Rozdział 13. Jacob

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- ... burmistrz ogłosił, że całą władzę w mieście przekazuje grupie bohaterów – powiedział spiker z wiadomości. – Żaden z nich nie podaje swojej prawdziwej tożsamości ani dla kogo pracują, ale wysunęli już listę swoich nowych rozporządzeń na, której znalazło się między innymi zakaz wychodzenia z domu po godzinie dwudziestej pierwszej i wszelkie miejsca skupiające ludzi mogą dalej działać tylko po ścisłej kontroli i stałemu nadzorowi jednego z bohaterów...

Jacob wyłączył wiadomości i zerknął na rodziców.

- Co się im stało?

Pan Evant przetarł oczy i westchnął.

- Nie wiem, słyszałem, że nasze służby chciały zgłosić sprawę do Waszyngtonu, ale ta banda przegląda każdą wypływając wiadomość i tą zablokowali oraz zarządzili areszt domowy pod szczególnym nadzorem.

- Okropne... - szepnęła pani Evant, w dłoni ściskając jedno ze zdjęć Matta.

Jacob spojrzał na swoją matkę i splótł palce obu rąk.

- Mamo... to się robi niezdrowe. Matt nie żyję, użalanie się nie przywróci go do życia.

- Kochanie, Jacob ma rację.

- A, co?! Lżej wam obu, że już go nie ma?! Praktycznie mógłby już dla was nigdy nie istnieć!

Kobieta szybko wstała i z wściekłą miną poszła na górę, a potem nawet z dołu było słychać trzask zamykanych drzwi. Pan Evant spojrzał na syna.

- Pójdę z nią porozmawiać i może zabiorę ją potem na cmentarz. To ją uspokaja. Pójdziesz z nami?

- Nie, dzięki. Chyba potrzebuje się przespać. Tylko nie przesiadujcie za długo, niedługo wybije dziewiąta.

- Nie martw się.

Jacob poczekał aż ojciec pójdzie na górę, by wrócić z jeszcze wściekłą mamą. Wyszli niedługo później i mężczyzna zobaczył oddalające się światła ich samochodu. Sam wszedł po schodach, ale skierował się nie do swojego pokoju, ale Matta. Stał nienaruszony, jakby nic się nie stało. Ojciec zaproponował, żeby zacząć sprzedawać rzeczy chłopaka, bo, że te już się do niczego nie przydadzą. Matka zrobiła mu tak wielką awanturę, że było ją chyba słychać na całej ulicy, nawet zaczęła już grozić mężowi rozwodem, ale szybko przeprosiła i zaczęła płakać.

Jacob podniósł z łóżka gruby, szary koc i zacisnął na nim dłonie. Dał go Mattowi na jego dwunaste urodziny i jego brat rzadko się z nim rozstawał. Gdy ten miał szesnaście lat i trawił go gorączka to był owinięty właśnie w ten koc. Jacob szybko otarł łzę w kącie oka, teraz to wszystko wydawało się takie odległe. Aż się uśmiechnął na kolejne wspomnienie, dzień narodzin brata. Koledzy go straszyli, że po narodzinach dziecka, rodzice skupią się tylko na niemowlaku, a o nim zapomną i przestaną kochać. Był nawet taki okres, że potrafił się rozpłakać i krzyczeć, że nie chcę brata. Wtedy Matt przyszedł na świat. Po powrocie do domu, ojciec ostrożnie podał mu zawiniątko i Jacob pokochał malucha od pierwszego wejrzenia. Był wtedy taki malutki i patrzył się na starszego brata brązowymi oczkami, jednocześnie wyciągając do niego małe rączki.

Jacob przycisnął koc do piersi i zaczął płakać. Wcześniej chciał sprawiać wrażenia twardego, ale teraz po prostu emocje wzięły nad nim górę, nie mógł udawać, że śmierć jedynego brata wcale na niego nie wpłynęła.

- Za szybko odszedłeś Matt – szepnął między kolejnymi łzami. – Nawet nie wiesz, jak tęsknimy.

***

Inferno siedział na murku miejskiego cmentarza, ukrywając się wśród długich gałęzi starej wierzby. Stąd widział wszystko i wszystkich, więc mógł bez problemu pilnować porządku i zainterweniować w przypadku podejrzeń o próbie spisku. Teraz jednak było cicho, a jedyną osobą na cmentarzu była jakaś staruszka, która kończyła sprzątać grób męża.

Wtedy główna brama zaskrzypiała i na teren miejsca wiecznego spoczynku weszło jakieś małżeństwo. Nie wiedząc, czemu, Inferno skupił się tylko na nich. Para podeszła do jednego z nowszych nagrobków na drugim końcu cmentarza. Mimo to, władca ognia nawet stąd słyszał płacz kobiety. Widocznie musiał być tu pochowany ktoś jej bardzo bliski. Małżeństwo zapaliło kilka nowych zniczy i postawiło świeże kwiaty. Mężczyzna ciągle coś szeptał do żony, ale nie było słychać co.

Inferno przewrócił oczami, zgodnie z procedurami musiał to sprawdzić. Bezszelestnie zsunął się z murku i podszedł jak najbliżej małżeństwa i ukrył się za sporym rodzinnym grobem. Tu już wszystko słyszał.

- Nigdy nie przypuszczałam, że będziemy musieli pochować własne dziecko – szepnęła kobieta głosem osłabionym od ciągłego łkania.

,,Czyli leży tu ich dziecko", pomyślał Inferno, ale nie okazał nawet krztyny emocji. Zamiast tego spokojnie słuchał dalej.

- Pamiętasz, co mówiła Piper? Matt jest teraz w lepszym świecie.

- Tak, na pewno jest tam lepiej niż tutaj teraz. Piper to naprawdę mądra dziewczyna.

- Racja, byłaby dla niego dobrą partią.

- Weź przestań! To chyba nie jest odpowiedni moment.

- Racja, wybacz. Lepiej się już zbierajmy. Zaraz wybiję dziewiąta.

Kobieta skrzyżowała ramiona na piersi.

- Ech, ci durni pseudo bohaterowie.

- Przepraszam państwa, ale obrażanie bohaterów jest zabronione – powiedział spokojnie Inferno, wychodząc z ukrycia.

Kobieta zamilkła i wpatrywała się w niego bez słowa, a mężczyzna zrobił krok w jego kierunku.

- Słuchaj młody...

- Inferno, proszę pana.

- Nieważne! Parę dni temu musieliśmy pochować naszego syna. Brakuje go nam, ale cieszę się też, że nie musi widzieć tej waszej błazenady.

- Bardzo proszę o spokój. Za takie odzywki powinienem państwa od razu zgłosić, ale mam dziś dobry humor i tego nie zrobię.

Nagle mężczyzna złapał go za przód płaszcza i uniósł nad ziemię. Inferno był zaskoczony jego siłą, pomimo wieku, ale nie okazał tego po sobie.

- Ty mi teraz nie rób łaski! – warknął mężczyzna. – Ta wasza władza to jakiś pic na wodę i jak dojdzie, co do czego to będziecie cienko piszczeć.

- Nie robimy nic złego proszę pana. My tylko pomagamy uczynić ten świat lepszym i w końcu zrozumienie nasze intencje. I proszę mnie puścić!

- Arthur... - kobieta położyła dłoń na ramieniu męża.

Ten burknął i odstawił Inferno na ziemię. Opatulił partnerkę ramieniem i już po chwili ich nie było. Inferno szybko otrzepał płaszcz i zerknął na grób.

MATT EVANT

Urodzony: 15. 11. 2000 roku

Zmarł: 20. 11. 2018 roku

- Młodo zmarł – mruknął Inferno i również opuścił cmentarz.

***

Jacob próbował oglądać jakiś film, żeby nieco się rozluźnić, ale przez natłok myśli nawet nie kodował fabuły. Minęło już kilka minut po dziewiątej, a rodzice dalej nie wrócili z cmentarza.

Wtedy usłyszał szczęknięcie kluczy w zamku i jego rodzice weszli do środka. Ojciec burczał coś pod nosem, a twarz matki nie zdradzała żadnych emocji.

- Co się stało?

- Pierdoleni bohaterowie... - burknął ojciec i poszedł na górę.

- Twój ojciec się szarpał z Inferno – powiedziała szybko matka. – Miał szczęście, że nic mu nie zrobił.

- A, co z nim?

- Mówiłam, że nic mu nie zrobił.

- Nie tata, chodzi mi o Inferno.

- O niego? O, co ci chodzi?

- Tak tylko pytam.

- No, zachowuje się teraz jak inni bohaterowie, ale wyglądem nic się nie zmienił i... Jacob? Zrobiłeś się blady?

Mężczyzna szybko otarł kilka kropel potu z czoła i wziął kilka głębokich oddechów.

- Nic, nic. Po prostu jestem zmęczony tym wszystkim. Chyba wezmę ten zaległy urlop w pracy.

- Dobry pomysł, ja pójdę trochę uspokoić ojca.

Jacob poczekał aż matka zniknie z jego pola widzenia i szybko pobiegł na górę i zamknął się w pokoju Matta. W jednej chwili w głowie zrodził mu się szalony plan, ale na ten moment jedyny, który mógł pokazać prawdę. Sam jednak nie da rady.

Komórka Matta leżała na szafce i Jacob szybko ją odblokował i bez namysłu wybrał numer Piper. Szybko odebrała.

- Kto tam?

- Piper, to ja, Jacob.

- Jacob? Czemu dzwonisz z telefonu Matta?

- Tylko on ma twój numer, ale nieważne. Słuchaj potrzebuję pomocy, a już potrzebuję jak najwięcej osób.

- Mogę zadzwonić do reszty mojej klasy. W szkole jest teraz inspekcja, a pan Sommer dodatkowo dał nam kilka dni wolnego.

- Dobrze, może być. Znasz jakieś miejsce, gdzie możemy się spotkać?

- Eee... kojarzysz może stary bunkier na obrzeżach miasta? Jeszcze za czasów wojny?

- Mamy coś takiego?

- Niewiele osób już o nim pamięta, ale czasem stanowi miejsce spotkań. Bohaterowie chyba o nim nie wiedzą.

- Okej, niech będzie.

- Jesteś zdenerwowany, o co chodzi?

- Słuchaj, wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale... Matt żyję.

***

Dzięki wskazówkom Piper, Jacob zdołał znaleźć bunkier o, którym mówiła dziewczyna. Na jego widok nie zdziwił się, że niewiele osób o nim wiedziało. Jego większość była zakopana w ziemi, a jedynym wejściem i wyjściem były drzwi ukryte pod pagórkiem zarośniętym mchem. Gdy mężczyzna wszedł do środka, Piper i klasa już czekała, a większość trzymała latarki lub lampy. Dziewczyna zaczęła pierwsza.

- Jak niby Matt żyję?! Przecież wszyscy widzieliśmy go w trumnie! Chyba nagle nie zmarchwywstał!

- Wiem, wiem. Dziwnie to brzmi, ale ja wiem, że on żyję.

- To niby, gdzie on teraz jest? – spytała jakaś dziewczyna.

- Przejdę do sedna i proszę, nie śmiejcie się.

- Powiedz! – warknęła Piper.

- Dobrze, zapewne poznaliście Matta, który w oczach wielu to pechowiec i chłopak zamknięty w sobie. A Inferno? To jego kompletne przeciwieństwo. Niby nic ich nie łączy, a jednak mają wspólny element.

- Niby, co? – spytał ktoś z tyłu.

Jacob milczał przez chwilę po czym spojrzał pewnie na wszystkich i powiedział na jednym tchu:

- Matt i Inferno to ta sama osoba.

W bunkrze zapanowała cisza i wszyscy spojrzeli się na siebie. Piper natomiast wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć.

- Czyli chcesz mi powiedzieć, że, gdy bandażowałem ranę Inferno to rozmawiałam z Mattem?

- Zaraz, co?

- Nieważne. Skąd niby wiesz, że Matt to Inferno?

- To było jeszcze na długo przed przeprowadzką tutaj. Matt zachowywał się jakoś dziwnie i chciałem z nim porozmawiać, jak brat z bratem. Bez pukania zajrzałem do jego pokoju, zaglądam, a na łóżku siedział Inferno i rozmasowywał ramię. Wiem, jak to głupio zabrzmi, ale na początku pomyślałem, że się przyjaźnią albo coś, ale wtedy... pozbył się tego całego stroju i wtedy zobaczyłem Matta.

- A on cię widział? – spytał ktoś.

- Nie, siedział do mnie plecami i zaraz potem uciekłem. Nigdy mu nie powiedziałem, że ja wiem. Wczoraj, spotkał się z moimi rodzicami na cmentarzu i trochę się poszarpał z ojcem. Gdy matka mi potem powiedziała, że wyglądem się nie zmienił to szybko dodałem dwa do dwóch i wyszło, że Matt żyję, tylko się ukrywa jako Inferno. Pytanie tylko brzmi, dlaczego? Przecież on kocha naszych rodziców i nigdy nie zachowałby się tak w stosunku do nich.

- To brzmi, jakby ktoś mu namieszał w głowie – odparła Piper.

- I, co jeszcze? – spytała jakaś dziewczyna. – Że ma jakiegoś chipa w głowie, którzy zmusza go do takiego zachowania?

- Może, żeby jednak się upewnić, muszę się mu przyjrzeć i to jest mój plan. Razem musimy go jakoś złapać i zamknąć w odosobnionym miejscu na tak długo, żeby sprawdzić, czemu tak się zachowuje.

- A jak go już złapiemy to, co potem? Przecież nie damy go niezauważenie przewieźć aż tutaj.

- Może nie musimy. Mój ojciec wspominał kiedyś, że bohaterowie w szpitalu patrolują tylko korytarze i sale chorych, ale nigdy nie zaglądają na sale operacyjne czy rentgen. Tam moglibyśmy go schować, a w razie czego szybko poddać jakiemuś zabiegowi.

- Cóż, Sally, twój ojciec jest chirurgiem, więc chyba wie, co mówi. Myślisz, że mógłby nam pomóc.

- Raczej tak. Jak wszyscy, jest przeciwny temu, co się dzieje.

- Dobra, je załatwię jakieś zwykłe ciuchy dla niego, żebyśmy mogli go niezauważenie przenieść – dodał Jacob. – Musimy go złapać, gdy będzie sam, jasne?

- Jasne! – wszyscy odpowiedzieli mu chórem.

***

Zaledwie kilka godzin później, wszyscy już byli gotowi. Grupka uczniów pilnowała ulic i, gdyby zobaczyli samotnego Inferno to mieli natychmiast powiadomić pozostałych.

- Wciąż nie mogę uwierzyć, że Matt i Inferno to ta sama osoba – szepnęła Piper, trzymając worek i linę.

- A myślisz, że ja mogłem? – odparł Jacob, ściskając ubrania brata i metalowy pręt, gdyby trzeba go było ogłuszyć.

Piper już otworzyła usta, żeby powiedzieć coś dla otuchy, gdy telefon Jacoba nagle zaczął wibrować na znak otrzymanej wiadomości. Mężczyzna odebrał i skinął głową na Piper.

- Idzie Century Street. Trzy minuty drogi od nas.

- Ruszamy.

***

Inferno swobodnie szedł ulicą, rozglądając się dookoła. Jacob i Piper ukryli się w zaułku za nim i czekali aż pozostali odwrócą jego uwagę na tyle, żeby mogli go zajść od tyłu.

- Zaczynamy.

Nagle przed Inferno wybiegło kilka osób, machając do niego rękami i krzycząc różne wyzwiska, często bardzo wulgarne. Mężczyzna przyjął bojową postawę, gdy jedna z dziewczyna zaszła go od tyłu i szybkim ruchem ściągnęła z niego płaszcz. Inferno był zdezorientowany. Jacob rzucił się na niego pierwszy i uderzył w tył głowy, ale tak, żeby nie zrobić mu krzywdy, a jedynie ogłuszyć. Jego brat padł jak długi i Jacob szybko naciągnął na niego zwykłą bluzę i spodnie, a wysokie buty zamieniając na zwykłe trampki, a gogle na okulary, a Piper zarzuciła mu worek i mocno związała.

- Ruchy! – krzyknął ktoś, upychając płaszcz, buty i gogle do plecaka.

Jacob i Piper wzięli go po ramiona i jak najszybciej zeszli z widoku.

***

Przed wejściem do szpitala worek i lina wylądowały w krzakach i Jacob z Piper wnieśli chłopaka do rejestracji, gdzie byli umówieni z ojcem Sally. W pobliżu był jeden z bohaterów w zielonym płaszczu, ale ten nawet nie zwracał na nich uwagi, drzemiąc na plastikowym krześle.

- Proszę za mną – mężczyzna machnął dłonią.

Szybkim krokiem weszli na salę do prześwietleń i lekarz szybko zamknął za nimi drzwi.

- Połóżcie go tutaj.

Zamknęli się w osobnym pokoju i drugi lekarz uruchomił rentgen. Matt wjechał do środka urządzenia, a na komputerze pojawił się obraz jego mózgu. Ojciec Sally przyglądał się mu przez chwilę, po czym wskazał nieco większy, czarny punkt.

- I tu chyba mamy przyczynę.

- Co to jest? – spytała Piper, przecierając oczy.

- Na moje oko to musi być jakiś rodzaj chipa, tutaj nie wygląda na jakiś bardzo nowy, ale też i nie na stary. Widocznie ktoś musiał go tam umieścić ze... cztery lata temu?

- To w ogóle możliwe? – spytał Jacob.

- Cóż, kilku ludzi już ma wszczepione proste chipy do rąk do drobnych zadań. Zostało tez kilka takich wszczepionych do mózgu, ale te są jeszcze w fazie testów.

- Czyli mowa tu o jakichś samozwańczych naukowcach? – spytała Piper, z trudem próbując to sobie wyobrazić.

- Prawdopodobnie. Usunięcie tego chipu powinno przynieść natychmiastowe efekty, ale będziemy musieli uważać, żeby nie uszkodzić mózgu. Jest już pełnoletni?

- Nie – powiedział szybko Jacob. – Ma osiemnaście lat.

- Ech... Nie mamy czasu na zgodę rodziców. Niech Pan zadzwoni do swoich rodziców i wszystko wyjaśni. Może zakwalifikujemy operację jako ratujący życie.

Lekarz poszedł zabrać Matta, żeby go przygotować do zabiegu, a Jacob z Piper wyszli na korytarz.

- W, co on się wplątał? – mruknęła dziewczyna.

- Nie wiem. Oby tylko ten lekarz miał rację.

- Ojciec Sally to fachowiec, można mu zaufać. Powinieneś jednak do kogoś zadzwonić.

Jacob od razu wiedział, kogo dziewczyna miała na myśli. Mężczyzna wziął telefon i drżącymi rękami wybrał numer do ojca.

- Tato? Nie ma czasu, przyjedź z mamą do szpitala... Zarazoperują Matta... Nie, nie żartuję, on żyję... Mówię, że to nie żart!... Po prostu tu kurwa przyjedźcie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro