Rozdział 5. Niespodziewany urlop

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- No to koniec na dziś.

Wychowawczyni zmazała kilka dat z tablicy i odwróciła się twarzą do klasy.

Ostatnia wtorkowa lekcja tego dnia dobiegała końca. Wszystkie skutki wojny secesyjnej zostały już zmazane z tablicy. Jedynie został temat pracy domowej (,,Wymień wszystkie przyczyny i skutki wojny secesyjnej, a te, które uważasz najważniejsze dokładnie opisz i uzasadnij swój wybór minimum trzema argumentami"). Wszyscy już tylko oczekiwali dzwonka.

- Jako, że mamy jeszcze kilka minut mam wam wszystkim coś do powiedzenia. Zbliża się siedemdziesiąty drugi bal z okazji rocznicy naszej szkoły. Dla tych, co nie wiedzą lub nie pamiętają, ta impreza jest jednym z najważniejszych elementów szkolnego kalendarza. Jest on dla wszystkich uczniów, ale udział nie jest obowiązkowy. Możecie też zaprosić koleżankę lub kolegę jako waszego partnera, bądź partnerkę.

Kilka dziewcząt zachichotało, a chłopcy szeptali coś między sobą. Wszyscy zerkali na Matta, które nie czuł się z tym komfortowo, a wiadomość o balu potraktował jako najmniej ważną rzecz na ten moment.

- Obowiązują eleganckie ubrania – ciągnęła nauczycielka. – Bal rozpocznie się zamkniętej hali należącej do szkoły o siódmej popołudniu, a zakończy o północy.

Potem rozległ się dzwonek z dodatkiem zwykłego szurania kartkami i zapinaniem suwaków plecaków lub toreb.

- Evant, proszę, żebyś został jeszcze chwilę – krzyknęła nauczycielka, przekrzykując klasę.

Matt wzdrygnął się i postawił swój plecak na ławce, czekając aż wszyscy wyjdą. Gdy został sam na sam z wychowawczynią, powoli podszedł do jej biurka.

- Matt, zauważyłam, że od rana jesteś zmęczony i nieco rozdrażniony.

- Trochę kiepsko spałem tej nocy, pani profesor. Jeszcze się przyzwyczajam do nowego domu.

- Dobrze – nauczycielka skinęła głową. – Ale przejdę do sedna. Powiedziałam, że udział w balu nie jest obowiązkowy...

- Właśnie, prawdopodobnie mnie na nim nie będzie. Mam ostatnio trochę nauki – odparł szybko chłopak.

- Cóż, co roku cała nasza klasa uczestniczyła w balu i myślę, że to byłaby dobra okazja, żebyś zaaklimatyzował się z innymi.

- Ale ja się dobrze tutaj czuję.

- Paru uczniów jednak mi powiedziało, że z nikim nie rozmawiasz, a ostatni pokłóciłeś się z Piper.

- Trochę mnie poniosło. Chciałem ją przeprosić zaraz po zajęciach.

- Dobrze. Mimo wszystko liczę, że zobaczę cię w piątek wieczorem.

Matt nie miał siły na dyskusję z nauczycielką i po prostu wyszedł z sali. Nie potrafił wyobrazić siebie podchodzącego do jakiejś dziewczyny, pytając, czy pójdzie z nim na bal. Idąc też korytarzami do wyjścia po raz pierwszy zauważył, że do Liceum Subtwall chodziło naprawdę dużo dziewcząt. I wszystkie, jak najęte zaczynały mówić tylko o balu.

Wyminął kolejne grupy młodszych uczennic i znalazł Piper, gdy miała już wsiadać do samochodu. Dalej był za nią wściekły za sytuację z podwózką i wczorajszym przy rezydencji, ale nie chciał nic po sobie pokazywać. Szczerze, to chciał ją przeprosić sam z siebie, nawet nie myśląc o Inferno.

- Piper!

Dziewczyna odwróciła się do niego, o dziwo, uśmiechając się. Czemu ona tak często się uśmiechała?

- Tak?

Matt przełknął ślinę i potarł o siebie spocone dłonie.

- Słuchaj, ja... przepraszam. Chciałaś mi tylko pomóc, a ja zachowywałem się, jak największy burak. Nie wiem, co we mnie wstąpiło.

- Spokojnie. Wybaczyłam ci już dawno. A myślałeś o balu?

- Tak, ale raczej wątpię, żebym na niego poszedł, chociaż profesor Basse mnie namawiała.

- Heh... Bardzo jej zależy, żebyśmy wszyscy się dobrze dogadywali.

- Zauważyłem, ale jeśli chodzi o bal to zdania raczej nie zmienię. Jakoś nie przepadam za imprezami i wolę domowe zacisze.

- W sumie ja też, ale wierz mi na słowo, że bal jest genialny.

- W takim razie życzę miłej zabawy.

***

- Co to znaczy ,,nie idziesz"? Chłopie, ja bym śmiało walił w darmową imprezę – Jacob złapał brata za ramiona i lekko nim potrząsnął.

- Wiesz, że ja nie tańczę.

- Bo nie próbowałeś.

- Ach tak? I podaj mi, chociaż jeden sens gibania się na boki, machania rękami i wierzgania nogami. A muzyka to już kompletnie mnie wybija z równowagi.

- Matko, ale z ciebie dziad. Nie mówię, że od razu masz tańczyć. Możesz wykorzystać bal jako okazję to wyłapania jakiegoś fajnego tyłka.

Matt wzdrygnął się.

- Wiesz, że mnie do łóżka z jakąś babą nie ciągnie.

Jacob jęknął przeciągle.

- Z takim zapałem to będziesz prawiczkiem do czterdziestki i dalej.

***

- Jacob, coś wspominał o balu w twojej szkole – odezwała się nagle matka, gdy z Mattem wspólnie zajmowali się przygotowaniami do obiadu.

- Bal rocznicowy – dodał chłopak. – Ale raczej nie będę szedł, nie mam ochoty.

- Ja jednak uważam, że powinieneś iść.

- Żeby wyłapać jakąś laskę i zaciągnąć ją do łóżka? – wtrącił Matt, krojąc warzywa.

- Broń cię panie Boże! Może nawiążesz w końcu jakieś znajomości?

- Mamo, przecież mnie znasz.

- Wiem, wiem. Ale nadal uważam, że mógłbyś pójść. Przerobiłabym garnitur Jacoba z balu maturalnego i pasowałby na ciebie idealnie.

- Może, ale moja idealna wersja piątkowego wieczoru to ja, dobra książka, kocyk i ciepła herbata.

- Jak tam chcesz, nie będę nalegać.

Matt wrócił do krojenia, ale już wiedział, że jego ,,idealny piątek" nie wypali.

***

Wszyscy czekali w sali odpraw na swoje tereny do patrolu. Matt, jako Inferno, jeszcze nigdy tak nie czekał na przydział. Im większy obszar, tym więcej czasu mu zajmie i będzie mógł wymigać się z balu (wymyślił już nawet wymówkę dla rodziny, że tutejszy Dom Kultury prezentował jakieś efektowne doświadczenia, co akurat było prawdą, i po prostu chciał je zobaczyć).

Pani Sent weszła do pokoju, trzymając podkładkę z przypiętymi do niej kartkami. Wyglądała na zmęczoną, czego nie ukryłaby nawet najgrubsza warstwa makijażu. Odwróciła się do swoich podwładnych i wory pod oczami zniknęły niemal od razu.

,,Ona jest niemożliwa", pomyślał Matt.

- Cholerne korki – burknęła kobieta pod nosem, po czym podniosła wzrok na pozostałych. – Dzisiaj na szybko. Sun, północna część. Flora, południowa część. A Grom zajmie się i wschodem, i zachodem.

- No nie! – jęknął chłopak w granatowym płaszczu z białymi elementami.

- I to tyle. Do widzenia.

Wszyscy wyszli z sali, a Inferno, z niemałym zaskoczeniem na twarzy, czekał na wyjaśnienie nieporozumienia.

- Pani Sent! – krzyknął, gdy szefowa kierowała się do wyjścia.

Kobieta odwróciła się. Wory znowu się pojawiły.

- O, co chodzi Inferno? Muszę jeszcze rozdać plany dla dziesięciu miast w ciągu godziny. Mam nadzieję, że to coś poważnego.

- Chyba pani się pomyliła przy podziale. Nie dostałem żadnego obszaru.

- Nie pomyliłam się.

- Ale...

- Inferno – ucięła ostro kobieta. – Przyjrzałam się ostatnio twojemu planowi. Masz już trzy niewykorzystane urlopy. Zmęczeni bohaterowie niewiele nam się przydadzą.

- Ale ja nie jestem zmęczony! Umiem rozłożyć swój czas między życie prywatne, a Inferno. A te urlopy kiedyś wykorzystam, obiecuję.

- Bo wykorzystasz. Zaczynasz dzisiaj i masz wolne przez cały tydzień. Zabawa się, porób to, co robią dzisiejsze nastolatki. Ale nawet nie myśl, żeby przekroczyć progi Agencji przez ten czas.

Po ostatnich słowach, pani Sent dosłownie wypchnęła Matta z pokoju i zamknęła za nim drzwi, zanim ten zdołał, choćby zaprotestować.

***

Matt wrócił do domu zdezorientowany. Czuł się, co najmniej dziwnie. Urlop. Brzmiało cudownie, ale teraz? W obliczu mocnego zagrożenia ze strony wrogiej Agencji organizacji opcja odpoczynku brzmiała, co najmniej głupio. Czemu pani Sent teraz dała mu urlop? Sama przecież powiedziała, że Matt zebrał, jak dotąd, najwięcej informacji o ich przeciwnikach.

- Gdzie byłeś? – spytała matka, gdy chłopak przekroczył próg.

- Byłem się przejść – odparł Matt bez emocji i poszedł na górę. – I zmieniłem zdanie. Pójdę już na ten bal.

***

- Nawet nieźle. Jeszcze tylko skrócę i zwężę rękawy i będzie idealny – matka wetknęła kilka szpilek w materiał. – Ściągaj.

- Mogę przeszkodzić? – ojciec wetknął głowę zza drzwi do pokoju.

- Tak, wieczorem już będzie gotowy.

Matt powoli zsunął marynarkę i położył ją na łóżku.

- O, co chodzi?

- Chciałem porozmawiać.

Obje wyszli na korytarz i ojciec niemal przygwoździł Matta do ściany.

- Już kogoś zaprosiłeś? – zaczął ojciec bez ogródek.

- Co? Nie. Przyjście z partnerem nie jest obowiązkowe.

- Jak sądzisz, ale uważam, że powinieneś kogoś zaprosić. Bal rocznicowy jest bardzo ważny dla każdej szkoły i powinien być uroczysty. Co znaczy, że mężczyzna musi zaprosić na nią kobietę i wykazać się właściwymi manierami.

- Tato... Mamy dwudziesty pierwszy wiek, a nie jakieś średniowiecze.

- Jeśli chcesz wiedzieć to wiele lat temu zaprosiłem twoją matkę na podobny bal i tak się wszystko zaczęło między nami.

- Ale...

- Jak kogoś nie zaprosisz to nie chciałbym być w twojej skórze.

***

Jeszcze tydzień temu Matt uznałby zaproszenie dziewczyny za najłatwiejszą rzecz na świecie. Teraz, w obliczu konserwatywnego ojca, to z zamkniętymi oczami wolałby wykonać wszystkie zadania Inferno i to naraz.

- Dlaczego one muszą chodzić stadami? – zapytał Matt Jacoba po powrocie ze szkoły i nieudanym dniu próby zaproszenia.

- A, co ty byś chciał? Złapać którąś na lasso?

- To jakiś pomysł.

- A, chociaż wiesz, którą chcesz zaprosić?

Matt nie odpowiedział. Miał tylko jeden pomysł, który miał jakiekolwiek szanse się udać, ale nawet nie wiedział od czego zacząć. Piper była miła i mądra... i umiała walczyć o swoje...

Jacob, jakby czytał mu w myślach.

- Słuchaj, pochodzisz z rodziny samych przystojniaków – starszy z braci poprawił włosy szybkim ruchem ręki. – Dziewczyny powinny się ustawić do ciebie kolejkami.

Matt przygryzł wargę i przypomniał sobie sytuację z dzisiejszego poranka. Uczennica z drugiej klasy, okularnica z dziesiątkami pryszczy, spytała go czy z nią pójdzie na bal. Matt jeszcze nigdy nie powiedział ,,nie" tak szybko.

Im bliżej balu, tym wszystkich coraz bardziej zaczynała opanowywać jakaś gorączka. Plotki o imprezie rosły jak grzyby po deszczu, choć Matt nie wierzył w połowę z nich – na przykład, że jedna z czwartych klas miała przemycić na salę kilka skrzyń z napojami wyskokowymi. Wszystko jednak wskazywało, że dyrektor wynajął jakąś grupę rockową, która ostatnio występowała w telewizji. Matt nie przepadał za taką muzyką, ale z ciekawości przesłuchał w internecie kilka ich kawałków i uznał, że byli nawet nieźli.

Nawet lekcje stały się luźniejsze, co w sumie było logiczne, gdy prawie wszyscy uczniowie nawet nie myśleli o równaniach, wzorach czy reakcjach chemicznych.

***

Personel nauczycielski naprawdę się przykładał do organizacji balu. Podczas lekcji wychowania fizycznego, sala była już w trakcie przygotowań i Matt był pod niemałym wrażeniem. Scena była ozdobiona niebieskimi serpentynami, a na kutynie wisiały symbole szkoły: flagi i transparenty ze lśniącymi literami LS. Strop był niemal w całości obwieszony małymi lampkami, a dyskotekowa kula już była przymocowana do najgrubszej belki. Usunięto też trybuny, a na ich miejscu pojawiły się długie stoły.

A Matt wciąż nie mógł się zdobyć na zaproszenie Piper. Jacob już kilkanaście razy dawał mu swoje ,,złote porady", z czego jedna była chyba bardziej sprośniejsza od drugiej.

- Ojciec cię rozszarpię, jak nic nie wymyślisz – powiedział Jacob w czwartkowe popołudnie, takim tonem, jakby się zastanawiał, jak się ubrać na pogrzeb brata.

- Zawsze mogę udawać, że złamałem nogę lub rękę.

- Chłopie, po prostu zaciśnij zęby i ją spytaj. Zadzwoń albo coś.

- Eee... Dobra. Słyszałem, jak Piper coś wspominała, że czwartkowe popołudnia spędza w miejskiej bibliotece.

- Aha, czyli już przeszliśmy do etapu dowiedzenia się wszystkiego o wybrance serca – Jacob przyłożył dłoń do czoła i niemal teatralnym gestem oparł się o Matta.

- Jeszcze słowo, a cię palnę w ten pusty łeb.

***

Matt jeszcze nigdy nie był w tej części miasta. Szedł brukowaną ulicą i co chwila mijał najróżniejsze sklepy. Obracał głowę we wszystkie strony, starając się dostrzec jak najwięcej: witryny sklepowe, ludzi wychodzących z wypchanymi torbami i grupki młodych mężczyzn i kobiet, którzy chwiejnym krokiem wychodzili z barów. Przed księgarnią jakiś chudy mężczyzna kręcił głową, mrucząc pod nosem:

- Dziesięć dolarów za słownik angielsko-niemiecki?! Chyba zwariowali...

Matt już notorycznie wyłapywał szczegóły wokół niego. Na przykład młoda pracownica sklepu spożywczego przed chwilą upuściła skrzynkę jabłek, a szybko je podniosła, że nikt nawet nie zwrócił na to uwagi.

- No i jest – mruknął chłopak pod nosem.

Doszedł do beżowego budynku, który wyróżniał się swoją elegancją. Nad masywnym wejściem wisiała tabliczka z napisem:

Kto czyta, żyje podwójnie – Umberto Eco

Przy niewielkich kolumnach u drzwi stały też małe figury gryfów – pół lwów, pół orłów. Matt przyglądał się im przez chwilę, aż w końcu wszedł do środka.

W nozdrza od razu go uderzył zapach papieru, a jedynymi odgłosami było rytmiczne podbijanie kart bibliotecznych. Wysokie sklepienie wieńczyło prostokątną salę. Setki, a może i tysiące książek i gazet były poukładane na półkach na wysokości trzech pięter. Przez sam środek przebiegało kilka długich stołów, gdzie inni w ciszy przeglądali tomy lub notowali coś w notesach. Było też mnóstwo lamp, które nadawały całej sali przyjemnego ciepła.

Matt chrząknął i ruszył na poszukiwanie Piper. Wzdłuż i wszerz przeszedł cały parter – bez skutku. Tak samo na drugim piętrze. Znowu zaczął mieć wątpliwości. Po, co w ogóle tu przyszedł? Bal był już jutro, a Piper, nie ukrywając, była urocza, to tego czasu ktoś ją na pewno już zaprosił. Owszem, mógł się jej jutro spytać w szkole, ale na samą myśl, że miałby do niej podejść i zaprosić ją, gdy będą otaczali ich inni to aż mu drętwiały nogi. Teraz był ostatni dzwonek.

Znalazł ją na ostatnim piętrze, przeglądała książki w dziale z kryminałami. Matt też je uwielbiał... otrząsnął się. Szybkim ruchem poprawił włosy i wziął kilka głębokich wdechów i wydechów.

- Dobra – szepnął. – Raz kozie wio.

Wszedł między półki i już otworzył usta, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Czemu nie mógł się wysłowić?

Wtedy Piper odwróciła głowę w jego stronę.

- Cześć Matt. Ciebie się tutaj nie spodziewałam.

,,Ja w sumie też"

- Dobrze się czujesz? – ciągnęła dziewczyna. – Jesteś cały czerwony na twarzy.

- Nie. Ja tylko... co czytasz? – skarcił się w duchu. Co się z nim działo?

Piper obróciła książkę w dłoniach.

- Agatha Christie ,,Dwanaście prac Herkulesa". Uwielbiam jej wszystkie książki, ale ta jest moim zdecydowanym faworytem.

,,Cholera, ja też uwielbiam tą książkę. I autorkę. Pomocy!", Matt zagryzł zęby.

- Bo widzisz... znacz... chciałem spytać... czy ja... znaczy czy ty... chodzi mi o to, że ja i ty... Kurde.

- Chcesz mnie zaprosić na bal?

Matt poczuł, jak opada mu szczęka. Skąd ona...?

- Eee... tak? Chcesz?

Piper promiennie się uśmiechnęła.

- Chętnie. Zresztą spodziewałam się tego...

- Co?

- Powiedzmy, że jesteś bardzo przewidywalny. To, co? O siódmej, przed wejściem na salę?

- T-tak.

- To do jutra... partnerze.

Matt odwrócił się na pięcie i wręcz wybiegł z biblioteki. Zatrzymał się dopiero kilka ulic dalej.

- Jestem bezpieczny. Mam urlop i umówiłem się z super laską! – niemal pisnął, gdy zrozumiał, co powiedział. – Ja to powiedziałem? – po chwili znowu się uśmiechnął i machnął ręką. – To najlepszy dzień ever!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro