknął groźnie. ‒ A teraz wysłuchaj mnie. Nie myśl sobie, że moje słowa podyktowane są chęcią zatrzymania cię w moim życiu, bądź pewna, że tak nie jest i uwierz, że też wolałbym mieć w łóżku zdechłego szczura zamiast ciebie, ale po prostu ja nie mogę się rozwieść ‒ zakończył ze złością.

‒ Po tym przeuroczym wyznaniu zapoznaj mnie ze sprawą jeszcze obszerniej. Masz piętnaście minut, potem wychodzę ‒ zagroziła.

‒ Nie jestem obywatelem USA, nie mam zielonej karty i kończy mi się wiza. Gdybym teraz się z tobą rozwiódł, miałbym problemy prawne, ponieważ mogliby to uznać za celowe pozyskanie obywatelstwa ‒ wyrecytował, a ona przewróciła oczyma.

‒ Więc twój ślub był...

‒ Po pierwsze MIAŁ być ‒ powiedział ze złością i obrzucił ją wściekłym spojrzeniem. ‒ Po drugie mylisz się, jeżeli myślisz, że miał to być fikcyjny ślub. Przyjaźnię się z Luizą od dawna i prawdopodobnie... może kiedyś... pewnie i tak byśmy się pobrali. Gdy odziedziczyłem dom w Luizjanie, pomyślałem, że tak będzie właściwie.

‒ Pomyślałeś, że tak będzie właściwie? ‒ Prawie się roześmiała. ‒ Tak wiele w tym uczucia, Calebie... ‒ Zabrała mu dokument i zerknęła w niego. ‒ Porter. Calebie Porter.

‒ Nie pozwolę ci wyjść. ‒ Usłyszała jego stanowcze słowa.

‒ Skarbie, nie jestem typem dziewczyny, która musi mieć na coś pozwolenie ‒ zapewniła.

‒ Trzy miesiące. ‒ Usłyszała i zmarszczyła czoło. ‒ Zostań ze mną trzy miesiące, potem się rozwiedziemy i nikt nie powinien mieć problemów ‒ zażądał, a ona parsknęła głośnym śmiechem.

‒ Dawno nikt mnie tak nie rozbawił ‒ stwierdziła i przestając się śmiać, wbiła w niego wściekłe spojrzenie. ‒ Nie zostanę z tobą ani minuty dłużej. Wychodzę i...

‒ Zapłacę ci. ‒ Przerwał jej i ujrzał jak unosi w górę brew. ‒ Sama powiedziałaś, że kończy ci się gotówka. Nie chciałaś wracać do brata. Więc jedź ze mną. Po trzech miesiącach podpiszemy papiery rozwodowe, przez ten czas nie będziesz się musiała o nic martwić, a na koniec zapłacę ci jeszcze pięć tysięcy.

Patrzyła na niego uważnie i widziała jego rozterkę, faktycznie z jego strony sytuacja wyglądała nieciekawie.

‒ Siedem tysięcy. ‒ Usłyszał i poczuł ulgę.

‒ Dam ci dziesięć tysięcy, jeżeli zostaniesz ze mną przez trzy miesiące. Pojedziesz ze mną do Luizjany i zamieszkasz w moim nowym domu, będziesz udawała kochającą żonę tak dobrze, aby nikt niczego nie podejrzewał.

‒ Ok, ale umowa nie obowiązuje łóżka ‒ zaznaczyła.

‒ Absolutnie nie ‒ stwierdził. ‒ Możesz być pewna, że ostatnią rzeczą, którą bym zrobił, byłoby ponowne pójście z tobą do...

‒ On twierdzi co innego ‒ przerwała mu, zerkając na jego krocze.

‒ Posłuchaj mnie ty mała, wredna mendo ‒ wrzasnął wściekle, przyłapany na gorącym uczynku. ‒ Jeżeli myślisz, że pozwolę ci...

‒ Wpisz swój numer ‒ Przerwała mu, podając swoją komórkę. ‒ Pośpiesz się, bo nieco się spieszę ‒ ponagliła.

‒ Gdzie masz zamiar jechać? ‒ zapytał oddając jej z powrotem telefon.

‒ Wyślij mi smsa z adresem, będę tam za trzy dni ‒ stwierdziła, wyjmując zza fotela kask motocyklowy. ‒ A tym się już nie martw ‒ dodała, skinąwszy na papiery, które miał w ręku.

‒ Moment... ‒ Zmarszczył brew wpatrując się w coś z uwagą. ‒ Tu jest chyba jakiś błąd ‒ powiedział. ‒ Przecież ty masz na imię...

‒ Indigo. ‒ Przerwała mu. ‒ Tak naprawdę mam na imię Indigo. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro