Rozdział 12. Nasz Dzień

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Matta obudziły odgłosy pikających urządzeń i przytłumionych rozmów. Powoli otworzył oczy. Początkowo oślepiło go jasne światło, ale szybko przyzwyczaił wzrok. Jacyś nieznani m ludzie odpinali z jego ciała kable i zapisywali coś w notatnikach. Wtedy podeszła do niego jakaś kobieta w białym fartuchu i uśmiechnęła się ciepło.

- Witaj. Pomogę ci – wyciągnęła do niego rękę.

Matt dopiero teraz się zorientował, że jeszcze chwilę temu był przypięty skórzanymi pasami do metalowej blachy ustawionej w pionie. Kobieta pomogła mu zejść.

- Gdzie ja jestem? – spytał chłopak, niepewnie się rozglądając. – Kim pani jest? Kim ja jestem? – zerknął na swoje dłonie, jakby ich nie rozpoznawał.

- Nazywasz się Inferno, jesteś władcą ognia. Razem z nami będziesz walczył o lepszą przyszłość. Proszę, przebierz się – podała mu jakieś ubrania.

Inferno poszedł do wskazanego pokoju i wyszedł kilka minut później, w pełni ubrany. Miał przyległe, brązowe spodnie, nieco przyciasne, ale można się było przyzwyczaić. Na nogach miał ciężkie, ciemnoczerwone buty niemal do kolan. Do tego żółta koszulka przylegająca do jego ciała i nieco luźniejszy, pomarańczowy płaszcz z kapturem obszytym szkarłatną taśmą. Jedynym dodatkiem całego stroju były czerwone, skórzane pasy owinięte wokół ramion.

- Zebranie w Głównej Sali za dziesięć minut. Korytarzem cały czas prosto, trafisz bez problemu.

Inferno wyszedł z pomieszczenia z nieprzyjemnym bólem głowy. Jakiś głos z tyłu mówił, że powinien uciekać, a to wszystko wokół niego to jedna wielka mistyfikacja i kłamstwo goniące kłamstwo. Wyzbył się jednak tej myśli.

***

Korytarz prowadzący do tej całej Głównej Sali był niski i słabo oświetlony. Inferno widział mnóstwo ludzi w strojach identycznych do jego, ale w innych kolorach. Wszyscy chodzili trochę niepewnie i rozglądali się dookoła, jakby szukali czegoś znajomego. Przed wejście, w nozdrza chłopaka uderzył zapach dymu, mimo, że nic nie pamiętał to doskonale rozpoznał tą duszącą woń. Przed podwójnymi drzwiami stała grupa mężczyzn w ciemnozielonych mundurach i paliła papierosy.

Inferno przeszedł obok nich, nic nie mówiąc i wszedł na salę. W przeciwieństwie do korytarza, sklepienie było nienaturalnie wysokie i lampy oświetlały niemal każdy kąt. W środku zbierało się coraz więcej osób. Zajmowali jakieś konkretne miejsce w sali i stali już bez ruchu, na baczność. Inferno szybko się do nich dostosował i stanął w pobliżu podwyższenia w kącie sali. Coś mu mówiło, że tam powinien skupić całą swoją uwagę.

I się nie mylił. Sala szybko się wypełniła ludźmi w płaszczach, a na podwyższenia wyszła dwójka ludzi, kobieta i mężczyzna. Ona, blisko pięćdziesiątki, która chyba próbowała ukryć bieg czasu pod grubą warstwą makijażu, ale niezbyt skutecznie. Mężczyzna wyglądał całkiem inaczej. Nie krył swojego wieku, a nawet ponury wyraz jego twarzy dodawał mu kilku lat. Był ubrany w czarno-zielony płaszcz, a ciemne włosy miał tłuste i potargane.

Powoli zapanował porządek. Inferno przyglądał się to towarzyszom, to parze na podwyższeniu.

Mężczyzna wystąpił naprzód.

- Witam – głos miał tak donośny, że nie potrzebował mikrofonu i dodatkowo po sali rozniosło się  echo. – Witam was wszystkich. Witam was w dniu, w którym oddajemy hołd nowej, lepszej przyszłości. Ona mówi nam, że jeszcze możemy naprawić ten świat i wskazać ludziom właściwą drogę. Wy jesteście nadzieją, ale tylko razem możecie uczynić coś wielkiego. My jesteśmy tu tylko po to, żeby was zebrać i nakierować ku lepszemu.

Inferno przeniósł spojrzenie na kobietę. Czemu miał wrażenie, że skądś ją powinien znać? Nie wiedział. Czuł, jak zaczęły mu drętwieć nogi.

- To jest Nasz Dzień. Dzień, w którym będziemy mogli wyjść z cienia i zacząć mówić. Wasze moce od teraz są wolne!

Nikt nie wiedział jak zareagować. Tylko kilka osób zaklaskało, a jeszcze mniej wydawał z siebie coś na rodzaj słabego okrzyku.

Mężczyzna nie przejął się tym i mówił dalej.

- Dlatego dzisiejszy dzień jest szczęśliwy. To dzień, gdy to my dojdziemy do głosu. Ale, gdzie mam maniery, że się nie przedstawiłem. Jestem pan Zimmer, możecie mi ufać, jestem waszym przyjacielem, a to – wskazał na kobietę – pani Sent, moją narzeczoną, ona wam pomoże, gdy mnie nie będzie w pobliżu.

Kobieta wystąpiła naprzód.

- Dziękuję kochanie. Teraz jednak parę spraw organizacyjnych. Nasi przyjaciele w Europie, Azji i Afryce już rozpoczęli Nasz Dzień. Nasz jest tylko kwestią godzin, a może nawet minut. Znacie swoje imiona i każdego z was wyczytam i proszę o podejście.

Sent przeczytała pierwsze imię, ale Inferno nawet nie rozróżniał pojedynczych liter. Skąd będzie wiedział, kiedy nadejdzie jego kolej?

Jeden po drugim, kobiety i mężczyźni wchodzili na scenę, a Sent podawał im nóż i podsuwała małą kolumnę z misą. Odrobinę rozcinali sobie dłonie i kilka kropel krwi skapywało do naczynia. Potem kobieta podawała im kawałki gazy i schodzili.

- Inferno!

Ktoś szturchnął chłopaka w ramię i to go obudziło z jakiegoś transu. Idąc w kierunku schodów na scenę, słyszał szepty za sobą, ale je ignorował. Podniósł głowę do góry, żeby sprawiać wrażenie opanowanego i spokojnego. Nagle jednak się potknął o jeden ze stopni. Wyciągnął przed siebie ramiona i odzyskał równowagę. Czuł, że piekły go policzki. Szybko podszedł do pani Sent i misy. Kobieta uważnie mu się przyglądała, podając nóż. Jej oczy miały dziwny, jakby fioletowy kolor. Na dnie misy była już mała kałuża krwi, Inferno wyobrażał sobie, jak się napełnia. W lewej ręce zacisnął nóż i szybkim ruchem przejechał ostrzem po drugiej dłoni. Zapiekło, ale chłopak ledwo to poczuł. Gwałtownie wyciągnął ramię, jego krew kapała na czystą wcześniej podłogę. Przesunął dłoń, by krwistoczerwone krople połączyły się z innymi, tworząc pewną więź.

Był jednym z nich. Był częścią Ich Dnia.

***

Inferno wbił wzrok w podłogę, stojąc między innymi bohaterami – tak opisali ich pan Zimmer i pani Sent. Prawie wszyscy byli od niego wyżsi i dlatego widział tylko ich ramiona. Gdy ostatni osoba połączyła się z innymi krew z misy prawie się już wylewała. Nie było jednak czasu na świętowanie, zaraz mieli ruszać.

Wszyscy szli równym krokiem w rzędach przez szerokie korytarze.

- Co się dzieje? – szepnął ktoś.

Inferno tylko pokręcił głową i szedł dalej. Kiedy tłum się zatrzymał, chłopak miał okazję się rozejrzeć. Był w wielkiej sali, której sklepienie ginęło w mroku, było też kompletnie ciemno, Inferno widział, co najwyżej zarysy jednego z bohaterów przed nim. Zamknął na chwilę oczy i wytężył słuch. Słyszał szum i odgłos wody uderzającej o coś twardego. Woda? Ale skąd?

- Mamy wskakiwać? – spytał ktoś z przodu.

Nikt mu nie odpowiedział. Nagle rozległ się cichy huk i przed nimi zaczęło pojawiać się światło. Właściwie, coś się rozsuwało i to słońce po prostu wpadało do środka. Inferno musiał na chwilę przymknąć oczy. Po chwili wszystko stało się widoczne jak na dłoni.

Nie byli w sali, byli w jaskini. Zaskoczone głosy niektórych bohaterów odbijały się echem od ścian z czarnego kamienia. Gdzieś w pobliżu kręcili się ludzie w uniformach, pochylając się nad taflą wody.

- Mamy na to wsiąść?

- Nie gadać, wsiadać! – krzyknął ktoś.

Wtedy ktoś zaczął biec, zaraz potem pozostali. Inferno słyszał krzyki, pluski wody i śmiechy czasem zmieszane z przekleństwami. Chłopak wybił się tuż z krawędzi jakiejś kładki i wylądował na brzegu łódki, a jego nogi wystawały na zewnątrz. Chwiał się i nie mógł dostać na łódź. Wreszcie złapała go jakaś dziewczyna w szarym stroju i wciągnęła do środka. Inferno podziękował jej, rozmasowując obolałą klatkę piersiową. Chłopak usiadł obok dziewczyny i rozejrzał się. Kilka osób, przemoczonych, wdrapywało się na wolne miejsce. Nie wszystkim się udało bez problemu wskoczyć.

- Jedziemy – powiedział mężczyzna w uniformie za nimi i włączył silnik.

Wszyscy wypłynęli na zewnątrz i nikt nie zwrócił uwagi, kiedy kamienna ściana z powrotem się zasunęła, tworząc złudzenie zwykłego zbocza.

***

- Skaczcie!

Inferno uniósł głowę. Bolał go kark. Już od dłuższej chwili siedział z pochyloną głową, ale nie wiedział ile dokładnie. Wychylił się. W pobliżu było widać pustą plażę i pierwsze domy, restauracje czy inne budynki. Wtedy rozległ się głośny plusk do wody, a zaraz po nim kolejne. To był rozkaz. Wszyscy bez słowa wskakiwali do lodowatej wody.

Na myśl o zimnie, Inferno lekko się wzdrygnął i musiał się zmusić, żeby wstać ze swojego miejsca. Nieufnie spojrzał w fale.

- Bo to ma wiele sensu – odparła dziewczyna, która mu wcześniej pomogła. – Skakanie do wody zamiast dopłynięcie do coś oczywistego.

Po chwili jednak wskoczyła, klnąc głośno.

,,No to hop", pomyślał Inferno, zacisnął zęby i wybił się.

Łódka lekko się przekrzywiła i władca ognia uderzył o taflę wody dosyć niezgrabnie. Padł jak długi, czując ukłucie bólu na policzkach spowodowane lądowaniem na płasko. Przez chwile musiał młócić rękami i nogami, żeby wypłynąć na powierzchnię. Wynurzył się, z trudem łapiąc oddech i kaszląc.

- Do brzegu! – powiedział mężczyzna w uniformie, stojąc na łódce, oni nie skoczyli. – Potem dostaniecie dalsze instrukcje.

Łódki szybko zawróciły, więc nie mieli szans za powrót. Płynęli we wskazanym kierunku. Inferno klnął pod nosem. Prawie nic nie pamiętał, ale jedno mógł powiedzieć na pewno: musiał dawno nie pływać. Nogi go już bolały, ręce tak samo, zimno, miał już powoli dość. Z trudem dopłynął do brzegu i nawet nie miał czasu odetchnąć.

Gdy tylko wyszedł z głowy przez jego ciało przeszedł dreszcz, a w głowie dzwoniła mu tylko jedna myśl: ,,Dostańcie się do urzędu i przejmijcie kontrolę nad miastem". Inferno pomyślał, że to brzmi co najmniej jak jakieś powstanie, ale coś jakby samo usunęło tą myśl i liczyła się już tylko misja.

***

Szli ulicami, w równych rzędach, jednym rytmem. Na ulicach i chodnikach nie było zbyt wielu ludzi, większość była w pracy lub w szkole. Czasem w ich kierunku jechał jakiś samochód, ale szybko zjeżdżał na bok na widok tłumu bohaterów. Inferno kątem oka zerknął na twarz kierowcy. Był jednocześnie zaskoczony i przerażony. Chłopak jednak wiedział, że strach był zbyteczny. Jak ocalą świat to wszyscy będą szczęśliwi.

Nagle znowu usłyszał samochód. Odwrócił się jak inni bohaterowie i wszyscy zobaczyli czarną furgonetkę pędzącą w ich kierunku. Samochód zatrzymał się z piskiem opon kilka metrów od nich i ze środka wyszedł jeden z mężczyzn z obsługi. Otworzył tyły pojazdu i bez słowa zaczął wyjmować oraz podawać broń bohaterom. Inferno był lekko zdezorientowany. Moce nie powinny im wystarczyć? Ktoś z nich w ogóle umiał się posługiwać bronią?

Wtedy mężczyzna wcisnął mu jego bronie i wszystko stało się jasne. W dłoni ściskał pistolet pneumatyczny Beeman P-17, a na plecach miał przewieszony lekki karabin maszynowy Trident LMG Enhance. W głowie od razu miał wszystkie zasady ich użytkowania i jak największej skuteczności. W razie czego był gotowy.

Ruszyli dalej i szybko w oddali pojawił się ratusz. Nagle ktoś strzelił w powietrze, że Inferno aż się wzdrygnął. Skarcił się w duchu, powinien iść pewnie. Chwilę potem rozległ się trzask wyłamanych drzwi i bohaterowie pewnie wchodzili do budynku. Ze środka dochodziły stłumione krzyki i pojedyncze strzały.

Inferno wszedł do środka i rozejrzał się. Pracownicy recepcji i urzędnicy kulili się pod ścianami, a niektórzy nawet zaciskali ręce na nogach czy ramionach. Ich rany krwawiły, ale niezbyt mocno. Inferno w pierwszym odruchu chciał do nich podejść i jakoś pomóc, ale wtedy poczuł nieprzyjemny dreszcz na ramionach i zrezygnował. Chłopak rozglądał się jeszcze przez chwilę, po czym utkwił wzrok na drzwiach na drugim piętrze. Zza drzwi wyszedł burmistrz miasta, a dwóch bohaterów przykładało mu pistolety do głowy. Trzeci celował w urzędnika z karabinu.

- Zwycięstwo! – krzyknął ktoś.

Rozległy się wiwaty bohaterów. Inferno też do nich dołączył jak reszta, ale z tyłu głowy słyszał jakiś karcący głosik, jakby mu coś wyrzucał. Ale, co? Przecież nikt nie zginął, a poza tym, gdy skończą to mieszkańcy tego świata będą im jeszcze dziękować.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro