Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Uwaga rozdział może zawierać szczegółowe opisy okaleczania, bicia, krwi itp. Przed fragmentami pojawi się ostrzeżenie*

Z minutą jak postawiłem stopę w laboratorium przeszły mnie ciarki. Wszystkie wspomnienia z wielu lat mojego życia zaczynały do mnie wracać z siłą pociągu towarowego. Każda ze ścian przypominała mi, że nie wróciłem tu dla miłych chwil i rodziny tylko dla większej ilości eksperymentów. Będę miał szczęście jeżeli Profesor Albert zajrzy do mnie na 10 minut w Boże Narodzenie.

Już od wejścia zostałem zakuty w kajdany bezpieczeństwa, które miały skutecznie hamować moją moc. Znajdowały się one zarówno na nadgarstkach jak i kostkach. Do mojego stroju dołączył jeszcze kaganiec, odsłaniający jedynie oczy.

Powolnym krokiem, wlokąc za sobą łańcuchy, udałem się do mojego dawnego "pokoju". Ten sam materac, śmierdzący kurzem i pleśnią, leżał zaraz pod ścianą. Obok niego była moja ściana kalendarz, gdzie stawiałem jedną kreskę za każdy dzień spędzony w zamknięciu bez kontaktu ze światem zewnętrznym. Jak na razie rekord wynosił 133 dni.

Usiadłem ciężko opierając głowę o ścianę za mną. Tak szczerze to było mi już wszystko jedno. Mogli sobie robić co chcą. Przez cały czas miałem przed oczami Edena i jego promienny uśmiech, którym obdarzał mnie każdego ranka jak wstawaliśmy. Jego naturalnie zimny dotyk, który zawsze sprawiał, że czułem się dużo lepiej. Pomarańczowe oczy patrzące na mnie z tak dużą miłością, na którą wiedziałem, że nie zasługiwałem. Jedna zbłąkana łza popłynęła po moim policzku. Musiałem wytrzymać tylko do 2 stycznia.

Kilka godzin później Profesor Albert zawitał przy drzwiach mojej celi i otworzył je bez żadnego wahania. Podszedł do mnie powoli i zmarszczył brwi patrząc na moją twarz.

- Mówiłem im, że to przesada - powiedział, delikatnie zdejmując ciężki kaganiec - Przepraszam za to traktowanie, ale nie jesteśmy pewni jak poprawiły się twoje umiejętności. Wolimy nie ryzykować.

Oczywiście zawsze ta sama wymówka żeby mnie więzić. Gdyby on serio chciał mi pomóc to nie siedziałbym tu zakuty i zamknięty na 4 spusty w celi izolującej.

- No ale nie rozmawiajmy o tym - zaśmiał się starszy pan - Jak tam u ciebie w szkole?

- Chyba dobrze- powiedziałem smutno - jest inaczej niż tutaj. Miałem normalne łóżko.

Siwowłosy spojrzał się na mnie smutnym wzrokiem po czym skierował go na twardy i spleśniały materac, który nie miał nawet ani poduszki ani koca.

- Ivo wiem, że pewnie niechętnie tu wracałeś - westchnął lekko - ale mam dla ciebie dobrą wiadomość.

Uniosłem brwi w pytającym spojrzeniu.

- Twoje testy będą trwały tylko do Wigilii, którą spędzę z tobą i resztą personelu. Przemyślałem wszystko jak ciebie nie było i doszło do mnie, że nigdy tak naprawdę nie świętowaliśmy razem i czas to zmienić...

Profesor zalewał mnie lawiną słów o tym jak przez wszystkie te lata nie dawał mi wystarczająco dużo uwagi przez jego prace i ciągłe eksperymenty. Słuchałem go, a smutek rósł w moim sercu. Nie wiedział on o niczym co działo się w pokoju badań. Wszystkie nagrania były fałszowane, a moje obrażenia leczone przez medyków. Podłogę starannie wycierano z mojej krwi, sprawiając że wszystko to co się działo szło w niepamięć.

Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę. Powiedziałem mu ogólnie o lekcjach, treningach i akademiku, w którym mieszkałem. Poskarżyłem się na matematyczkę, która kilka razy rzuciła we mnie gumką do ścierania bo usnąłem na lekcji. Profesor słuchał moich opowieści ze skupieniem i miałem wrażenie, że naprawdę go to ciekawiło.

- A powiedz mi Ivo - zaczął lekko zakłopotany - masz tam może jakąś dziewczynę?

No i co ja mu miałem powiedzieć. Albert był dla mnie jak ojciec... dysfunkcyjny, ale jednak ojciec. Nie mogłem go okłamać, ale zawiedzenie go też nie wchodziło w grę. Zebrałem się w sobie aby podnieść wzrok, który jakimś cudem znalazł się na podłodze.

- Jest taka osoba - zarumieniłem się lekko na wspomnienie białowłosego - ale to nie dziewczyna.

Przez chwilę panowała cisza. Nie byłem w stanie spojrzeć w oczy Profesora po tym co powiedziałem. Jego oddech na chwilę się zatrzymał po moim wyznaniu. Czułem od niego rozczarowanie, obrzydzenie, które...

- Wisze Hagginsowi 20 dolców - powiedział załamany, chowając twarz w dłonie.

- Co?

- Jak tylko wyjechałeś rozmawiałem z Hagginsem i zastanawialiśmy się czy sobie kogoś znajdziesz i wtedy powiedziałem coś w stylu " ciekawe czy znajdzie sobie tam dziewczynę?" , a Haggins odpowiedział "znajdzie chłopaka" i po wymianie zdań postanowiliśmy się założyć i chyba przegrałem.

Patrzyłem na siwowłosego z niedowierzaniem i dziwną ulgą. Czyli że nie miał nic przeciwko prawda? Skoro się o to założył nie mógł myśleć, że jestem nienormalny. Kai, Gray i Aria nas zaakceptowali, ale w sumie ich ciężko liczyć bo są naszymi przyjaciółmi...

- Przestań - zaśmiał się lekko - stąd słyszę jak myślisz. Wszystko jest w porządku - przytulił mnie - Nie obchodzi mnie, że to chłopak ważne żebyś był szczęśliwy. Opowiesz mi o nim.

I tak oto zaczęła się moja wielka litania do Edena. Opisywałem Profesorowi jakim wspaniałym i kochającym chłopakiem jest nie pomijając w żadnym wypadku jego urody. Siwowłosy był zmuszony do słuchania o jego miękkich, białych włosach, śnieżnobiałej skórze, różowych ustach pomarańczowych oczach itp. Jakby zebrać moje opisy to można by pomyśleć, że na własne oczy widziałem anioła. Co tak naprawdę nie mijało by się z prawdą. Nagle drzwi do celi otworzyły się i stanął w nich rosły mężczyzna, którego wcześniej nie widziałem.

- Już czas na badania Profesorze. Musimy go zabrać.

- No to na mnie pora - powiedział czochrając mnie po włosach i założył z powrotem kaganiec - zobaczysz to będzie jak małe ukłucie.

Tak... małe ukłucie

*Ostrzeżenie dobrze wiecie przed czym*

Kiedy tylko opuściliśmy obszar monitorowany od razu zostałem rzucony na ziemię i mocno kopnięty w brzuch. Impet tego był tak duży, że poczułem jak resztki tego co miałem w żołądku robi dramatyczny powrót. Zostałem podniesiony z podłogi za włosi wrzucony do właściwego pokoju, w którym główna kamera była pochłonięta przez iluzje jednego z pracowników. Medyk czyli ojciec Jane patrzył na mnie, a w jego oczach widać było rządzę krwi.

- No no Ivuś znowu się spotykamy - zaśmiał się lekko - widzę, że wygoiły ci się wszystkie siniaki jakie były. Trzeba to zmienić.

Zanim się obejrzałem siedziałem już przykuty do krzesła z opuszczoną głową. Moje dłonie dalej miały na sobie kajdany ograniczające moją moc. Szarpanie się nie miało sensu i skutkowałoby jeszcze większym bólem. Czekałem, więc na wszystko co dla mnie przygotowali. Medyk położył dłoń na moim ramieniu i uruchomił swój znak. To był moment, w którym to wszystko miało się zaczął.

Moja koszulka została przecięta na pół przez nóż, trzymany przez jednego z szaleńców. Kiedy mój tors był już na widoku pojawiło się pierwsze cięcie, które wydobyło ze mnie krzyk bólu. Było głęboki i znajdowało się od lewego sutka aż do obojczyka. Krew wypływająca z rany praktycznie od razu przemoczyła przód moich spodni. Zaraz po pierwszej przyszło więcej ran. Jedne małe inne duże. Największe skupiska miały na plecach i ramionach. Przy każdym milimetrze zranionej skóry, więcej łez płynęło mi po policzkach a gardło zaczynało piec. Z ran wydobywał się lekki, biały blask oznajmiający obecność mojego talentu. Jednak nie mogłem z nim nic zrobić. Przez ból moje oczy traciły ostrość, a z każdą straconą kroplą krwi moja głowa stawała się coraz cięższa.

Nagle wszystkie rany zaczęły się zarastać, podwajając mój ból. Nowa dawka krwi powstała przez regenerację przypłynęła mi do mózgu. Długi nóż, który wcześniej tylko mnie ciął teraz w pełni zagłębiał się w moim ciele. Pchnięcie za pchnięciem czułem jak coraz więcej krwi wylatuje mi przez usta. Jak dobrze liczyłem miałem teraz około 20 ran kutych na brzuchu i klatce piersiowej. Każda rana jednak szybko się goiła, tylko pogłębiając mnie w agonii.

Jak już znudził im się nóż zrobili miejsce dla mężczyzny ze znakiem ognia. Płonięcie żywcem było dużo gorsze niż dźganie nożem. Ogromne płomienie tańczyły mi po skórze, zostawiając poparzenia, które następnie zaczęły pokazywać już moje kości. Robili to seriami. 5 minut w płomieniach potem leczenie i tak w kółko. Zawsze wracało to do pierwotnej kondycji mojego ciała, nawet nie miałem jednej blizny, nawet jednego dowodu na to co tu się dzieje.

Potem jeszcze bawili się odrobinę w wyciąganie organów, bicie mnie po głowie metalowym prętem i ich ulubione podtapianie.

Kiedy myślałem, że to już koniec stało się najgorsze. Podszedł do mnie medyk z tym swoim sadystycznym uśmieszkiem na twarzy.

- I jak tam królewno? - kopnął mnie w aktualnie złamaną kość piszczelową - Słyszałem, że chodzisz do klasy z moją córką. Jane na pewno znasz dosyć charakterystyczna. Słyszałem że oddałeś jej zegarek dla jakiegoś dzieciaka co jego imię mnie gówno obchodziło.

Spojrzałem na niego przerażony, nie mogłem nic powiedzieć przez siniaki na szyi, wybite zęby i wycięty język. Zadławiłem się tylko własną krwią kiedy brunet szarpnął mnie za włosy podnosząc na poziom swojej twarzy.

- Morałem tego jest to, że nie tylko oddałeś od tak coś nad czym dla ciebie pracowałem przez miesiące bez przerwy - powiedział wycinając płytki krzyżyk na mostku - ale również złamałeś serce mojego małego kwiatuszka i to właśnie za to zapłacisz najbardziej.

Po tych słowach rzucił mną na ziemię i zaczął rozpinać rozporek, wyciągając ze spodni swojego penisa. Spojrzałem na niego z lękiem w oczach. Tego nigdy nie robili, nigdy nie posuwali się tak daleko. Zostałem pociągnięty za szyję do góry znowu na wysokość twarzy mężczyzny.

- A no tak nie masz języka - zaśmiał się lekko, włączając znak sprawiając że odrósł - tak będzie lepiej.

Pocałował mnie, ale to nie było to samo co z Edenem. Jego język praktycznie dotykał końca mojego gardła. Mało brakowało abym się zakrztusił. Próbowałem walczyć ale praktycznie każda kość w moim ciele była poważnie złamana. Zamknąłem oczy i starałem się nie myśleć o tym co robi mi mężczyzna. Po tym jak przestał mnie całował jego usta, a może raczej zęby zeszły na moją szyję i obojczyki gdzie zostawiał krwawiące ugryzienia, które dostarczały mi tylko i wyłącznie ból. Nie wiedziałem co chciał tym osiągnąć, ale kiedy przyciągnął mnie bliżej czułem jego twardą męskość na udzie, które było odsłonięte przez dawno podarte spodnie.

- Podoba się księżniczce? - zaśmiał się sadystycznie po czym złapał mojego penisa w dłoń i ścisnął tak mocno, że łzy automatycznie popłynęły mi po policzkach.

- J- ja n-nie - mój głos był tak słaby, że sam byłem przerażony jego dźwiękiem.

- Czy pozwoliłem ci się odzywać dziwko?

Zaraz po tym przycisnął moją twarz do jego męskości.

- No już powiedz" aaaa". Rób co mówię bo przestane być taki miły.

Wykonałem jego polecenie i wziąłem tyle członka do ust ile mogłem. Jednak Medyk miał inne plany i szybko wepchnął mi do gardła całość, sprawiając że zacząłem się zwyczajnie krztusić. Poruszał się on szybko co jakiś czas mówiąc mi co mam robić i że mam przestać płakać. Kiedy poczułem jego obrzydliwą spermę spływającą w dół mojego gardła myślałem, że to już koniec, ale myliłem się. Zostałem rzucony na ziemię, a moje spodnie zostały w mgnieniu oka spalone na proch. Przez upadek uderzyłem się w tył głowy, więc gdy już otworzyłem oczy zobaczyłem tylko bruneta pochylającego się nade mną i trzymającego moje nogi tak rozszerzone jak to było możliwe, a może nawet wyłamał mi on staw i zerwał mięśnie nie byłem już pewien w tym momencie. Jedyne co czułem to główka jego penisa na na moim odbycie. Realizacja uderzyła mnie jak spadająca cegła i miałem zamiar zacząć się wyrywać jednak nie zdążyłem. Mężczyzna wszedł we mnie jednym mocnym pchnięciem, wydobywając ze mnie głośny krzyk bólu. Po policzkach spłynęły mi gorzkie łzy bólu, a krew spływająca z mojego rozdartego odbytu pewnie musiała służyć mu jako lubrykant. Nie dał mi on dużo czasu i od razu zaczął z szybkimi i mocnymi ruchami. Bolało niesamowicie, czułem się obrzydliwie jakby z każdym pchnięciem kolejny centymetr mojego ciała stawał się coraz bardziej skażony. Nagle poczułem jego dłoń na mojej szyi. Zacisnęła ona mocno przez co dopływ powietrza został odcięty. Zacząłem się mocniej szarpać błagając go tym o litość.

- Co ryczysz - powiedział dysząc - i tak jesteś pedałem, więc powinno ci się to podobać.

Słysząc to wydobyłem z siebie coś pomiędzy krzykiem, a krztuszeniem. Gdy jego chwyt lekko się poluzował poczułem jego usta na moich. Nie oddałem tego niby pocałunku bo po co miałem to robić i wtedy poczułem o co chodziło. Wszystkie złamane kości w moim ciele zaczęły wskakiwać na swoje miejsca powodując tym, że przechodziłem przez jeszcze większą agonię niż penetracja. Mężczyzna nie zwalniał tępa ani na chwilę, a ja dalej płakałem przez ból zrastających się mięśni, więzadeł i stawów. Czułem nawet jak odrastają mi wybite zęby.

Nie wiem ile jeszcze to trwało, ale wiedziałem że każdy z nich miał ze mną kolejkę. Podczas kiedy jeden mnie penetrował drugi zapychał i usta i tak w kółko i w kółko. Nie wiedziałem ile było zmian, ale było dla mnie jasne że nie ważne jak długo mnie wykorzystywali nigdy nie czułem z tego przyjemności.

Chciałem aby mój pierwszy raz był z Edenem, ale skończyłem właśnie w taki sposób. Leżałem teraz w wielkiej kałuży potu, spermy i krwi. Moje oczy ledwo utrzymywały się otwarte i wiedziałem, że zaraz stracę przytomność.

- Dziękuje za usługę - zaśmiał się Medyk.

Wtedy zobaczyłem otwierające się drzwi i stojącego w nich Profesora Alberta ze strażnikami. Ostatnim co pamiętam była szybko biegnąca w moją stronę figura starszego mężczyzny.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Także ten...

Bayoo ^^

*rozdział niesprawdzany*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro